Redakcja Bieganie.pl
Jedziemy na Młociny. Adam nie biega. Jest przeziębiony. Trochę mnie denerwuje, bo sugeruje, żebym skróciła dystans. Przez chorobę nie biegałam i nie robiłam wzmacniających ćwiczeń na nogi. Boi się, wiec, że kolana mi nie wytrzymają. Ok. rozumiem to, ale burzę się bardzo, bo tak dobrze mi się wczoraj biegło, a ponadto półmaraton już tuż, tuż. Jestem zdołowana i zła na niego, że mnie nie wspiera. Nie wierzy we mnie czy co?!
Ustalamy w końcu, że ostatnią piątą pętlę skracam. Na takie ustępstwo mogę się ostatecznie zgodzić.
Biegnę. A nie najpierw wracam jeszcze do toalety w pobliskim Mcdonaldzie. Niestety po ciążach mam strasznie słaby pęcherz.
Zegarek przygotowany, słuchawki z muzyką w uszach. RUSZAM.
Ruszyła maszyna jak słoń ociężale….. to jedyne słowa, jakie mi przychodzą do głowy chcąc opisać ten bieg. Tak było przez 4 okrążenia. Biegło mi się dobrze, żołądek nie dokuczał, nogi nie bolały, ale biegłam bardzo wolno. Wszyscy mnie mijali, a tego dnia na Młocinach było bardzo dużo biegaczy. Bałam się przyśpieszyć. Myśl, że przede mną jeszcze tyle kilometrów paraliżowała mnie. Bałam się, że gdy przyśpieszę to nie dam rady dobiec do końca, a bardzo mi na tym zależało. Dopiero na ostatnim okrążeniu wiedząc, że to końcówka i, że dobrze się czuję, przyśpieszyłam, a na dodatek nie skróciłam dystansu. I w końcu wyprzedziłam jedną osobę.
Hura udało się i nie było to wcale takie trudne. Na finiszu czekał Adam z prowiantem i kwiatkiem na dzień kobiet, którego notabene musiałam później oddać mojej mamie, bo z nią mieszkamy, a Adam o niej zapomniał.