Redakcja Bieganie.pl
30 października w Maratonie we Frankfurcie (nad Menem) Henryk Szost przybiegł na metę w świetnym jak na polskie warunki czasie 2:09:39, co jest drugim w historii polskiego maratonu wynikiem. Pierwszym nadal jest wynik 2:09:23 jego byłego trenera Grzegorza Gajdusa, z którym rozstał się w czerwcu tego roku i przeszedł pod skrzydła rosyjskiego trenera Leonida Shvetsova. Poniżej wywiad jakiego udzielił nam Leonid Shvetsov w kilka godzin po zakończeniu maratonu we Frankfurcie.
Czy było dla Pana zaskoczeniem, że Henryk pobiegł taki wynik?
Spodziewałem się, że tyle może pobiec, przy sprzyjających warunkach mógł pobiec 2:09. Ale maraton to bardzo nieprzewidywalna konkurencja.
Jak długo razem pracujecie?
Od lata tego roku, na poważnie zaczęliśmy przygotowania do maratonu w lipcu, nawet nie wiedząc jeszcze, który maraton to będzie. Dopiero manager Henryka Czesław Zapała zaproponował Frankfurt. Uznałem, że to dobry pomysł, znam tą trasę, biegałem tam trzykrotnie. Szkoda tylko, że czasy zwycięzców są tak daleko od naszych aktualnych możliwości.
Trening odbywał się za granicą czy w Polsce?
Henryk przyjechał do mnie na początku na 10 dni, pokazywałem mu różne ćwiczenia, musieliśmy ustawić podstawy treningu, ale resztę czasu spędził w Polsce.
Henryk był wychowany w Polskim systemie treningowym, czy miał Pan już z tym systemem kiedyś doświadczenia? Jak się dogadujecie?
Znam bardzo dobrze jego trenera, Grzegorza Gajdusa, biegaliśmy dla tego samego managera. Wiem, że trening u Grzegorza jest bardzo ciężki, trudny. Nawet jego życiówka 2:09:23 jest słabsza niż to, na co było go wtedy wg mnie stać. Może nie miał okazji pobiec w naprawdę dobrych warunkach. Trening Henryka też był ciężki ale ponieważ nie było ostatnio rezultatów Henryk nie był z tego zadowolony i to skłoniło go do zmiany trenera. Tak naprawdę to Czesław Zapała zasugerował mu moją osobę.
Jak łatwo było Henrykowi zrozumieć Pana treningowe zalecenia? Jakich wskaźników używa Pan przy zaleceniach treningowych? Tempo? Tętno? Samopoczucie?
Zazwyczaj bazujemy na wysiłku startowym, czyli mówię mu: „Pobiegnij ten trening czy te odcinki np. z intensywnością startową do 10k”. Nie można bazować na tętnie bo różni zawodnicy mają różne tętno, bazując na tym, mocny trening u jednego zawodnika byłby stratą czasu dla drugiego.
Trening w oparciu o intensywności startowe jest nam bardzo dobrze znany ale zawodnicy mają często problem ze zrozumieniem istoty. Czy są to intensywności bieżące czy życzeniowe, planowane?
Bieżące, pracowałem i pracuję z kilkoma zawodnikami i doszedłem do tego, że jest to najlepszy sposób szacowania wysiłku. Nie tempo, nie tętno ale właśnie intensywność startowa. Mogą być zmienne warunki pogodowe, ciepło, zimno, różne nachylenie terenu. Więc odczuwalny wysiłek może być w takich warunkach zupełnie różny. Ważne jest, żeby zawodnik też czuł, jakie są jego możliwości startowe danego dnia.
Przyznaję, że nie wiem nic o Pana szkole treningowej. Więc te pytania są tym spowodowane. Czy spokojne biegi, tzw "easy runs" jakoś Pan limituje w ujęciu np tempa?
Tak, staram się aby zawodnik nie biegał ich zbyt szybko, mówię tutaj o tzw "recovery runs", (czyli treningach odpoczynkowych). Mówię, "biegaj godzinę ale nie szybciej niż np 4:20 min/km". Młodzi zawodnicy mają często tendencję do przyspieszania i spokojny trening zamieniają w trening tempowy (tempowy w rozumieniu szkoły amerykańskiej – przyp.redakcji)
W Polsce bardzo popularnym, właściwie podstawowym środkiem treningowym jest tak zwany II zakres, w USA drugą w kolejności intensywnością jest tzw "Tempo Run" w klasycznej wersji bazujący na tempie godzinnego wyścigu.
Masz na myśli threshold?
Tak
Tak, stosuję to.
Ale jak komunikował to Pan Henrykowi? Amerykański "threshold", nie jest znany w polskiej szkole.
Stosuję określenie bazujące na intensywności startowej, mówię: intensywność 20 kilometrowego wyścigu, to jest uniwersalne. I sugeruję, że czasem 2-3 sekundy na km szybciej lub wolniej.
No to w przypadku Henryka, jego "threshold będzie w okolicach 3 min/km, jego recovery będzie jak Pan mówi w okolicach 4:10-4:20 – a co pomiędzy? To szeroka strefa?
