Redakcja Bieganie.pl
Ważną kwestią jest tu Herbata. Tak, herbata. Uwielbiamy herbatę, wszelkich smaków i odmian. A Kenia, jako jeden z największych potentatów herbacianych na świecie, oferuje całą jej paletę. A gdy dodamy do tego, że możemy napić się herbatki uprawianej przez samego rekordzistę świata na 800- Wilsona Kipketera, mało tego – napić się tej herbatki z nim, siedząc w wygodnych plecionych fotelach na werandzie jego posesji, to możemy mówić o pewnym rodzaju spełnienia. Możemy dodać do tego również, że towarzystwo najlepszego w historii biegacza na dwa okrążenia jest nie jedyną atrakcją podczas picia herbatki. Bowiem innym naszym rozmówcą jest obecny mistrz olimpijski – Wilfried Bungei. Oprócz nich, herbatę piją z nami inni kenijscy biegacze, o których będzie mowa później.
Zazwyczaj pije się tu słodzoną herbatę z mlekiem (zaparzana gorącą wodą, ale ¾ szklanki jest mleka). Herbata to jedyny posiłek po przebudzeniu, a przed obiadem, dla większości uczniów. Takim uczniem był też Bungei. Ponieważ szkoła jest tutaj płatna, pracował jak większość ludzi właśnie na plantacji herbaty. (na zdjęciu Bungei prezentuje Marcinowi liście herbaty)
Początkowo przygotowywał ją do procesu obrabiania będąc 7 godzin na nogach. Za cały dzień pracy na plantacji mógł zarobić ok. 12 zł, podczas gdy szkoła kosztuje ok. 1600 zł za rok. Tak jak myśleliśmy, do szkoły, oraz po lekcjach do domu, biegał. Jak miał lekcje dłużej, a był głodny, to na obiad (ugali ze szpinakiem) też biegał do domu. Na kolację jadł czapati (podobne do naleśników) z fasolką. Mięso tylko w grudniu (25.12).
Będąc jeszcze w podstawówce, często popołudniami doił krowę. Mleko w dwóch 5 litrowych butlach niósł na targ oddalony o 5-6 kilometrów. Jak już był w szkole średniej (obok na zdjęciu Marcin przed szkołą Bungei) to kupował od okolicznych rolników warzywa i zawoził je na targ do Eldoret by zarobić na szkołę. W domu też się nie przelewało. Zresztą nie zauważyliśmy jeszcze nikogo, kto prowadziłby życie na poziomie, który w naszym kraju uznawany jest za średni. Nawet bogaci Kenijczycy prowadzą życie o niższym standardzie niż Polacy. Wilfried teraz jest mistrzem olimpijskim. Ale medal Mistrzostw Świata zdobył już 2001 roku. Od tamtej pory nigdy nie przegrał mistrzostw kraju, był w finałach największych imprez lekkoatletycznych, wygrywał mityngi. Wprawdzie wybudował dom, ale prąd podłączył do swojego domu w kwietniu tego roku. Wciąż nie ma kuchenki, czajnika, pralki itp.
Jako młokos mieszkał z rodzicami i trzema braćmi (jeden z nich biega obecnie 2.08 w maratonie) w malutkiej lepiance z jednym oknem (zdjęcie: ulepszona wersja tradycyjnego domu kenijskiego ocementowana i z kafelkami w środku). Nie ma tam podłogi, jedynie utwardzona ziemia. Nie ma łazienki ani toalety, nie ma prądu. Są prowizoryczne łóżka. Tak wygląda dom większości Kenijczyków. Gdy miał 10 lat wraz z braćmi zbudowali obok domu rodziców własną lepiankę, do której się przeprowadzili, aby rodzice mieli więcej miejsca. Po zdobyciu pierwszego medalu to właśnie rodzicom, a nie sobie, Bungei zbudował domek (poniżej – kuchnia w domku kenijskim).
