Świadectwo skruszonego biegacza
Ponad 3 lata temu w serwisie racjonalista.pl napisałem tekst przybliżający czytelnikom mity związane ze sztukami walki. Pech chciał, że zamiast trzymać się tematu postanowiłem elokwentnie rozpocząć, porównując ze sobą różnorodne rodzaje aktywności ludzkiej. Napisałem, czego szczerze żałuje, że bieganie jest nudne – dosłownie: „Z bieganiem jest jednak jeden problem — jest nudne, a zmuszenie się do wyjścia z domu w niepogodę jest czynem zgoła bohaterskim”.
Oto kolejny przykład, że bezwzględnie należy pisać o tym, o czym ma się chociaż cień pojęcia. I niniejszym chciałbym złożyć akt skruchy za tą nieuzasadnioną i krzywdzącą opinię, bo pokutę już odbyłem. Wkrótce po napisaniu niniejszego artykułu, podczas przygotowań do egzaminów na 1 kyu, na macie pojawił się kolega pragnący zrobić kilka zdjęć do zamieszczenia na stronie internetowej klubu. Jak duże było moje zdziwienie, gdy odkryłem na nich fikającego grubasa. Nie, to nie mogę być ja – aktywny mężczyzna zbliżający się do czterdziestki, trzy do czterech razy w tygodniu ciężko pracujący na macie. Myśl o tym jak fatalnie zdjęcia cyfrowe przekłamują rzeczywistość postanowiłem skonfrontować z wagą. 89,8 kg przy niecałych 170 cm wzrostu. Szybka konsultacja z lustrem. No gdzie ten tłuszcz? Wyciągnięta z głębi szafy waga z powodu nieużywania na pewno się rozkalibrowała. Na szczęście w pobliskiej aptece stoi nowoczesne urządzenie cyfrowo mierzące to i owo.
To i owo to rzeczywiście prawie 90 kilogramów i 28% tłuszczu. BMI sugeruje, że jestem otyły. Nie przyjmuje tej sugestii. przecież wszyscy twierdzą, że ten wskaźnik jest tylko orientacyjny. Czy otyły człowiek potrafiłby wykonać mae ukemi, ushiro ukemi, twardy pad, shiho nage z prędkością mrugnięcia okiem? Aikidoka po to ma masę żeby trzymać centrum, żeby to świat wirował wokół, żeby trzymał kontrolę. Ale z drugiej strony ponad ¼ masy ciała to tłuszcz…
Jest piękny maj 2009 i budząca się potrzeba wiosennych zmian. Na początku pożegnanie z pączkami i colą na drugie śniadanie. Na końcu pożegnanie się z cukrem w ogóle. Ten słodzik trochę mydłem czuć, ale lepsze to niż nic. I może jednak zacząć truchtać? Przecież mam pod nosem tartanową bieżnię. Jak wiadomo taka bieżnia występuje przy każdej szkole w prawie każdej wiosce na Mazowszu. Jestem wysportowany, więc obywa się bez zadyszek, ale te zakwasy… Mocno zniechęcające. I do licha, nie jestem chomikiem żeby ganiać w kółko! Pozbycie się cukru z diety i umiarkowanie w jedzeniu skutkują tym, że na letni obóz aikido jadę z wagą 81 kilogramów i 24% tłuszczu. O dzięki ci wago ustawiona w aptece! Panie aptekarki znają już dobrze tego łysego kolesia w krótkich spodenkach, co kupuje za dwa zeta żeton do maszyny i w minimalistycznej koszulce staje na wielofunkcyjnym urządzeniu. Wydruk i znowu sukces.
Jest tylko jedno ale, te fajki. Cały dzień można bez nich wytrzymać, ale wieczorem dla dobrego samopoczucia potrzebny jest dymek przy piwie. Dobra impreza wymaga palenia bez ograniczeń. Z jakiej by strony na to nie spojrzeć nikotynizm to nałóg, a wolny człowiek nie powinien mieć nałogów. Zawsze wierzyłem w naukę, nie żadne naturalne ziołościemy czy kłucie się igłami, a farmację, czyli w moim przypadku gumy do żucia. Ohydne w smaku, ale połowa pastylki wieczorem skutecznie zwalcza nieprzyjemne odczucia. Tylko tak jakby bardziej się wieczorem chce jeść…
Już wolny od nałogu udało mi się zdać na najwyższy stopień uczniowski w Aikido. Można sięgać po mistrzostwo. Można też już trochę odpocząć od kulania się po macie. Tusza nie przeszkadza w mistrzostwie, podobno niektórym nawet pomaga, ale nie w moim przypadku. Warto się przed zimą zważyć na profesjonalnej maszynie. Ale niestety urządzenie okazało się nierentowne (czy tylko ja z niego korzystałem?) i zniknęło z wyposażenia apteki. Trudno. Wiem już przynajmniej co dostane na gwiazdkę, a i żona zapewne też skorzysta.
