Od świateł do świateł. Felieton o bieganiu w mieście
Trening biegowy w mieście to wyzwanie zarówno dla mięśni jak i głowy. Zasypywani gradem bodźców, otoczeni orkiestrą dźwięków i adaptując się do dynamicznych zmian, nasz zmysł koncentracji wystawiony jest na próbę. Sygnalizacje świetlne, tłumy pieszych czy zamknięte ulice to tylko przykłady codziennych wyzwań, a przecież doświadczenie podpowiada nam, że ta lista jest dłuższa. Sprawdź, z czym najczęściej zmaga się miejski biegacz i jak poradzić sobie w miejskiej dżungli. Na koniec dajcie znać, z jakimi wyzwaniami spotykacie się najczęściej w swojej okolicy?
Czy bieganie w mieście można nazwać sportem ekstremalnym? Dla kogoś, kto nigdy nie wykonał treningu w miejskiej dżungli ani nie pokonywał jej w pośpiechu, odpowiedź może być przecząca. Jednak śmiałkowie, którzy zamienili asfaltowe chodniki w swoją osobistą bieżnię, doskonale wiedzą, że bieganie w mieście to nie tylko praca nad kondycją, ale również test cierpliwości, refleksu i zdolności przewidywania. W tej rzeczywistości bieganie przestaje być prostym przemieszczaniem się z punktu A do punktu B – staje się grą, w której zasady zmieniają się z każdym krokiem.
Bieganie w mieście to szansa na jego odkrycie oraz…wielki test refleksu!
Światła drogowe – Twoja szansa na loterii
Poza oczywistą różnicą w krajobrazie i natężeniu hałasu, miejskie bieganie na pozór niewiele różni się od treningów w pozamiejskich sceneriach. Właśnie za tę prostotę i dostępność kochamy ten sport. Podobnie jak w lesie czy nad jeziorem, wystarczy założyć buty, by rozpocząć trening już w przysłowiowych drzwiach. Pierwszy kilometr, o ile nie zapomnieliśmy o porządnym posiłku a warunki atmosferyczne są danego dnia naszym przyjacielem, zazwyczaj mija bez większych problemów. Jednak prędzej czy później pojawia się ten pierwszy, gorzkawy posmak przebijający się przez falę endorfin. A zwiastuje go nic innego jak sygnalizator świetlny – lub ich cała seria.
W skrupulatnie zaplanowanym treningu czerwone światło przyprawia o ból głowy. Na co dzień sygnalizacja świetlna może wydawać się czymś zwyczajnym, niemal niezauważalnym podczas przeglądania telefonu czy obserwowania otoczenia w oczekiwaniu na zielone. Dla biegacza jednak każda sekunda biegowego paraliżu wydaje się trwać wieczność. Na domiar złego sygnalizatory zdają się w większości przypadków działać przeciwko nam, a czerwony kolor definitywnie traci szansę na bycie tym ulubionym.
Czy na tej loterii zawsze gramy według zasad? Chociaż przebieganie na czerwonymświetle jest niewskazane (i autor absolutnie tego nie poleca!), kto nigdy nie złamał zasad dla ratowania średniego tempa treningu, niech pierwszy rzuci zegarkiem. W końcu kilkudziesięciosekundowe przestoje powtarzane wielokrotnie zmieniają spokojny bieg w serię sprinterskich interwałów, a na tę okazję udajemy się zazwyczaj na stadion. Na szczęście są też dni, kiedy tempo i liczba przerw przestają mieć znaczenie. Właśnie wtedy można przekonać się – przy okazji fali zielonych świateł – czym objawia się uśmiech losu. Tak, miejskie bieganie to bez wątpienia prawdziwa kolorowa loteria!
Piesi oraz inne ruchome utrudnienia
Mówi się, że miasta nigdy nie śpią. W tym ulicznym zgiełku chodniki – chociaż pozwalają nam pozostawić samochody poza nawiasem treningowych zmartwień – goszczą wiele innych grup użytkowników. Poza pieszymi, którzy zmuszają biegaczy do ciągłej czujności, szczególnie w godzinach szczytu, na trasie pojawiają się również rowerzyści, rolkarze, użytkownicy hulajnóg czy deskorolek. W okresie letnim chodniki i deptaki, szczególnie wzdłuż głównych arterii komunikacyjnych, bywają zajmowane przez kawiarnie i restauracje, które rzucają nam pod nogi krzesła, ławki i stoliki. Tym samym biegacz zmuszony jest do finezyjnego manewrowania pomiędzy ruchomymi przeszkodami, co wymaga kombinacji refleksu i gracji. Kiedy każdy krok może skończyć się czołowym zderzeniem, a zbyt gwałtowne wyminięcie – utratą równowagi, niezdecydowanie nie wchodzi w grę. Jeśli jednak inni użytkownicy chodników wydają się zbyt prostym wyzwaniem, kolejny poziom trudności wprowadza czworonożny przeciwnik. Problemem bywa nie tylko sam pupil, ale także smycz, która często wymyka się spod kontroli właściciela. Bieganie miejskimi chodnikami to zatem krótka, lecz intensywna lekcja negocjacji przestrzennych.
Pełne urokliwych kolorów, zapachów i z wieloma bodźcami, centra miast bywają dla biegaczy atrakcją i wyzwaniem w jednym.
