1 marca 2009 Redakcja Bieganie.pl Sport

„Chcę spróbowac maratonu!” – wywiad z Markiem Plawgo


Są ludzie, z którymi rozmawia się ciężko. Na pytania odpowiadają standardowo, banalnie i zdawkowo. Są też tacy, z którymi rozmowa to przyjemność, Na każdy temat mają coś do powiedzenia, na zaczepki reagują szybko i błyskotliwie. Do tej drugiej kategorii należy rekordzista Polski w biegu na 400 m przez płotki, brązowy medalista mistrzostw świata z Osaki (2007) Marek Plawgo. Poruszamy nie tylko te typowo sportowe tematy, zahaczamy o prywatność i marzenia, a zaczynamy od cytatu…

001.jpg

Bieganie.pl: „Nie mogę wskazać, że w polskiej lekkoatletyce były naprawdę super talenty. Lecz do takich niespełnionych w biegu na 400 m zaliczam dwie osoby: Marka Plawgo i Piotra Haczka.… jeśli chodzi o Marka, na którego miałem za mały wpływ, aby go zmobilizować do biegana 400 m… Widzę, że trener Widera stara się, ale też ma za mały wpływ. Uważam, że to, co najlepsze do osiągnięcia w biegu na 400 metrów, coraz bardziej się oddala i w sumie z trenerem Widerą będziemy winni tego, że te talenty w polskim sporcie nie biegały tych 44 sekund na 400 metrów.” To słowa trenera Lisowskiego, dzięki któremu mogliśmy cieszyć się szeregiem sukcesów czterystumetrowców. Możesz je jakoś skomentować?

Po części nie jest to dla mnie nowość. Miałem biegi na hali, chociażby w 2002 roku, gdzie osiągnąłem wynik pokazujący, że na stadionie mógłbym spokojnie regularnie łamać 45sek. Wydawało się to wtedy takie proste. Później za każdym razem coś stawało na przeszkodzie i ta granica 45sek się oddalała. Był i taki okres, że nawet 46sek było nie do złamania. Mówić o tym, czy jestem wykorzystany czy niewykorzystany nie ma sensu, ponieważ nikt nie jest w stanie stwierdzić, jakie są moje predyspozycje.

Byłem młodym zawodnikiem. Wydawało się, że dopiero zaczynam się rozwijać, a tak się nie stało. Zatrzymałem się na pewnym poziomie, niezbyt słabym, bo do światowej czołówki należę już dobre sześć, siedem lat. Z mojej kariery jestem w miarę zadowolony. Aczkolwiek na miarę ambicji, tych ambicji, które były podsycane wcześniejszymi wynikami, mam do siebie jeszcze dużo pretensji, a co za tym idzie, jeszcze dużo do zrobienia. Wiem, że dopóki jeszcze biegam, wszystko mogę osiągnąć i z tą wiarą szykuję się do następnego sezonu. Igrzyska olimpijskie w Pekinie były dla mnie nieudane, ale mam przed sobą kolejne cztery lata, a w nich karta może się odwrócić.

Trenerowi Lisowskiemu ewidentnie chodziło o bieg płaski, więc tak mnie zastanawia, co spowodowało, że zdecydowałeś się na płotki?

Wyniki na świecie. Biorąc pod uwagę moje predyspozycje można było mówić, że będę biegać mniej więcej w granicach rekordu Polski Tomka Czubaka: 44,60. Ale to jest wynik, który na świecie niewiele daje. Z tym rezultatem łapałbym się do finału, a w nim przybiegałbym ostatni (pierwszy z białych) i to stanowczo byłoby dla mnie za mało. Biegając poniżej 45sek mam fantastyczny materiał do tego, żeby tę wytrzymałość i szybkość na dystansie płaskim wykorzystać na płotkach. Jestem do nich dobrze przygotowany technicznie i można to było wykorzystać.

W pewnym momencie wszystko się zatrzymało, ciężko było poprawiać wyniki na dystansie płaskim w momencie, kiedy się pilnowało techniki i rytmu płotkarskiego. Nagle nie było wyników ani na płotach, ani na płaskim. W tym roku troszeczkę modyfikujemy trening. Chcę zdecydowanie poprawić bieg płaski. Będziemy się inaczej przygotowywać i mam nadzieję, że to rzeczywiście będzie tak jak mówi trener Lisowski.

Czy to znaczy, że będziesz więcej startował na dystansach płaskich?

Na pewno zmieni się trening. Ciężko będzie też zrezygnować ze startów w swojej koronnej konkurencji, bo jestem uznanym płotkarzem, a raczkującym 400-metrowcem. Musiałbym zamienić komercyjne mityngi i Golden League na zawody podrzędnej kategorii. Na 400 m nie mam wyniku, który by mi dawał przepustkę do tych startów. W związku z tym myślę, że zmiany będą leżały głównie w przygotowaniach, a rywalizować będę przede wszystkim na 400 m ppł. Chyba że uda się gdzieś w kraju uzyskać taki wynik, który da mi możliwość rywalizacji w dobrych mityngach. Jednak koncentrujemy się na płotkach i w tej konkurencji mam zdobyć medal na mistrzostwach świata.

