24 sierpnia 2008 Redakcja Bieganie.pl Sport

I po Igrzyskach…


poigrzyskach2.jpg

Na Igrzyska Olimpijskie kibice i sportowcy czekają cztery długie lata. Można się zarzekać, że ideały olimpijskie już nie te, że komercja, polityka, doping… Ale nie ma drugiej takiej imprezy na świecie, a złoty medal olimpijski nadal jest uważany za najcenniejsze trofeum sportowe, ważniejsze niż mistrzostwo świata czy rekordy. Zawodniczki i zawodnicy z całego świata trenują zawzięcie, aby w Igrzyskach wypaść jak najlepiej. Polacy traktowali zawody w Pekinie jako zwieńczenie czteroletnich przygotowań. Jak wypadli na tle najlepszych?

Nie ma się co oszukiwać, że jesteśmy biegową potęgą. W kilku konkurencjach biegowych (np. 5000m czy 10000m) żaden z polskich zawodników/zawodniczek nie był w stanie nawet zrobić minimum olimpijskiego, ba, nawet się do niego zbliżyć. Można też zauważyć sprawę charakterystyczną – o ile słabi jesteśmy biegowo, to nasze szanse i poziom rosną tam, gdzie dochodzi technika. Naszymi najsilniejszymi punktami w Pekinie były biegi na 100 i 400m przez płotki, sztafety i bieg z przeszkodami.

Zacząć trzeba od pochwał. Mistrz Europy i świata juniorów w biegu na 110m przez płotki, Artur Noga, zrobił w Pekinie prawdziwą furorę. Dobrze wyglądał w każdym kolejnym biegu, doszedł aż do finału, a w nim zajął wysokie, piąte miejsce, najwyższe wśród wszystkich polskich biegaczy, bijąc przy tym dwukrotnie rekord życiowy. Zdecydowana pochwała, Artur był najjaśniejszym punktem naszej reprezentacji! Na 100m przez płotki, czyli dystansie żeńskim, biegła Aurelia Trywiańska – wyszła z eliminacji, odpadła w półfinale, nie zbliżając się do swoich najlepszych wyników w karierze.

Piąte miejsce przypadło też Annie Jesień, biegającej na 400m ppł. Zaprezentowała ona swój zwykły, wysoki poziom, ale mimo wszystko piąte miejsce było pewnym zawodem. Pani Ania była typowana do medalu, szczególnie w świetle zeszłorocznego brązu podczas Mistrzostw Świata. Co więcej, w konkurencji nie wystartowały trzy biegaczki najlepsze na świecie! Mieliśmy nadzieję na więcej, ale i tak jest nieźle. To samo w przypadku Marka Plawgi, biegającego ten sam dystans. W finale był szósty, biegnąc najszybciej w sezonie. Nieźle, ale mieliśmy nadzieję na więcej, na medal i rekord Polski.

ekipa1.jpg

Od lewej: Paweł Czapiewski, trener Grzegorz Gajdus, Anna Jakubczak, Anna Rostkowska, Wioletta Frankiewicz, trener Zbigniew Król, Monika Drybulska, Dorota Gruca, Katarzyna Kowalska, Tomek Szymkowiak

Kolejna techniczna konkurencja – 3000m z przeszkodami. Wioleta Frankiewicz bardzo dobrze pobiegła w eliminacjach (9:21,88), kontrolowała bieg, w finale nie była w stanie pobiec wiele szybciej, ale w gorącym pekińskim powietrzu zbliżyła się do własnego rekordu Polski. Dało to ósme miejsce, całkiem przyzwoicie, ale widać, że konkurencja na tym dystansie jest coraz mocniejsza i jeśli Polki mają zamiar liczyć się na świecie, muszą wyraźnie podnieść poziom. Dotyczy to szczególnie Katarzyny Kowalskiej, zawodniczki młodego pokolenia, która wyraźnie zatrzymała się w rozwoju. 9:47,02 to bardzo słabo, dużo wolniej niż rekord życiowy Kasi – 9:39,40 z zeszłego roku, w Pekinie wystarczyło do wyprzedzenia tylko trzech zawodniczek. Za Wioletą Janowską mamy więc ogromną przepaść. Właściwie w kobiecych biegach długich jest tylko Frankowska, do niedawna również Lidia Chojecka… a potem długo, długo nic i dopiero zaczynają się wyniki następnych zawodniczek. Wśród mężczyzn na 3000m z przeszkodami Tomasz Szymkowiak nie sprawił niespodzianki i odpadł w eliminacjach. Bieg był wolny, ze stopniowo narastającym tempem, Tomek nie ma zaś porażającego finiszu… ale liczyliśmy, że uda się zdziałać więcej niż 8:29,31.

