Łzy Angeliki, piski Mariki – I dzień HMP w Toruniu
Arena Toruń po raz kolejny gościła lekkoatletów, tym razem w krajowym wydaniu. W pierwszym dniu 64. Halowych Mistrzostw Polski złote medale wywalczyli na 1500 m Beata Topka (po dyskwalifikacji Angeliki Cichockiej) oraz Adam Czerwiński; na 60 m przez płotki Klaudia Siciarz; wreszcie na 60 m Katarzyna Sokólska i Remigiusz Olszewski.
Siciarz od bloków do kreski
W finale 60 m przez płotki kobiet starły się dwie najszybsze zawodniczki ostatnich lat: Klaudia Siciarz oraz Karolina Kołeczek. Siciarz wczoraj straciła uzyskany 3 lata temu rekord świata U20 na rzecz Amerykanki Grace Stark (jej 7.93 czeka na ratyfikację). W sumie jednak zawodniczka KS AZS AWF Kraków sezon halowy 2020 ma naprawdę niezły. W mityngu World Indoor Tour w Lievin nabiegała już 8.01. Toruń również okazał się dla niej szczęśliwy.
Po falstarcie Angeliki Węgierskiej i powtórnej procedurze – to właśnie Siciarz najlepiej wyszła z bloków, uzyskując szybko przewagę pół kroku nad swoją największą rywalką. Niższa o głowę jasnowłosa Kołeczek sprężyła się przed ostatnim płotkiem, ale nie zdołała zbliżyć się już bardziej do złotej medalistki MP. Po korekcie wyników panie uzyskały odpowiednio 8.02 i 8.08, trzecie miejsce zajęła Klaudia Wojtunik z 8.31.
W wywiadzie za linią mety Siciarz podsumowała swój dobry sezon halowy. Podopieczna Ewy Ślusarczyk przyznała, że szykowała formę na, ostatecznie przełożone na przyszły rok, HMŚ w Nankinie. Jest jednak optymistycznie nastawiona do sezonu letniego.
Ulga mimo DQ
W sobotni wieczór łzy w oczach miała Angelika Cichocka. Zmagająca się od co najmniej 2,5 roku z rozmaitymi kontuzjami mistrzyni Europy z Amsterdamu (2016) wystartowała na swoich koronnych 1500 metrach. Najszybsza w tym sezonie w Polsce Katarzyna Broniatowska nie ukończyła rywalizacji, w tej sytuacji Cichocka została na bieżni praktycznie sama. Lekko przeziębiona zawodniczka SKLA Sopot mimo to oglądała się co chwila, widać też było, że ma małe problemy z utrzymaniem równowagi. Łzy na mecie wynikały raczej z ulgi i wzruszenia spowodowanego powrotem na MP, niż chorobą.
Zaraz jednak przybyło jej powodów do zmartwień. W pierwszej fazie wyścigu milerka nastąpiła na wirażu na krawężnik, ratując się przed upadkiem jej druga stopa stanęła na moment po wewnętrznej stronie krańcowej linii.
Na zegarze zwycięski czas Cichockiej wskazywał 4:22, sędziowie jednak byli nieubłagani i zdyskwalifikowali piątą zawodniczkę polskich tabel historycznych. Medale przyznano finalnie biegaczkom z lokat 2-4: złoto trenującej u dawnego trenera Cichockiej Jarosława Ścigały – Beacie Topce (4:24.14), srebro Katarzynie Chryczyk (4:25.05), brąz Aleksandrze Płocińskiej (4:35.76).
