Dwa tygodnie temu miałem okazję poznać idola mojej młodości, Bernarda Lagata. Gdy miałem naście lat wdrapywał się już na szczyt. Historyczne boje z El Guerroujem na półtoraka staczał, gdy byłem młodzieżowcem. Teraz ma na liczniku 45 lat z hakiem i nadal biega, ale się przedłużył. Bieżni już nie tłucze, rozwija się w maratonie.
Lagat ma amerykański paszport, ale kenijskie pochodzenie. W związku z tym tak do końca nie wiadomo, ile lat ma naprawdę. Na pewno nie mniej niż w papierach. Od kilkunastu lat certyfikaty urodzenia są już w wielu krajach Afryki standardem, ale do niedawna wszystko było, delikatnie rzecz ujmując, uznaniowe.
Rozmawiałem z miejscowymi, którzy do dat nie przywiązują tak bardzo wagi. Mówili, że od reformy edukacji w 1985 roku dziecko rejestrowane było w systemie dopiero w momencie przyjścia pierwszy raz do szkoły. Wyobrażam sobie, że jakiś urzędnik oganiając się przed muchami w upale patrzył na takiego malca i wpisywał do wielkiej księgi wiek: 6 lub 7 lat. Potem dopytywał się rodzica, jaka mogła być wówczas pora albo co się wydarzyło przy porodzie i dopasowywał do tego konkretną datę dzienną. „Od dzisiaj urodziłeś się 7 lat temu, 5 stycznia” – mówi urzędnik, a czas historyczny zaczyna biec w miejsce cyklicznego.
Sęk w tym, że pierwszoklasista mógł iść do szkoły równie dobrze mając 7, ale i 10 lat. Często rodzicom zależało, by dziecko jak najdłużej pozostało w domu i pomagało w gospodarstwie czy przy młodszym rodzeństwie – i często długo nie sposób było zmusić ich do posłania małoletniego do szkoły. Stąd nie do końca wiadomo, jak to jest z tym peselem u kenijskich biegaczy. Zresztą ze szkołą i wykształceniem też trudno stosować nasze miary porównań. Dopiero w 2003 roku nastał w kraju powszechny obowiązek edukacji od 6 roku życia.
W każdym razie Lagat może mieć równie dobrze 45 co 50 lat. Podobnie niejasny jest wiek rekordzisty świata w maratonie Eliuda Kipchogego. W większości wywiadów i dokumentów widnieje jak byk: urodzony 5 listopada 1984 roku. Nawet jego żona, gdy ją z innymi dziennikarzami spytaliśmy podstępnie, przyznała, że poznali się, gdy ona miała 18 a on 20 lat, a było to… w 1998 roku. Oczywiście brak przywiązania do konkretnych dat może i tu być zwodniczy, ale całkiem prawdopodobne, że bijąc dwie godziny na dystansie maratonu Eliud miał nie 35, ale 42 lata. Jeszcze szacowniej jego wiek określił kiedyś w rozmowie ze mną Renato Canova, legendarny trener związany od dawna z Kenią. Twierdził, że Kipchoge bijąc w Oslo w 2003 roku rekord świata juniorów na 5000 m miał nie niecałe 19 – ale 28 lat.
Przez lata kwestionowano wiek innej legendy maratonu Hailego Gebrselassiego. Złośliwi twierdzili, że jeszcze licząc 50 wiosen Etiopczyk potrafił złamać 2.10 w maratonie. Również w jego wypadku te podejrzenia nie wydają się bezpodstawne.
Cały felieton zmierza do jednej puenty. Skoro panowie potrafili bić rekordy świata i kontynentów grubo po 40-tce, nie jestem bez szans. Matuzalemem się nie czuję, ale stawy mam podobno zaprojektowane na 120 lat.
Martwi mnie tylko, że nie do końca ogarniam system kwalifikacji na igrzyska w Tokio. Poza tym boli mnie noga i jakoś dłużej regeneruję się po dowolnej jednostce dłuższej niż 10 km.
A zresztą, nawet, jeśli nie teraz, przede mną kolejne igrzyska.
____________________
Kuba Wiśniewski jest redaktorem naczelnym bieganie.pl. Na razie brak mu czasu na wypisanie pełnej listy swoich osiągnięć. Swoje frustracje i niespełnione ambicje prezentuje między innymi na Instagramie.
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.