Redakcja Bieganie.pl
MdS ma długą historię, w tym roku rozgrywano 27 edycję. To ogromne przedsięwzięcie logistyczne. Dzień po dniu obóz imprezy budowany jest od zera gdzieś na pustynnych piaskach. Obóz ten oferuje miejsca dla ok 850 uczestników, oraz 400 osób obsługi.
Impreza jest ikoną biegów ultra. Nie najtrudniejszym biegiem, nie najcięższym, ale prawdopodobnie najbardziej znanym na świecie, dzięki obecności na kanałach telewizyjnych Eurosportu, Discovery, czy w prasie codziennej we Francji.
W tym roku w MdS wystartowało aż sześciu Polaków, a trzech z nich tworzyło Team Poland (czyli obok wyników indywidualnych ich czasy brane były pod uwagę w klasyfikacji drużynowej). Poniżej rozmowa z jednym z członków ekipy Team Poland, Maćkiem Żyto.
Bieganie.pl: Jak przygotowywałeś się do tej imprezy? Czy w planie treningowym pojawiły się jakieś nowe elementy, które miały służyć właśnie temu startowi?
Maciej Żyto: Mój trening pod MdS nie odbiegał zasadniczo od treningu pod biegi ultra, jaki prowadzę od mniej więcej dwóch sezonów. Objętość tygodniowa sięgała w szczycie 100km. Czyli w tygodniu 5 treningów biegowych, jeden rower stacjonarny przez 30 min szóstego dnia (pomaga w regeneracji). Jeden dzień odpoczynku. Raz, do dwóch razy w tygodniu jakieś akcenty szybkościowe, najczęściej ok 12km biegane mocnym OWB2 (bardzo lubię ten akcent, mam taką niezupełnie racjonalną wiarę w jego skuteczność). Trochę startów kontrolnych, chętnie na krótkich dystansach, bo dają miarę postępu treningu, a jednocześnie go nie burzą koniecznością długiej regeneracji.
W każdym tygodniu oczywiście jedno długie wybieganie, bo dla mnie to podstawa treningu ultra.
W końcu w ramach przygotowań zrobiłem sobie trzydniówkę biegową. Biegałem wówczas ok 30km dziennie i jadłem tylko to, co planowałem zabrać na MdS. Taki „test drive” pozwala np. sprawdzić, czy liofilizowane spaggetti bolognese nam wchodzi, albo kaszka bananowa przypomina smakiem coś, co nam smakuje.
Trening przynosił rezultaty, bo na Półmaratonie Warszawskim, na dwa tygodnie przed MdS, swobodnie pobiłem własną życiówkę. Dodatkowo udało mi się ograniczyć masę ciała do poziomu, którego nie znajdowałem wcześniej w historii mojego dzienniczka treningowego. To był kolejny sygnał, że trening przebiega dobrze. Tylko raz na przestrzeni ok. siedmiu miesięcy przygotowań miałem poczucie przetrenowania, ale szybko zareagowałem zmniejszeniem objętości.
Przyznam, że jadąc na MdS miałem poczucie bycia w życiowej formie. Z innych rzeczy, to dużo biegania z plecakiem, a to ważne, bo na MdS przecież plecak nam zawsze towarzyszy.
Bardzo istotne jest też, by jadąc na MdS mieć za sobą starty na dystansach ultra. Wówczas czwarty, najdłuższy etap – 82km, nie robi jakiegoś specjalnego wrażenia, a doświadczenie podpowiada podczas jego trwania, jak rozłożyć siły.
Czy start w imprezie wymaga jakiegoś specjalnego sprzętu?
Tak, ale nie są to „kosmiczne” wymagania. Trzeba mieć plecak biegowy, śpiwór, stuptuty pustynne, czołówkę, nóż, pompkę do wysysania jadu.
Cały bagaż winien być bardzo lekki, bo przecież będziemy go nosić na własnych plecach. Moja część „niejedzeniowa” ważyła ok 3kg, a jeśli śpiwór i plecak stanowi już ok. 1,4kg, to widać, że cała reszta to już wagowe drobiazgi.
Jeśli chodzi o ciuchy, to ja obok tego co miałem na sobie, zabrałem do plecaka buffa, koszulkę z długim rękawem (na zimne wieczory i poranki), zapasową parę skarpet, oraz dodatkowo skarpety kompresyjne, w których spałem, wierząc w ich moc regeneracji. To oznacza, że całe zawody przebiegłem w tych samych spodenkach oraz T-shirt, nie zdejmując tych rzeczy nawet do spania.