Tutaj są tempa stosowane w codziennym treningu, nazwijmy je "easy runs" – powiedzmy 3:40, nigdy szybciej niż 3:30. Zdarza się, że taki zawodnik mógłby biegać 3:15 ale byłby to raczej trening w początkowym stadium okresu przygotowawczego do maratonu i traktowany jako trening w tempie maratońskim. Normalnie intensywności w okolicach 3:15 nie zastosowałbym (dla tego przypadku) bo jest to "intensywność śmieciowa" – czyli w późniejszym okresie zbyt słaba, żeby być jakimś mocnym bodźcem ale zbyt szybka, żeby mogła być traktowana jako spokojny bieg.
Tak, znam tę terminologię intensywności śmieciowych z pierwszej wersji książki Jacka Danielsa
Jack Daniels to dobry trener, dobry autor. Nie ze wszystkim się może zgadzam ale wielką zaletą jego książek jest to, że wszystko tam bardzo dokładnie poukładał, usystematyzował. Są inne książki, jak naprzykład Lore of Running Tima Noakesa czy książka, którą napisał ojciec Sebastiana Coe z tym amerykańskim fizjologiem……
Davem Martinem
Właśnie. Ale one schodzą na poziom komórkowy, włókien, tkanek. Ja mam wykształcenie medyczne i mogę to zrozumieć ale nie każdy trener będzie w stanie. Dlatego książki Jacka Danielsa są dla wielu trenerów bardzo przydatne.
Czy w docelowym tempie maratońskim dużo trenowaliście?
Nie było treningów tak nazwanych, na to nastawionych, były takie można powiedzieć wstawki z takimi intensywnościami w trakcie długich biegów. Chciałem, żeby Henryk poczuł trenowanie z tempem 3:03 ale nawet nie mówiłem mu, że trenujemy w tym momencie z docelową intensywnością maratońską.
Ale jakoś powiedział Pan Henrykowi na jaki ma się nastawiać wynik?
Nie, ja muszę zawodnika poznać, on musi poznać mnie, musimy się dotrzeć, to nasz pierwszy maraton, sam musi pewne rzeczy czuć.
To w ogóle nie rozmawialiście o docelowym tempie?
Na kilka dni przed maratonem Henryk powiedział mi, że będą trzy grupy: na 2:06 i poniżej, na 2:09 i na 2:11. I zapytał się, w której powinien biec. Powiedziałem, że na 2:09.
Dużą robiliście objętości?
Nie biegał chyba więcej niż 200 tygodniowo ale musiałbyś zapytać się jego, ja tego nie liczę. To na czym mi zależy to jego odczucia jak się czuł na przykład po szybkim treningu i jak czuje się następnego dnia. I wtedy mówię co ma robić, czasem nawet zalecam opuszczenie treningu. Więc nie jest tak ważne jaką robi objętość ale czy ten trening wpłynie na niego dobrze czy źle. Na przykład jakiś wieczorny trening mógł by wpłynąć na obniżenie jego formy więc lepiej go nie robić.
Więc często musicie się komunikować?
Tak, ale w dzisiejszych czasach to nie jest ani trudne ani drogie. Poza tym nie komunikujemy się w sprawach bazowych, głównie jeśli nastąpiła jakaś zmiana jego samopoczucia, zmęczenie, kiedy ma jakiś nietypowy ból, jakieś dziwne odczucia, czyli kiedy wydarzyło się coś ważnego.
Po jakiemu rozmawiacie?
Kiedy był u mnie, głównie po rosyjsku, ale piszę do niego po angielsku, jeśli czegoś nie zrozumie jest mu to wtedy łatwiej "wygooglować".
Gdzie Pan mieszka w Rosji?
Moje miasto nazywa się Saratov. Leży nad Wołgą, około 300 km na północ od Wołgogradu (Stalingradu).
Nie ma tam gór?
Nie, to jest 200m npm, ale mieszkam blisko lasu, bardzo dobrego do biegania. Choć wziąłem raz Henryka na szybki bieg, ale nie był w stanie tam tego dnia biec w takim tempie bo po prostu było za gorąco. Tam gdzie mieszka w Polsce nie jest tak gorąco. Ale do treningów szybkościowych mam kilometrową pętlę w lesie, tam Henryk biegał a ja patrzyłem żeby coś ewentualnie poprawiać i monitorować czas.
A co to jest dla Pana trening szybkości w przypadku maratończyka?
Wszystko od bardzo krótkich interwałów do "tempo run". Ale wracając do specyfiki treningu. Każdy zawodnik jest inny. Mam dwóch
czołowych rosyjskich maratończyków: Dmitriy Safronov (2:09:35 Londyn
2011) i Aleksey Sokolov. Są bardzo różni. Safranov jest bardzo delikatny
a Sokolov jest jak koń, nie do zajechania. Spokojne biegi robią razem
ale już trening szybkościowy oddzielnie, to znaczy jeśli są
na obozie razem to wychodzą razem, ale każdy robi swoje.