Naszym mocnym punktem zawsze były sztafety. Jednak nie tym razem. Mężczyźni biegający 4 x 400m co prawda awansowali do finału (3:00,74), zajmując w nim siódme miejsce, z przyzwoitym wynikiem (3:00,32), ale pozostałe sztafety sprawiły kiepskie wrażenie. Kobiety z 4x400m odpadły w eliminacjach (3:28,23), a obie sztafety krótkie  zostały zdyskwalifikowane. (mężczyźni zgubili pałeczkę, kobiety przekroczyły strefę zmian). Jak na polskie uporczywe ćwiczenie zmian sztafetowych – dużo, dużo poniżej oczekiwań. Rozczarowanie jest tym większe, że zawodnicy biegający krótkie sztafety nie popisali się również indywidualnie. Dariusz Kuć dwa słabe biegi – 10,44 i 10,46 (gdzie ten poziom sprzed dwóch lat, kiedy pobiegł 10,17?) Daria Korczyńska, jedyna, kobieta która biegła indywidualnie 100m, pobiegła całkiem dobrze w eliminacjach, wynikiem 11,22 bijąc życiówkę. Potem było już dużo słabiej – 11,41 i brak awansu do kolejnej rundy. Marcin Jędrusiński – w eliminacjach 200m – 20,64, przeciętnie, w ćwierćfinale 20,58, najlepszy wynik w sezonie, który nie wystarczył do awansu dalej. Marta Jeschke odpadła w eliminacjach biegu na 200m kobiet, ze słabym czasem – 23,59.

ekipa4.jpg

Lidia Chojecka i Marcin Lewandowski

Podobnie wyglądały indywidualne starty 400-metrowców. Kompletnym nieporozumieniem był występ Daniela Dąbrowskiego, który przyznał, że dopiero co wyleczył kontuzję i nie jest w stanie biegać szybciej niż 47,83. To rozwścieczyło Marka Plawgę, który publicznie pytał, dlaczego na Igrzyska nie zabiera się zdrowych zawodników, a bierze kontuzjowanych. Wśród kobiet na dystansie 400m pobiegła Monika Bejnar. Zaliczyła 52,80 i nie przeszła eliminacji.

Więcej powodów do optymizmu mieliśmy w biegach średnich. Bardzo dobrze pobiegła Anna Rostkowska. Odnalazła się w szarpanym biegu eliminacyjnym (2:02,11) i awansowała do półfinału, gdzie w mocnej stawce pobiegła w granicach uzyskanego miesiąc wcześniej rekordu życiowego (odpowiednio 1:58,72 i 1:58,84). Przy odrobinie szczęścia mogło to dać finał. Co jednak ważne, Rostkowska po latach biegania na poziomie 2:00-2:01 weszła wreszcie na wysoki poziom, który dobrze rokuje na przyszłość. Podobnie Marcin Lewandowski. W eliminacjach biegł mocno, odważnie, wykręcił najlepszy wynik w sezonie – 1.45,89 (chociaż wyglądał trochę ciężko), w półfinale również nie przestraszył się utytułowanych rywali, zaatakował, ale na finiszu został mocno z tyłu. Skończyło się na 1:47,24 i pozytywnym wrażeniu w pierwszym poważnym starcie Marcina na dużej imprezie seniorskiej. Niestety, totalną porażką, dość pechową, okazał się bieg Pawła Czapiewskiego. Popularny "Czapi" znakomicie biegł taktycznie w eliminacjach, zaatakował, kiedy trzeba, ale na finiszu, zamiast pruć do mety ile sił w nogach, oglądał się na boki (kilkanaście razy!) i tuż przed metą został wyprzedzony przez Brytyjczyka i zawodnika z RPA. W wolnym biegu wynik był słaby, (1:47,66) i Czapiewski nie awansował dalej.

Na bieg pań na dystansie 1500m czekaliśmy z ogromnym napięciem – startowały aż trzy Polski, wszystkie z dużymi szansami na finał, a nawet medal. Z konkurencji wypadło bowiem aż sześć najlepszych na świecie – zawieszone za doping zostały trzy Rumunki i trzy Rosjanki! Niestety, to był pogrom… Najpierw Anna Jakubczak, biegła dobrze, taktycznie, ale spóźniła mocno finisz i do awansu zabrakło 1,62 sekundy (pobiegła 4:07,33). Potem straszne rozczarowanie w postaci biegu Lidii Chojeckiej – nasza znakomita biegaczka była kompletnie bez formy, pobiegła bardzo słabo, odpadła z czasem 4:19,57. Po biegu powiedziała, że to jej najgorszy start w życiu. I wreszcie najmłodsza – Sylwia Ejdys, przez wielu typowana na medal, który miała wywalczyć bardzo mocnym finiszem. Sylwia biegła zadziornie, walczyła, przepychała się, ale na końcówce znacznie lepszym finiszem popisały się inne zawodniczki. Było to o tyle rozczarowujące, że Anna Alminowa, Rosjanka, z którą Sylwia wygrała na luzie w czerwcu, zakwalifikowała się do finału, biegnąc w tym samym biegu co Sylwia. Wynik Ejdys – 4:08,37.

