Redakcja Bieganie.pl
„Po co być słabym w jednej dyscyplinie, skoro można być słabym w trzech?” – według niektórych podobna myśl przyświeca biegaczom, którzy decydują się spróbować swoich sił w triathlonie.
Wobec triathlonu nie da się przechodzić obojętnie. Wielu biegaczy, przez wiele lat zarzekających się, że triathlon nie jest dla nich, prędzej czy później próbuje sił w tej dyscyplinie. Triathlon przyciąga i fascynuje. Czasem wywołuje śmieszki-heheszki – bo triathloniści biegają w skarpetkach kompresyjnych (na szczęście coraz rzadziej), bo na absurdalnie drogich rowerach w absolutnie agresywnej pozycji jeżdżą panowie, którym brzuch obija się o ramę… Powodów jest wiele, a triathlonistów coraz więcej.
Ukończenie triathlonu – najlepiej na dystansie pełnego Ironmana – staje się jednak coraz bardziej powszechne. Motywacje są różne. Triathlon staje się tak powszechny, że dla wielu start w tej dyscyplinie jest sposobem na to, żeby dłużej nie być jedyną osobą w pokoju, która nie ma na szyi medalu finishera. Jeszcze kilka lat temu takim najwyższym szczytem jawił się maraton. Jesteś biegaczem – okej, ale nie wchodzisz jeszcze do elity. Ukończyłeś maraton – witaj po właściwej stronie mocy.
Kłopocik pojawił się, gdy wszyscy znaleźli się już po jednej stronie barykady. Zrobiło się ciasno i trzeba było zacząć dalej wspinać się po drabinie elitarności, aby oddzielić patrycjuszy od proletariuszy. A więc biegi górskie. I znowu okazało się, że zdrowy, sprawny, regularnie trenujący człowiek jest w stanie dotrzeć na metę ultramaratonu po górach. Cholera!
Co ciekawe, tendencja idzie jednokierunkowo – wyłącznie w stronę wydłużania dystansu. Nikogo nie fascynuje to, że Usain Bolt przebiega 100 metrów w czasie poniżej 10 sekund. Wypruwanie z siebie żył na krótkich dystansach nie jest tak sexy, jak cierpienie na długim dystansie. W wielogodzinnych wyścigach można zanotować poprawę o kilkanaście, kilkadziesiąt minut; na krótkich dystansach walczy się o urwanie setnych sekundy. No i jak te setne by wyglądały na Facebooku?
Wtedy z odsieczą przyszedł triathlon – to, w czym się jednak nie strzela i do czego nie trzeba umieć jeździć konno. Okazało się, że gdy człowiek zakłada piankę neoprenową, nie musi za wiele potrafić pływać – porusza się w wodzie jak na dmuchanym materacu, wystarczy mu machać ramionami. A skoro wcześniej coś tam biegał, pobiegnie też po zejściu z roweru. „You are an Ironman!”.
No ale znowu okazało się, że nie jest jedyny, który to potrafi. Niektórzy, którym nie brakło pomysłowości ani zasobów w portfelu, rzucili się jeszcze na: triathlony górskie, zimowe, pustynne, na drugim końcu świata oraz – coraz bardziej popularne! – podwójnego, potrójnego, poczwórnego (…) Ironmana. Wciąż jest duża szansa, że będą jedynymi Polakami, którzy ukończą jeden z wymienionych dystansów. Ale niech się lepiej spieszą, bo żeby zapisać się na kartach historii, trzeba będzie niedługo pokonać Ironmana tyłem, na rękach i żonglując stopami.
_______________________
Joanna
Skutkiewicz – z wykształcenia filolog polski po specjalizacji medialnej
(a już po studiach licencjackich jako „krytyk przekazów medialnych"
może hejtować na legalu), z wyboru triathlonistka. Pływać czym innym niż
potworem z Loch Ness nauczyła się dopiero w 2013 roku, ale od sezonu
2015 ściga się w kategorii PRO. Pisze swój Blog, prowadzi profil na Instagramie,
a InstaStory to zdecydowanie jej ulubiony format. Na co dzień
dziennikarka portalu Trojmiasto.pl, bawi się w marketingi w agencji LONG
GAME i robi fajne rzeczy jako copywriter-freelancer. Ma dwa urocze
border collie, z którymi przez wiele lat trenowała agility i frisbee.