Redakcja Bieganie.pl
Kibice piłkarscy kochają remontady. Bitwy, w których jedna z drużyn wyraźnie przegrywa, żeby ostatecznie wygrać mecz. To hiszpańskie słowo oznacza „powrót”. Jedną z bardziej spektakularnych w historii biegowych remontad napisali Bronisław Malinowski i Filbert Bayi. Wyścig miał miejsce podczas moskiewskich igrzysk olimpijskich w 1980 roku.
Sowieci organizując największą sportową imprezę czterolecia mogli czuć się jak nowożeńcy wyprawiający wesele, na które nie dojechała połowa gości. Az 9 miliardów dolarów wydane na rozbudowę infrastruktury i obiektów, a igrzyska bojkotują reprezentacje 63 krajów… Brak sportowców z takich państw jak USA, Niemcy Zachodnie, Kanada, czy Kenia był odpowiedzią na radziecką interwencję w Afganistanie. Mniejsza frekwencja, wbrew pozorom, wcale nie przełożyła się w znaczący sposób na niższy poziom sportowy igrzysk. W Moskwie poprawiono bowiem tamtego lata aż 36 rekordów świata.
W świadomości polskiego kibica moskiewski stadion Łużniki z roku 1980 funkcjonuje przede wszystkim jako miejsce, w którym Władysław Kozakiewicz pozdrowił kibiców pewnym charakterystycznym gestem. Dzień później – 31 lipca na stadionie imienia Lenina miało miejsce inne ważne wydarzenie, które również przeszło do historii polskiego sportu. W biegu na dystansie 3000 m z przeszkodami Malinowski stoczył emocjonujący pojedynek z Bayim.
Dla „Bronka” były to już trzecie igrzyska z rzędu. Zadebiutował w Monachium (1972), gdzie mając zaledwie 21 lat wywalczył miejsce tuż za podium. 4 lata później w Montrealu zdobył swój pierwszy olimpijski medal, przegrywając jedynie z bijącym rekord świata Szwedem Gärderudem. Właśnie w Kanadzie Malinowski ustanowił – obowiązujący do dziś – rekord Polski na 3000 m z przeszkodami, który wynosi 8:09.11. Do Moskwy Polak jechał jako jeden z faworytów (zwłaszcza pod nieobecność Kenijczyka Rono). Miał jednak swoje problemy podczas przygotowań, o których opowiedział nam Łukasz Panfil, autor biografii Malinowskiego „Przeszkodowiec”:
– Na początku roku 1980 „Bronek” przeszedł ciężką kontuzję, przez którą musiał przerwać obóz w Ostii. Właściwe przygotowania ruszyły tak naprawdę dopiero od marca i zgrupowania w Meksyku. Zostało więc raptem pięć miesięcy, żeby doprowadzić Malinowskiego do olimpijskiego startu w Moskwie. Wykuwanie formy szło bardzo mozolnie. Razem z trenerem obrali metodę po części startową i pierwsze biegi były w wykonaniu Polaka naprawdę słabe. Zaczął od wyniku 3:52 na 1500 m (przy życiówce 3:37), w kolejnym starcie nabiegał 3:47, więc powoli, ale sukcesywnie podnosił formę. Trener Szczepański, który idealnie znał możliwości swojego zawodnika, przed samymi igrzyskami stwierdził, że maksymalny wynik, na jaki stać będzie jego podopiecznego „na belkach” to 8:10, a więc tempo 2:43 na kilometr z małym ułamkiem.
Bayi? Jako 21-latek pobił – dość wysłużony, bo siedmioletni – rekord świata Jima Ryuna na 1500 m (Tanzańczyk uzyskał 3:32.20). Na rok przed igrzyskami w Montrealu, poprawił inny rekord globu Amerykanina, tym razem na milę (3:51.00). Jeśli chodzi o udział Afrykańczyka w kanadyjskich igrzyskach 1976 roku (gdzie byłby jednym z głównych faworytów do złota na „półtoraka”), można powiedzieć, że miał podwójnego pecha. Nie dość, że tuż przed terminem zawodów Bayi zachorował na malarię, to Tanzania podobnie jak wiele innych krajów afrykańskich w ogóle zbojkotowała IO w Montrealu. Rekordzista świata nie pobiegł więc w Kanadzie, ale jeśli chodzi o olimpijskie doświadczenia, miał już na koncie wcześniejszy start w Monachium (1972). W Niemczech, zaledwie 19 letni Tanzańczyk, startował na „belkach” ale nie był to szczególnie udany występ.
