W sobotę, 2 marca, zawody w Siedlcu koło Częstochowy zainaugurowały tegoroczny cykl Pucharu Polski w Dogtrekkingu. Zarówno miejsce, jak i okoliczności przyrody były wyjątkowe, a sama impreza dobrze zorganizowana. Zażarta walka w czołówce, świetna zabawa dla innych, nie spieszących się aż tak wędrowców z czworonogami. Warto więc poświęcić temu wydarzeniu krótką relację. Może uda mi się nią zachęcić jakiegoś biegacza (a może też łazika?) z psem do dołączenia do dogtrekkingowej rodziny?
Tu nie trzeba zapisywać się z półrocznym wyprzedzeniem i wydawać sporych pieniędzy. Tłumy jeszcze nie walą, wystarczy tak naprawdę tylko chcieć, spełnić kilka prostych wymogów i przyjechać z czworonogiem na zawody. Przypomnę jeszcze, że dogtrekking to długodystansowy bieg lub marsz na orientację z psem w uprzęży lub na smyczy, bardzo popularny u naszych południowych sąsiadów.
Imprezy Pucharu Polski w Dogtrekkingu organizuje rodzina Bonków, a odbywają się one w południowej Polsce: na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, w Sudetach i zachodnich Beskidach. Wykaz zawodów i wszystkie informacje niezbędne uczestnikom można znaleźć na stronie internetowej organizatora: dogtrekking.com.pl.
W zmaganiach w Siedlcu (podczęstochowska gmina Janów) wzięła udział prawie setka ludzi i mniej więcej tyle samo psów. Wszyscy startowali na jednej trasie o długości 20 km w trzech kategoriach: kobiety, mężczyźni i rodziny. Oczywiście o zakwalifikowaniu do odpowiedniej kategorii decyduje płeć człowieka, a nie psa. Do odnalezienia było 9 punktów kontrolnych. Nie było na nich znanych z biegów na orientację charakterystycznych lampionów, lecz przytwierdzone do drzew lub innych obiektów tablice z hasłem, które trzeba zapisać na karcie kontrolnej. Przy tablicy był też perforator, za pomocą którego na tejże karcie trzeba było odbić charakterystyczny układ dziurek. Czyli obowiązywał system podwójnego potwierdzenia obecności na punktach kontrolnych.
Ruszyliśmy sprzed schroniska młodzieżowego w Siedlcu, pełniącego funkcję bazy zawodów, o dziesiątej rano przy wspaniałej, słonecznej, choć początkowo nieco mroźnej, pogodzie. Start poprzedziło rozdanie map i kart startowych, wielkie szczekanie podnieconych perspektywą startu psów, odprawa poprowadzona przez Pawła Bonka (głównego organizatora) z opisem trasy oraz wyrywkowe sprawdzenie kilku uczestnikom obowiązkowego ekwipunku. Zaraz po starcie trzeba było zachować dużą ostrożność, bo biegliśmy zwartą grupą. Łatwo było zaplątać się w amortyzatory, własny lub cudzy, bo psy nie zawsze chciały biec w tą samą stronę co my. Więc na początku skróciłem Białej linkę. Ale po minucie puściłem amortyzator i poczułem mocny ciąg napalonego, ścigającego się z innymi czworonogami psa.
Kilka ostrzejszych zakrętów, wąska uliczka, dwie bramy i biegniemy obok wapiennego ostańca na wzgórzu o dźwięcznej nazwie Dupka. Trzymam się w środku stawki, wyprzedzanie w zwartej jeszcze grupie jest ryzykowne, ale Biała mocno ciągnie. Trzeba uważać, zwłaszcza na ośnieżonych i oblodzonych zbiegach, bo tam pies lubi pociągnąć. Wbiegamy w wielki piach, czyli Pustynię Siedlecką, ścigamy się w sypkim podłożu. No Marathon des Sables niemalże, Legia Cudzoziemska, „Kto nie maszeruje, ten ginie” – takie klimaty, tylko znacznie chłodniej. Wspinamy się mozolnie na strome, gołe, piaszczyste wzgórze o nazwie Piekło, nogi grzęzną w piachu, psy dzielnie ciągną pod górę swoich opiekunów. Na szczycie nagroda – potwierdzenie PK 1.
