Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Jest jak Yeti. Wszyscy o nim mówią, nikt go nie widział. Nam udało się jednak dotrzeć do człowieka, który od lat zachwyca i rozdrażnia, motywuje i wzbudza kontrowersje. Zapraszamy na pierwszą w Polsce rozmowę z Januszem Biegania. Słynący z sumiastego wąsa biegacz, opowiedział nam o: ładowaniu białka przed maratonem, interwałach w pierwszym zakresie, podjechaniu autobusem w biegu na dychę i butach z karbonem, które ma zamiar wyprodukować zimową porą w prywatnej piwnicy.
Długo nie wychodziłeś z cienia. Jak to jest być najpopularniejszym biegaczem w kraju?
W ogóle nie zdawałem sobie z tego sprawy. Tak naprawdę nawet nie nazywam się Janusz, tylko Mietek. Zwykły Mietek. Ale faktycznie dużo się o mnie mówi. Nie mam z tym problemu. Ja po prostu robię swoją robotę. Biegam.
No właśnie, zacznijmy od początku. Jak zaczęła się Twoja przygoda z bieganiem?
Klasyczna historia. Był smutny, październikowy wieczór… Siedziałem z Harnasiem w ręku, obserwując jak na szklanym ekranie Hanka ginie w kartonach. Pomyślałem: „Kurczę, przecież to mogłem być ja”. Coś mnie tknęło. Miałem 35 lat i żadnej pasji. Wklepałem w google: niewinne hobby w rajtuzach. Wyskoczyło bieganie.pl. Potem już poszło…
Dlaczego akurat szukałeś hobby w rajtuzach?
Był październik… Tak naprawdę chciałem wpisać „w kalesonach” ale bałem się, że google mnie wyśmieje…
Jeśli dobrze kojarzę Hanka ginęła dekadę tematu. Możesz powiedzieć, jak zmieniały się Twoje życiówki na przestrzeni ostatniego dziesięciolecia?
Zaczynałem od 5 godzin w maratonie. Poznań, rok 2012. Kusiło mnie, żeby wsiąść w tramwaj i kawałek podjechać. Wtedy się zawziąłem i dokończyłem bieg o własnych siłach… Ale 5 lat później na warszawskim Orlenie już wskoczyłem na chwilę do autobusu. Linia 146, przystanek Francuska 01. Pamiętam jak dziś. Z numerkiem startowym przejazd był za friko, więc tym bardziej dobra opcja.
Podjechałeś MPK-iem w maratonie?
W biegu na dychę. Z tamtego roku ciągle mam życiówkę – 43:31. Marzy mi się złamanie 40 minut, ale to raczej na trasie z metrem.
A co z maratonem? Startujesz gdzieś jesienią?
Jadę do Warszawy w ten weekend. Chcę rozmienić 3:30. Aktualnie jestem na etapie wypłukiwania białka.
Węglowodanów.
Białka. Tak się robi. Do środy jadę na samych węglach. Zero jajek, mleka, sera. Nic. Nie będę ukrywał, że na tym białkowym deficycie zrobiłem się lekko nerwowy. Na szczęście już od czwartku załączam maślankę i twarożek. Powinno mnie po tym w niedzielę dobrze pogonić.
W jakich butach wystartujesz? Mówi się o Tobie – kupa sprzętu, zero talentu. Prawda, czy przesadzona opinia?
No, oczywiście mam karbony. Kupiłem sobie na wiosnę Nike za niecałe 1000 złotych. Miałem zapłacić ratę za Nissana Qashqai, ale są rzeczy ważne i ważniejsze (śmiech). Wracając do butów. Szczerze? Jak dla mnie karbon to chwyt marketingowy i nic więcej. Szukałem węgla w podeszwie i wszędzie biało. Nie wiem, może jak jest białe złoto, to jest też biały węgiel… W każdym razie mam trochę karbo w piwnicy i zimą będę chciał parę węgielków wykorzystać, żeby podrasować buty. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Mam nadzieję, że ogień z dupy (śmiech).
Kluczowy trening w przygotowaniach do maratonu? Co na Ciebie najlepiej działa?
Interwały w pierwszym zakresie.
Pierwszym? Jak to wygląda?
Minutę truchtam, minutę maszeruję. I tak 10 razy. Piekielna jednostka. Zwłaszcza dla głowy. Człowiek chciałby przyśpieszyć do traszholdu, ale właśnie w tym cały myk, że trzeba się powstrzymać. Znałem niejednego mistrza treningu, który na tygodniu szedł w trupa, a w weekend na zawodach biegał jak du…
A co z siłą biegową? Robisz podbiegi?
