16 stycznia 2017 Redakcja Bieganie.pl Sport

50 lecie Grzegorza Gajdusa


grzesiekgajdus 50lat

Zadzwoniłem do niego dzisiaj rano.

Jak się Grzesiek czujesz po skończeniu 50 lat?

Szedłem rano po bułki i czułem się ok. Niczym 30 latek. 🙂 Ale kariera sportowa jakieś ślady zostawiła, kiedy zaczynam teraz biegać to zawsze jakaś kontuzja się od razu pojawia. Można powiedzieć, znikąd.

A pamiętasz? Kilka lat temu tak trochę może na żarty ale i trochę na poważnie zapowiadałeś łamanie Rekordu Świata 50latków w maratonie.

O tym nawet wczoraj myślałem. Ale rozsądek jednak przeważy, mam rodzinę i inne obowiązki. Żeby walczyć o złamanie 2:19 to byłoby już kuszenie losu. Nie wiem nawet po co, żeby udowodnić, sobie, czy komuś innemu? No i na pewno skończyłoby się to jakąś kontuzją, żeby przebiec maraton w tempie poniżej 3:20 to przecież trzeba zrobić naprawdę solidną robotę, wziąć się za trening na poważnie, wiele poświęcić. Muszę odpuszczę. Jestem teraz amatorem. Amator to dla mnie ktoś kto biega wtedy kiedy ma ochotę, bieg kończy zawsze z rezerwą, nie żyłuje się.

Masz syna. Chciałbyś, żeby poszedł w Twoje ślady?

Leon ma 14 lat, rośnie. Ale jednocześnie widzi kolegów którzy mocno trenują i są od niego często lepsi, więc miewa czasem ciśnienie, żeby trenować tak mocno jest oni. W pewnym sensie szczęście w nieszczęściu, ale kilka miesięcy temu kiedy tylko przebiegł kilka kilometrów to od razu pojawiały mu się bóle łydek. Żadne badania nic nie wykazały, wygląda to na konsekwencje nakładania się wzrostu i treningu. Dopiero teraz wraca do truchtania i mówi, że jest ok. Ale ja bym wolał, żeby się nie śpieszył. On ma 14 lat a ja zaczynałem trenowanie kiedy miałem 19 lat (pomijamy to, że Grzesiek jako 14 latek przebiegł maraton – przyp. red). Więc wolę, żeby poczekał z tym treningiem, nawet jeśli jego koledzy są od niego lepsi. Gdzie oni będą za kilka lat jeśli już teraz mocno trenują? A jeśli będzie chciał się tym zająć na poważnie to będzie jego decyzja, poza tym to często splot różnych okoliczności, także losowych.

Bieganie.pl życzy Ci wszystkiego najlepszego.


Na 50 lecie Grzegorza Gajdusa postanowiłem napisać kilka słów, niech się wreszcie dowie, co o nim myślę. 🙂

Oficjalnie, Grzegorz Gajdus, to były Rekordzista Polski w maratonie, z życiówką 2:09:23 i średnią z 10 najlepszych maratonów: 2:10:47.

Poznałem go w 2008 roku. Ale poznałem tego drugiego Grześka. O pierwszym tylko słyszałem. Pierwszy Grzesiek to był Grzesiek, który był Rekordzistą Polski, biegał na wysokim światowym poziomie, był zapraszany na zagraniczne maratony, kasa, zawody, medale, nagrody. To była jego praca. Tamten Grzesiek podobno był niezbyt fajny. Ordynarny, arogancki, bezkompromisowy, nastawiony materialnie. Piszę podobno bo to opiera się na zasłyszanych opiniach, które częściowo były przecież wypowiadane przez jego konkurentów. Ale mogę sobie wyobrazić, że w tamtych czasach widoczne u Grześka były tylko te cechy które pomagały mu w pracy. Niestety świat sportu wyczynowego, pieniędzy, często niezbyt uczciwych managerów wymaga, żeby zawodnik twardo walczył o swoje, co dla osoby, która tylko na chwilę widzi obrazek z tego świata wygląda bardzo odpychająco.

Ja poznałem Grześka już po zakończeniu wyczynowej kariery. I mimo że uważam go dzisiaj za świetnego gościa to potrafię sobie wyobrazić skąd się takie opinie brały.

Grzesiek był i jest szczery. Niektórzy się na niego obrażali albo uważali, że jego szczerość jest dowodem jego arogancji.