Porozmawiajmy o treningu. Czym charakteryzuje się trening na 400m? Jak to mniej więcej wygląda w rozkładzie tygodniowym?

W etapie przygotowań, tak samo jak w biegach długich opieramy się na tętnie i zakwaszeniu, żeby nie przekraczać pewnych progów. Bazujemy wtedy głównie na pracy tlenowej, czyli objętościowej, długodystansowej.

Jesteś w stanie powiedzieć, jakiego rzędu dystans pokonujesz na jednym treningu albo tygodniowo?

Jeśli chodzi o tempa, to mam w granicach 3 do 4,5 kilometra. Do tego dochodzą biegi ciągłe w tej samej jednostce treningowej około 4km, więc wychodzi na jednym treningu 8km, ale takich zajęć mamy dwa do trzech razy w tygodniu. Oprócz tego są treningi tlenowe i tutaj jest też około 8km spokojnego biegania. W sumie w tygodniu wychodzi około 30km.

I na jednym treningu biegasz około 8km?

Od 8 do 10km. Bywało tego więcej w listopadzie. Teraz zaczynamy pracę intensyfikować. Pracę tlenową zaczynamy przekształcać w pracę tempową. Przed każdym treningiem jest około 2 do 4km truchtania w granicy dwóch mmol. To daje w okolicach 40km w tygodniu. W okresie późniejszym, bliższym startu, pracy długiej jest coraz mniej, a wtedy ważniejsze są okresy wyższego zakwaszenia. Tempowa intensyfikacja sprawia, że odcinków jest mniej i są krótsze – do 500m i nie więcej niż sześć, w związku z tym kilometraż automatycznie spada, ale przerwy się wydłużają i czasowo trening trwa tyle samo. Wtedy częściej się nas widzi siedzących niż biegających. Intensyfikacja zajęć sprawia, że są równie wyczerpujące i tutaj ciężko mówić o kilometrażu, bo głównym celem jest zakwaszenie powyżej 20milimoli.

Zakwaszenie osiągacie w ten sposób, że robicie bardzo dużo powtórzeń z krótkimi przerwami, tak?

Różnie. To są powtórzenia na wysokiej intensyfikacji. Często jest tak, że odcinki są łączone i to daje największego kopa mleczanowego. Np. mamy duże przerwy pomiędzy dwoma odcinkami, ale te dwa w parze są np. łączone przerwą cztero-, pięciominutową. To wydaje się być długo dla średnio- i długodystansowców, ale dla nas, w momencie kiedy biega się na prędkościach submaksymalnych, podstartowych niemalże, to jest to bardzo krótko, by organizm doprowadzić do odpoczynku.

Powiedziałeś, że w okresie listopada i grudnia robisz biegi ciągłe z większą intensywnością.

Dokładnie. W przygotowaniach takich jak miały miejsce rok i dwa lata temu to właściwie do marca włącznie biegów ciągłych było bardzo dużo, ponieważ później nie ma na to czasu. Musielibyśmy wprowadzać dodatkowy trening, żeby to robić. Teraz zaczyna się intensyfikacja siły i siły biegowej. Wprowadzamy mocniejsze bieganie w interwałach, zakwaszenie musi być wyższe.

Jak trener określa Ci z jaką intensywnością masz pokonywać bieg ciągły?

Większość biegów ciągłych jest w granicach pracy tlenowej, czyli do 2 mmol. Regulujemy to tętnem czy ustalaniem progów. To jest w granicach 150 uderzeń na minutę, bo taki jest mój próg tlenowy. W okresie od stycznia do marca, kiedy najczęściej jesteśmy w RPA, biegałem około 60km w tygodniu. Dla nas to jest dużo.

Jest praca tlenowa do 2 milimoli, potem macie szybkie tempa po 300, 500metrów, a biegacie coś pomiędzy?

Tak. Od momentu wprowadzenia tempa są na tych samych odcinkach robione tylko korekty przerw i prędkości. Na podstawie doświadczeń z poprzednich lat wiemy, w jakim okresie jak szybko powinienem biegać, by osiągnąć cel, czyli odpowiednie zakwaszenie, które na przestrzeni czasu się zmienia. Gdy w zimę zaczynamy od dwóch, czterech milimoli, to z czasem podwyższamy do sześciu. Później od kwietnia do czerwca zaczyna się transformacja i biegamy od 10 do 12milimoli i tak coraz wyżej aż do momentu, kiedy pojawia się wysiłek maksymalny. Wtedy mamy już powyżej 20. Jednak to się też może zmienić w zależności od przygotowania i przerobionego wcześniej okresu.

Ingerujesz w trening? Zastanawiasz się, dlaczego akurat tak to ma wyglądać, a nie inaczej?

Często reaguję. Wiem, co robiłem rok wcześniej i że ten trening, który w danym dniu dostaję, jest stosunkowo mocniejszy od tego w tym okresie wcześniej. Np. jeśli wychodzi, że trening, który w założeniu powinien być do 8milimoli, a okazuje się, że mamy 12, 14, to następny trening automatycznie jest zmieniany. Pewnych zakresów po prostu nie powinno się ruszać.

