Redakcja Bieganie.pl
Zakończone
niedawno Igrzyska Olimpijskie w Pekinie dostarczyły
wielu wzruszeń
widzom na całym
świecie.
Trochę
mniej powodów do wzruszania mieli polscy kibice, szczególnie
kibice biegów średnich
i długich. Nie odegraliśmy
w nich bowiem żadnej
roli. Jedyną zawodniczką, która przebiła się do pierwszej dziesiątki, została Wioleta Frankiewicz – ósma na 3000m z przeszkodami. Porażka polskich biegaczy i biegaczek nie jest wielkim zaskoczeniem, bo na wszystkich ostatnich wielkich światowych imprezach wypadaliśmy fatalnie. Tak na dobrą sprawę,
to jedynym naszym mocnym biegowym akcentem w ostatnim piętnastoleciu był
brązowy
medal Pawła
Czapiewskiego na 800m w 2001 roku w Edmonton. Incydentalnie
zdobywaliśmy
medale podczas mistrzostw Europy
w hali lub w przełajach (np. Lidia Chojecka w 2007 roku w Birmingham – 2 złote
medale, Paweł
Czapiewski w 2002 roku w Wiedniu – złoty
medal, Justyna Bąk – dwa srebrne medale w przełajach, w 2001 i 2004), ale na otwartym stadionie, gdzie startuje cała
światowa
czołówka,
nie istniejemy od wielu lat.
A
przecież nie zawsze tak
było! Pierwszy dla Polski medal
olimpijski w biegach zdobył
w 1932 roku Janusz Kusociński,
od razu złoty. I choć na
następny przyszło
nam czekać aż do 1960, kiedy Zdzisław
Krzyszkowiak wygrał w
Rzymie bieg na 3000 z przeszkodami, w tym czasie byliśmy
już biegową
potęgą.
Podczas Mistrzostw Europy w Sztokholmie (1958) Krzyszkowiak wygrał
biegi na 5000m i na 10000m, drugi na 5000m przybiegł
wtedy Kazimierz Zimny. Nasi zawodnicy kilkakrotnie poprawiali rekord
świata na dystansie 3000m
z przeszkodami: najpierw Jerzy Chromik, potem Zdzisław
Krzyszkowiak. Ten ostatni z czasem 8.30,4 byłby
trzeci na tegorocznej liście
najlepszych polskich wyników… Janusz Kusociński w walce z naszymi najlepszymi obecnie zawodnikami poniżej 23 roku życia mógłby liczyć na zwycięstwo na 10000m…
Podczas
Igrzysk olimpijskich w Rzymie mieliśmy
również srebro w
biegu na 5000m – zdobył
je Kazimierz Zimny. Podobnie w 1962 roku, podczas ME w Belgradzie. Henryk Szordykowski na dystansie 1500m rządził w Europie – czterokrotnie jest mistrzem Europy w hali, ma też srebro i brąz na otwartym stadionie. Bronisław
Malinowski najpierw jest czwarty na Igrzyskach Olimpijskich w
Monachium w 1972, a potem przywozi dwa medale: złoty
z Moskwy w 1980 roku i srebrny z Montrealu w 1976. Wszystkie na
dystansie 3000m z przeszkodami. Ten sam zawodnik zdobywa też
dwa tytuły mistrza Europy
na 3000m z przeszkodami oraz wicemistrzostwo świata
w biegu przełajowym. Do
dzisiaj posiada rekordy kraju na dystansach 3000m, 5000m oraz 3000m z
przeszkodami. W 1983 roku na Mistrzostwach Świata
w Helsinkach srebro na 3000m z przeszkodami zdobywa Bogusław
Mamiński, który
rok wcześniej został
na tym dystansie wicemistrzem Europy. W 1987 roku Ryszard Ostrowski
jest czwarty na 800m podczas Mistrzostw Świata
w Rzymie. W 1991 na tym samym dystansie Piotr Piekarski jest piąty
w Tokio.
I
nagle coś się
zacina: jeszcze w roku 2001 mamy sześciu
zawodników biegających
w maratonie poniżej 2:14
i pięć zawodniczek
poniżej 2:36. W 2007
– ani jednego zawodnika i jedną
zawodniczkę – 38-letnią
Małgorzatę
Sobańską.
