15 września 2012 Redakcja Bieganie.pl Sport

Co o Biegu 7 Dolin myśli Csaba Nemeth


Csaba Nemeth, który wygrał niedawno Biegu 7 Dolin (pisaliśmy na naszych łamach tutaj: Kim jest Csaba Nemeth, zwycięzca tegorocznego Biegu 7 Dolin? ) i na swoim blogu napisał (po Węgiersku) co myśli o Krynicy, o samym biegu i jak przebiegała rywalizacja. To dosyć nietypowa relacja bo po pierwsze relacja zwycięzcy a po drugie Węgra, dla Węgrów o Polakach i Polsce. Polecamy. Całość, po Węgierski: TUTAJ

Setka za setką…

Jak przebiec 100 km po górach, raz za razem, albo inaczej: czy zdobędziemy się by wypełnić kartę zgłoszenia po raz dziewiętnasty…


nemeth b7d
Nemeth Csaba podczas Biegu 7 Dolin, foto: www.turistamagazin.hu

Po ukończeniu UTMB pustka, którą w sobie czułem, nie była na tyle głęboka by odwieść mnie od kolejnego wyścigu w górach – było wręcz przeciwnie. Wraz z uczuciem bólu szybko opuszczającego moje ciało, myśl „postawmy wszystko na jedną kartę” rosła w siłę w moim wnętrzu. Oczywiście z punktu widzenia zdrowego rozsądku powinienem na siebie uważać. Bieganie górskiej setki tydzień po poprzedniej brzmi niedorzecznie. Jednakże te „cudowne niedorzeczności” właśnie sprawiają, że przemy naprzód. Tak więc zdecydowaliśmy się rzeczywiście pobiec setkę za setką. Podjęliśmy tę decyzję razem z moim przyjacielem Karloszem, którego na to namówiłem. Była to niezła okazja by powetował sobie nieudane TDS. Trzeba po prostu przebiec 100 km, bez błędu, starając się odbudować pewność siebie. Cóż, nigdy nie jest łatwo wstać kiedy się upadło na ziemię.
Klamka zapadła, zaczęły się przygotowania. Po pospiesznym zgłoszeniu się do biegu (przegapiliśmy termin) i czterech godzinach jazdy znaleźliśmy się w małym miasteczku o nazwie Krynica, w Polsce – w cudownym, zadbanym miejscu. Place, ulice i parki, wszystkie wyglądały ładnie i czysto. Gdybyśmy nie wiedzieli, że znajdujemy się w Polsce, pomyśleć by można, że to jakaś miejscowość w Alpach.

Organizacja biegu była rzecz jasna doskonała. Wszystko szło gładko i zgodnie z planem. Spora ekipa pracowała nad postawieniem głównego budynku. Pieniądze nie miały znaczenia, priorytetem była jakość. Całe wydarzenie, trzydniowy festiwal biegowy, obejmowało różne zawody na dystansach od 1 km do 100 km po górach. W weekend jak ten, około 7000-8000 biegaczy przybywa by podjąć wyzwanie  więc wszystko w miasteczku przygotowane jest by właściwie ich podjąć. Ta współpraca może być przykładem dla innych – moglibyśmy wiele nauczyć się od naszych przyjaciół Polaków o kulturze sportu…
Zawody, w których wzięliśmy udział, nazywają się „Bieg 7 Dolin”. Start miał miejsce o 3 nad ranem na Rynku Głównym. Praktycznie cała trasa przebiegała w Beskidach, pomiędzy 400 a 1200 m n.p.m. Suma przewyższeń sięgała 4500 m, na które złożyły się mniejsze sekcje rozłożone na 100 km trasy. Ta prowadziła w całości iglastymi lasami i łąkami o charakterze alpejskim. Warunki do biegania były dobre, jednakże zdarzały się odcinki trudniejsze, z luźnym skalnym materiałem pod stopami. Na 100 km trasie przygotowano sześć punktów odżywiania, które były bardzo cenne jako że w okolicy brak jest naturalnych źródeł by zaczerpnąć wody. Mieliśmy do dyspozycji zaledwie jedno źródełko. 

