Redakcja Bieganie.pl
Niech nikogo nie zmyli te 12km w pierwszym
tygodniu treningu. Niestety nie jestem aż tak utalentowaną lekkoatletką
i nie rozpoczęłam biegania od takiego kilometrażu. Biegać zaczęłam
mniej więcej w listopadzie od 20-30 minutowego biegu, trzy, cztery
razy w tygodniu, a w zasadzie szurania, bo biegania to nie przypominało.
Dyszałam i spałam, ale chęć bycia aktywną i szczupłą nie pozwalała
mi się poddać. I faktycznie z każdym dniem było coraz lepiej.
Raz
w tygodniu dołączałam do Urbanrunnersów wyznając zasadę, że w
grupie zawsze raźniej. To było bardzo dopingujące, bo musiałam się
starać żeby nadążyć za wszystkimi. I tak właśnie doszłam
do tych 12km, co nie oznacza, że przychodzą mi z łatwością. To
nadal jest dla mnie dystans maratoński.
Największym problemem podczas realizowania planu jest teren do biegania. Mieszkam w Wołominie koło Warszawy, a tu nie ma bezpiecznych, pięknych, zadbanych lasów, parków czy ścieżek rowerowych.
Biłam się nawet z myślami czy by nie kupić bieżni mechanicznej i nawet jedną oglądałam, ale jak pomyślałam, że będę musiała przez godzinę biegać w miejscu, ciągle w tym samym pokoju to nabrałam jeszcze większej ochoty na bieganie po okolicznych uliczkach z puszczonymi wolno, (bo przecież nie możliwe żeby kogoś ugryzły) pieskami, na mrozie na deszczu na słońcu.
No i biegam tak sobie dwa razy w tygodnia moją 4km pętelką po mieście, a w weekendy z obstawą zapuszczam się w głąb Wołomina na długie wybiegania. Biegamy wtedy po lesie (częściowo zaśmieconym) po polach gdzie przepływają małe rzeczki. Jest naprawdę fajnie, tak urokliwie. Ale niestety sama tamtędy nie pobiegnę, boję się.