To
jednak nie tylko brak medali na najważniejszych
imprezach oraz brak czołowych
miejsc w największych
biegach świata przesądza
o kryzysie polskich biegów. Przede wszystkim znacznie spadł
poziom konkurencji biegowych w Polsce. Wystarczy rzut oka na tabele
historyczne. Na 20 najlepszych zawodników w historii na
dystansie 1500m, dwunastu uzyskało
swoje rezultaty przed rokiem 1990. Na 3000m – czternastu. Na 5000m
dwunastu, ale po roku 1994 nie pojawiło
się na tej liście
żadne nowe nazwisko! Na
10000m – szesnastu zawodników na liście
najlepszych Polaków uzyskało
najlepsze wyniki przed 1990 rokiem! Na 3000m z przeszkodami –
dwunastu… Podobnie wygląda
sytuacja w biegach kobiecych.
Pytanie
o przyczyny kryzysu jest tym bardziej zasadne, że
w biegach liczą się
nasi europejscy sąsiedzi. W Pekinie w finale biegu na 800m kobiet wystąpiły dwie Rosjanki i Ukrainka. Na 1500m mężczyzn – Francuz, Hiszpan, Brytyjczyk i Włoch, u kobiet dwie Ukrainki stanęły na podium, a w finale wystąpiły też dwie Hiszpanki, Brytyjka, Ukrainka i Rosjanka. 5000m mężczyzn: w finale dwóch Hiszpanów i Irlandczyk. Wśród kobiet: dwie Rosjanki. Na 10000m – trzech Hiszpanów, Austriak, Rosjanin i Portugalczyk oraz trzy Rosjanki, dwie Brytyjki, Niemka, Węgierka, Belgijka, Hiszpanka… I wreszcie maraton: w pierwszej dwudziestce na Igrzyskach znalazł się Szwajcar, dwóch Włochów, Rosjanin, Hiszpan i Fin. Wśród kobiet – zwyciężyła Rumunka, kolejna Rumunka na ósmym miejscu w pierwszej dwudziestce jeszcze Brytyjka, Rosjanka, Litwinka, dwie Włoszki, kolejna Rumunka i Francuzka. Jedynie na 3000m z przeszkodami w finale mieliśmy Wioletę Janowską, w konkurencji, w której na 15 finalistek 9 było Europejkami.
Nie
ratują nas również
tabele najlepszych zawodników w Europie. W pierwszej
dziesiątce w Europie jest tylko Paweł Czapiewski w biegu na 800m (5 miejsce) i trzech zawodników w półmaratonie (Szost, Białk, Sowa), który to dystans nie jest dystansem olimpijskim i który biega się najczęściej dopiero jesienią. Wśród kobiet w biegach średnich i długich żadna zawodniczka, na żadnym dystansie, nie łapie się do pierwszej dziesiątki w Europie. Co więcej – nie ma ani naszych zawodników ani zawodniczek w czołówce najlepszych europejskich i światowych biegów ulicznych.
Co
jednak ciekawe, osiągamy
w biegach duże sukcesy w
kategoriach juniorskich. Marcin Lewandowski w
Mistrzostwach Świata w 2006 roku był w
finale jedynym białym,
zajął czwarte miejsce.
W tym roku to samo miejsce zajął Adam Kszczot. Nasi biegacze na przełaj
zdobyli Mistrzostwo Europy Juniorów trzy lata temu w Tilburgu.