Zasuwamy dalej piachem na północ pod linią wysokiego napięcia i przeskakujemy szosę. Na otwartym terenie widzę, że przede mną jest około dziesięciu zespołów. Teraz podłożem jest zmrożony śnieg, który ocalał w cieniu drzew. A potem rozległe pastwisko z równą, trawiastą drogą. Tam można się rozpędzić i zacząć wyprzedzanie. Dopadamy PK 2, odbijamy go kolejno perforatorem na kartach, spisujemy hasło i dalej jazda, tym razem łąkami na wschód.
Tempo niesamowite, patrzę na przegub, 4:04 min./km. Jakbym zasuwał na 10 km, a przed nami dwa razy tyle. Biała rwie, wyprzedzam Marzkę Janerkę-Moroń, która biegnie z Diuną. Kilka sekund później o mało co orła nie wywinąłem na błocie, na którym przed chwilą wyłożył się biegnący z przodu Robert Mrózek, biegnący z Tequilą (owczarek niemiecki). Robert to weteran pucharowego dogtrekkingu – pamiętam, że wygrał cykl dwa lata temu.
Ze zdziwieniem spostrzegam, że prowadząca grupka odbija w prawo, choć według mapy powinniśmy biec do szosy prosto. Ale prosto nie bardzo jest dalej droga, choć na mapie zaznaczono trasę motocrossową. Więc i ja odbijam w prawo, dobiegam do szosy i asfaltem zasuwam za czołówką na północ. Widzimy znak żółtego szlaku przy dukcie w prawo, odbijamy, ale po kilkuset metrach zatrzymujemy się. Teren nie bardzo pasuje do mapy. Po minucie czy dwóch już wiemy, że odbiliśmy za wcześnie i nadkładamy kilkaset metrów. Zmniejszam dystans do czołówki, ale dogania i przy PK 3 wyprzedza mnie Marzka. To podwójne potwierdzanie punktów jest trochę czasochłonne.
Bez większych problemów osiągamy PK 4 przy myśliwskiej ambonie, a potem szlakiem rowerowym biegniemy na wschód. Znowu wyprzedzam Marzkę. Przebiegamy obok zakładu produkcji wody mineralnej „Złoty Potok” i na skraju wsi o tej samej nazwie przy szosie nr 793 znajdujemy na tablicy turystycznej PK 5. Teraz czerwonym szlakiem wzdłuż szosy na południe, łatwo nawigacyjnie. Cały czas ścigam czołówkę i wreszcie doganiam ich przy PK 6. Punkt kontrolny przy wejściu do Groty Niedźwiedziej, jest tu bufet z jednoosobową obsługą, ale nie zdążył się on jeszcze na dobre rozłożyć. Gonimy, inni też postoju nie robią. Biała wsuwa w biegu śnieg, co zastępuje jej wodopój. Ale, jak wiem z doświadczenia, może się to skończyć przeziębieniem psa.
Zrównuję się z czterema prowadzącymi panami. Główny ciężar nawigacyjny spoczywa na tradycyjnym już moim rywalu, którym jest Artur Moroń, jak zwykle w niebieskiej buffce. Za każdym razem biegnie z innym psem, na tych zawodach jest on czarny i nieduży, a wabi się Bryś (na imprezach Dog Orientu biegła z Brysiem Marzka, żona Artura). Jest tu też Robert Mrózek w żółtej kurtce z Tequilą. Trzeci to zwycięzca zeszłorocznego cyklu pucharowego, Sebastian Smoleń z psem Fado (husky). A czwarty to Dawid Rutkowski, któremu towarzyszy nieduża, ale trochę hałaśliwa kundelka Kaja. Pies ten często obszczekuje każdego, kto się nawinie, skacze na boki i owija amortyzator wokół swojego opiekuna, co ewidentnie pomaga mi dogonić i w końcu wyprzedzić tę ekipę. W czołówce jest też najlepsza rodzina tych zawodów (innych dogtrekkingów zresztą też), czyli Ilona i Sebastian Polakowie, reprezentujący, podobnie jak ja, warszawską Galerię. Im towarzyszy niezmordowana, ale trochę płochliwa wyżlica węgierska Dolly.
