Redakcja Bieganie.pl
Kim tak na dobrą sprawę jest pacemaker? Otóż według terminologii lekkoatletycznej to osoba, która dyktuje odpowiednie tempo. W zależności od tego komu to tempo dyktuje (czy całej grupie, czy tylko jednemu zawodnikowi) zawsze ustawia się na czele (grupy bądź zawodnika) i bierze na siebie trudy prowadzenia biegu. Jakie to trudy? Po części zobrazował to Krzysztof Werner w artykule Przełamując opory powietrza.
Wydaje się, że korzystanie z usług osób dyktujących tempo przynosi dla zawodników same korzyści, dlaczego więc dyskutuje się o banicji pacemakerów? Wszystko rozbija się o atrakcyjność biegu. Wiele osób oglądających relacje z przeróżnych mityngów lekkoatletycznych nie rozumie roli pacemakera. Przypadkowy widz zastanawia się dlaczego zawodnik, pomimo dobrego występu (cały czas biegł przecież na prowadzeniu), nagle schodzi z bieżni. Zasady wydają się niejasne czasami nawet dla komentatorów, którzy nie zawsze dostają informację o tym, kto w danym biegu pełni rolę „zająca” i prognozują zwycięstwo prowadzącej osoby, która najczęściej biegu nie kończy.
Co na temat pacemakerów do powiedzenia mają sami zainteresowani: zawodnicy i osoby związane z lekkoatletyką? My zapytaliśmy o to Michała Bartoszaka (wywiad: Michał Bartoszak – The StreetFighter), który ma za sobą wiele różnych biegów na wysokim poziomie, a który także wcielił się już rolę pacemakera.
-Kiedy słyszę takie pomysły, to naprawdę nie wiem, kto je wymyśla. Odejście od instytucji pacemakerów to absurd. Jeśli chcemy mieć dobre wyniki to od pacemakerów nie ma odwrotu. Jeśli na mityngach IAAF nie mogłoby być pacemakerów to wszystko zamieniłoby się w jedną, wielką hipokryzje, bo organizatorzy nadal by pacemakerów wynajmowali, tylko wyglądaliby oni jak normalni zawodnicy, a jeśli nie organizatorzy to zawodnicy umawialiby się między sobą lub składali na jakiegoś pacemakera.
-Jestem totalnie przeciwnie nastawiony do pacemakerów. Myślę, że korzystanie z ich usług wyłącza myślenie ze sportu, a przecież biegi powinny być rozgrywane w głowach biegaczy, a nie przez facetów w garniturach, którzy ustalili czas przed wyścigiem w hotelu. To burzy esencję sportu i nie lubię biegów z pacemakerami. Nawet wyścig, który kończy się rekordem świata, uzyskany przy pomocy pacemakerów, nie robi na mnie wrażenia – Garry Hill (GBR), redaktor Track and Field News oraz spiker na stadionie olimpijskim.
-Ogólnie rzecz biorąc korzystanie z usług pacemakerow należy ograniczyć. Obecnie jest ono za duże. Istotne jest, aby nauczyć rywalizacji zawodników między sobą. Widzieliśmy przykłady znakomitych sportowców, którzy nie radzą sobie dobrze w biegach taktycznych, bo są zbyt uzależnieni od pacemakerów – Ian Stewart (GBR), brązowy medalista olimpijski z Monachium (5000 m).
-W sezonie musi być mieszkanka biegów. Nie sadzę, żeby każdy bieg mógłby być rozgrywany bez pacemakerów. Oni powalają na osiąganie wartościowych wyników. Jednak, aby nauczyć się wyścigów rozgrywanych na mistrzostwach, potrzebne są też starty bez pacemakerów. Zbilansowanie tych rodzajów biegów byłoby zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem – Andrew Osage (GBR), finalista olimpijski z Londynu (800 m).
Ciekawe zdanie na ten temat ma także Patrick Magyar dyrektor mityngu Weltklasse w Zurychu:
–W 2007 roku zakazaliśmy startu pacemakerom. Dużo ludzi mówiło wówczas, że w biegach długodystansowych wygrywają zawsze ci sami zawodnicy, a kibice chcieliby widzieć ich w normalnego rywalizacji z pozostałymi biegaczami. Pomysł ten jednak musieliśmy porzucić już po roku, ponieważ reakcja sportowców była negatywna. Zawodnicy będący w bardzo dobrej formie chcieli ją wykorzystać i atakować swoje rekordy życiowe przy pomocy pacemakerów. Wyścig bez pacemakerów zresztą niekoniecznie czyni bieg ciekawym. Wszystko zależy od tego kto w danym biegu startuje. Mając trzech świetnych zawodników, zdecydowanie lepszych od pozostałych, wyścig może być nudny zarówno z, jak i bez pacemakerów, natomiast w przypadku startu ośmiu zawodników będących na tym samym poziomie – może być bardzo ciekawie.
Źródło: własne, SPIKES Digital magazine Autumn 2012.