Nastroje na starcie były dobre, oczywiście panował duży tumult jak na tak wczesne godziny poranne. Chipy do pomiaru czasu były wbudowane w numery startowe więc trochę ciężko było je odczytywać gdy staliśmy na linii startu. Przeczekaliśmy ten moment cierpliwie i o trzeciej dzwon kościoła dał nam znak by wyruszyć w ciemny beskidzki las. Od początku biegłem na czele i z zaskoczeniem stwierdziłem, że reszta zachowywała się bardzo ostrożnie. Nikt nie starał się nawet ze mną utrzymać. To było dla mnie coś niezwykłego, jako że nawykły jestem do błyskawicznych startów z biegów w Alpach. Ustawiłem więc autopilota na własną, „przelotową” prędkość i parłem do przodu – odrobinę senny ale radosny. Ciekawym było mieć przed sobą motocyklistę pokazującego drogę prowadzącemu. Było to bardziej niedogodnością niż zaletą jako że ciągle wdychałem kurzawę, którą wzniecał motor, wymieszaną ze spalinami silnika. Było to jednak bez znaczenia – negatywne rzeczy spływały po mnie jak po kaczce. Jeśli to w ogóle możliwe, spluwałem brudną śliną z uśmiechem.

Dużo bardziej koncentrowałem się na własnym efektywnym biegu. Wsłuchiwałem się w siebie, szukając tego wewnętrznego połączenia. Od czasu do czasu stopa utknęła między kamieniami, zdarzyło się postawić krok z bólem po zeszłotygodniowych przeżyciach – ale w końcu wszystko się zharmonizowało. To było to, złapałem rytm z otoczeniem, zagłębiłem się w lasy Beskidów. Prę naprzód, lecę. Wszystko idzie gładko. Moje stopy ledwie muskają ziemię i płyną dalej. Tracę poczucie czasu. Nie dyszę, nie pocę się ani nie męczę. Znikają fizyczne ograniczenia. Czuję, że istnieje tylko „teraz”, jestem częścią większej całości. Cudowne uczucie, tylko je utrzymać, dalej i dalej…

nemethcsaba 1
Nemeth Csaba na Mont Blanc, foto: Nemeth Csaba

Jeden po drugim mijam punkty odżywiania automatycznie biegnąc dalej. Mój przyjaciel Tócsa jest moim pomagierem, trenujemy razem od lat. Natychmiast orientuje się, że jestem w „gazie” więc wymieniamy ledwie parę słów i bidon. W międzyczasie dnieje i zaczyna padać. Oczy widzą inny świat od tego, który wcześniej dostrzegał mój mózg. Obraz nabiera pełni. Mijam rozgałęzienia szlaków, moja przewaga topnieje. Liczby to broń rzeczywistości, ale nie przejmuję się nimi teraz. 

Po 66 km różnica między mną a biegnącym za mną Polakiem zmniejsza się do niepokojących 2,5 minuty. Nie panikuję ale biegnę dalej. Po 80 km u podnóża najbardziej stromego wzniesienia jest zaledwie 100 m za moimi plecami. Z punktu widzenia psychologii ma nade mną przewagę – to on dogonił mnie. Widzi mnie już, praktycznie siedzi mi na ogonie. Sądzi, że teraz z pewnością mnie wyprzedzi, i rzeczywiście, w 99% przypadków tak właśnie by było – ale nie dzisiaj i nie ze mną. Odwracam się i atakuję wzniesienie. Biorę głęboki wdech, zbieram siły na podbieg. Biegnę, biegnę i już nie patrzę za siebie. Widzę tylko to co znajduje się na linii moich ramion i wprzód. To wszystko co istnieje dla mnie w tej chwili. Przeszłość została za mną, utraciła znaczenie. 

Moje ciało odpowiada posłusznie, robiąc to do czego je nakłaniam. Nowy rytm, nowa dynamika i wiara – nie utracona ale odnowiona – każe mi brnąć naprzód. Odbudowuję przewagę nad moim polskim rywalem by ostatecznie go przegonić. Po 88 km moja przewaga wzrasta do 4 minut. Ostatnie 9 km prowadzi w całości zboczami. W końcu znajduję się u podnóża i wkrótce przychodzi satysfakcja z przekroczenia linii mety. Na mecie wyrzucam w górę zaciśnięte pięści. Dokonałem tego. To pierwsze i najgłębsze uczucie, które przepływa przeze mnie za każdym razem gdy kończę zawody. Później, gdy złapię oddech, pojawia się wdzięczność. Czuję się wdzięczny za możliwość doświadczenia czegoś takiego. Być może łaskawy Bóg daje nam w takich sytuacjach więcej niż zasługujemy, możliwe też, że dzieje się tak ponieważ Jemu również się to podoba. Tak właśnie, prawdziwie wierzę, iż On lubi biegi górskie, którym oddają się ludzie. A wszystko co do nas należy to sprawiać Jemu frajdę dzień za dniem robiąc to, co jest również oczywiście frajdą dla nas samych.

Źródło (za pozwoleniem Csaby Nemetha): http://www.turistamagazin.hu/nemeth-csaba-blogja.html

Możliwość komentowania została wyłączona.