W zeszłym roku drużynowo srebrny i brązowy medal ME w przełajach zdobyli zawodnicy i zawodniczki kategorii U-23, indywidualnie zaś wśród juniorek – srebro Danuta Urbanik i brąz w U-23 Katarzyna Kowalska. Mistrzem Europy U-23 lub juniorów na dystansie 3000m z
przeszkodami byli: Radosław
Popławski, Jakub Czaja,
Marcin Chabowski i Katarzyna Kowalska. Tylko w ostatnich kilku
latach. Zupełnie niedawno
mieliśmy także
medalistów Mistrzostw Europy Juniorów na 800m –
Ireneusz Sekretarski oraz na 1500m – Tomasz Babiszkiewicz, Bartosz
Nowicki, Adrian Danilewicz. W tegorocznych europejskich tabelach
juniorów błyszczą: Adam Kszczot – 2 na 800m, Kamil Zieliński 4 na 1500m, a Krystian Zalewski jest najszybszym w Europie juniorem na dystansie 3000m z przeszkodami. Mimo wszystko jednak tegoroczny czy zeszłoroczny poziom sportowy polskich juniorów wydaje się być niższy niż kilka lat temu, co szczególnie widać wśród dziewcząt.
Co
się więc
stało? Dlaczego od lat
notujemy regres w dorosłym
bieganiu? Dlaczego wyniki, które 20 lat temu były
uznawane za przeciętne,
np. 2:14 w męskim
maratonie, czy 13.50 na 5000m są
dla dzisiejszych zawodników barierami nie do przejścia?
Dlaczego, gdy kariery zakończyło
pokolenie zawodników, którzy przyszli do sportu w
latach 80. XX wieku, w polskich biegach pojawiła
się dziura, która
powiększa się
z roku na rok?
Zanim zaczniemy zastanawiać się
nad przyczyną
kryzysu w Polsce, musimy zauważyć,
że
z podobnym problemem boryka się
cała
Europa.
Coraz mniej zawodników chce trenować bieganie i znosić
codzienną
harówkę,
jaką
jest trening biegów średnich
i długich.
Wynika to z przemian demograficznych, z poprawy warunków życia
oraz z powodu pojawiania się
mody na inne dyscypliny. Faktem jest jednak, że
wiele krajów europejskich radzi sobie z tym problemem lepiej
od nas.
Gdy
spojrzy się
na wyniki europejskich maratonów sprzed kilkunastu lat, widać wyraźnie,
że
spadł
średni
poziom dyscypliny. Zwycięzcy
uzyskują czasy podobne lub lepsze niż kilkanaście lat temu, ale zawodnicy zajmujący
miejsca poza pierwszą
dziesiątką
uzyskują
czasy dużo
słabsze. Tak dzieje się
w całej
Europie. Dzisiaj sport nie jest już
jedyną
przepustką
do wyjazdu za granicę
jak w latach 80. XX wieku. Dzieci wolą
spędzać
czas wolny przed komputerem. Jak pisze trenujący
Kenijczyków włoski
trener Renato Canova: „Kiedyś
do treningu przychodziły
dzieci, które całe
dzieciństwo
spędziły,
biegając
na podwórku. Za moich czasów przebiegało
się
dziennie nawet kilkanaście
kilometrów podczas zabawy. W ten sposób przyszły
zawodnik wyrabiał
pewną
bazę
tlenową,
niezbędną
podczas treningu biegów długich.
Obecne pokolenie przychodzi do sportu opóźnione.
Tak na dobrą
sprawę
pierwsze kilka lat szkolenia trzeba by było
poświęcić
rozwijaniu ogólnej wytrzymałości.
Jest to jednak niemożliwe,
bo zawodnicy, działacze,
trenerzy chcą
wyników już
i teraz. Przewaga Kenijczyków i Etiopczyków nad
Europejczykami polega na tym, że
w Afryce nie zanikły
jeszcze zwyczaje, które były
powszechne i u nas kilkanaście,
kilkadziesiąt
lat temu. Młodzi
Afrykanie biegają
do szkoły,
biegają
podczas zabawy, nieświadomie
przygotowując
się
w ten sposób do przyszłego
treningu wyczynowego”. W większości
krajów europejskich nastąpiło
w ostatnich 20-30 latach obniżenie
średniego
poziomu sportowego w biegach. Co ciekawe, trenerzy zaczynają
powoli narzekać nawet na zmianę
sposobu życia
i spadek sprawności
fizycznej u mieszkańców
Kenii czy Etiopii!
