Bartłomiej Falkowski
Biegacz o wyczynowych aspiracjach, nauczyciel wychowania fizycznego i wielbiciel ciastek. Lubi podglądać zagranicznych biegaczy i wplatać ich metody treningowe do własnego biegania.
W internecie, jak i w rozmowach na treningach, zawodach, czy przy piwie, częstym tematem poruszanym przez biegaczy jest to, kto jest zawodowcem, kto amatorem, a kto wyczynowym biegaczem. W obecnych czasach pojęcia te mocno się przenikają i często trudno wskazać granicę pomiędzy wyżej wymienionymi typami biegaczy. Poniżej znajdziecie próbę usystematyzowania zagadnienia. Ważne jednak, że bez względu na to, do której grupy chcemy się zaliczać, bieganie jest wymierne. Na mecie liczy się czas. Na liście wyników nie ma gwiazdek z dopiskiem *zawodowiec, **wyczynowiec, ***amator.
Jeszcze całkiem niedawno powszechne było używanie określania sport kwalifikowany. Oznaczało to branie udziału w rywalizacji sportowej organizowanej przez dany związek sportowy lub organ działający na jego zlecenie. Jednak rynek biegowy doskonale radzi sobie bez Polskiego Związku Lekkiej Atletyki i pozwala na organizację biegów stadionowych, ulicznych, czy przełajowych lub górskich bez uczestnictwa PZLA. Takie zawody wcale nie muszą odznaczać się słabszym poziomem sportowym. W dużej części przypadków wydarzenia organizowane komercyjnie stoją na dużo wyższym poziomie niż te, które powstają z ramienia związku lekkiej atletyki. Tu jednak zaciera się granica pomiędzy biegaczami i ich „kategoriami”. Na starcie, obok siebie, mogą stanąć zawodnicy z licencją związku lekkiej atletyki, biegacze utrzymujący się z biegania i kompletni amatorzy liczący na dobrą zabawę. Wielu biegaczy zalicza się w różnym stopniu do dwóch, a czasem nawet trzech grup zawodników.
Pojęcie sportu zawodowego posiada definicje w prawie Unii Europejskiej. Sport zawodowy – oznacza uprawianie sportu w taki sposób, w jaki świadczy się pracę lub usługi za wynagrodzeniem, bez względu na to, czy pomiędzy sportowcem zawodowym a odpowiednią organizacją sportową istnieje formalna umowa o pracę, czy też nie, w przypadku gdy wynagrodzenie przekracza koszty uczestnictwa i stanowi znaczącą część dochodów dla sportowca. Mówi o tym Rozporządzenie Komisji (UE) nr 651/2014 z dnia 17 czerwca 2014 r. Te rozporządzenie było brane pod uwagę m.in. w trakcie wprowadzanych przez polski rząd obostrzeń związanych z pandemią. Wszyscy pamiętają konieczność uprawiania zawodowego sportu, by móc wejść na stadion, czy pływalnię. Co warte podkreślenia w definicji tej nie ma mowy o wyniku sportowym. Nie ma nawet wzmianki o uczestnictwie w rywalizacji. Czasami stosowane jest też pojęcie sportu profesjonalnego zamiennie do zawodowego.
Sport wyczynowy jest formą, podejmowania aktywności dobrowolnie w drodze rywalizacji dla uzyskania maksymalnych wyników sportowych. Chodzi po prostu o wyczyn, osiągnięcie czegoś, rywalizację. Tu mgliste jest stwierdzenie „maksymalnych wyników sportowych”. Biegacz może dać z siebie maksimum możliwości podczas zawodów biegowych. Na mecie może paść i mieć poczucie, że nie wykrzesałby z siebie już nic więcej. Jednocześnie ten sam człowiek dzień przed startem może być na zakrapianej imprezie u szwagra, a sam trening traktuje niezbyt poważnie i nie dba o regenerację, dietę i wszelkie poboczne aspekty. W drugim przypadku biegacz sumiennie trenuje, dba o żywienie, odpoczynek, trening. Zawody pobiegł bardzo dobrze, ale na mecie czuje, że mógł zrobić coś lepiej. W myśl definicji i uzyskania maksymalnego wyniku sportowego może nasunąć się pytanie, który z nich jest wyczynowcem. Chociaż zdroworozsądkowo chyba każdy czytelnik będzie w stanie prawidłowo ocenić oba przypadki.
W tym przypadku mamy do czynienia z aktywnością fizyczną podejmowaną dla wypoczynku, rozrywki i rekreacji. Nie wyklucza się to oczywiście z tym, że biegacz amator może mieć ambicje bicia swoich rekordów, ale swojego życia nie podporządkowuje pod sport i bieganie stanowi jedynie dodatek do życia.
Na razie wygląda to klarownie. Wszystko jednak zaczyna się mieszać, gdy zaczynamy analizować przypadki poszczególnych polskich i zagranicznych biegaczy.