Jeśli chodzi o buty, to zabrałem parę ok. jednego rozmiaru większą, niż moje tradycyjne obuwie biegowe. Dodatkowo, szewc musiał obszyć buty rzepem, by można było do nich przyczepić stuptuty pustynne. Ludzie biegają tam w bardzo różnych butach, widziałem buty szosowe, trialowe, nawet jakieś modele z serii minimalistycznych. Jeden Japończyk biegł w fivefingersach, ale to już nie jest dobry pomysł. Generalnie polecam zabieranie butów, w które się wierzy i lubi. To nie jest moment na eksperymenty ze sprzętem.
Jak wygląda jedzenie na MdS?
Temat jedzenia jest bardzo ważny na tej imprezie. Przypomnijmy na początek, że to jest wyścig w formule self-sufficient, co oznacza m.in. iż przez siedem dni imprezy żywimy się jedzeniem, które mamy w plecaku. I to trzeba zaplanować. Zaplanować, by zabrać dość żarcia (organizator wymaga, by mieć min. 2000 kcal/dzień, ja miałem ok 2600kcal/dzień), by było ono lekkie, aby można było je spożyć bez przygotowania, albo jedynie przy użyciu ciepłej wody. W końcu trzeba lubić, to co się zabiera, bo jak jedzenie „nie wchodzi”, to zaczyna się duży problem.
Mój jadłospis dzienny obejmował 2 porcje kaszki dziecięcej wzbogacane musli, jeden posiłek liofilizowany, suszone mięso i w końcu typowo wyścigowe wynalazki, czyli żele i batony. Zjadłem podczas imprezy niemal wszystko, co zabrałem, czyli udało mi się dobrze zaplanować ten temat. Jednocześnie podczas wyścigu nie opuścił mnie apetyt. To było cholernie istotne, bo u mnie utrata apetytu oznacza zawsze, że się „zajechałem”.
Jak wygląda przeciętny dzień na MdS?
Pobudka ok. 05:30. Następne 3 godziny przebiegają na jedzeniu śniadania, zabezpieczaniu stóp, odbiorze wody, pakowaniu. Wbrew pozorom czas płynie dość szybko.
Ok 08:30 jest start, poprzedzony briefingiem.
Następnie jest etap, czyli 4 do 5 godzin naparzania.
Etap kończy się w nowo rozbitym obozie. Po finiszu odbiera się zapas wody na resztę dnia i noc (4,5 litra) i zmierza się do swojego namiotu. Zwykle następne chwile to te najgorsze, kiedy trudy etapu odczuwa się najbardziej. Gdy się człowiek trochę pozbiera, to organizuje się wyprawę po drzewo, by zrobić mikro ognisko, na którym gotuje się wodę na posiłek. Gdy już jest drzewo, wówczas ktoś zajmuje się ogniskiem.
W końcu jemy obiad. Po nim zwykle odpoczynek. Koło godz. 18:00 już myśli się o kolacji, czyli często kolejne gotowanie wody, bo nawet kaszka dziecięca smakuje lepiej przygotowana na ciepłej wodzie, niż na zimnej.
I ok 19:30 powoli mościmy się w śpiworach. Jakieś rozmowy, żarty, czytanie road booka, by wiedzieć, co czeka nas kolejnego dnia.
Przed snem pojawiał się jeszcze zwykle ktoś z organizatorów z wydrukowanymi mailami do nas.
Mój opis dnia opiera się założeniu dużej współpracy między mieszkańcami wspólnego namiotu. Czyli wszyscy mamy wspólne ognisko, czyli jak ktoś „umiera”, to ktoś inny może dla niego przygotować posiłek. Razem wszystko przychodzi szybciej i łatwiej.
No właśnie, jaką rolę odgrywają koledzy, czy partnerzy w zespole?
W naszym przypadku była to bardzo ważna rola, z której wszyscy wywiązali się wzorowo. W naszym namiocie mieliśmy sześciu Polaków, oraz jednego Rosjanina. Panowała zupełna współpraca. Jeden z nas był lekarzem, zatem mógł nawet wspomóc kogoś jakimś specyfikiem, który zabrał z domu. Trzeciego dnia jeden z kolegów zaczął cierpieć na bóle zatok. Dostał wówczas od Jacka lekarza antybiotyk.