Z
podobnymi problemami zmagają
się
jednak zawodnicy na całym świecie. Jak to się
dzieje, że
inni dają
radę,
a polskie biegi staczają
się
na coraz niższy
poziom? Dlaczego maleńka
Holandia potrafi wyszkolić takich zawodników jak Arnoud Okken
(mistrz Europy w hali na 800m), Simon Vroemen (rekordzista Europy w
biegu na 3000m z przeszkodami) czy Gert-Jan Liefers (rek. życiowy
na 1500m – 3.32,89, finalista Igrzysk Olimpijskich w Atenach) albo
Kamiel Maase (rek. życiowy
na 5000m -13.13,09!). Albo tegoroczne odkrycie, Robert Lathouwers – 1.44,75 na dystansie 800m. To wszystko w maleńkiej Holandii w ostatnich latach…
Najtragiczniej wygląda nasza sytuacja w biegach długich. Na 5000m mieliśmy i tak wyjątkowo dobry tegoroczny rok, Michał Kaczmarek pobiegł najszybciej od kilku lat – 13:49. Ale spójrzmy na najlepsze tegoroczne wyniki innych krajów europejskich: Belgia – 13:04, Hiszpania – 13:13, Irlandia – 13:16, Francja – 13:24, Wielka Brytania – 13:25, Szwajcaria – 13:25, Turcja – 13:26, Niemcy – 13:26, Szwecja – 13:27, Austria – 13:32, Holandia – 13:37, Rosja – 13:42, Chorwacja – 13:45, Serbia – 13:45, Włochy – 13:45, Ukraina – 13:46, Portugalia – 13:47… Nawet zniszczone wojną na Bałkanach Serbia i Chorwacja mają lepszych długodystansowców niż my. A przecież zdarzają nam się lata, jak np. 2006, kiedy najlepszym wynikiem Polaka na dystansie 5000m było 14:11…
Skoro już wiemy, że kryzys niewątpliwie istnieje, zastanówmy się nad przyczynami. Największym
problemem polskich biegów jest niewątpliwie
brak funduszy. Są, co prawda, całkiem spore dotacje państwowe, ale one giną w przepastnych kieszeniach działaczy (słynna pensja Ireny Szewińskiej!), którzy nie są w stanie znaleźć lekkiej atletyce prywatnych sponsorów. W rezultacie pieniędzy
brakuje prawie na wszystko. Równo narzekają
zawodnicy oraz
trenerzy. To brak pieniędzy
w dużej mierze odpowiada
za brak kandydatów na następców
Krzyszkowiaka czy Malinowskiego. Gdy polski mistrz olimpijski zarabia
wielokrotnie mniej niż
przeciętny ligowy
piłkarz, nie jest to
zachętą
do uprawiania lekkiej atletyki. Czwarty-piąty
zawodnik w kraju może za
swoją pracę
nie dostać ani grosza, czołówka
polskich biegaczy w biegach średnich
i długich biega za darmo
lub za grosze.
Czy to więc dziwne, że
w rywalizacji bierze udział
coraz mniej zawodników, a średni
poziom konkurencji biegowych w Polsce jest z roku na rok słabszy?
Na
forach internetowych znajdujemy wiele prostych recept na sukces.
„Zacznijcie biegać dobrze, wtedy będziecie
zapraszani na wielkie imprezy biegowe, w Nowym Jorku nagrodą
za zwycięstwo w maratonie
jest 100 tysięcy dolarów”
– radzi ktoś biegaczom.
Nie jest to jednak takie proste. Trening zawodnika w biegach długich
trwa wiele lat, wymaga nie tylko żelaznego
zdrowia i ogromnej cierpliwości,
ale również
sporych nakładów
finansowych. Na obecnym poziomie sportu wyczynowego praktycznie
niemożliwe jest
pogodzenie treningów z pracą
zawodową. Za czasów
największych polskich
sukcesów zawodników zatrudniano na lewych etatach: w
kopalniach, policji, wojsku. Zawodnicy pobierali pieniądze,
chociaż w praktyce nie
pracowali w macierzystych zakładach.
