Poznałem go tego roku w maju w Hengelo. Zaczęło się od tego, że na konferencji z Haile i Kennenisą siedział jakiś niepozorny człowieczek i co chwila zadawał pytania, które na początku wydawały mi się naciągane. Zachowywał się tak, jak gdyby chciał dać nam (pozostałym dziennikarzom) do zrozumienia, że on z Haile i Kennenisą zna się prywatnie – trudno nawet powiedzieć, żeby on zadawał pytania – on raczej komentował ich życie. Widać było, że jest w nimi zafascynowany, jak i bieganiem w ogóle. Zaklasyfikowałem go jako nieszkodliwego wariata, który próbuje kogoś grać.
Sean w beżowej koszuli po prawej stronie w trakcie konferencji
Potem chodził wokół Josa Hermensa i ciągle mówił coś na temat jakiejś mapy. „Jakiej mapy?” – pomyślałem sobie.
” – Kto to jest?” – zapytałem się Josa, kiedy poszedł.
” – Ah, taki amerykański geograf” – odparł Jos – „Haile go ze sobą przywiózł, robi dla nas różne mapy.”
Nie dopytywałem się dalej, o jakie mapy chodzi. W dniu zawodów posiadał żółtą kamizelkę fotoreporterską, co oznaczało, że został przez organizatorów zaklasyfikowany do najbardziej wtajemniczonego grona (mi udało się wywalczyć taką po długim boju tylko dzięki temu, że zachorował jeden z fotoreporterów).
W trakcie zawodów biegał najwięcej ze wszystkich fotoreporterów (chyba nawet więcej ode mnie 🙂 ).
Sean przybija piątkę Hailemu
Po zawodach podszedłem do niego, bo przyznam, że zainteresowała mnie jego postać. Powiedział mi, że jest geografem, wykłada na Uniwersytecie w Wisconsin i zajmuje się przygotowywaniem różnego rodzaju map.
” – Ale jaki związek mają Twoje mapy z bieganiem? „- zdziwiłem się.
” – Ah, robię takie różne wizualizacje, porównania, wejdź na Track and Field News”
” – Jak się nazywasz?”
” – Sean Hartnett”
Sean Hertnett? Skądś już znałem to nazwisko. Dopiero kiedy wróciłem do domu i sprawdziłem w Internecie, przypomniałem sobie, że Sean to amerykański dziennikarz pracujący dla amerykańskiego Track and Fields News. Nawet cytowaliśmy jego wypowiedź na bieganie.pl kilka miesięcy wcześniej. Zrozumiałem, o co chodzi z tymi mapami.
Ponieważ wiedziałem, że przez najbliższe miał miał mieszkać w Global Sport Communications zadzwoniłem tam i złożyłem wyrazy uznania dla świetnej pracy, jaką robi. Był naprawdę wzruszony tym, że jakiś człowiek z Polski zadał sobie trud, żeby znaleźć go w Holandii i docenił, to co robi..
Sean to profesor geografii, dziennikarz, fotograf, obieżyświat, można powiedzieć, że zaprzedał duszę bieganiu, a raczej relacjonowaniu biegania. Jeździ po całym świecie i relacjonuje wydarzenia z największych imprez sportowych związanych z biegami długodystansowymi.
Sean był biegaczem w czasach szkolnych, ale może nie miał wielkiego talentu, może samozaparcia, a może pociągało go relacjonowanie, media – w każdym razie w pewnym momencie stał się najbardziej chyba aktywnym na świecie dziennikarzem i fotoreporterem biegów długodystansowych.
Przez te wszystkie lata poznał wielu najsłynniejszych biegaczy i się z nimi zaprzyjaźnił: mieszkał przez jakiś czas u Hailego Gebrselassie, był na treningach Paula Tergata i robił zdjęcia do książki o nim, był także na ślubie Kennenisy Bekele.
Poniżej relacja z dwóch niesamowitych treningów. Niesamowitych dla mnie, siedzącego przy biurku „białasa”, mieszkańca Europy Wschodniej, fana biegania, miłośnika wielkich, otwartych przestrzeni, marzącego, że kiedyś tam pojedzie i poczuje, jak to jest biegać w Kenii.
Te dwie relacje pochodzą z 2004 roku, treningi odbyły się tuż po kenijskich kwalifikacjach do Igrzysk Olimpijskich w Atenach.