Wierz mi, że wiara w to, że masz w namiocie ludzi, którzy zrobią wszystko, by Ci pomóc, jest ogromnym wsparciem.
Jaki jest poziom sportowy uczestników?
Bardzo, bardzo różny. Czołówka to obecna na każdej dużej imprezie grupa „cyborgów”. Kolesie, którzy poruszają się inaczej niż cała reszta.
Z drugiej strony jest bardzo duża ilość uczestników, którzy pokonują cały, lub niemal cały dystans marszem. Ot, lepiej lub gorzej zaprawieni w boju piechurzy. Między czołówką, a ludźmi marszu rozciąga się grupa biegaczy, w której w tym roku znaleźli się Polacy.
W mojej opinii miejsce w Top 50 jest ogromnym wyczynem. W ubiegłym roku udało się Krzyśkowi Dołegowskiemu, w tym roku Zbyszkowi Malinowskiemu. Czyli mówimy o gościach, którzy reprezentują bardzo wysoką klasę sportową.
Jaka była pogoda podczas imprezy?
Spodziewałem się większych upałów. Naprawdę ciepło było wg mnie jedynie drugiego dnia. Złożyło się to z pokonywaniem 10km, prostego jak drut odcinka po wyschniętym jeziorze. Tam temperatura podobno sięgała 50C. Natomiast w notatkach organizatorów po etapach temperatury osiągały jedynie 30C.
Dodatkowo czasami towarzyszył nam wiatr, który fajnie chłodził.
Z ciekawostek pogodowych to przeżyliśmy deszcz oraz krótki grad! Wcześniej cholernie wiało. Po opadach pogoda się uspokoiła i pamiętam, że wtedy dopiero poczułem, że zaczynam odpoczywać.
Na zdjęciach wyglądacie trochę … brudno. Jak jest z zachowaniem higieny?
Cóż, właściwie nijak. To jest przez osiem dni na pustyni (dzień aklimatyzacji, plus siedem dni samej imprezy) nie ma szans na jakieś wielkie mycie. Woda jaką się otrzymuje od organizatorów raczej ląduje w żołądkach. Pozostają wilgotne chusteczki obecne chyba w każdym plecaku. Tyle, że jeśli ma się ich kilkanaście na całą imprezę, to używa się ich w „sytuacjach koniecznych”.
Skutek jest taki, że w namiocie, który służył do wysyłania maili, od czwartego dnia imprezy pojawiły się kadzidełka, ponieważ obsługa zaczynała mieć problemy z wytrzymaniem w jednym pomieszczeniu z kilkunastoma zawodnikami :-).
Jak wygląda kontakt ze światem podczas imprezy? Maile, telefony?
Na MdS nikt z nas Polaków nie używał telefonu. W wybranych miejscach występował zasięg sieci GSM, bo widziałem telefony w rękach zawodników, ale organizator polecał, by odłączyć się od świata i nie dzwonić. I tak zrobiliśmy, bo pobyt tam służy też właśnie temu, by przez kilka dni żyć zupełnie inaczej, niż w domu.
Jednocześnie każdy uczestnik ma prawo wysłać każdego dnia jednego maila, ograniczonego do 1000 znaków. W obozie stoi zatem namiot, gdzie znajduje się 18 komputerów. Po odstaniu kilku chwil w kolejce każdy może usiąść i napisać elektroniczny list do kogoś. Wszystkie maile wysyłane są razem wieczorem i rozchodzą się po całym świecie.
Do uczestników można też pisać maila. Robi się to poprzez formularz dostępny w serwisie internetowym organizatorów. Maile te są następnie drukowane i roznoszone po namiotach pod koniec dnia. Czytanie tych maili to magiczna chwila każdego dnia, ja swoje czytałem po kilka razy, rozkoszując się każdym zdaniem, jakie do mnie spłynęło.
W efekcie moja pierwsza rozmowa telefoniczna po imprezie, którą odbyłem już w hotelu, to było dla mnie święto.
Czy biegnie się po takim piachu i wydmach, jakie znamy np. z polskich plaż?
Podłoże jest bardzo, bardzo zróżnicowane. Kamienie, kamyczki, jakiś szutr, piach taki i siaki. Miękko, twardo, średnio, cholera wszystko co można sobie wyobrazić. Dzień po dniu uczysz się wybierać najlepszy ślad, unikając tych miękkich śladów.