Po zakończeniu kariery
mieli prawo do emerytury. Dzisiaj jedynie policja i wojsko zatrudnia
biegaczy, ale w bardzo ograniczonym zakresie. Na jakie pieniądze
może więc
liczyć biegacz już dość
wysokiej klasy, ale taki, który jeszcze nie przebił
się za granicą?
Zupełnie
nieopłacalne są
dla niego starty na bieżni.
W niektórych klubach wypłaca
się skromne stypendia, liczące w najlepszym razie kilkaset złotych. W wielu
innych nie płaci się
zawodnikom, często
blokując przy tym
przejście do innego
klubu. Jedynie na kilku mitingach w Polsce wypłaca
się nagrody finansowe, z
reguły w wysokości
300-500zł za zdobycie
pierwszego miejsca. Rzadko rozgrywa się
jednak biegi dłuższe
niż 1500m, poza tym sezon
jest krótki, a startów niewiele. Nieliczni szczęśliwcy,
wyselekcjonowani do reprezentacji Polski na Puchar Europy, mogą
liczyć na nieco większe
pieniądze, o ile zajmą
wysokie miejsce. Ale nadal jest to mniej niż
3000zł miesięcznego
stypendium, nawet za zwycięstwo!
Za piąte miejsce w
Pucharze Europy stypendium wynosi kilkaset złotych.
W sytuacji, gdy pracując
w Wielkiej Brytanii w barze zarabia się
nawet 8000zł miesięcznie,
nie jest to kwota, która zachęca
do morderczego treningu i wyrzeczeń.
Tym bardziej, że każda
kontuzja, każda przerwa w
startach powodują, że
to skromne źródło
dochodów raptownie usycha. Kontuzjowany zawodnik zostaje w
Polsce bez grosza przy duszy, bez ubezpieczenia medycznego, bez
żadnej pomocy. Nikt nie
opłaci mu ZUS-u albo
prywatnego lekarza.
Zawodnicy
szukają więc
zarobku, startując w
biegach ulicznych. Jednak zbyt częste
starty w tego typu imprezach uniemożliwiają
często uzyskanie wyniku na bieżni,
forma ucieka, a zarabiane pieniądze
nadal nie są
oszałamiającymi
sumami. Średniej klasy
zawodnik-maratończyk może uskładać
20-100 tysięcy złotych
rocznie. Od tego odliczyć trzeba podatek, koszty treningu, sprzętu
oraz ubezpieczenia medycznego, jeśli
zawodnik nigdzie nie pracuje. Zostaje więc
niewiele, na tyle niewiele, że
utrzymanie wyłącznie ze
sportu jest w polskich biegach praktycznie nieosiągalne.
Jest to swego rodzaju błędne
koło: można
nieźle zarabiać na
bieganiu, jeśli jest się
w światowej czołówce.
Ale żeby przebić się
do tej czołówki,
trzeba zainwestować sporą
sumę, bez gwarancji jej
zwrotu. Szkolenie maratończyka,
który chciałby
zapolować na główną
nagrodę w Nowym Jorku,
trwa wiele lat. Do tego aby dobrze biegać maraton, potrzeba też
kilku lat lat wcześniejszej
zaprawy na bieżni. Jak to
zrobić, skoro z biegania na bieżni
nie można się
utrzymać? Pamiętajmy
również o ciągłym
ryzyku kontuzji, wiszącym
nad zawodnikiem.
Na
świecie stosuje się
kilka sposobów finansowania zawodników. Albo wspomagają
ich federacje krajowe (w większości
krajów europejskich), albo zatrudniani są
oni w instytucjach rządowych
(np. w armii w Kenii czy Etiopii, ale również
w Holandii) albo znajdują
sponsorów. Często
spotykane są też
kombinacje tych sposobów – zawodnik zatrudniany jest przez
państwo, a równocześnie
wspomagają go prywatni
sponsorzy. Czy nie da się
wprowadzić takiego systemu w Polsce? Pomoc Polskiego Związek
Lekkiej Atletyki można na
razie wykluczyć: związek
nie potrafi znaleźć
dużego sponsora, który
ufundowałby stypendia dla
zawodników. PZLA pełni
jedynie rolę pośrednika,
przekazując sportowcom
pieniądze, które
na stypendia przeznacza Ministerstwo Sportu. Można
je zdobyć za czołowe
miejsce w Pucharze Europy, Mistrzostwach Europy lub Świata
oraz Igrzyskach Olimpijskich. Oczywistą
słabością
tego systemu jest fakt, że
pomoc państwa nie dociera
do tych, którzy jej najbardziej potrzebują
– do zawodników, którzy nie zdołali
jeszcze przebić się do
światowej czołówki.