002.jpg


Nie do końca życia będziesz biegał. Jakie jest Twoje wykształcenie?

Jestem w trakcie studiów na kierunku turystyka i hotelarstwo. Miałem przerwy, a teraz od następnego semestru będę je dalej kontynuował.

Chodziłeś też na zajęcia dla instruktorów lekkie atletyki. Chcesz być w przyszłości trenerem?

Chyba mam za mało cierpliwości do tego. W związku z tym wielkiej przyszłości w tym nie widzę. Chcę się jednak edukować, żeby poznać to od drugiej strony, nie tylko tej zawodniczej i przekonać się, jak naprawdę wygląda baza szkoleniowa. Czy to mi coś ułatwi, nie wiem, ale wypada bym jako zawodnik coś więcej na ten temat wiedział.

Czy w przeszłości albo aktualnie są tacy ludzie wśród zawodników czy trenerów, którzy byli dla Ciebie autorytetem?

Nie zawsze. Miałem troszeczkę przewrotną karierę i to przeszkodziło mi w naturalnym i swobodnym rozwoju. Paweł Januszewski był dla mnie bohaterem, kiedy byłem mały i oglądałem jego bieg po złoty medal mistrzostw Europy w Budapeszcie.

Nie byłeś chyba wtedy taki mały? To był rok 1998, czyli 10 lat temu.

Miałem wtedy 17 lat.

Ale już biegałeś?

Tak i dlatego był dla mnie bohaterem. Na dobre, zanim stał się moim rywalem to wynikowo go przeskoczyłem. Wykorzystałem zdrową rywalizację między nami i to było bardzo ważne dla mnie. Żałuję, że Paweł musiał przerwać karierę. To było dla mnie potrzebne, mobilizujące i motywujące.

Jeśli chodzi o trenerów nie mogę nikogo takiego wskazać. Mój – Jan Widera jest dla mnie ważną osobą, wychował mnie od małego dziecka. Nasze stosunki są inne niż guru i ktoś, kto jest w niego zapatrzony. Mamy układy partnerskie i w pełni ufam jego szkole trenerskiej. Na tym głównie opiera się nasza współpraca.

A jeśli chodzi o świat? Np. jest Clyde Hart, który kogo by nie prowadził to zawsze osiągał najwybitniejsze wyniki.

Mam duży sceptycyzm do całej amerykańskiej szkoły. Zbyt często wychodzi drugie dno.

Mówisz o dopingu?

O dopingu i wszelkiego rodzaju aferach. W związku z tym bardziej skłaniam się do oglądania zawodników i budowania swoich idoli wśród nich niż trenerów. Na pewno będzie to Edwin Moses. Ktoś, kto był krzewiony jako idol w moich oczach przez mojego trenera już od małego dziecka. Jego walory, motoryka, technika, sposób biegania, styl w jakim wygrywał biegi jest niedościgniony. Jest moim guru. Nie ma takiego drugiego zawodnika na świecie jak on i nigdy nie było.

Przyznam, że niedawno czytając wywiad z Edwinem Mosesem byłem trochę rozczarowany tym, co powiedział. Wynikało z tego, że bieganie to tylko zawód, który wykonywał do jakiegoś momentu. Gdy się go zapytano czy biega dla zabawy to odpowiedział „Zwariowałeś?! Już się w swoim życiu nabiegałem”. Jeszcze pięć lat temu też bym się oburzył. Jest taki okres u zawodnika, w którym ambicja i pasja są tak duże, że mógłby robić to za darmo, ale powoli pasja przeradza się w zawód. Bywają gorsze momenty, kiedy człowiek zastanawia się, czy kontynuować karierę. Nic nie wychodzi tak, jak trzeba i wtedy głównym czynnikiem motywującym jest właśnie sytuacja finansowa i to, że jest to mój zawód i nie ma innego, który dałby mi równie tyle przyjemności i komfortu. Można powiedzieć, że od dwóch lat bieganie stało się moim zawodem. To już jest moje źródło zarobków. Zdaję sobie sprawę z tego, w jakim okresie życia jestem i jakie są teraz moje potrzeby. Trzeba zapracować na mieszkanie, być może niedługo założyć rodzinę i to wszystko sprawia, że potrzebuję źródła dochodu, jakim jest obecnie dla mnie sport. Dlatego traktuję to, co teraz robię, mniej z pasją, dziecięcą ambicją i marzeniami, a bardziej jak pracę. Tak się dzieje z wiekiem i myślę, że zawodnik taki jak Moses rzeczywiście mógł tak do tego podchodzić. Oczywiście jeśli wywiad był przeprowadzany całkiem niedawno, a on był u schyłku kariery.

Czy w ogóle wyobrażasz sobie bieganie dla zabawy np. start w półmaratonie?