„Przepraszamy za utrudnienia”
Kolejnym z testów, którym jesteśmy poddawani na miejskich trasach są niespodzianki serwowane przez samo miasto i jego włodarzy: roboty drogowe, objazdy, czy wyrastające spod ziemi bariery wyłączające kawałek naszej ulubionej trasy z ruchu. Niezaplanowane spotkania oko-w-oko z tablicą „Przepraszamy za utrudnienia” nie wypełnia nas bynajmniej zrozumieniem a rozpoczyna bieg na orientację. Chyba że… podejmujemy wyzwanie przemykania wąskimi korytarzami między rusztowaniami, sprintu przez teren budowy czy biegania ulicą odprowadzani oburzonymi spojrzeniami kierowców. Każdy taki manewr podnosi adrenalinę i tempo, a na koniec treningu zastaje nas łapiących oddech na ławce. Niektórych również z lekkim poczuciem winy zbyt mocno wykonanego treningu. Czy opłacało się tak szaleć? – brzmi retoryczne pytanie, bo do domu wchodzimy nie tylko bogatsi o kolejne kilometry, ale i z poczuciem dumy z pokonania systemu.
Nie takie miasta straszne jak je malują
Wskaźniki urbanizacji podpowiadają, że miasta są domem i areną treningów dla większości z nas. Areną, która na pierwszy rzut oka obfituje w niedogodności, ale po oswojeniu z okolicą dzieli się z nami swoimi sekretami. Ponadto każda trasa, nawet pełna przeszkód, jest okazją do poznania miasta na nowo.
Powyższe akapity, chociaż dotyczą każdego z nas, są odnoszą się najczęściej do pojedynczych treningów lub ich fragmentów przeznaczonych na rozgrzewkę czy schłodzenie. Wystarczy chwila z mapą lub aplikacją, by odkryć parki, leśne ścieżki czy szlaki bez sygnalizacji świetlnych w najbliższej okolicy. Miasto, choć początkowo może wydawać się wrogiem biegacza, z czasem staje się sprzymierzeńcem – areną, na której nie tylko pokonujemy kilometry, ale także siebie. Bo w miejskim bieganiu najważniejsze jest nie to, ile kilometrów przebiegniesz, ale jak wiele przeszkód pokonasz po drodze. Każdy zakręt, sygnalizator i barierka stają się częścią treningu, który przygotowuje cię na każdy możliwy scenariusz – także wtedy, gdy staniesz na starcie zawodów i z wdzięcznością spojrzysz na te wszystkie miejskie utrudnienia, które nieświadomie uczyniły Cię lepszym biegaczem.
Miejskie oazy zieleni to sprzymierzeńcy biegaczy i biegaczek. [źródło:https://worldathletics.org/]
Mam szczęście, w większości biegam po parku. Ale jakie to szczęście, gdy niemal na każdym treningu muszę użerać się z psami, a ściśle, z ich właścicielami. Niektórzy są niereformowalni. Ostatnio po oszczekaniu przez psa pani pyta mnie co Pan taki nerwowy? #!##€%*aż chciało się kopnąć ją w d…
dziki_rysio_997
2 dni temu
Bieganie po mieście, nawet niezbyt dużym to dla mnie mordęga.
Zamiast flow, ciągłe wybijanie z rytmu przez infrastrukturę i innych uczestników ruchu.
Muszę jednak powiedzieć, że w polskich miastach jeszcze da się żyć – w krajach gdzie pieszy się nie liczy i infrastruktura piesza prawie nie istnieje to już bardziej walka o przetrwanie niż trening. W sporej części Azji tak jest, nie mówiąc o tym, że zastosowanie nawyków typu „wchodzę na przejście, więc mnie nie rozjadą”* to optymizm, który często nie pozwoliłby ukończyć pierwszego rozbiegania.
*- Generalnie nie polecam takich nawyków mieć nawet u nas.
Ambitny amator z charakterystycznym poczuciem humoru, dla którego już ponad dekadę temu bieganie stało się sposobem na przełamywanie korporacyjnej rutyny. Miłośnik sernika i spokojnych kilometrów pokonywanych w sobotnie poranki. Współtwórca jednego z największych klubów biegowych w Europie – RazzeClub, działającego w Barcelonie. Treningi i nie tylko podejrzycie na Stravie lub Instagramie.
Mam szczęście, w większości biegam po parku. Ale jakie to szczęście, gdy niemal na każdym treningu muszę użerać się z psami, a ściśle, z ich właścicielami. Niektórzy są niereformowalni. Ostatnio po oszczekaniu przez psa pani pyta mnie co Pan taki nerwowy? #!##€%*aż chciało się kopnąć ją w d…
Bieganie po mieście, nawet niezbyt dużym to dla mnie mordęga.
Zamiast flow, ciągłe wybijanie z rytmu przez infrastrukturę i innych uczestników ruchu.
Muszę jednak powiedzieć, że w polskich miastach jeszcze da się żyć – w krajach gdzie pieszy się nie liczy i infrastruktura piesza prawie nie istnieje to już bardziej walka o przetrwanie niż trening. W sporej części Azji tak jest, nie mówiąc o tym, że zastosowanie nawyków typu „wchodzę na przejście, więc mnie nie rozjadą”* to optymizm, który często nie pozwoliłby ukończyć pierwszego rozbiegania.
*- Generalnie nie polecam takich nawyków mieć nawet u nas.