Robi się trudno, na przemian dość stromo w górę i w dół leśną ścieżką wzdłuż czerwonego szlaku, do tego drogę przegradza mnóstwo zwalonych drzew. Trzeba je przeskakiwać, czasami przeciskać się pod pniami, zdarzają się przy tym korki. Znajdujemy PK 7 i dalej jest już łatwiej, dwóch ucieka do przodu, jednym z nich jest Artur. Ale doganiamy ich przy PK 8, który znajduje się w Jaskini Ostrężnickiej. Chwilę szukamy perforatora, ukrytego w małej niszy w grocie. Potem trochę zbiegu na przełaj przez las, przeskakujemy szosę nr 793 i zasuwamy na wschód przez las. Dukt nie jest przyjemny, można biec środkiem przez zmrożony, głęboki śnieg, albo wąską, trochę zlodzoną koleiną. Jest to męczące, tempo spada. Przede mną trzech: Artur, Robert i Sebastian Smoleń. W zasięgu wzroku jest zwykle tylko ten ostatni, ścigamy go z Białą. Na ostatnim PK 9 ma nad nami jakieś 100 m przewagi i dystans stopniowo maleje. Biała niestety odpuszcza, ale mimo to odrabiamy stratę. Teraz jest prosta droga na północ. Widzę, że Sebastian się zatrzymał, wygląda to na skurcz. Pytam, czy potrzebuje pomocy. Zaprzecza, mówi że da radę, odnowiła mu się kontuzja. Zasuwam więc z Białą dalej. Przeciwnik rusza za nami, trzyma się w stałej odległości, więc chyba nie jest tak źle. Gruntowy i błotnisty dukt przechodzi w asfalt, koło kościoła wbiegamy do Siedlca, w końcówce jest ostry zbieg, zakręt w lewo, brama mety.
Wpadamy na nią jako trzeci zespół. Chwilę po nas jest Sebastian, za nim Polakowie (zwycięzcy kategorii rodzinnej) i jako piąty mężczyzna Dawid. W ciągu nieco ponad pięciu minut dociera więc do mety siedem osób i sześć psów. Bardzo ostra była rywalizacja i wyrównana. Arturowi Moroniowi, który wygrał z Robertem o 17 sekund z czasem 1:57:11, słusznie należało się zwycięstwo, bo głównie on nawigował, biegnąc cały czas na szpicu. Wśród kobiet wygrała Marzka z Diuną z czasem 2:18:09, druga była Kamila Lachera z Amberem (3:09:12), a trzecia Ludwina Machała z Borą (3:12:21).
Większość uczestników jednak w zdecydowanie spokojniejszym tempie docierała do mety. Ciepły posiłek ugotowała nam mama Pawła Bonka, był wariant mięsny (grochówka z kiełbasą) i wegetariański (pomidorówka). O 17.00 w schronisku udekorowano zwycięzców, potem było ognisko, ale już nie bardzo się na nie załapaliśmy, bo trzeba było jeszcze tego samego wieczora wracać do Warszawy.
Impreza liczna, malownicza, sprawnie zorganizowana. Otwarty został cykl zawodów pucharowych, kolejne odbędą się 20.04.2013 r. w jeszcze bardziej malowniczo położonych podkrakowskich Jerzmanowicach, wśród południowojurajskich, wapiennych dolin. Tam można będzie wystartować na jednym z dwóch dystansów: long (czyli ok. 42 km) lub mid (22 km). Jeśli nie macie innych planów na ten weekend (ja niestety mam), to warto spróbować swoich sił w dogtrekkingu.