Zdecydowanie. To jest klucz. Akurat mam u siebie na Targówku porządną górkę. 45 stopni nachylenia.
45? Jak to obliczyłeś?
Normalnie. Kątomierzem. Zresztą 45 to wcale nie tak dużo. Jak jestem u teściów to mam górkę 91 stopni. Tam to jest dopiero malowanie…
Rzeźbienie.
Malowanie, rzeźbienie, jeden wiersz.
Ile treningów wykonujesz w ciągu tygodnia?
Na co dzień pracuję jako Junior Account Executive Designer Manager, więc tego czasu nie ma za wiele. Ale 4-5 razy w tygodniu jestem w terenie. Wtorek rano podbiegi. Wieczorem robię saunę, żeby się zrelaksować przed środowym tempem. Czwartek ciągły, który staram się robić na 85-90 procent HR max. Piątek free. Sobota luźna dyszka, niedziela long na wypłukanie białka. Poniedziałek free i od nowa kierat…
Okej, a co z gadżetami? Buty z karbonem masz, coś jeszcze?
Kąpiele solankowe, drenaż limfatyczny, opieka dietetyka – to wszystko musi być dopięte. Wiesz, biegam 43 minuty na 10 kilometrów. To już nie jest spacerowe tempo. Trzeba dbać o regenerację.
Ale powiedziałeś, że podjechałeś autobusem…
No i miesięczny na wszystkie linie też warto mieć (śmiech). A tak serio, to oczywiście na jesień kurtałka z membraną za tauzena, kompresja, czołówka na ciemne przedpołudnia, myślę też, żeby zimą wybrać się na obóz do Albuquerque…
COVID pewnie utrudnia sprawę…
Covid srovid. Jak się nie uda, to najwyżej w styczniu przeprowadzę się na strych do teściów. Live high, train low. Leukocyty trzeba pompować. Nie ma krwi, nie ma biegania.
Jak rodzina reaguje na Twoją pasję? Wspomniałeś, że brakuje czasu na treningi.
Ostatnio rzeczywiście mamy z żoną gorsze dni. Zaczęło się od tych maratonów olimpijskich. Czepiała się, że ustawiam w środku nocy telewizor na maksa, żeby oglądać Nadolską i Chabosia. Wiadomo, trochę udzieliły mi się emocje i zacząłem kur%*ć na komentatorów, że nic nie mówią o kryzysie energetycznym za 15 kilometrem i że każdy maratończyk jest przekoazakiem, któremu powinno się oddawać pokłony… Ten duet komentatorów to była jakaś skandaloza i cirkus.
Skoro już jesteśmy przy polskim wyczynie. Jakie zdanie w tej kwestii ma typowy Janusz Biegania?
Jesteśmy sto lat za Mu… Pigmento-uposażonymi. Ale co się dziwić, jak w Afryce od najmłodszych lat wszędzie muszą dobiec. A u nas każdy ma służbowego Seata Ibizę, miesięczny albo chociaż program lojalnościowy w firmie taksówkarskiej. I jeszcze te zwolnienia z wuefu. Potem nie ma co się dziwić, że mistrz Polski przegrałby z Kenijką. Ale ona, ta Kenijka, od maleńkości zaiwania 20 kilosów do przedszkola i z powrotem. Jaka to jest baza, człowieku. Jaki tlen. I podbiegi mają pod 120 stopni, bo przecież Nairobi to ze 2 kafle nad poziomem morza… I jeszcze czasami antylopę upolują. U nas taki biegacz, od dzieciaka jedzie na Happy Mealach, to co się dziwić?
Masz jakąś radę dla biegaczy w Polsce? Czego mogliby się od Ciebie nauczyć?
Miej wyrąbane, a będzie Ci dane (śmiech). A tak serio – luz, blues i marcepan. Zauważyłem, że biegacze lubią spinać poślady. Ciężko się z takim zadkiem biega (śmiech). Dlatego moim zdaniem, więcej fanu, mniej ciśnienia. Lubię sobie zakurzyć Pall Malla na chwilę przed startem. Zawsze wtedy czuję na sobie wzrok wnerwionych biegaczy, którzy stoją obok w tłumie. Mówię im, że to fajka pokoju, żeby rozładować emocje. Reakcje są różne, czasem ktoś się uśmiechnie. Ale jednak w większości da się usłyszeć: „Łe, typowy Janusz”. Ja jestem kuźwa Mietek! Zwykły Mietek!