Tak. Przykładem może być koniec zeszłego sezonu, kiedy stwierdziliśmy z chłopakami, że wystartujemy w dziesięcioboju. Dla mnie było to nowe wyzwanie. Wyzwanie, które stało się moją pasją. Przez długi okres po zakończeniu sezonu pojawiałem się na stadionie, a wszyscy rywale się wykruszyli. Zostałem tylko ja i Marcin Marciniszyn. W końcu nic nie wyszło z tego startu, ale wiem, że takie dodatkowe wyzwania w jakichś dłuższych biegach w przyszłości na pewno będą moim celem. To leży w moim charakterze – sprawdzanie się, stawianie sobie jakichś odważnych, dalekich celów i dążenie do tego. Na początek postanowię złamać cztery godziny w maratonie. Będę zaczynał od przedszkola amatorskiego sportu masowego.

Cztery godziny w maratonie to zabawnie brzmi w Twoich ustach.

Myślę, że sprawi mi to nie mniej radości niż uprawianie sportu na poziomie, który wiąże się z większym zaangażowaniem, większym stresem. W sporcie profesjonalnym nie czuje się, że robi się to dla siebie. Dlatego myślę, że tak jak dziesięciobój, biegi dłuższe będą dawały mi radość i satysfakcję.

Jak się na Ciebie patrzy to nie wydajesz mi się szczególnie umięśnionym zawodnikiem? Zastanawiam jak dużo czasu spędzasz na siłowni?

Wg mnie dużo. Dwa do trzech razy w tygodniu mam treningi siłowe. Zarzucić 85kg, w rwaniu 75kg czy ławeczka 95kg to jak na moją posturę wydaje mi się bardzo dużo. Siłę robić trzeba. Jestem sprinterem, a jednym z bazowych elementów treningu sprinterskiego jest siła. Bez niej niestety nie ma dynamiki i ciężko mówić o dobrych wynikach.

Na takim treningu też jest z Tobą trener?

Nie, to jest trening, na którym trener nie jest mi potrzebny. Trzeba po prostu ruszyć ileś tam ton, podane jest ile, w jakich seriach i teraz zależy tylko ode mnie czy to wykonam.

Zmieniają się w sezonie ćwiczenia?

Zmieniają się obciążenia, czasami przerwy między ćwiczeniami i ilość powtórzeń. Np. w okresie zimowym są mniejsze obciążenia, a dużo powtórzeń na krótkich przerwach. Jest też dużo siły ogólnej, która później ma nas nosić na bieżni.

Jak patrzysz na takich zawodników, jak Jeremy Warriner czy LeShawn Merritt to obserwujesz ich z zainteresowaniem, czy włącza Ci się czerwone światełko, że nie wiadomo, co brali?

Włącza się czerwone światełko. Obserwuję poziom zawodników sportowych na 400m od dawien dawna i było tak, że np. w 2001 roku nie było żadnego Amerykanina w finale mistrzostw świata. Wynik 44:60 dawał krążek. Później ktoś tam zawsze pobiegł 44:40, 44:05 ale było widać, że był to rezultat wypocony. Nagle w ciągu dwóch lat 2006 – 07 na dystansie 200m pięciu ludzi robi wynik w granicach 19:70,19:60, czyli w dziesięciu najlepszych wynikach na świecie w historii pojawia się pięć nowych nazwisk. W tym samym momencie pojawia się Warriner, Merritt. Zawodnicy, którzy regularnie biegają 44:20. Od razu zapala się czerwone światełko. To nie tylko supertalent, a okazuje się, że coś innego jest na rzeczy. Trening, wspomaganie? Coś systemowego sprawia, że tych zawodników jak Warriner jest coraz więcej.

003.jpg

Będziesz kiedyś bardzo rozczarowany jak nagle okaże się, że Edwin Moses przyzna się do brania niedozwolonych środków?

Nie chciałbym. Dla mnie jest ikoną. Wyniki, które osiągał nie są poza zasięgiem, ale biorąc pod uwagę moje predyspozycje wiem, że stać mnie było może raz, dwa osiągnąć wynik na poziomie 47:05, a on to robił z dziecinną lekkością. Wierzę, że osiągał to talentem i pracą.

Kiedy zacząłeś biegać płotki?

Byłem od początku prowadzony pod płotki. W piątej klasie szkoły podstawowej, przeszedłem z rejonowej na sportową i spotkałem trenera Widerę, który bez mojej wiedzy przygotowywał mój aparat ruchu ćwiczeniami ogólnorozwojowymi właśnie do tej konkurencji. Pierwszy bieg na płotkach miałem w wieku 14 lat. Na początku łączyłem 110 i 400 przez płotki, wcześniej dla młodzików było jeszcze 200 ppł. Bardzo mi się spodobało, złapałem tego bakcyla.

Jak to się stało, że trener Widera Cię znalazł w tak młodym wieku? Miałeś pęd do biegania od małego?

Tak, miałem ten pęd, ale zmieniając szkołę na sportową myślałem, że będę grał w koszykówkę. Nic z tego nie wyszło. Nie było trenerów i została tylko lekkoatletyka i zachorowałem na nią. To znaczy już wcześniej chorowałem, tylko nie wiedziałem, że to się nazywa lekkoatletyka. Będąc małym dzieckiem, często wychodziłem z rodzicami do parku i się ścigaliśmy, kto pierwszy do drzewa czy kto dalej skoczy. Dopiero później dowiedziałem się jak to się nazywa, i że jest to coś, co naprawdę lubię robić.