Kilka minut po ogłoszeniu niekorzystnego werdyktu sędziów i nieuwzględnieniu kontrprotestu spytaliśmy o wrażenia, dawno niewidzianej na zawodach Cichockiej. Uznaliśmy, że mimo braku medalu, warto śledzić jej sportową drogę w roku olimpijskim. Przypomnijmy, po burzy na linii PZLA-Tomasz Lewandowski zawodniczka straciła szkoleniowca i od początku roku formalnie podlega opiece trenerskiej swojego męża Tadeusza Zblewskiego. Opowiedziała nam chętnie o swoich przygotowaniach i perspektywach:
Dzisiejszy bieg nie był jakiś wyjątkowy. Nie chciałam, żeby był jakiś „super wolny”, tak jak kiedyś w Amsterdamie, więc prowadziłyśmy na zmianę z Kasią (Broniatowską – przyp. red.), ale ona też była w niedyspozycji. Dzisiaj biegała z gorączką, więc po prostu nie ukończyła biegu. Natury nie oszukasz, jak jest choroba, to trzeba to wyleżeć i tyle. Wynik nie jest szałowy, ale to nie o to chodzi. Chodziło o to, żebym wystartowała, żebym poczuła emocje, adrenalinę, stres i żeby dźwignąć to wszystko, bo brakuje mi tego przez dwa lata nieobecności. Wydaje mi się, że te mistrzostwa Polski to mimo wszystko krok milowy w mojej karierze… Niestety po biegu okazało się, że otrzymałam dyskwalifikację. Uważam, że oczywiście – przepisy są przepisami, ale jest dużo różnych sytuacji, gdzie wydawałoby się to zasadne, ale niekoniecznie tutaj. Nie przeszkodziłam nikomu, zostałam wypchnięta, straciłam równowagę, nie skróciłam, postawiłam stopę na łuku i stąd taka decyzja. Przepisy są jasne, ale wiem z doświadczenia, że na mistrzostwach kraju, czy innych imprezach, w innych krajach machnie się na to ręką, mówi się OK. Jeśli nikomu się nie przeszkodziło, nic się nie wydarzyło takiego, to wydawałoby się to w porządku. No, ale decyzja była inna. Przede wszystkim cieszę się, że moje przygotowania od listopada przebiegały bez przeszkód – oprócz mojej drobnej niedyspozycji w tym tygodniu, bo zachorowałam przed samymi mistrzostwami. To dlatego też zdecydowałam się na bieganie dystansu dłuższego, czyli 1500 m, bo to jest tylko jeden bieg. Nie jest on aż tak obciążający, bo łatwiej jest się zebrać wewnętrznie na jeden start niż dwa na 800 m, mimo że to krótszy dystans. Ta godzinna rozgrzewka przed nim, ten cały rytuał i tak dalej, na pewno też wyciągają energię. Dlatego zdecydowałam się na 1500 m. Całe przygotowania idą dobrze. Teraz tworzymy przez zimę podstawy wytrzymałości, to jest okres „budowania fundamentów”, więc to teraz robimy, by solidnie się przygotować pod sezon. Robimy dużo wytrzymałości i wszystko idzie zgodnie z planem. Oprócz jakichś tam większych czy mniejszych perturbacji, wydaje mi się, że i fizycznie, i też mentalnie jestem w dobrej dyspozycji, więc wszystko idzie zgodnie z planem. Bazuję w tym sezonie na swoim wieloletnim doświadczeniu. Przez te dwa lata naprawdę nauczyłam się wsłuchiwać w swoje ciało. Kontuzje najczęściej są pomocne, bo my nagle zaczynamy słuchać swojego organizmu i lepiej siebie poznawać, więc mimo że nie biegałam i nie trenowałam mocno przez ten okres, to robiłam mnóstwo innych rzeczy i elementów, nad którymi pracowałam. Więc uważam, że sporo się nauczyłam przez ten dwuletni okres bez startów. Nie traktuję tego w takich kategoriach, że coś straciłam. Myślę, że dużo zyskałam przez ten czas i wrócę odświeżona jako „Nowa Angie”, więc może to będzie jeszcze dla mnie plusem. Ja tak to widzę.
Zmiana biegów pacemakera
Na 1500 mężczyzn pewnie wygrał etatowy pacemaker największych imprez światowych Adam Czerwiński. W finale również prowadził przez większość dystansu biegnąc długim swobodnym krokiem, choć ochotę na szybkie tempo wykazywał też niegdysiejszy rekordzista kraju Artur Ostrowski. Stawka biegaczy zbiła po 1000 m, które czołówka pokonała w około 2:38. Następnie Czerwiński wrzucił na 300 metrów do mety wyższy bieg, a pół minuty później pozwolił sobie na świętowanie radości na finiszowej prostej. Czas mistrza to 3:48.98, srebro obronił Ostrowski (3:51.32), po brąz sięgnął 10 lat młodszy od nich Andrzej Kowalczyk (3:51.74).
Spytaliśmy tegorocznego mistrza kraju o to, jak rywalizacja wyglądała z perspektywy tartanu.
