Redakcja Bieganie.pl
To jakim szacunkiem i uwielbieniem w Wielkiej Brytanii cieszy Mohammed Farah widać na każdym kroku. On sam powtarza tak często jak może, że swojej ojczyźnie zawdzięcza dużo. Mimo że urodził się w Somalii, nikt nigdy nie podważył jego korzeni. Na Wyspach jest przecież od ósmego roku życia, a jego ojciec jest Brytyjczykiem. Nie powinno zatem dziwić, że w niedzielę Stadion Olimpijski oszalał, gdy biegł po drugi złoty medal igrzysk. Tym razem na 5000 m.
Jedno jest pewne – na pewno był to najgłośniejszy bieg w tych igrzyskach. 80 000 kibiców zebranych trybunach zrobiło niesamowite show.
„Nie ma żadnych słów, które mogłyby opisać to, co przeżyłem i jak się czułem przekraczając linię mety” – powiedział „Magic Mo”, który w niedzielę znalazł się we wszystkich wychodzących w Wielkiej Brytanii gazetach na tytułowej stronie.
„History Man” – napisał „Sunday Telegraph”. Nic dziwnego. Nie często się przecież zdarza, by Europejczyk wyprzedził na długich dystansach zawodników z Afryki. W sobotę wygrał na 5000 m z czasem 13.41,66 i został siódmym lekkoatletą w historii, który w igrzyskach zdołał triumfować na dwóch dystansach (obok 5000 m wygrał również na 10 000 m).
„Moja żona spodziewa się bliźniaków. Nie mogłem przecież pozwolić na to, by tylko jeden z nich dostał złoto. Musiałem postarać się o dwa równorzędne krążki” – przyznał 29-letni biegacz.
Jednym z najbardziej wzruszających momentów było również odebranie przez niego medalu. Płakał nie tylko on, ale i większość zebranych na Stadionie Olimpijskim osób.