Ja tę jego „bezczelność” poznałem właściwie po zakończeniu kariery. W 2008 roku, dzień przed Mistrzostwami Polski w Dębnie, które miały być miejscem gdzie zawodnicy mogli byli zdobyć kwalifikacje olimpijskie na Igrzyska w Pekinie (z tego co pamiętam, minimum to było 2:12 lub Mistrzostwo Polski jeśli lepsze niż 2:15) odbywała się dyskusja, na jaki wynik prowadzić mają pacemakerzy. W końcu była kłótnia. Jeden zawodnik chciał prowadzenia na wynik wolniejszy, Grzegorz chciał na szybszy. Organizatorzy uznali, że będzie jednak prowadzenie na czas szybszy. (wygrał wtedy Henio Szost, w czasie 2:11:59, i jako jedyny wśród mężczyzn uzyskał kwalifikacje). Po Maratonie, w jakiejś sali Grzesiek przechodząc obok tamtego zawodnika, nawiązując do kłótni z dnia poprzedniego  powiedział: „- No widzisz, za słaby byłeś”  (tamten nie złamał 2:16). Mi tę historię przekazał kolega tamtego biegacza, biegacz amator, jako dowód "chamstwa i arogancji Gajdusa".

Tymczasem Grzesiek chciał mu powiedzieć: „Widzisz, zupełnie niepotrzebnie się denerwowałeś, nie potrzebna była ta kłótnia, ja przecież wiedziałem, że Ty tym razem byłeś jeszcze za słaby, na dojście do takiego poziomu trzeba czasu”.

Możecie powiedzieć, że wymyślam sobie taką interpretację. Tak, wymyślam, bo znam Grześka i jego sposób tłumaczenia, szczery, logiczny, uczciwy, ale bez słownych ozdobników czy miękkiego opakowania. Kiedy ktoś na obozie biegowym ważył za dużo, Grzesiek mówił mu wprost, że musi się „ociosać” (jednak czasem potrafił dodać trochę miękkości).

Grześka zawodnicza kariera jest moim zdaniem konsekwencją jego niezwykłej fizycznej siły. On był po prostu w sposób naturalny bardzo silnym człowiekiem. Wielu z nas nie docenia jak ważny był to czynnik, który pomagał dochodzić do najwyższych laurów bez konieczności robienia jakiegoś specjalistycznego siłowego treningu. I znowu tę Grześkową siłę poznałem po zakończeniu jego kariery. Znam to z opowieści uczestników jednego z naszych obozów biegowych w Szklarskiej Porębie. W trakcie jednego z nich, grupka biegaczy namówiła Grześka na pójście do lokalnej dyskoteki. Ponieważ Grzesiek zawsze roztaczał nad obozowiczami opiekę dobrego ojca, uznał, że choćby z zawodowego obowiązku powinien pójść, żeby nic złego się nikomu nie stało (Grześka obowiązkowość była niesamowita, o tym będzie dalej). Na miejscu okazało się, że jakiś lokalny bonzo w nachalny sposób „przystawia” się do jednej z naszych obozowiczek. Grzesiek powiedział mu grzecznie, żeby ich zostawił. Tacy lokalni herosi potrafią być jednak bardzo nerwowi i grzeczne prośby traktują jak obrazę. Bonzo zaczaił się na Grześka przy wyjściu z Dyskoteki (będąc nawet z drugim kolegą) zajmując wygodną do ataku pozycję, chcąc uderzyć z góry stojąc schodkach. Uderzenie nie wywarło na Grześku dużego wrażenia, natomiast uderzenie Grześka spowodowało, że bonzo się rozpłakał i przestraszony kolega musiał mu tłumaczyć: „No widzisz, mówiłem Ci, zostaw”.