„Jestem wyczynowym zawodnikiem mającym amatorskie warunki.” Tak lubił mówić o sobie Marcin Chabowski, szósty zawodnik na polskiej liście wszech czasów, olimpijczyk z Tokio, wielokrotny Mistrz Polski. Marcin wskazywał na brak zapewnienia warunków takich jak darmowe obozy, darmowy fizjoterapeuta, odżywki, etc. Lubił podkreślać, że za granicą profesjonalni sportowcy jedynie trenują, śpią i jedzą. Oglądając jednak profesjonalnych biegaczy, widzimy trochę inny obraz ich pracy. Jakob Ingebrigsten, dla którego trening, sen i odżywianie to podstawa uczestniczy w kampaniach reklamowych, czy reality show. Soufiane El Bakkali, mistrz świata i olimpijski na 3000 metrów z przeszkodami, brał ostatnio udział w amatorskim biegu, gdzie był ambasadorem wydarzenia. Niezależnie jak możemy określać taką pracę, to pozowanie do zdjęć, dobre prowadzenie social mediów i umiejętność kontaktu z kibicami i sponsorami to praca, która wymaga zaanagażowania i zabiera czas. Mecenat jest czymś rzadko spotykanym w świecie sportu, a praca ze sponsorem to często ciężki kawałek chleba i nikt nie daje nic za darmo.
Odchodząc od pracy w mediach można przywołać inne przykłady. Francuz Nicolas Navarro, uzyskując przepustkę na igrzyska w Tokio pracował na pełen etat w sklepie Decathlon i trenował w amatorskim klubie. Mimo to potrafił biegać 2:09:17. Czy miał amatorskie warunki? Może i tak, jednocześnie sam raczej nie podkreślał tego na każdym kroku. Jeszcze ciekawiej robi się kilkadziesiąt lat wcześniej. Bill Rodgers, były rekordzista Ameryki Północnej w maratonie, zwycięzca m.in. maratonów w Bostonie, Nowym Jorku czy Fukuoce, przez pierwszą część kariery pracował w sklepie sportowym. Roger Bannister, pierwszy biegacz, który złamał magiczną niegdyś granicę czterech minut na milę był etatowym pracownikiem naukowym. Co ciekawe potrafił robić badania na samym sobie, a badanego opisywał enigmatycznie jak RB i ten „przypadkowy” obiekt badań miał identyczny wiek, masę i wzrost jak Bannister.
Rodgers i Bannister żyli w świecie, gdzie nie było podziałów. Biegacz był biegaczem, a definiował go wynik na mecie. Obecnie często można spotkać osoby próbujące podkreślić swoje amatorskie korzenie lub w drugą stronę, osoby, które komuś będą wytykały, że te mają łatwiej, bo mają sponsora. Jednak ostatecznie, w domtelu, czy bazie World Athletics widnieje jedynie suchy wynik z danych zawodów.
Na drugim biegunie mamy osoby prowadzące blogi, będące influencerami i zarabiające na bieganiu. W ich przypadku zdarza się, że nie muszą kompletnie przejmować się tym jaki wynik osiągną podczas zawodów. Umiejętność oddziaływania na innych, opowiadania swojej historii i budowania marki osobistej sprawia, że sponsorzy chętnie lgną do takich osób, mimo że wynikowo potrafią odstawać mocno nawet od szeroko rozumianej „czołówki” biegów. Prawo rynku jest proste i sponsor idzie tam, gdzie będzie widoczny i pokazany w dobrym, ciekawym świetle. W drugiej albo i dalszej kolejności zwraca uwagę na osiągnięcia.
Kolejną grupę stanowią biegacze, którzy sami chętnie nazywają się amatorami, jednak z definicji UE jest im zdecydowanie bliżej do zawodowca. Mają pracę, dzieci i zajęte weekendy zaliczając po drodze wszelkie biegi o puchar wójta, gdzie można zarobić. Taki biegacz często pojawia się 4 – 5 razy w miesiącu na zawodach. Jego celem jest zajęcie miejsca premiowanego wygraną rzędu 500 – 1500 zł, czasem przy dobrym planowaniu i analizie list startowych może zarobić więcej na jednym biegu. Oczywiście osoby te muszą prezentować już pewien wyższy poziom sportowy, jednak ciężko powiedzieć o nich, że są wyczynowcami. Nie robią wszystkiego, by zmaksymalizować osiągane wyniki. Robią natomiast wszystko by zmaksymalizować osiągane zarobki. To oczywiście wybór każdego biegacza i widać, ta część wybrała sobie taką pracę.
W zamyśle artykuł, który w trakcie realizacji okazał się felietonem, miał pokazać gdzie leży granica między wyczynowym, zawodowym, a amatorskim biegaczem. Jednak jak widać, nie da się postawić wyraźnej linii. Nie istnieje podział mówiący, że maratończyk biegający poniżej 2:15 będzie już zawodowcem, a ten biegający wolniej jedynie wyczynowcem, czy amatorem. Można zarabiać i utrzymywać się z biegania wykręcając wyniki na średnim, amatorskim poziomie i być wyprzedzanym przez kogoś kto bieganie traktuje jako odstresowanie po pracy. Jednocześnie można osiągać wyniki europejskiej, czy światowej klasy pracując dodatkowo poza sportem. Warte jest też podkreślenie, że w obecnych czasach niewiele osób żyje tylko z tego, że startują w biegach. Takie osoby to przeważnie drugi, czy trzeci szereg biegaczy z Kenii i Etiopii. Ich managerowie wyciskają z nich najwięcej jak się da przez sezon, czy dwa, a potem ich kariera się kończy. Nawet Eliud Kipchoge bierze udział w akcjach marketingowych, a Jimmy Gressier prowadzi regularnie swoje social media. To także część pracy zawodowego biegacza. Bieganie uczy, że wyniki nie przychodzą bez zaangażowania i wytrwałej pracy. To samo dotyczy pieniędzy płynących ze sportu za co, by one nie były wypłacane.