Rozumiem, że trener Widera pracował w szkole sportowej?

Zgadza się, a do tej szkoły zostałem skierowany przez jego żonę, która była nauczycielką WF-u w rejonowej, do której uczęszczałem.

Masz swojego menadżera sportowego?

Tak. Sport to bardzo grząski rynek, mało jest możliwości.

A kto nim jest?

Giani Demadonna z Włoch. Na przestrzeni ośmiu lat jestem bardzo zadowolony ze współpracy. Dzięki niemu jestem też zawodnikiem adidasa.

Jak duża jest jego firma? Jak on jest Ci w stanie pomóc w załatwianiu startów? Czy to Ty dzwonisz do niego i mówisz słuchaj potrzebuję mityngu w czerwcu, lipcu?

Tak właśnie jest. Rozmawiam z nim albo z jego pracownikami. Ma ich bodajże czwórkę czy piątkę. Najczęściej kontaktuję się z Erykiem, bo jest najbardziej obrotny. Nie chodzi tylko o sprawy sportowe. Jak kupuję bilet na wczasy, wiem, że jak do niego zadzwonię to za pół godziny mam już numer rezerwacji z odroczoną płatnością. To tylko jeden z przykładów, on zajmuje się moimi sprawami kompleksowo, także tymi medycznymi. To dzięki niemu dotarłem do lekarza w Szwecji i do kliniki w Monachium. To taki prawdziwy menadżer sportowy, który daję opiekę i świadomość, że jak coś będę potrzebował to zawsze jest do dyspozycji.

Lekarz z Monachium też związany jest z kontuzją?

Tak, cały czas z tą samą. Poszukiwałem nowego spojrzenia, żeby ktoś znalazł źródło, bo do tej pory cały czas leczyłem tylko skutek.

Możesz przybliżyć sprawę tego urazu?

Na przestrzeni lat juniorskich i jeszcze wcześniej miałem skręcony trzykrotnie staw skokowy prawej nogi. Problem polegał na tym, że za każdym razem, gdy go uszkadzałem, nie było czasu na leczenie. Zawsze wypadało to w newralgicznym punkcie sezonu przed MP, czy MŚ. W związku z tym leczenie polegało tylko na zawijaniu nogi bandażem, żeby opuchliznę ściągnąć i uciekałem na trening czy zawody. W konsekwencji zaczęły się pojawiać zwyrodnieniowe zmiany, narośl, kostne osteofity, które na tyle urosły, że zaczęły o siebie trzeć. W stawie zaczęła nachodzić kość na kość. W pewnym momencie to pękło i sprawiło, że nawet chodzenie przestało być możliwe. Skończyło się operacją, dość niefortunną zresztą, bo w ogóle nie wróciłem do normalnych treningów. W tej kryzysowej sytuacji, gdy okazało się, że być może trzeba robić kolejny zabieg i nie wiadomo czy w ogóle wrócę do sportu, zadzwoniłem do menadżera, żeby znalazł mi kogoś, kto się już zajmował tego typu kontuzjami. Skierowali mnie do Szweda, u którego okazało się, że jest to kontuzja typowo piłkarska i on szereg takich operacji przeprowadził. Pojechałem do niego, zabieg się udał. Tym niemniej jednak za każdym razem, mniej więcej po ośmiu miesiącach, ten stan powracał.

Ile miałeś takich operacji?

Miałem cztery zabiegi. W końcu trzeba było poszukać przyczyny, dlaczego to za każdym razem odrasta. Teoretycznie przyczyna została znaleziona, ale jeszcze jestem w trakcie leczenia. Tam jest przerośnięta torebka stawowa, która sprawia, że przy dłuższym bieganiu czy po mocniejszym treningu pojawia się stan zapalny. Przy powiększonej torebce staw nie pracuje w takiej płaszczyźnie jak powinien, jedno zaczyna naciskać na drugie. Tkanki miękkie powodują stan zapalny, zaczynają się procesy degeneracyjne stawu, czyli od nowa pojawia się narośl na kościach. Trzeba coś zrobić żeby ta torebka była w jakiś sposób pomniejszona. Operacja nic nie da, tylko sprawi, że w tym miejscu będzie dodatkowa blizna, która będzie zajmowała miejsce powiększonej torebki. Jest to problem złożony. Na szczęście widzę już poprawę. To jest pierwszy sezon od trzech lat, do którego szykuje się bez operacji.

To dzięki działaniom tego Niemca?

Tak. On ostrzyknął kilkanaście razy to miejsce celem rozmiękczenia tkanek i ich zmniejszenia. Teraz jest dużo lepiej niż bywało to po wcześniejszych okresach operacyjnych.

Czy razem z menadżerem planujecie starty czy raczej on ma zawsze więcej propozycji? Jak to działa?