Czy zalecał Pan Henrykowi jakieś wyjazdy w góry?
Mówiłem mu, że jeśli chciałby pojechać na trening wysokogórski mógłby pojechać tam gdzie jeżdżą rosyjscy zawodnicy, na Kaukaz, do Gruzji. Ale jemu to nie jest potrzebne, może jeździć na południe Polski lub choćby do Bułgarii, gdzie ma bliżej.
Czy był Pan kiedyś w Polsce?
Raz, chyba 5 lat temu na Maratonie Warszawskim (Leonid Shvetsov był wtedy zającem razem z Grzegorzem Gajdusem – przyp. redakcji), teraz nie planuję, zresztą mam mało możliwości wyjeżdżania, mam czwórkę dzieci w tym jedno dwu i pół miesięczne. Więc teraz podróżuję tylko czasami tam gdzie muszę, gdzie będą startowali moi zawodnicy, np. w Fukuoce.
Zna Pan na pewno historię opowiedzianą przez Eddiego Hellebuycka, która pojawiła się rok temu w amerykańskim RunersWorldzie? (link do artykułu na bieganie.pl)
Tak, oczywiście, mogę Ci powiedzieć kilka słów o tym z mojego punktu widzenia. Ten artykuł był także przetłumaczony na rosyjski. Co więcej ten reporter, który napisał artykuł o Eddym spędził ponad godzinę na rozmowie ze mną, pytał mnie o wszystko. Tak, to prawda, przez dwa lata mieszkałem w domu Eddyego Hellebuycka. Jego żona była moją managerską. Ona była tak naprawdę moją przyjaciółką, nie Eddy. Eddy jest ograniczonym, samolubnym, chciwym człowieczkiem. I to wyjaśnia wszystko. Niestety pod koniec mojego tam pobytu mieliśmy z Eddym sporą awanturę. I wg mnie uznał, że chcąc się na mnie zemścić skieruje swoje oskarżenia na mnie, nie było mnie już w Ameryce więc nie mogłem go pozwać. To padło na bardzo podatny grunt, na świecie jest wiele dopingowych skandali, w które zamieszani są rosyjscy sportowcy, zwłaszcza kobiety. I to są moje przypuszczenia dlaczego tak zrobił. Co zabawne, że kiedy wpadł na dopingu nie było mnie już od dwóch lat w USA, więc jak niby fizycznie mógłbym mu coś dostarczać? Wyprowadziłem się stamtąd w 2001 roku.
Dlaczego ten dziennikarz nie opisał Pana wersji zdarzeń?
Dziennikarz powinien napisać prawdę. Do tego coś interesującego. Więc co jeśli nie ma nic interesującego? Trzeba coś wymyślić. Ten dziennikarz nazywał się John Brant. Było mu po prostu łatwiej pokazać punkt widzenia Eddyego, bo jego punkt widzenia był sensacyjny. Do tamtej pory Eddy był w świecie sportowym nikim. Ale wymyślając tę historię stał się kimś. Może powinieneś porozmawiać z jego żoną, ale znasz przynajmniej mój punkt widzenia, moją część historii.
Cieszę się, że w końcu mogliśmy porozmawiać, pokazaliśmy historię Eddyego bez żadnego komentarza drugiej strony.
Tak, wiem. Henryk jest bardzo określonym, "zfocusowanym" na wynik zawodnikiem, chce biegać szybko, być dobrym biegaczem, poprawić Rekord Polski, promować kraj. I chcę mu pomóc, zresztą mogę pomagać każdemu, nawet obywatelom Afryki Południowej. Skontaktowali się zresztą kiedyś ze mną z propozycją, żebym ich trenował i przygotował do wygrania Comrades Marathon, to taki bieg w RPA, około 90 km
Wygrał to Pan dwukrotnie.
Tak, ale dla nich to jest kwestia honoru. Przez wiele lat żaden Południowo Afrykańczyk nie wygrał Comrades Marathon, a dla nich to kwestia narodowej dumy. Więc powiedziałem im, jeśli chcecie mogę wam pomóc. Mogę pracować z każdym. Henryk jest bardzo szczerym, uczciwym człowiekiem, oddanym treningowi i jestem gotów mu we wszystkim pomóc. Ale wszystko co go wytrąca z równowagi, odciąga od istoty rzeczy źle wpływa na trening. I w tym przypadku ta publikacja na bieganie.pl naprawdę nie wprawiła go w dobry nastrój.
Rozumiem. Nie pokazaliśmy tego artykułu tuż po tym jak pokazał się w Runners Worldzie, bo mimo, że zleciłem to wcześniej do przygotowania to nie było jakiegoś wielkiego ciśnienia. Jakiś Amerykanin z jakimś Rosjaninem są zamieszani w jakąś aferę. Ale kiedy się okazało, że ten Rosjanin będzie trenerem czołowego polskiego maratończyka to wtedy nie było już dobrego wyjścia z sytuacji. Tak czy inaczej, dziękujemy za rozmowę i gratulujemy wyniku.
Dziękuję.