O Grześka obowiązkowości. W 2013 roku byliśmy na obozie w Kenii. To był bardzo gorący czas w Kenii. Dosłownie i w przenośni. Odbywały się wtedy wybory parlamentarne. Wybory pięć lat wcześniej skończyły się plemienną rzezią, więc w 2013 roku wyczuwało się olbrzymie napięcie. W Iten Klub, kawiarni otwartej do ostatniego gościa ludzie potrafili czekać przez całą noc na ogłoszenie wyniku wyborów. Co dziwne, wyników nie ogłoszono od razu. Jednego z takich wieczorów, po wielogodzinnych rozmowach o polityce, treningu, wróciliśmy do naszego ośrodka około 4:30 nad ranem. Mieszkaliśmy z Grześkiem w jednym pokoju (wiem, że bardzo przeszkadzało mu moje chrapanie). Pozostali obozowicze już dawno spali. Grzesiek zasnął natychmiast. Ja po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że on o 7:00 prowadzi już pierwszy trening (rozruch) i że z całą pewnością o tym zapomniał, bo nie widziałem, żeby ustawiał sobie budzik a na pewno nie obudzi się sam za 2 godziny. Postanowiłem zatem, że ja ustawię sobie budzik na 6:50 i poprowadzę rozruch. O 6:50 dzwoni budzik zrywam się i bez patrzenia na łóżko Grześka biegnę do łazienki, myję zęby, zerkam na łóżko Grześka….. a jego dawno już nie ma. O 6:50 już czekał na obozowiczów.

W 2011 roku zakończyła się kilkuletnia współpraca trener-zawodnik Gajdus-Szost. To rozstanie było dosyć bolesne, dla obydwu stron. Grzesiek stracił swojego najlepszego zawodnika, ale nigdy z jego ust nie słyszałem złego słowa na temat Henia czy jego trenera Leonida Szwetsova (ze Szwetsowem razem biegali). Ten moment był jednak jakimś katalizatorem dla różnych złych emocji które wybuchły ze strony zawodników, dla których Grzegorz nadal pozostawał głównym trenerem z ramienia wojska. Nie czytałem złej opinii ze strony Henia ale na facebookowych profilach innych zawodników nienawiść aż się wylewała. Była to kilkutygodniowa kampania nienawistnych postów. Do dziś nie rozumiem, jak wiele osób, które znałem mogło „lajkować” te idiotyczne wprost wpisy. Kiedy zapytałem się w końcu jednego z nich dlaczego polubił taki post, czy może coś wie, czego ja nie wiem, odpowiedział mi, że: „nie znam sprawy”.  Problem był jednak taki, że nikt mi tej sprawy nie chciał wyjawić.

Jakiś czas potem sprawa przyschła. Do tego stopnia, że wydaje mi się, że dzisiaj Grzegorz jest w stanie rozmawiać z tymi ludźmi normalnie. Ja się przyznaję, że nie potrafię.

Opinie o trenowaniu przez Grześka są różne, Sam nie byłem nigdy oczywiście jego zawodnikiem, słuchałem jedynie tego co mówił innym. Czasem się nawet z nim kłóciłem :), ale zawsze rozumiałem w końcu jego punkt widzenia. Czasami było też tak, że Grzesiek przyznawał, że mój punkt widzenia dawał mu do myślenia. Grzesiek był zawsze poszukiwaczem. Był chyba pierwszym polskim zawodnikiem, który w latach ’90 regularnie zaczął wyjeżdżać do Kenii, trenując ze światowa czołówką. Rozmawiałem niedawno z jednym zawodnikiem, który był kiedyś trenowany przez Grześka. Kiedy trenował z Grześkiem i w jakimś momencie jego wyniki się zatrzymały zaczął szukać wyjścia, znalazł innego trenera, który wydawał mu się strzałem w dziesiątkę. Potem jednak okazało się, że wyników nie ma, a tamten nie ma dla niego czasu. Teraz będzie w końcu trenował chyba sam. Powiedział mi, że w swojej karierze „przerobił” wielu trenerów. I że patrząc wstecz, tylko na współpracy z Grześkiem coś konkretnego zyskał, że naprawdę czegoś się nauczył i że Grzesiek naprawdę się o niego troszczył.

Praca trenera jest niezbyt wdzięczna. Sukcesy przypisuje się zawodnikowi a porażki trenerowi. Trener musi być zawsze w gotowości. Musi być gotowy do przyjęcia krytyki, że czegoś nie przewidział, że zawodnik nie był w szczytowej formie w najważniejszym momencie, że złapał kontuzję. Nie wiem jak się będzie rozwijała dalsze Grześkowa trenerska kariera ale problem jest w tym, że mamy w Polsce mało zawodników. Tymczasem do maratonu powinna być grupa.

Nie jestem bardzo skory do komplementów, zwłaszcza wobec mężczyzn, ale uważam Grześka za bardzo fajnego kolegę, może nawet przyjaciela.

Życzę Grześkowi dużo zdrowia, rodzinnego szczęścia i satysfakcji z podopiecznych.

Możliwość komentowania została wyłączona.