Mega miękko było ostatniego dnia, ostatnie 9,5km pokonywaliśmy po tradycyjnych, mięciutkich wydmach. Noga zapadała się głęboko na podbiegach i zbiegach. Robiłem te 9,5km ok. 70 minut, a przecież to był już finisz i głowa podpowiadała: do przodu, do przodu!!!
Jakie są największe trudności tej imprezy, czyli na co musiałeś uważać szczególnie?
Podczas imprezy jest kilka aspektów, na które należy szczególnie uważać, by szczęśliwie finiszować na ostatnim etapie. Pierwsza rzecz to stop, robią się nich pęcherze, paznokcie czasami pragną opuścić swoje miejsce. Wysoka temperatura, piach, który może znaleźć się w bucie, w końcu ilość kilometrów potrafi mocno zmasakrować nasze stopy. Należy je codziennie oglądać i w przypadku pojawienia się pierwszych pęcherzy, natychmiast je przebijać albo usuwać. Mogą nam w tym pomóc paramedycy, którzy czekają na uczestników w specjalnym namiocie, możemy to zrobić sami, uzbrojeni w proste pomoce medyczne, które są wydawane na życzenie.
Kolejny temat to picie. Bez wody nie ma życia, a bez regularnego picia nie ma szans na ukończenie MdS. Ja średnio wypijałem dziennie ok 9 litrów wody, starając się przede wszystkim regularnie pić podczas pokonywania etapów. Następnie już po etapie ważne jest, by wlewać w siebie wodę, by starać się uzupełnić deficyt, który zaciągamy podczas biegu.
W końcu jedzenie i apetyt. Kardynalnym błędem jest odpuszczanie jedzenia. Takie niebezpieczeństwo istnieje, bo po etapie bywa, że nie czuje się łaknienia. Ale jeść trzeba, by dostarczyć nowej energii. Stąd tak ważne jest, by mieć ze sobą żarcie, które się lubi, by nie zmuszać się do rzeczy, które nawet w normalnych warunkach nie przechodzą nam przez gardło.
Jakieś ostateczne refleksje? Co zostaje w głowie po tej imprezie?
Z zawodowej perspektywy (zajmuję się zarządzaniem) Marathon des Sables oceniam jako „skrócony kurs zarządzania”. Dla zabezpieczenia udanego i bezpiecznego startu uczestnik musi biegle zarządzić:
– treningiem
– przygotowaniem sprzętu i jedzenia na imprezę
– siłami podczas imprezy (to etapówka, łatwo się „wystrzelać” pierwszego dnia)
– wodą (ilość wody jest limitowana, a nie można dopuścić do odwodnienia)
– relacjami z ludźmi (biegacze, z którymi dzielisz namiot podczas imprezy to może być Twoje ogromne wsparcie, albo obojętna Ci grupa).
Natomiast z perspektywy finishera i biegacza, Marathon des Sables nie jawi się przyznam jako tradycyjny bieg ultra. To coś więcej. Najbardziej lubię określenie przygoda, rozumiana jako taka chłopięca przygoda, która zabiera nasze myśli z codziennego życia, absorbuje na 100% i zostaje w głowie na długo, bardzo długo. Bardzo dużo w tym zasługi wszystkich Polaków, jacy byli w tym roku na MdS, bo stanowiliśmy super zgraną paczkę ludzi, którzy poddani trudnej próbie solidarnie pomagali sobie i wspierali dobrym słowem, pochwałą, pytaniem o możliwość pomocy. Czyli ta przygoda z paczką kumpli :-).
Ta impreza również, mam dziś takie poczucie, była dla mnie przełomowa. Oceniam to przez pryzmat nowych planów sportowych, jakie rysują mi się głowie. Po prostu dowiodłem sobie, że potrafię zaplanować, przygotować i zrealizować bardzo wymagający start, by ostatecznie osiągnąć całkiem dobry wynik sportowy. Skoro tym razem się udało i wierzę, że nie był to przypadek, to mogę odważnie brać się za kolejne, wymagające cele. MdS dał mi mocnego „kopa” do przodu.
Wyniki Polaków na 27 Marathon des Sables
Miejsce | Numer | Nazwisko | Czas |
48 | 65 | MALINOWSKI | 29H41’34 |
67 | 63 | LABUDZKI | 31H08’12 |
81 | 723 | ZYTO | 31H56’45 |
87 | 722 | BOGUTA | 32H14’38 |
96 | 721 | BATORY | 32H44’37 |
375 | 737 | JEDRASZEWSKI | 43H41’38 |
Team Poland | 5 miejsce |