Biegi ultra bardzo zyskały w ostatnich kilku latach na popularności. Pojawiają się jak grzyby po deszczu, setka tu, setka tam, tu płaska, tu górska, tam na orientację. Ultrasy mogą sobie wybierać do woli, gdzie by tu zaspokoić swoje masochistyczne żądze. Dlatego, aby przyciągnąć do siebie dużą liczbę ultra biegaczy organizatorzy muszą już kombinować, aby było jak najdalej i jak najtrudniej, zwykła łatwa setka już mało kogo interesuje.
Czesi wpadli na świetny pomysł, nie skupili się na samym dystansie czy trudnej trasie, ale mimo to postanowili, że utrudnią wyścig biegaczom tak bardzo jak to tylko jest możliwe. Wzięli więc bardzo ciekawą, ale średnio trudną pętelkę o długości 12 km z przewyższeniem 800 m i aby ją maksymalnie utrudnić termin biegu wybrali w samym środku zimy, pokryli trasę lodem, zasypali śniegiem, zamówili siarczysty mróz, a jakby komu było mało, to na deser zostawili mocny i nieprzyjemny wiatr. I tym oto łatwym sposobem z przeciętnej trasy zrobili TOTALNE PIEKŁO. Pomysłodawcą i organizatorem jest Libor Uher, znany czeski himalaista, więc osoba mająca niestety bardzo duże pojęcie o zimnie i naprawdę ekstremalnych warunkach.
[foto: www.lh24.cz]
Pierwszą edycję w styczniu 2012 roku wygrali nasi supermeni Piotrek Hercog i Marcin Świerc. My ich świetnie znamy, ale dla Czechów byli pewnie sporą niespodzianką, tym bardziej, że wygrali z ogromną przewagą. W tym roku wystartowało ok. 150 zespołów, w tym dwa polskie pod nazwą NUTREND TEAM POLAND. W kategorii MIX i MM, zajęliśmy odpowiednio 12 i 13 miejsce w generalce, a MIX zajął nawet 3 miejsce w swojej kategorii. Podobno warunki były trochę trudniejsze niż rok temu, tak słyszałem od organizatorów i uczestników. W 2012 chłopaki z Salomona zrobili 19 kółek, w tym roku zwycięzcy uzyskali „tylko” 15 kółek. To pokazuje jaką klasę reprezentują nasi najmocniejsi górale.
[foto: www.lh24.cz Ondrej Penicka]
Wiadomo, że ultra biega się nie tylko nogami, ale także głową. W biegu LH24 te proporcje przesuwają się do granic możliwości, tutaj dobra logistyka i mocna psychika to podstawa, bez tego w zasadzie nie ma sensu startować. A bieganie i kondycja to co? To tylko niewielki dodatek pozwalający nam się przemieszczać po trasie. Dziwne, prawda? Dobra logistyka pozwoli nam efektywnie poruszać się na bardzo trudnej trasie (kolce, kijki), przetrwać bez odmrożeń (suche ubrania), pozwoli odpowiednio odpocząć, zregenerować się i odżywiać pomiędzy kolejnymi rundkami. Mocna psychika z kolei pomoże podczas kryzysów oraz pozwoli przetrwać trudne warunki na trasie wtedy kiedy zaczynamy walczyć o przetrwanie, nie myśląc już o bieganiu. Tylko mocna psychika pozwoli nam o 3:00 wyjść spod ciepłej kołderki w ciepłym pokoju, żeby dać partnerowi zmianę, pakując się po raz kolejny w to białe gówno przy siarczystym mrozie.
O sile psychiki niech świadczy przykład Doroty, która na 3 zmianie miała ogromny kryzys, zrobiła słaby czas i podczas zmiany powiedziała swojemu zmiennikowi Arkowi, że już to „pier…” i dalej nie biega. Po przyjściu do pokoju w zasadzie się rozsypała, miała wszystkiego dosyć, jednak dostała tam ode mnie solidną reprymendę, podczas której użyto sporo epitetów i niecenzuralnych słów. Zastosowano nadmiernie wysoki ton głosu, był też lekki szantaż oraz zagrożono rozpadem znajomości… Na kolejnej zmianie Dorota uzyskała swój najlepszy czas, wyciągając ich na 3 pozycję. Jej kolejne zmiany też były bardzo mocne. Moc psychiki!!!
[foto: www.lh24.cz]
Dodatkowo na trasie cały czas przeszkadzać nam będzie śnieg (wręcz go znienawidzimy!), inni biegacze, z którymi będziemy musieli się ciągle przepychać na wąskich odcinkach trasy, oraz skrajne zimno na samej górze, szczególnie w nocy. Mróz -20 stopni Celsjusza panujący na szczycie Lysej Hory podczas pierwszych dwóch rundek, a więc jeszcze za dnia w pełnym słoneczku, był w zasadzie nieodczuwalny, do tego piękne widoczki, jeszcze sporo sił, żadnych kryzysów, no po prostu sielanka. Jednak w nocy, na 4 czy 5 zmianie, bez przyjemnego słoneczka, z przenikliwym lodowatym wiatrem, wszechobecnymi kryształkami śniegu i lodu wbijającymi się w twarz, miałem wrażenie że jest -50 stopni. Do tego doszło narastające zmęczenie, wszechobecne skurcze, skostniałe palce u rąk ledwo trzymające kijki oraz brak czucia w twarzy… powiedzmy sobie szczerze, miło nie było. Dopiero gorący prysznic po każdym kółku przywracał mi krążenie w wielu częściach mojego ciała i mogłem poczuć twarz.
[foto: www.lh24.cz]
Uczestników tej imprezy można podzielić na dwie kategorie – biegaczy i turystów. Pierwszą różnicą między obiema grupami stanowi ubiór. Panie i panowie w rajtuzkach i okrutnie cienkich kurteczkach to biegacze, natomiast turyści ubierają się normalnie, czyli w solidną odzież trekkingowa, buciory, stuptupy plus duże plecaki. Różnią ich także cele, bo biegacze kombinują ile tu zrobić rundek i jakie tempo wybrać, żeby zająć któreś-tam miejsce, natomiast turyści myślą raczej o przetrwaniu do końca imprezy, bez względu na wynik.
Obiektywnie stwierdzam, że jest to jedna z najtrudniejszych imprez ultra w Europie. Moim zdaniem jest porównywalna do np. UTMB, a może nawet trudniejsza. Samo bieganie czy dystans nie mają tu kompletnie znaczenia, najbardziej wyniszczający jest sam system zmian „bieg na mrozie – ciepła kołderka – bieg na mrozie – ciepła kołderka”, który nas powolutku dobija, jest jak pasożyt wysysający z nas wszelkie soki…
Jadąc już do domu, stwierdziliśmy we czwórkę, że nienawidzimy biegać, że nigdy tu nie wrócimy, nawet latem i że wykasujemy swoje numery z komórek… Ale jak to napisał na blogu Michał – „ból mija”.