Przyznawanie stypendiów medalistom Mistrzostw Świata
nie rozwiązuje problemu.
Zawodnicy tej klasy zarabiają
bowiem spore pieniądze,
startując na
zagranicznych mitingach. Ci, którzy dopiero się
rozwijają, pozbawieni są
jakiejkolwiek pomocy.
Co
więcej, absurdalne
przepisy PZLA wymagają,
aby zawodnik składał
podanie do Związku o
zgodę na zawarcie umowy
sponsorskiej. Nie ma także
szansy, aby logo sponsora pojawiło
się np. na koszulce
zawodnika – nie zostanie wtedy dopuszczony do Mistrzostw Polski.
Brak
polityki marketingowej PZLA działa
również na kluby.
Na poziomie lokalnym brakuje inicjatywy, brakuje sprawnych
menedżerów. Skutek
jest taki, że
zawodnicy próbują
szukać sponsorów na własną
rękę
– co bez znajomości
realiów rynku, a także
bez atutów w postaci obecności
dyscypliny w mediach, kończy
się zwykle niepowodzeniem. Kolejna sprawa, że
niewielu jest w Polsce zawodników klasy Roberta
Korzeniowskiego, Pawła
Czapiewskiego czy Moniki Pyrek. I nie chodzi wcale o klasę
światową,
a umiejętność
poruszania się
w świecie
mediów, zainteresowania swoją
osobą,
umiejętność
wypowiadania się
tak, żeby
nie zanudzić widza czy czytelnika. Przeciętny
polski zawodnik najczęściej
nie potrafi złożyć
składnego
zdania, gdy widzi przed sobą
kamerę
telewizyjną,
a co dopiero pasjonująco
opowiedzieć o tym, co robi i kim jest.
Niemal
niewykorzystany w promocji profesjonalnego biegania jest internet.
Dopiero rozwija się bieganie.pl, które jest w tej chwili jedynym medium zainteresowanym promocją lekkiej atletyki. Niezłą
stronę
internetową
ma PZLA, ale nie jest ona zrobiona w sposób
przyciągający
kibiców. To raczej serwis dla zawodników, pełen
technicznych informacji i wyników. Brak zdjęć,
filmów czy choćby prezentacji najlepszych zawodników. I
ponownie: swoje strony mają
ci, którzy już
wcześniej
zdobyli popularność,
np. Monika Pyrek albo Anna Rogowska. Lub też
amatorzy, świetnie
zorganizowani w internecie. Nie widać, aby jakikolwiek początkujący
wyczynowy biegacz wykorzystywał
internet do promocji własnej
osoby, choć jest to medium tanie i łatwo
dostępne.
Mimo
tego, że w imprezach
amatorskich startuje coraz więcej
zawodników, nie poprawia to sytuacji sportu wyczynowego. Być
może dlatego, że
amatorskie bieganie w Polsce rozwija się
zupełnie
pozainstytucjonalnie. Jest coraz więcej
półprywatnych
klubów biegacza, ale ruch ten nie jest zainteresowany
uczestnictwem w stadionowej rywalizacji firmowanej przez PZLA. PZLA
zresztą również
nie wykazuje zainteresowania biegami ulicznymi i potencjałem,
jaki w nich tkwi. Jedyny styk biegania amatorskiego z urzędniczą
machiną PZLA ma miejsce
w sytuacjach podobnych do tej podczas zeszłorocznych mistrzostw Polski
w maratonie w Dębnie. Tuż
przed startem amatorscy zawodnicy dowiadywali się,
że przepisy PZLA do
startu wymagają
aktualnych badań
lekarskich. Nie pomagały
tłumaczenia o amatorskim
charakterze startu ani powoływanie
się na rozporządzenie
ministra, dopuszczającego
start w imprezach sportowych na własną
odpowiedzialność.