– Bayi zaczynał swoją karierę od przeszkód. Na igrzyskach w Monachium odpadł już w eliminacjach z czasem 8:41, który był nawiasem mówiąc rekordem juniorów Tanzanii, ale w skali międzynarodowej wynikiem mocno przeciętnym. Można powiedzieć, że nie zakochał się w przeszkodach i dość szybko zaczął wiązać swoją przyszłość z biegami średnimi. To był strzał w dziesiątkę. Poprawił w końcu dwa rekordy świata, na 1500 m i na milę – mówi Panfi, którego pełna pasji książka ukazywała się w częściach na naszej stronie.
31 lipca 1980 roku na bieżni stadionu Łużniki stanęło więc naprzeciwko siebie dwóch niezwykle wszechstronnych biegaczy. Nie ma co jednak ukrywać, że to szybkość była większym atutem reprezentanta Tanzanii, a wytrzymałość Polaka.
Bayi od pierwszych metrów ruszył ostro. Tylko Etiopczyk Eshetu Tura wykazywał ochotę do utrzymywania mocnego tempa Tanzańczyka, które na 1 km wyniosło rewelacyjne 2:39.30. Jednak nawet Tura na trzecim rowie z wodą zaczął tracić kontakt ze swoim afrykańskim ziomkiem. Malinowski pilnował natomiast czwartej pozycji, ale nie do końca założeń taktycznych. Tempo narzucone przez Bayiego, było tak wysokie, że aby nie tracić zupełnie dystansu do czołówki „Bronek” otworzył pierwszy kilometr w 2:41 (choć wraz z trenerem Szczepańskim zakładali 2:43). Na drugim kilometrze Bayi uciekał jeszcze wścieklej. Przewaga nad drugim Turą zaczęła urastać do kilkudziesięciu metrów, a biegnącego dalej Polaka nie był w stanie już uchwycić nawet kadr kamery. W pewnym momencie, przewaga lidera nad „Bronkiem” mogła wynosić nawet sześćdziesiąt, może i siedemdziesiąt metrów.
Na drugim kilometrze Bayi pojawił się w czasie 5:20.31, wciąż biegł szybko i konsekwentnie, pozostawało tylko pytanie, czy wytrzyma? Malinowski tymczasem wyprzedził Hiszpana i „usiadł” na plecach Etiopczyka Tury, biegnąc pewnym krokiem na trzeciej pozycji. Strata do prowadzącego wciąż wynosiła kilkadziesiąt metrów. Bayi zaczął jednak powoli spłacać dług, który zaciągnął na pierwszych dwóch kilometrach. Kolejne przeszkody pokonywane przez mistrza średniego dystansu były już przeskakiwane bardziej siłą woli, niż siłą mięśni. Pościg Malinowskiego trwał, choć niewiele osób było w stanie przewidzieć, czy zdąży dopaść rywala przed metą.
Tego dnia na trybunach na moskiewskich Łużnikach siedziała Anna Bukis. Startująca w Moskwie na 800 i 1500 m biegaczka, dzisiaj trenerka młodzieży w warszawskiej Skrze, przyznaje, że trudno jest odtworzyć tamte wydarzenia.
– Pamiętam tylko, że patrzyłam na „Bronka” i byłam pewna, że mimo wszystko wygra. Wiele razy byłam z nim na obozach, widziałam, jak jest skupiony i jak profesjonalnie podchodzi do sportu. Owszem, denerwowałam się, ale też wierzyłam, że biegnie według ściśle opracowanego planu – wspomina po 39 latach była rekordzistka Polski na 1500 m.