Lecąc samolotem widzieliśmy z góry, że kraj jest jakiś ciemny. Rzeczywiście życie wieczorami toczy się przy świeczkach, nie ma lamp w mieście, czy oświetlających skrzyżowania. Drogi są w fatalnym stanie. Rzadko w tej okolicy trafiamy na asfalt, nawet w mieście. Zazwyczaj są to drogi piaszczyste, kamieniste. Nie ma tu słupków na poboczu, nie ma linii. Nie ma chodników dla pieszych. Za to dziura na dziurze, ale takie, że jak się wjedzie w nie bez zwolnienia to koło się urywa.
Wilfred często rozmawiał o sporcie ze swoim wujkiem Henrym Rono (rekordzistą świata na czterech dystansach w ciągu jednego roku). Sam też podziwiał przebiegającego obok jego domu kuzyna – Wilsona Kipketera. Gdy na zawodach regionalnych przybiegł czwarty, pod namowami nauczyciela, zaczął trenować. Najlepsze ścieżki są na wzgórzach herbacianych, na plantacjach. To tutaj spotkać możemy tych wielkich biegaczy. W pobliżu widzimy ich domy. To stąd pochodzi Augustyn Choge (rek. Świata 4x1500m), Keino (jeden z najwybitniejszych biegaczy kenijskich, którego imieniem nazwano stadion oraz szkołę), Jelimo (mistrzyni i rekordzistka świata juniorów, mistrzyni olimpijska), Martin Lel (były mistrz Świata w półmaratonie, maraton- 2.05.15, 5m na IO), Wanjiru (mistrz olimpijski w maratonie 2.05.10, 26.41/10km), Jepkosgei (mistrzyni i wicemistrzyni Świata), Lagat (wspaniały biegacz na 1500 i 5000m), Kipketer i Bungei, oraz Peter Koech (wicemistrzostwo olimpijskie – 8.06 – 3000m przeszk.) i jeszcze wielu, wielu innych. Jesteśmy już poumawiani z większością z nich na spotkanie przy herbacie lub wspólny trening. To tyle tytułem wstępu.
Teraz przedstawimy po kolei, co tu robimy od przyjazdu, do którego przygotowywaliśmy się przez kilka tygodni (badania, szczepionki, podróż, profilaktyka itd. Więcej o przygotowaniach na www.lewandowski-team.pl).
Lotnisko, które jest na najwyższym poziomie w Kenii, pozostawia wiele do życzenia. Nie ma elektronicznych tabliczek informacyjnych, a wkładane są ręcznie tekturowe tabliczki. Ale nie o tym chcieliśmy pisać. Chcemy podzielić się z Wami jedną z najmilszych chwil sportowych w życiu. Takich, których się nie zapomina. Po odebraniu bagażu, w tłumie ludzi, wychodziliśmy przez ruchome, rozsuwane drzwi. Wśród oczekujących na podróżnych wyszukiwaliśmy Bungei’a. Dostrzegliśmy go bez problemu, bo tylko on skakał pod sufit wymachując rękami i świecąc swoimi białymi jak śnieg zębami. Rzucił się nam na szyję mile witając i zapraszając do niego. Nawet nie pozwolił nieść nam naszych toreb. Sam je „targał” ze 300m do samochodu
Tak, mistrz olimpijski. To my bylibyśmy dumni gdybyśmy mogli jego torby nosić. Tymczasem w geście gościnności było odwrotnie. Zabrał nas do hotelu, który zorganizował i wytargował dla nas 60 euro (z 80). Poznaliśmy jego żonę, która wspiera go niesamowicie, zjedliśmy kolację. Następnie rozeszliśmy się spać. My do hotelu, a Wilfried z żoną, kilka metrów dalej do swojego mieszkania.
Drugi dzień to wspólny trening na stadionie narodowym (jedynym tartanowym), za wstęp, na który musieliśmy płacić. To już był 1650m nad poziomem morza. Obiad, zakupy, wizyta w jego mieszkaniu (niesamowite trofea i zdjęcia np. z prezydentem Kenii). Potem lot do Eldoret, a stąd godzina drogi do domu Wilfrieda. Kolejne dni to wspólne treningi z samym mistrzem oraz jego kompanami, którymi się opiekuje. Jeden z nich biega 3.35 na 1500m.