Na początku zasypywał mnie ofertami, ale ja mam bardzo restrykcyjną politykę startową. Przed najważniejszą imprezą dość mało startuję, w związku z tym trzeba było odmawiać. Menadżer już to zrozumiał. Na początku było to niewygodne. Im zależało, żebym się ścigał jak najczęściej. Później jednak zrozumieli, że mój tryb przygotowań jest taki i jest na tyle sprawdzony, iż nie należy niczego zmieniać. Wiedzą, że tylko do najważniejsze imprezy startuję restrykcyjnie, a po niej uczestniczę w każdym możliwym mityngu.

Ostatnie lata były dobre. Mówiłem tak albo nie i starty dostawałem. Nie musiałem o nie jakoś walczyć. W 2006 i nawet w 2007 o mityngi było ciężko. Bywało tak, że albo po operacji dochodziłem do siebie i nie mogłem startować, a później w trakcie sezonu ciężko było bez wyniku wejść. Wtedy musiałem naprawdę się naginać i często startować w miejscach, do których nie chciałem lecieć, ale to były jedyne możliwe mityngi. Wiązało się to z niskim poziomem sportowym. Najważniejszy jest wynik, dopiero później menadżer może pomagać. Często jest tak, że roszczenia zawodników są zbyt wysokie i dziwię się niektórym ludziom, dlaczego tyle wymagają, skoro nie mają swojego najważniejszego paszportu, czyli dobrego rezultatu.

W latach, kiedy nie miałeś wyników i nie mogłeś myśleć o dobrze płatnych startach, z czego się utrzymywałeś? Czy to były oszczędności, rodzina pomagała?

Nie, najczęściej były to stypendia sportowe. Cały czas mam bardzo dobrą opiekę klubową plus stypendium kadrowe. Nie mniej jednak to zmieniało się w zależności od wyników, a stypendium jest na jednym poziomie od kilku lat. To jest baza moich dochodów, dzięki temu mam pewien komfort, że nawet gdybym całkowicie przestał startować to jestem w stanie sobie poradzić.

W najbliższym sezonie najważniejszą impreza są dla Ciebie mistrzostwa świata w Berlinie?

Zgadza się. Wszystko jest pod to podporządkowane. Ostatnie dwa lata były bardzo podobne do siebie, teraz chcemy sporo zmienić. Zakradła się niebezpieczna monotonia, która zabija mobilizację do treningu. Sprawia, że zajęcia są nużące, męczące. Dlatego w tym roku większy nacisk kładziemy na szybkość na dystansie płaskim.

Ile kroków robisz pomiędzy jednym a drugim płotkiem?

Najczęściej trzynaście, czyli pięć z dziewięciu przestrzeni międzypłotkowych pokonuję na trzynaście, a później na czternaście kroków.

To jest standard? Tak wszyscy robią?

To jest bardzo indywidualna sprawa. Aczkolwiek mój jest najbardziej uniwersalny. Często jest tak, że bieganie na nieparzystą ilość kroków sprawia, że płotek pokonujemy zawsze tą samą nogą z przodu, a parzysta ilość kroków sprawia, że nogę trzeba zmieniać i to jest często problemem. Są zawodnicy, którzy zmieniają z trzynastu na piętnaście, to wiąże się z ryzykiem utracenia prędkości. Bardzo ważne jest mieć obydwie nogi dobre. Paweł Januszewski biegał cały dystans na czternaście kroków.

A ile kroków robił Moses, wiesz?

Wszystko na trzynaście. Od początku do końca. On nie zmieniał nogi i miał rezerwę. By pokonać cały bieg na trzynaście kroków to trzeba na początku biec bardzo swobodnie. Wiadomo, że później krok się skróci i trzeba pilnować, by utrzymanie ilości kroków nie przesłoniło walki o prędkość. Naciąganie sztucznie kroku sprawia, że zwiększamy odległość, ale tracimy prędkość.

Zdarzali się w historii zawodnicy, którzy biegali na dwanaście kroków?

Zdarzali się i zdarzają. Keron Clement na igrzyskach olimpijskich przebiegł na dwanaście kroków i Kevin Young bijąc rekord MŚ chyba też.

Trenujecie na treningu, którą nogą nabiegniesz płotek?

Kilka lat trwało żebym się tego nauczył. Początkowo, jako młody zawodnik miałem tak, że trener planował bieganie minimum ośmiu płotków na trzynaście kroków, a nawet i więcej. To było w momencie, kiedy jeszcze był mniejszy trening siłowy, w związku z tym naturalność ruchów była dużo większa i ta swoboda sprawiała, że na trzynaście kroków biegało się łatwo, ale nigdy do końca dystansu nie dociągnąłem. Później stwierdziliśmy, że biegamy tak daleko jak się da i to był błąd, bo za każdym razem wstając z bloku nie wiedziałem, w którym momencie zmienić rytm. Tartan może być mokry, można biec pod wiatr, jest zimno, ciepło, inne przygotowanie, zmęczenie poprzednimi startami czy treningami sprawiają, że długość kroków się zmienia. Były biegi, że kończyłem na szóstym płotku trzynaście kroków, a były i takie, że kończyłem na ósmym. W połowie przestrzeni myślałem, że dociągnę, a później okazywało się, że nie dam rady i trzeba hamować, a to sprawiało, że rywale uciekali. Nie było takiej stabilizacji.