Ten bieg poszedł po mojej myśli. Nastawiałem się na kilka scenariuszy. Jeden zakładał wolne tempo i mocny finisz, a drugi szybkie tempo od początku. A ponieważ jestem w formie i nie ukrywałem tego, to byłem przygotowany na każdą ewentualność. Ułożyłem sobie porządnie w głowie taktykę. Ustalałem też przed biegiem z Arturem Ostrowskim – drugim na mecie zawodnikiem – że on poprowadzi 800 m, żeby troszeczkę jednak rozpędzić ten bieg. Ja później miałem wyjść i tak zrobiłem. A później mieliśmy się ścigać. Tak też dobiegliśmy do mety – ja pierwszy, Artur drugi. Jestem bardzo zadowolony, bo byłem faworytem przed biegiem, a rzadko się tak zdarza, żebym nim był… Miałem presję związaną z tym, ale poradziłem sobie znakomicie, zostało mi bardzo dużo sił na finisz, „odpaliłem rakietę” i nie pozostawiłem złudzeń, kto w tej stawce był najlepszy. Cały sezon halowy, moje przygotowania poświęciłem na to, aby zakwalifikować się na Halowe Mistrzostwa Świata. Zainwestowałem w obóz, poleciałem do RPA, podłączyłem się do grupy trenera Tomasza Lewandowskiego. Przepracowałem kapitalnie ten czas z Marcinem Lewandowskim, Adamem Kszczotem, z całą grupą, po czym się dowiedzieliśmy, że odwołano mistrzostwa… Ale ta forma mi się przydała, bo prowadziłem mocne biegi na hali. Wcieliłem się w rolę pacemakera, już drugi sezon, więc ta forma była mi potrzebna, bo kapitalnie się czułem na tych prowadzeniach. Czy to kilometr w 2:23 w pojedynkę, czy z kimś do 1200 m, gdzie też po drodze miałem 2:25/km – to już bardzo dobre prędkości. Miałem jeszcze prowadzić dwa dni temu, ale halowe mistrzostwa Polski zawsze darzę sentymentem. Nawet gdy miałem okresy w swojej karierze, kiedy przestałem wyczynowo biegać, to jednak się na nich pojawiałem. Coś mnie do nich ciągnęło, chciałem się zawsze sprawdzić z najlepszymi. Jutro mam w planach wystartować na 3000 m i powtórzyć taktykę z dzisiaj!
Szóste złoto z rzędu Remka, głośna radość Mariki
Męska 60-tka dostarczyła emocji w eliminacjach, głównie ze względu na falstart medalowego pewniaka Przemysława Słowikowskiego i niezły bieg bez płotków naszego eksportowego płotkarza Damiana Czykiera (ostatecznie ze swoim 6.90 nie awansował do finału). W decydującym wyścigu po swoje kolejne złoto HMP pobiegł Remigiusz Olszewski.
Reprezentant CWZS Zawisza Bydgoszcz SL pomknął już 3 tygodnie temu na niebieskiej bieżni w Toruniu 6.61, tym razem do mistrzostwa wystarczyło mu 6.71. Jednak rywale dość długo dotrzymywali mu kroku. Za Olszewskim był Karol Kwiatkowski (6.75), trzeci dotarł na kreskę Dominik Kopeć (6.76). W wywiadzie dla TVP Sport Olszewski cieszył się z wyrównania osiągnięcia Mariana Woronina – czyli sześciu tytułów mistrzowskich w hali. Przyznał że ze względu na liczne wcześniejsze falstarty zaczął wolno i wręcz „zakopał się” w blokach, ale potem do głosu doszła jego szybkość.
Pod nieobecność Ewy Swobody wydawało się, że cały sezon halowy w Polsce należy do Katarzyny Sokólskiej. Podczas Orlen Copernicus Cup 8 lutego ustanowiła swoją życiówkę na 60 m pod dachem (7.31), w toruńskim półfinale pobiegła niewiele wolniej (7.34). W ostatnim biegu wieczoru była faworytką, wygrała jednak dojrzałość.
Ze szczęścia krzyczała, piszczała i skakała inna bydgoszczanka – 32-letnia Marika Popowicz-Drapała, medalistka ME w sztafecie z 2010 i 2012 roku. To ona osiągnęła małą przewagę na dystansie i na kratach odparła atak najgroźniejszej konkurentki. Finalnie sprinterka startująca na MP po raz czternasty, uzyskała najszybszy w polskich halach w tym roku rezultat: 7.29. Sokólska była jedną setną wolniejsza, na osłodę został jej rekord życiowy (7.30). Brązowy medal zdobyła Kamila Ciba (7.40), a piąta była z 7.48 – startująca po raz czwarty tego dnia Karolina Kołeczek.
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.