Niektórych po awanturze dopuszczono do startu, inni musieli
wracać do domu.
W
ten sposób dochodzimy do kolejnej przyczyny zastoju polskich
biegów średnich i
długich. Naszym problemem
są kadry. Polskim sportem
od kilkudziesięciu lat
rządzą
ci sami ludzie. W PZLA kadry zmieniły
się niewiele od lat
osiemdziesiątych. Brakuje
w nich wiedzy na temat nowoczesnych mechanizmów rynkowych. A
gdy pojawia się ktoś
nowy, środowisko okazuje
się hermetycznie
zamknięte. Gdy Jacek
Kazimierski z firmy Elite Cafe próbował
włączyć się
w finansowanie lekkiej atletyki, natknął
się na mur niechęci.
Sponsorowani przez niego zawodnicy mieli problemy z PZLA, Związek
odrzucał oferty
sponsorskie firmy, a delegaci z „terenu” nie poparli kandydatury
Kazimierskiego na stanowisko prezesa PZLA, mimo oferty wpompowania w
dyscyplinę dużych
pieniędzy. Jak mówią
nieoficjalnie najlepsi polscy zawodnicy i trenerzy, PZLA niechętnie
wita wszelkie zmiany, nie tylko nie zachęca
się do uprawiania sportu, ale wręcz
zniechęca. Żeby
wystartować w zawodach firmowanych przez Związek,
trzeba wylegitymować się
badaniami lekarskimi, licencją
zawodniczą i klubową
i w jakiś sposób dowiedzieć się,
że w okolicy rozgrywany
jest miting lekkoatletyczny. Zawody te nie są
bowiem w żaden sposób
propagowane. O tym, że
odbywają się
Mistrzostwa Polski, wiedzą
jedynie zawodnicy i ich rodziny. Start odbywa się
przy pustych trybunach, nie ma nagród za zwycięstwo,
a załatwienie formalności
przedstartowych trwa wiele godzin. Ewentualnego zawodnika straszy się
też przepisami IAAF za
niewłaściwy
strój sportowy, każe
zaklejać logo sponsora, mimo że
zawody te nie są nigdzie
transmitowane. Ktoś, kto
nie jest zrzeszony w odpowiednim klubie, nie ma szans na start, nawet
wtedy gdy jest w trakcie zmiany barw klubowych. Gdy w 2006 roku Paweł Ochal
przybiegł drugi na
Mistrzostwach Polski w maratonie, nie otrzymał
medalu – był bowiem w
trakcie zmiany barw klubowych i zgodnie z regulaminem PZLA nie był
oficjalnie sklasyfikowany. W takich warunkach start w Mistrzostwach
Polski przestaje być atrakcyjny, szczególnie, że
nagrodą za zwycięstwo
jest jedynie uścisk dłoni
prezesa. A właściwie
pani prezes.
Zawodnik
może
odnieść
czasem wrażenie,
że
jest zbędnym
ogniwem w biurokratycznej machinie PZLA. Związek
wiele wymaga: corocznego opłacania
licencji, rejestrowania klubu, odnawiania badań
lekarskich, nawet zgody na zawarcie umowy sponsorskiej (!), ale sam
niewiele zawodnikom daje. W takiej sytuacji zasadne wydaje się
pytanie, po co w Polsce centralny związek
lekkoatletyczny, który służy
tylko jako przechowalnia działaczy,
pełniąc
jedynie rolę
pośrednika
przy wydawaniu pieniędzy
z ministerstwa. Być może
możliwe
jest wprowadzenie procedur, które pominą
tego pośrednika.