Relacja 1: Safari z Paulem Tergatem
W niedzielę, po kwalifikacjach, jedziemy w południowy rejon wzgórz N’gong na dwugodzinny bieg z Paulem Tergatem i małą grupką zawodników. Spotykamy się przy domu Paula, w N’gong, do Toyoty Land Cruiser pakuje się szóstka zawodników, prowadzi Kip, brat Paula, który wiezie nas do południowe skraje miasta N’gong.
Plan nie jest zbyt skomplikowany – będą po prostu biegli przez dwie godziny po tych zakurzonych drogach. Okolice zupełnie inne niż gęsto zadrzewione wzgórza N’gong, rozpościerające się zaledwie kilka kilometrów na północ. Krajobraz jest mocno spalony słońcem. Na początku biegu zawodnicy płoszą grupkę zebr, pod koniec antylopy rozpierzchają się na drodze.
Droga wiedzie w dół i w górę, po drodze mijamy tylko kilka masajskich szałasów. Niesamowite, że Ci ludzie bez telewizji, bez gazet rozpoznają czołowego zawodnika kenijskiego, krzyczą: „Tergat” i salutują mu.
” – Mam wiele dróg” – mówi Tergat, ale ta jest jedną z moich ulubionych do treningów. Patrząc na daleki, otwarty krajobraz, Tergat dodaje:
„ – Tylko ja i mój kraj, tu ziemia jest dosyć jałowa, niewiele tu rośnie, ale dla mnie jest piękna”.
Po godzinie niektórzy zawodnicy odpadają. Jeden z nich ma problemy żołądkowe, a inni ścigali się kilka dni temu w kwalifikacjach. Już tylko Joshua Chelanga wytrzymuje tempo Tergata. To nic dziwnego, Tergat i Chelanga trenują razem od ponad dwunastu lat, Chelanga był dwukrotnie członkiem zwycięskiej drużyny na Mistrzostwach Świata w przełajach, po kilku latach przerw spowodowanych kontuzją wrócił i miał także udaną karierę szosowca (trzeci w maratonie w Berlinie 2004 z czasem 2:07:05, pierwszy w Rotterdamie 2007 z czasem 2:08:21).
Rail-thin Luka biegnie pół kilometra za nimi. To nowy zawodnik w grupie Tergata, ale uosabia talent i determinację legionów kenijskich biegaczy. W drodze powrotnej do N’gong Kip wjeżdża do małej wioski i zawodnicy zatrzymują się, żeby wypić razem białą kenijską herbatę.
Relacja 2: Wspinaczka na Wzgórze N’gong
Ostatniego dnia czerwca towarzyszymy Tergatowi i dużej grupce zawodników w typowym treningu, biegu na wzgórze N’gong, najwyższe w okolicy. Droga na szczyt wiedzie przez serię stromych podbiegów po gliniastej, czerwonej nawierzchni. Zawodnicy zaczynają wśród pól kukurydzy, potem biegną drogą wśród zadrzewionych terenów i skromnych gospodarstw, i w końcu docierają do lasów okrytych mgłą, wiecznie zielonych drzew. Ostatnie kilometry drogi wbijają się w chmury pokrywające wzgórze, na którym zamontowano anteny satelitarne.
„ – Czas nie jest ważny” – Tergat mówi do grupy, zanim zaczynają, „- ważne jest, abyście dali radę dotrzeć na szczyt”.
To bieg w stylu „tam i powrotem”, który rozpoczyna się od domu Paula. Ponieważ drogi są tak wąskie, nawet jedna z nich zablokowana przez zepsutą ciężarówkę, Kip jedzie skrótami, abym mógł zrobić zdjęcia. Podbieg trwa ponad 40 minut, z niektórymi fragmentami bardziej stromymi niż pozostałe, ale cały czas do góry. W niektórych momentach zawodnicy zmuszeni byli do zwolnienia do tempa 5 min/km, ale nadal biegli. Blisko wierzchołka, kiedy obserwujemy drogę pomiędzy mglistymi obłokami, rozbrzmiewa symfonia ptaków, która wypełnia okolicę. Jestem pewien, że biegacze nawet nie zwrócili uwagi na ptaki, których śpiew zagłuszany był biciem ich serc.