17 kwietnia 2016 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Nie bać się wysiłku – felieton



Ten magiczny zwrot usłyszałem na jednych z pierwszych zawodów w moim życiu. Wtedy nie rozumiałem tej rady, nie umiałem z niej skorzystać. Teraz w kontekście zbliżających się wiosennych maratonów i półmaratonów wydaje się być bezcenna.
Szósta klasa szkoły podstawowej. Wiosenne zawody w czwórboju lekkoatletycznym. Bardzo je lubiłem, bowiem zaczynały się od biegu na 60 metrów, który wygrywałem. Potem był skok w dal, czyli równie przyjemna konkurencja oraz rzut piłeczką palantową niewymagający wysiłku. Aż wreszcie na koniec był bieg na 1000 metrów i to lubiłem już zdecydowanie mniej. Bałem się wysiłku.

Na stadionie rugbowym warszawskiej AWF bieżnia żużlowa ma 500 metrów i to tam odbywały się te zawody, na których pierwszy raz usłyszałem to zapadające w pamięć zdanie. Zostało jedno okrążenie i nauczyciel Szkoły Mistrzostwa Sportowego im. Janusza Kusocińskiego, mój późniejszy pierwszy trener  Jerzy Nastański krzyczał: „chłopcy, nie bać się wysiłku”. Ale ja się bałem.

Przełaje, każdy bieg kojarzący się z bólem wywoływał strach, niechęć. Liczyło się tylko to, co przyjemne – sprint. Dopiero po latach dotarło do mnie, że nieważne jak ciężko trenujesz, jak bardzo się starasz, jak bardzo się przykładasz, jeśli boisz się wysiłku – przegrasz z samym sobą. Nikt inny tego nie wypowiadał, tylko trener Nastański – zawsze na tego typu „długich” próbach stadionowych czy przełajowych krzyczał, aby nie bać się wysiłku.  Nie wiem czy inni się bali. Nie wiem czy Wy się boicie?

Uważam, że każdy biegacz, który chce poprawiać swoje rekordy życiowe powinien mieć wyryte to zdanie, gdzieś z tyłu głowy. Bez tego, bowiem nie ma szans na dobry, wymarzony, wyśniony wynik. Nieważne co będziecie robić na treningach, nieważne jak będziecie się odżywiać, jak wysypiać, jak ubierać, jak o siebie dbać, nieważne jak będziecie układać swoją taktykę, jeżeli staniecie na starcie i będziecie bać się wysiłku – nigdy nie pobiegniecie na tyle na ile faktycznie was stać.

Stres i strach – para emocjonalna

Czym jest strach? Lękiem przed przyszłością, obawą przed tym, co się stanie. Bojaźnią przed bólem, który nadejdzie, wstydem przed ewentualnym niepowodzeniem, przed tym, co powiedzą i jak ocenią inni. Ale w tym momencie się to nie dzieje i nie dzieje się tak naprawdę w żadnym, bo kiedy mamy orzec, że już to jest ten moment, kiedy możemy odpuścić, kiedy możemy zwolnić, w którym momencie, dokładnie, w którym kroku? Strach blokuje nas przed tym, że będzie gorzej, strach mami nas przed tym, co nieuchronnie ma niby nastąpić. Gdybyśmy osadzili się jednak w teraźniejszości, w tzw. TU i TERAZ, nie wiemy, co będzie później, bo przecież biegniemy teraz! Nie chodzi o to, żeby się nie stresować, nie przejmować, bagatelizować start. Stres to mobilizacja, naturalny doping naszego organizmu, strach to paraliż. Jedno decyduje o naszym sukcesie, drugie o naszej porażce.

Przypomnijcie sobie jak byliście dziećmi. Nie nastolatkami z pierwszymi problemami, tylko małymi dziećmi, które hasają. W momencie, kiedy nie znaliście swoich granic, w czasach, kiedy nie baliście się, tylko żyliście w tej chwili. Gdy bawiło się w podchody, zaraz potem w berka, a trzy minuty później jeszcze godzinę w piłkę pod trzepakiem, ale przybiegł zziajany kolega, że na drugim osiedlu grają w kapsle i albo wsiadało się na rower, albo się biegło. Aż mama krzyczała: „Do domu!” i „jeszcze 15 minut” – brzmiała zazwyczaj odpowiedź. Niejednokrotnie w gardle paliło, serce waliło a w głowie się kręciło, nikt się tym nie przejmową. Babcie krzyczały: „po mału”. A tymczasem my braliśmy do ręki cokolwiek do zjedzenia i do picia, przyswajaliśmy i już was nie było! Wyobraźcie sobie, że ktoś podłącza wtedy pulsometr, GPS… Ile to by było kilometrów, jakie byłoby tętno, jaki czas wysiłku i jaka wartość spalonych kalorii? Teraz mówimy na to trening interwałowy, trening funkcjonalny, wysiłek progresywny. Wtedy po prostu się działo. Po prostu nie baliście się wysiłku, nie myśleliście, co będzie za godzinę, że zaczną boleć nogi, że zrobi się nieprzyjemnie, bo w tej chwili było zabawnie. I teraz też jest! Tylko trzeba to sobie przypomnieć.

Przesuwanie strefy komfortu

Na początku sportowej drogi każdy trening stanowi wyzwanie, stanowi pewnego rodzaju przełamanie. Potem staje się przyjemną rutyną, nawykiem, z czasem nawet nałogiem. Nasza granica komfortu przesuwa się. Najpierw biegamy po 6 min/km, potem rozmawiamy przy 5 min/km, szybkie staje się wolne, a mocny trening zaczyna być biegiem regeneracyjnym. Proces treningu ma za zadanie przesunąć naszą strefę komfortu na coraz wyższe poziomy. Jest codziennością, więc się go nie boimy. Ale trenujemy przecież do zawodów. Do startu, który jest nagrodą, który jest naszym świętem, naszym osobistym sukcesem, który jest  zabawą, taką pod trzepakiem, pod klatką. To wzniesiony puchar, za to, że wychodziliśmy kiedy na dworze rzucało żabami, kiedy biegaliśmy, gdy w domu jeszcze wszyscy spali, kiedy zamiast leczyć kaca po imprezie budziliśmy się z zakwasami. Dlaczego zatem mamy się go bać? Dlaczego mamy bać się wysiłku? Następnego dnia nie będzie kolejnego startu. Liczy się tu i teraz. Cały czas pracowaliśmy na przesuwania strefy komfortu na jak najwyższy poziom, żeby w ten jeden szczególny dzień wyjść poza jej granice. W przeciwnym razie start nie będzie się różnił niczym od żadnego treningu, który musi być przecież od niego słabszy. Codziennie nie jemy wykwitnie, nie ubieramy się uroczyście, tak samo codziennie nie biegamy tak szybko, jak na zawodach. Trenowałeś? Dbałeś o odżywianie? Regeneracje? Zatem kiedy skończy się strefa komfortu nie zwalniaj, aby do niej wrócić. Jeśli się nie przestraszysz, ból minie, oddech się wyreguluje, zmęczenie zniknie. Pamiętaj, że to protest mózgu, ciało zniesie więcej. Nie bój się wysiłku, nie bój się tego, co przecież kochasz…!

Możliwość komentowania została wyłączona.