Niedoskonały
jest system, który w polskiej lekkiej atletyce promuje wyniki
uzyskiwane przez juniorów. Kluby sportowe są
dotowane i rozliczane za wyniki uzyskiwane podczas Ogólnopolskiej
Olimpiady Młodzieży
czy Mistrzostw Polski Juniorów. Za sukcesy seniorów nie
ma gratyfikacji finansowej. Dlatego ani trener, ani działacz
klubowy nie jest zainteresowany rozwojem starszego zawodnika. Już
w młodym wieku wprowadza
się ciężki,
eksploatujący organizm
trening, który sprawia, że
wyniki przychodzą szybko,
ale potem trudno utrzymać formę
przez kolejne lata. Typowa kariera polskiego biegacza to gwałtowny
rozkwit w wieku 16-18 lat, a potem coraz niższy
poziom sportowy i prędzej
czy później
zakończenie kariery.
Osobny artykuł można by
napisać o zmarnowanych w ten sposób niesamowitych talentach.
Niedoskonale
działa też
system lekkoatletycznych klubów sportowych. To zresztą
klubowi delegaci wybierają
zarząd PZLA. Niestety,
statystyczny polski działacz
wciąż mocno przypomina
prezesa Ochódzkiego z filmu „Miś”. Wiceprezes PZLA
podczas Igrzysk Olimpijskich był bohaterem alkoholowego skandalu. Sponsoring czy marketing to pojęcia
obce sportowym kadrom, niezmiennym od wielu lat nie tylko na poziomie
centralnym, ale również lokalnym. Niedofinansowane kluby nie
są w stanie zapewnić
odpowiedniego szkolenia tym nielicznym kandydatom, którzy
zgłaszają
się do treningu. Opieka
lekarska nie istnieje, podobnie jak odnowa biologiczna czy
rehabilitacja po kontuzjach. Zawodnicy, którzy próbują
leczyć się w państwowej
służbie
zdrowia, napotykają
zwykle na zalecenia typu „proszę
przestać biegać, jeśli
boli”. W prawie żadnym
klubie nie ma już lekarza
sportowego, co było normą
w najlepszych latach polskich biegów.
Problem
braku kadr dotyka również
polskich trenerów. Z jednej strony większość
z nich to fachowcy jeszcze ze starej epoki, nie znający
języków obcych i
nie mający kontaktu z
nowoczesną myślą
treningową. A z drugiej,
nie wykorzystuje się
potencjału trenerów,
którzy wychowali byłych
i obecnych rekordzistów Polski. Nie ma żadnego systemu szkolenia trenerów, dlatego polskie metody treningowe są archaiczne i nieskuteczne. Młodych szkoleniowców odstrasza się drogimi kursami instruktorskimi – ok 1500zł, potem tyle samo lub więcej za podniesienie kwalifikacji. Tymczasem trener nie może liczyć na zatrudnienie w podupadłych klubach, a jeśli tak – to za nędzne grosze. Więcej zarobi w każdej innej pracy.
Jak widać wyraźnie, sytuacja wygląda fatalnie od każdej strony. Nie popadajmy jednak w depresję. Już wkrótce redakcja bieganie.pl przedstawi własny projekt przebudowy systemu lekkoatletycznego. Już zaczęliśmy wspierać powstawanie szkolnych klubów sportowych. Być może będzie to tylko utopia, ale chcemy dać jasny sygnał wszystkim tym, którzy pragną zmian. Zmiana jest możliwa. Będziemy wspierać każdy pomysł, każdego człowieka, który stara się w polskich biegach coś budować. Przyjrzymy się też dokładnie wyborom w PZLA, które odbędą się w najbliższych miesiącach. Będziemy nękać działaczy pytaniami o program i konkretne działania, a oszustów i ściemniaczy bezlitośnie napiętnujemy. Staramy się na nowo zbudować zainteresowanie kibiców lekką atletyką, wspieramy zawodników, trenerów z wizją i wiedzą oraz uczciwych działaczy, którzy działają pozytywnie.
Jedno
jest pewne: albo będziemy
mieć zawodników oraz trenerów, którzy zarabiają
na bieganiu i wtedy mają
możliwości
oraz motywację,
aby włączyć
się
do rywalizacji na najwyższym
światowym
poziomie albo pozostanie nam kibicować słabym
biegaczom, którzy trenują
po pracy w szkole czy banku. Czy wtedy jednak wypada gwizdać na
takiego zawodnika, gdy dobiega do mety daleko za czołówką?