Tereny są najwspanialsze, jakie widzieliśmy do biegania. Jest klub – pole golfowe (pętla 4km p równiutkiej trawie), są ścieżki wśród drzew. Po takim treningu prysznic i obiad w klubie, na który czeka się ponad godzinę. Nie ma tu prądu, nie ma kuchenki gazowej czy elektrycznej. Wszystko trzeba przyrządzić, przygotować ogień, a następnie przygotować do spożycia. W tym czasie Wilfried po ciężkim treningu wypił 2 litry wody z kranu oraz 2 butelki Coli. Prowadziliśmy trening podstawowej sprawności, w którym brała udział cała plejada czarnoskórych biegaczy. Wszyscy mają spore braki. Za to pod górki my prawie wchodzimy, a oni niemalże fruną. To podstawowa różnica.
Są też wspaniałe tereny w rezerwatach, np. Kakameka Forest, ale 30km jedzie się 90min po takich dziurach, że odechciewa się biegać w tym pięknym miejscu. Nikt nie jedzie ulicą bo szybciej się idzie, więc wszyscy jadą poboczem, gdzie dziury wcale nie są mniejsze, ale przynajmniej nie tak ostre jak asfaltowe. Zdecydowanie lepiej biegać pośród plantacji herbaty, które są pod nosem.
Jadąc na trening „zwinęliśmy” jedną grupkę pracowników prosto z plantacji. Za chwilę byli już grupą kenijskich biegaczy, wykonywali pomiędzy krzakami herbaty swój trening – fartlek: (2-1-2-1) x 5. Bez rozgrzewki, jedynie 10min truchtu. Góry takie, że my byśmy podchodzili, a oni zasuwali. Na koniec dwustumetrowy odcinek w „siodełku” na maksa. Bungei tak się zmęczył, że myśleliśmy, że wypluje płuca, tak charczał. Nic nie pili po treningu, nic nie truchtali. Biegacze zmienili się znów w pracowników na farmie. Tylko Wilfried skorzystał z prysznica i godzinnego odpoczynku w oczekiwaniu na obiad. I kończąc pierwszą relację z Kenii ponownie wspomnimy o herbacie.
Znamy już początek herbaty. Widzieliśmy plantacje ciągnące się kilometrami i zrywających jej liście ludzi. Znamy też ostatni etap: zaparzanie herbaty sypanej, bądź w torebkach, oraz jej zapach, smak (przynajmniej kilku rodzajów). Ale nie wiemy jak z zielonych listków powstaje herbata, którą parzymy. Cały proces przetwarzania herbaty w specjalnych fabrykach będziemy mieli okazję zobaczyć w przyszłym tygodniu.
Dla odmiany: plantację kawy również widzieliśmy (na zdjęciu Bungei i Marcin na tle drzewka kawowego). Niesamowite jak ona wygląda przed wsypaniem do filiżanki.
Mieliśmy również okazję poznać rodziców Wilfreda, a także odwiedzić jego teściów. Obowiązkowo z każdą wizytą wiąże się wypicie herbaty z mlekiem. Nie skosztowanie odbierane jest tutaj jako zachowanie niekulturalne.
To tutaj widzieliśmy też Pawła Czapiewskiego (więcej o wizycie w domu rodziców Bungei’a na www.lewandowski-team.pl).
Widzieliśmy też plantacje ryżu, trzciny cukrowej, pola kukurydziane i przetwórnie kukurydzy na mąkę, z której powstaje najsłynniejsze danie w Kenii – ugali (podobne do naszej kaszki, którą podajemy niemowlętom, ale o bardziej stałej konsystencji).
Kolejny news przygotowujemy odnośnie imprez lokalnych, w których braliśmy udział (maraton w Kisumu, „Fund Rising”, wesele).
Nie ma lepszego miejsca na zgrupowanie sportowe w tym okresie.