ekipa6.jpg

Dorota Gruca i Monika Drybulska

Królewski dystans, maraton, otwierał (bieg kobiet) i zamykał (bieg męski) Igrzyska. W maratonie mieliśmy aż czwórkę reprezentantów. Trochę obawialiśmy się, jak wypadną w upale, ale w biegu kobiet temperatura była znośna. Monika Drybulska pobiegła najszybciej od dobrych kilku lat i z czasem 2:32.39 zajęła 24 miejsce. Można powiedzieć, że Monika odegrała się za poprzednie Igrzyska, gdzie nie ukończyła biegu. Dorota Gruca, najlepsza polska maratonka ostatnich lat, miała słabszy dzień i w przeciwieństwie do Moniki pobiegła najwolniej od dobrych kilku lat – 2:33.32, co dało 30 miejsce. Mimo wszystko – wypadło to dość dobrze. Bieg panów miał miejsce w dużo wyższej temperaturze, co wykończyło obydwu Polaków. Henryk Szost zaczął bieg bardzo mocno, na koniec osłabł i mimo ambitnej postawy pobiegł tylko 2:19.43, co wystarczyło na 34 miejsce. Arkadiusz Sowa od początku biegł wolno, skończył daleko za czołówką z wynikiem 2:24.48, na 54 miejscu.

ekipa3.jpg

Henryk Szost i Arek Sowa

Najgłośniejszym i najbardziej rozreklamowanym występem w Pekinie był występ wiceprezesa PZLA, Jerzego Sudoła, który po szaleńczej sztafecie alkoholowej na finiszu padł na trawniku i nie powstał do rana. Zyskał tym jednak nieśmiertelną sławę i w pewnych kręgach – swoistą popularność. Pisały o nim gazety, mówiono w telewizji, nie wspominano jednak, jak długo trwały olimpijskie przygotowania wiceprezesa.

Przy okazji dygresja na temat mediów. Chyba jeszcze nigdy w historii przekaz z Igrzysk jaki zafundowała nam TVP nie był tak bałaganiarski, nieprzemyślany, czasami wprost absurdalny. Widać, że zdobycie złotych medali na igrzyskach nie gwarantuje jednocześnie nabycia umiejętności robienia dobrej relacji telewizyjnej.

Jakie wnioski? Nie będzie to nic odkrywczego. Pewne jest, że w biegach średnich i długich jesteśmy poza czołówką światową. Nie sprawdziły się szumne zapowiedzi Bogusława Mamińskiego, szefa bloku wytrzymałości i z pewnością trzeba spróbować rozwiązań alternatywnych. Krytycy polskiego szkolenia zwracają uwagę na wciąż powtarzające się nazwiska opiekunów kadry, na bezcelowość szkolenia centralnego, na przestarzałe metody treningowe i kontrowersyjne miejsca obozów (Miedzyzdroje zamiast wysokich gór). Bez wątpienia polskiemu szkoleniu potrzeba świeżej krwi, to nie tylko sprawa funduszy (których oczywiście też brakuje). Świat idzie bowiem do przodu, kolejne kraje przełamują kryzys i zajmują wysokie miejsca w biegach, tymczasem polski poziom jest taki sam od wielu lat, ba – nawet coraz słabszy. W szkoleniu sprinterów występują dokładnie te same zjawiska, może poza obozami w Międzyzdrojach. Tutaj warto – zamiast wciąż szlifować zmiany sztafetowe, co i tak nie przynosi rezultatów – skupić się na poprawie wyników indywidualnych. Jest to temat na osobny tekst, ale jedno jest pewne – w obecnym kształcie szkolenia i całej organizacji biegów czeka nas powolne, stopniowe obniżanie się poziomu, co widać już teraz nie tylko wśród seniorów, ale nawet w najmłodszych rocznikach zawodników.

Na szczęście już za cztery lata… kolejne Igrzyska! ; )

P.S. Pesymiści dodają – nadal z Ireną Szewińską w roli prezesa PZLA ; )

Możliwość komentowania została wyłączona.