2 września 2011 Redakcja Bieganie.pl Sport

Kemboi zrobił show w Daegu, teraz czeka na fetę w Kenii


Wszyscy w Daegu czekali na show jamajskiego sprintera Usaina Bolta. Na razie tego się nie doczekali… Za to kibice mogli obejrzeć granie na gitarze polskiego tyczkarza Łukasza Michalskiego i prawdziwy taniec radości Kenijczyka Ezekiela Kemboiego.

kemboi 540
Ezekiel Kemboi
foto: Mark Dadswell/Getty Images/ FlashMedia

Zaskoczył tym wszystkich. Na stadionie, gdzie zebrało się ponad 28 tys. widzów można było słyszeć okrzyki zdumienia i pokazywanie sobie palcami Kemboiego, który tuż po minięciu mety bardzo spontanicznie cieszył się z obrony tytułu w biegu na 3000 m z przeszkodami.

Rywalizacja nie wskazywała jednak na tak zdecydowane zwycięstwo Kenijczyka. Stawka była wyrównana i dopiero na 200 m przed metą Kemboi włączył piąty bieg i niemal zdeklasował rywali. Długo przed metą biegł z uniesionymi rękoma w górze, a linię przekroczył na… siódmym torze.

Nikt nie spodziewał się tego, co miało nastąpić za chwilę. 29-letni mistrz olimpijski z Aten, który od lat zdominował tę konkurencję, cieszył się jak małe dziecko. Ściągnął koszulkę. Spojrzał w trybuny i zaczął… tańczyć. Najpierw tuż przy linii mety, potem także na wirażu.

„To był taniec dla mojego przyjaciela Usaina Bolta, on nie mógł tego zrobić po finale 100 m, więc ja go zastąpiłem” – tłumaczył swoje zachowanie i w pewnym sensie ukłon w stronę koreańskich kibiców.

„Gdy spotykam ich na mieście, są niezwykle uprzejmi. Chciałem, by i oni mieli chwilę rozrywki, a prywatnie bardzo lubię muzykę i dyskoteki, dlatego wybrałem taką formę” – zaznaczył.

Z takiego zachowania do tej pory znany był jedynie Bolt. To za to, między innymi, uwielbiają go tłumy. Za wyniki, ale i za show i zabawę, jaką potrafi wokół siebie stworzyć. Takich ludzi potrzebujemy w lekkiej atletyce, bo nie sama rywalizacja się liczy, ale także, a może przede wszystkim, umiejętność pokazania emocji – tych po wygranej, ale i tych po porażkach.

O Kemboim z pewnością czytać będą kolejne pokolenia. Tak samo jak o Bolcie. Kenijczyk jest trzecim lekkoatletą w historii mistrzostw świata, któremu udało się obronić tytuł w biegu na 3000 m z przeszkodami. Wcześniej takiej sztuki dokonali jego rodacy Saif Saaeed Shaheen (znany także jako Stephen Cherono, w 2002 roku zmienił imię i nazwisko, gdy zaczął startować w barwach Kataru), który triumfował w latach 2003 i 2005 oraz Moses Kiptanui, który aż trzykrotnie stawał na najwyższym stopniu podium mistrzostw świata – 1991, 1993 i 1995.

I co ciekawe… Kiptanui jest obecnie trenerem Kemboiego. To dlatego korespondencyjna rywalizacja między nimi trwa nadal, a ambicją obecnego mistrza jest przebić swojego szkoleniowca. Jest na najlepszej drodze ku temu, ale czy się uda przekonamy się za dwa lata w Moskwie.

„To jest mój wielki cel. W stolicy Rosji chcę znowu sięgnąć po złoto, wtedy będę miał w dorobku w sumie sześć medali mistrzostw świata” – przypomniał. Przed swoim złotym medalem przed dwoma laty w Berlinie, trzykrotnie sięgał po srebro (2003, 2005, 2007).

Kemboi to nie jest jednak typowy Kenijczyk. Po pierwsze dlatego, że nie musiał biegać do szkoły, po drugie nie można go zaliczyć do cichych, grzecznych chłopców. Do takich właśnie należą jego rodacy. Jest za to synem farmera, ma sześciu braci i siostrę. Nie od początku zakochał się w lekkiej atletyce, najpierw była piłka nożna. Grał w pomocy – gdzie jest najwięcej biegania. Potem zmieniły się zainteresowania i stał się DJ-em na szkolnych prywatkach.

Bieganiem zaczął się zajmować, gdy skończył szkołę. Po wygraniu przypadkowego biegu w Kenii, wypatrzył go Paul Ereng, który został również jego pierwszym trenerem. Kolejnym krokiem były listy. Dużo listów… wysyłanych do europejskich menedżerów z pytaniem o możliwość startowania w międzynarodowych mityngach lub biegach ulicznych. Jako pierwszy haczyk połknął Włoch Enrico Dionisi i… nadal jest jego agentem.

To było w 2002 roku, kiedy Kemboi osiągnął swój pierwszy sukces. Po zdobyciu srebra w Igrzyskach Commonwealth był tak zachwycony, że swojego syna nazwał imieniem stadionu, gdzie odbywały się zawody: Manchester.

Rok później Kemboi, trochę nieoczekiwanie, stał się głównym rywalem Saifa Saaeeda Shaheena. W 2003 roku w mistrzostwach świata w Paryżu dobiegł do mety tuż za nim. W 2004 roku wykorzystał jego nieobecność na igrzyskach w Atenach i zdobył złoto. Pierwsza wielka porażka przyszła cztery lata później w Pekinie. Olimpiady w stolicy Chin nie będzie wspominał najlepiej, bo finiszował tam na siódmej pozycji. Wtedy właśnie zdecydował się poprosić o pomoc Kiptanuiego. To była dobra decyzja, bo dwanaście miesięcy później został w Berlinie mistrzem świata.

W Niemczech Kemboi po raz pierwszy wzbudził zainteresowanie kibiców nie tylko samym biegiem, ale i sobą. Wystąpił bowiem w nietypowej dla Kenijczyków fryzurze z wygolonymi bokami głowy.

„Jak mam tak ścięte włosy, to bardziej w siebie wierzę” – powiedział.

Od dwóch lat Kemboi mentalnie przygotowuje się do maratonu. „To jest mój wielki cel. Nie chcę do końca kariery biegać 3000 m z przeszkodami. Chcę zostać maratończykiem. Potrzebuję odmiany, czegoś innego” – zapowiedział.

W tym roku ma jeszcze jednak inne zadania przed sobą. W kończącym cykl mityngu Diamentowej Ligi w Zurychu chciałby poprawić rekord świata, należący do jego wielkiego konkurenta Shaheena i wynosi 7.53,63.

„Jestem w stanie to zrobić” – zapewnił, jego rekord życiowy 7.55,76 z czerwca 2011 jest piąty na liście ALL-TIME. 

Możliwość komentowania została wyłączona.