Jeszcze na okrążenie do końca Malinowski tracił do lidera 3 sekundy, a prowadzący relację telewizyjną Artur Jaroszewski, co chwilę zmieniał optykę. Zdąży, nie zdąży, dogoni, nie dogodni, strata jest zbyt duża, może jeszcze się poderwie – nie mógł zdecydować się korespondent. Bardzo emocjonalnie dla Polskiego Radia relacjonował również Bohdan Tomaszewski. „Załamały się czarne nogi Bayi” – stwierdził w pewnym momencie legendarny dziennikarz… i miał rację. Tuż przed ostatnim rowem z wodą Malinowski wyprowadził ostateczny atak, mijając rywala z niezwykłą lekkością. Na ostatniej setce doskonale było widać różnicę w poruszaniu się umęczonego Tanzańczyka i frunącego „Bronka”. Polak pokonał Bayiego o 3 sekundy. Ostatnie 400 metrów przebiegł zatem o 6 sekund szybciej od swojego rywala, co bardzo dobrze ilustruje, jak różnym tempem poruszali się obaj zawodnicy w końcowej fazie biegu.
Cały finałowy bieg z komentarzem Artura Jaroszwskiego (słabsza jakość)– Bronek! Bronek! Malinowski! W Moskwie pierwszy! Pierwszy! – niemal krzyczał do mikrofonu Polskiego Radia, wyraźnie podekscytowany Bohdan Tomaszewski.
Bronisław Malinowski, tak jak był skrupulatny w wykonywaniu treningów, tak samo bardzo precyzyjnie podszedł do realizacji założeń taktycznych w trakcie olimpijskiej potyczki. Zgodnie z intuicją trenera utrzymał tempo na wynik 8:10, a nawet nieco korzystniejszy: 8:09.70. Trzeba przyznać, że Ryszard Szczepański znał możliwości swojego podopiecznego doskonale.
Pozostaje jednak pytanie, dlaczego Filbert Bayi, ruszył aż tak optymistycznie, przez dwa kilometry utrzymując tempo na mocny rekord świata (który wynosił 8:05.40 i należał do Kenijczyka Rono)?
– Myślę, że szaleństwo Bayiego na Łużnikach wynikało z tego, że był typowym średniodystansowcem. Być może nie potrafił zaczynać wolniej. Choć z drugiej strony, nie można też powiedzieć, że Bayi miał problemy z wytrzymałością. Dla przykładu, 5000 m na miesiąc przed IO w Moskwie pobiegł w 13:18, a więc tylko sekundę wolniej, niż rekord Polski Malinowskiego 13:17.69. W roku olimpijskim notował też wiele innych świetnych występów: 7:39 na 3000 m, dwie mile w 8:19. Co ciekawe, w decydującym starciu kilka tygodni przed igrzyskami, Malinowski przegrał z Bayim na dystansie 3000 m z przeszkodami (8 lipca na mitingu DN Galan w Sztokholmie). Porażka nie wynikała jednak z gorszej formy sportowej, ale bardziej z pecha, ponieważ „Bronek” zaliczył upadek na jednej z przeszkód. Być może szaleństwo, z jakim otworzył olimpijski bieg Bayi, wynikało z utraconej szansy na złoto sprzed 4 lat, w Montrealu. Możemy dziś oczywiście dywagować, co by było gdyby Bayi zaczął wolniej, ale gdybanie w sporcie nie ma według mnie większego sensu. Poza formą sportową liczy się mądrość, obycie taktyczne i tym popisał się Malinowski – podsumowuje Łukasz Panfil.
Bayi i Malinowski nie spotkali się na bieżni już nigdy więcej. Kariera tanzańskiego biegacza zaczęła się stopniowo wygaszać, natomiast „Bronek” zapewne biegałby na wysokim poziomie jeszcze przez co najmniej kilka następnych sezonów. Trener Szczepański szykował swojego zawodnika na doskonałego maratończyka. Tragiczny wypadek na moście w Grudziądzu, do którego doszło 27 września 1981 roku, sprawił, że debiut „Bronka” na królewskim dystansie, nie doszedł jednak do skutku.
Ostatnie fragmenty pojedynku z IO w Moskwie z radiowym komentarzem Bohdana Tomaszewskiego
Przeczytaj również w cyklu „Pojedynki wszech czasów”: PREFONTAINE VS VIREN
Bieganie to nudny
sport? Najbardziej zacięte pojedynki wszech czasów mogą przełamać ten
stereotyp. Kontynuujemy serię artykułów poświęconych najciekawszym
biegom w historii. Piszcie w komentarzach, o jakich wyścigach
chcielibyście przeczytać. Postaramy się odświeżyć najbardziej zakurzone
historie.