Oto jest. Nowa waga, z możliwością analizy składu ciała i… od razu wadliwa. Gdzie paragon i gwarancja? Przecież nie mogę ważyć 86,7 kilogramów i składać się w 28 procentach z tłuszczu. Niestety, analog wskazuje podobnie. Pokaż się tłuszczu gdzie się ukryłeś!? Przegiąłeś, poznasz co znaczy gniew wojownika! Natchnienie nie wybiera, może pojawić się nawet na zakupach w dyskoncie. Materializuje się w postaci butów do biegania w rozsądnej cenie. To znaczy w takiej, że jak się okaże, że bieganie to nadal nudne zajęcie to nie będzie szkoda zainwestowanych w ten sport pieniędzy. Obuwie okazało się całkiem wygodne. Śnieg stopniał, więc można zamienić się znowu w chomiczka na 200 metrowej bieżni, bo bieganie po betonie i asfalcie zabija czerwone krwinki – podobno. Usłyszałem to bardzo dawno od studenta medycyny w trakcie przebieżki z Rakowca na lotnisko Okęcie. To było jeszcze za komuny. Grupa nastolatków startowała z okolic Parku-Cmentarza Żołnierzy Radzieckich i kończyła trasę przy zegarze wiszącym nad halą przylotów. I tak ze dwa razy w tygodniu. Potem w hali portu lotniczego kupowaliśmy wodę mineralną. Do czasu aż sprzedawca odmówił nam sprzedaży. Twierdził, że już nie ma, mimo że za nim stało sporo butelek. Do tej pory nie wiem, dlaczego tak postąpił i się nie dowiem, bo to było tak dawno, że typ pewnie już nie żyje. Oby umarł z pragnienia.
„Radiowy Dom Kultury” – to jest coś o kolesiach, którzy malują po murach, pewnie tego domu. Nazywają to murale. Ciekawe. Czas na kolejny sprint. Dobra MP4 z radiem to sposób na urozmaicenie biegania. 400 metrów w tym sprint na 60. I tak 10 razy. Z czasem udaje się zrobić 12 serii. I tak oto spływa na człowieka moc. Moc ciągłego biegu przez godzinę. Potem półtorej godziny, co prawda po tym wyczynie na chwilę spadła ostrość widzenia, ale przeszło i nie wróciło. W radiu biegają, bo lubią i ja też chyba polubiłem to bieganie. A najbardziej polubiłem zawody. Pierwsze u siebie w gminie, żeby daleko nie jechać. Startuje na 4215 syn na 400 m. Jest impreza, znajomi, sąsiedzi. A jaka nazywa! Minimaraton o Puchar Wójta Gminy Lesznowola. Pierwszy odnotowany oficjalnie wynik i świadomość, że nie jest się ostatnim. Mimo trasy po wiejskich drogach morfologia nie ucierpiała, więc można wypłynąć z kieratu bieżni na szerokie wody asfaltowej szosy i lekko dziurawych chodników.
Pierwsza dycha wyrysowana w Google Maps pokonana. Pierwsze 15 km i bezcenne uczucie euforii, kiedy 10 km pozostaje za tobą, lekko prószy śnieg, a ty biegniesz dalej. I inne doznania, kiedy mijają kilometry na znajomej trasie, wszystkim wokoło jest zimno, a ty jak w samochodzie o zmierzchu jedziesz i słuchasz o nigeryjskiej kinematografii. Wiedza, jakiej byś normalnie nigdy nie posiadł. Ale akurat o tym mówią a rozgłośni nie zmienisz, bo to technicznie trudne. Prowadzisz, więc w cieple swojego pojazdu i słuchasz jak to Europa zalała Nigerię odtwarzaczami VHS nieprzydatnymi na kontynencie i całą masą pustych kaset, na które nie było popytu. Sprytny sprzedawca zaczął na nich nagrywać filmy (nie, nie takie jak myślicie) fabularne i kasety, mimo że piracone na potęgę zaczęły się sprzedawać…
W twoim dwunożnym pojeździe brakuje tylko reflektorów. Zanotować: trzeba kupić czołówkę.
Euforia to uczucie, które mi od czasu biegania towarzyszy często. W Aikido są takie momenty, kiedy „wejdzie” długo ćwiczona technika. Albo, kiedy zdałeś kolejny egzamin i już pewnej techniki, którą trzeba było zaprezentować nie musisz więcej wykonywać. Tu masz zawody, ogromną grupę szaleńców, którzy czekają na start w 33 Maratonie Warszawskim. Oni wszyscy naprawdę zamierzają przebiec 42 km?! I ta pani?! I ten pan?! Dlaczego nie ja? Na razie ograniczam się do 8 km w Biegu Olimpijskim. Za ten wysiłek dostanę pierwszy medal i darmowy masaż. Z tym masażem to mogłem sobie darować, dawno mnie nic tak nie bolało, a potrafię zakładać i przyjmować okrutne dźwignie.
Teraz czas mija od półmaratonu do maratonu i znowu półmaratonu albo innej imprezy. Czy to jest nudne? Czy to się może znudzić?
A waga? Spada, nie gwałtownie i z lekkimi fluktuacjami, ale regularnie ku świetlanemu i pewnie nierealnemu celowi: ważyć tyle, co ten nastolatek biegający do lotnika Okęcie.