Robicie ćwiczenia siły biegowej np. wieloskoki?

Walka o odległość miedzy płotkami, czyli utrzymywanie ilości kroków zwłaszcza w końcówce zbliżona jest do wieloskoku. Tam musi być mocne odbicie w związku z tym to jest podstawa naszego treningu.

To jak wygląda Twoja sesja wieloskokowa?

Robimy to w interwałach na przerwach od minuty do trzech, czterech. Często jest tak, że łączymy wieloskoki np. z płotkami czy wieloskoki z biegami z oporem. Np. mamy 100m, na których robimy bardzo dynamiczny wieloskok i na mecie jest ułożonych 10 płotków, które robimy od razu marszem, czyli gdy nogi są maksymalnie zmęczone, ćwiczymy ruch zakrocznych. Potem mam minutę przerwy i z powrotem robimy to samo ćwiczenie, tylko już bieg z oporem, czyli przyczepiamy wózek, do którego zakładamy 10kg ciężarek i z tym biegniemy w drugą stronę. Kończymy to także marszem na płotkach i trzy minuty przerwy. To jest mój modelowy trening wieloskokowy.

Wszedłeś do zarządu PZLA. Jakie masz wobec tej aktywności plany, czym chcesz się zajmować ? Jak do tego doszło, że stałeś się najpierw delegatem, a potem znalazłeś się we władzach?

Nie tylko ja chciałem zostać delegatem na zjazd PZLA, ale wielu zawodników, którzy próbowali sił na kolejnych szczeblach. Po wstępnych rozmowach było ich kilku. Wszystko się zaczęło na igrzyskach olimpijskich, gdzie było sporo zaniedbanych spraw organizacyjnych i stwierdziliśmy, że możemy sobie pomarudzić, ale nikt nas nie wysłucha, dopóki my sami nie spróbujemy w tym zarządzie zasiąść. Wiadomo, że pewne sprawy znacznie łatwiej rozwiązać, jeśli ma się kontrolę nad tym, co się dzieje. Brakowało wcześniej pewnej transparentności, czyli nie wiedzieliśmy, jak działa zarząd. Istniała opinia, że zawodnicy swoje i zarząd swoje. Zakres ich działań był niejasny i nieczytelny. Nie wiadomo było, czy oni dla nas cokolwiek robią. Dlatego stwierdziliśmy, że skoro są teraz wybory, to dlaczego nie wprowadzić tam zawodników. W końcu na Walnym Zjeździe Sprawozdawczo-Wyborczym w styczniu udało mi się wejść do zarządu jako jedynemu zawodnikowi. Czuję przez to na sobie pewną odpowiedzialność.

004.jpg


Czego oczekujesz od związku? Jakich zmian?

By był bardziej wrażliwy na to, co zawodnicy mają do powiedzenia. Nie mówię, że chcemy rządzić. My jesteśmy od osiągnięć, ale dobrze by było, gdybyśmy mieli zabezpieczone podstawowe minimum w postaci sprzętu sportowego czy opieki medycznej, która zawsze leżała. Przykładem mogą być igrzyska olimpijskie, przed którymi polski związek pozbywa się dwóch najważniejszych fizjoterapeutów. Następnie wyjeżdżając na dwutygodniową imprezę na drugi koniec świata dostajemy trzy koszulki, w których mamy obowiązek chodzić codziennie i dodatkowo startować. Co roku jest z tym problem, ale nie tylko z tym. Jest kłopot z przelotami, organizacją obozów. Bywały zgrupowania, gdzie przylatywałem na miejsce i okazywało się, że po sześciu dniach wyganiają nas z hotelu, bo nie został on opłacony. Dialog pomiędzy zawodnikami i górą powinien być bardziej przejrzysty, bo to my stanowimy siłę lekkiej atletyki, a ludzie odpowiedzialni za zarządzanie mają stworzyć tym zawodnikom jak najlepsze warunki.

Jak się zajrzy do gazet to można znaleźć artykuł o kolejnej przegranej Marty Domachowskiej, a o lekkoatletach cisza.

Tak i to jest coś, co jeszcze 10 czy 15 lat temu było nie do pomyślenia. Zmieniły się realia polskiego sportu, zmieniły się realia polityczne i ustrojowe, a w PZLA to często wygląda tak jak byśmy żyli w poprzedniej epoce, że jakoś to będzie, ze świadomością, że my tu rozdajemy karty. A to my musimy się nad tym pochylić, stworzyć produkt od zera, tak jak zrobili to pływacy, czy siatkarze. Potem będzie można to sprzedawać i wykorzystywać, tak by była to machina do zarabiana pieniędzy.

Lekkoatletyka ma taki potencjał. takie możliwości, że pieniądze, które dostaje z budżetu, może podwoić, wykorzystując potencjał marketingowy, a to w ogóle się nie dzieje. Kontrakty, które są podpisywane z PZLA są mizerne i śmieszne. Ten podpisany z Samsungiem jest na cały związek, na wszystkich lekkoatletów, na cały zarząd itd. Brakowało do tej pory kogoś, kto będzie tym zarządzał jak dobrą firmą, bo to mimo wszystko jest firma. Tak jak inne firmy sprzedają telefony komórkowe czy telewizory to my oferujemy emocje i imprezy sportowe.

Chciałbyś w przyszłości zająć się marketingiem sportowym?

Gdy myślę o przyszłości to chciałbym pobierać emeryturę olimpijską i nic nie robić. (Śmiech)

To jeszcze musisz poczekać cztery lata.

W zasadzie trzy. Nie mam jeszcze sprecyzowanych planów, co chcę robić. Kształcę się w kierunku turystyka i rekreacja. Miało to być łatwe do pogodzenia ze sportem. Moim prawdziwym zainteresowaniem była informatyka, rzeczy ścisłe, ale ze względu na to, że bardzo rzadko bywam na uczelni to byłoby to niemożliwe.

To jak sobie wyobrażasz emeryturę?

Czy mam być teraz oryginalny?

Nie. Szczery!

Jestem jeszcze młodym człowiekiem, a tacy wyobrażają sobie emeryturę gdzieś na jakimś jachcie na Morzu Śródziemnym, czy w porcie w Monako. Mi marzy się spokój. Widzę, jak często emeryci muszą walczyć z pewnymi problemami, brakiem środków finansowych do normalnego życia i nie cieszą się wiekiem emerytalnym. Widzę, jak to wygląda u nas i jak to jest w Niemczech czy gdzieś indziej na Zachodzie. Gdziekolwiek by się nie pojechało, to jest ich pełno. Są szczęśliwi, ucieszeni, towarzyscy i to jest moim marzeniem, by tak jak oni spędzać swój schyłek.

Wspomniałeś o jachcie w Monako. Właśnie tam siebie w przyszłości widzisz?

Nie, nie. Tak po prostu strzeliłem. To nie jest mój wymarzony kraj. Wręcz przeciwnie, ten przepych i to ciśnienie, które wywiera jeden na drugiego, dotyczące swojego bogactwa i ciągłe przechwalanie się, że ja mam to lepsze, bo mam złote klamki, to zdecydowanie nie dla mnie. Męczyłoby mnie to i chyba nie o takim szczęściu marzę. Chciałbym raczej beztroskiego, swobodnego, bezstresowego życia. A do tego zwiedzać świat. Chyba właśnie wtedy człowiek z tego najwięcej zyskuje. Moje zwiedzanie teraz, w ramach zawodów, czy nawet obozów nie jest do końca takim, jakie rozumiem pod tym słowem. Jestem tam bowiem w jakimś konkretnym celu, a mi marzy się wyjeżdżanie typowo rekreacyjne z poznawaniem kultur i wypoczynku, a w przypadku trenowania i zawodów to nie to samo.

Załóżmy, że masz teraz czas, sezon dobiegł końca, masz wymarzone wakacje. Idziesz do biura podróży. Dokąd byś wykupił sobie wycieczkę?

Nie byłem na wczasach po Igrzyskach Olimpijskich ze względu na to, że one nie wyszły. Pod względem emocjonalnym było tragicznie i jest to moja porażka. Chciałem absolutnego spokoju, nie jakiegoś odreagowania czy wiecznej imprezy, spotykania ludzi. Marzył mi się wtedy wyjazd na Malediwy. Malutka wyspa, woda, leżenie, i nicnierobienie. Wiem, że pięć, sześć dni to maksimum, jakie bym w ten sposób wytrzymał. Nie udało się tego w tym roku spełnić, może w przyszłym? To jednak zależy od tego, jaki będę miał za sobą sezon, jak będę podchodził do moich wczasów i o jakim odpoczynku będę marzył. Czy będzie to ukojenie nerwów czy chęć świętowania. Myślę, że decyzja, tak jak dwa lata temu, będzie bardzo spontaniczna.

A gdzie byłeś dwa lata temu?

Na Wyspach Kanaryjskich i był to dosyć aktywny wypoczynek. Myślę, że po części mi się to podobało, aczkolwiek spodziewałem sie, że raczej będę chciał je spędzić nic nie robiąc. Na miejscu okazało się, że po dwóch dniach zaczęło mnie nosić, więc musiałem zacząć zwiedzać, coś robić, bawić się na imprezach. Bardzo miło to wspominam.

Uchodzisz za jednego z największych flirciarzy w polskiej lekkiej atletyce. Jak to jest z tymi kobietami u Ciebie? Ile w tym prawdy, a ile mitu?

O matko… To same plotki! Może ktoś tak chce mnie widzieć i o tym w ten sposób mówi. Jestem osobą kontaktową, ale jeśli ktoś twierdzi, że jest to flirtowanie, to chyba powinien nauczyć się oddzielać dwie rzeczy. Zdecydowanie się z tym nie zgadzam i zaprzeczam rękami i nogami.

To w takim razie co byś wybrał: sportowe porsche, czy raczej rodzinny van?

Jeszcze sportowe porsche, aczkolwiek kupując ostatni samochód stwierdziłem, że jeśli będę nim jeździł przez najbliższe pięć lat, to może będę miał już swoją rodzinę, w związku z tym wypośrodkowałem to troszeczkę.

Możliwość komentowania została wyłączona.