Redakcja Bieganie.pl
Bieganie ma to do siebie, że potrafi znakomicie łączyć ludzi. Mało który sport powoduje tyle emocji, zagorzałych dyskusji i wspomnień wśród jego amatorskich entuzjastów. W tej kwestii wyraźnie widać, że (jak to się zwykło mówić) biegacze to jedna wielka rodzina. Jednak jak to w rodzinie – każdy jej członek, chociaż jest częścią całości pozostaje zawsze indywidualną i odrębną jednostką. To wszystko powoduje, że biegnący na zawodach kilkutysięczny tłum jest nie tylko ogromnym barwnym korowodem biegaczy, ale i niekończącą się mozaiką ludzkich charakterów.
Z perspektywy kibica sprawa wydaje się prosta – wszyscy biegną, żeby zająć jak najlepsze miejsce lub wygrać. My biegacze dobrze jednak wiemy, że tak do końca nie jest, a ilu zawodników tyle różnych celów, marzeń, dróg do ich realizacji czy wreszcie niebanalnych osobowości. Ktoś biegnie by złamać wymarzone 4h, ktoś biegnie by wygrać kategorię dla najszybszego lekarza, ktoś się założył z kumplem o skrzynkę piwa, że ukończy maraton, ktoś biegnie dla chorej na raka bratanicy, czy wreszcie biegnie, bo to jest jego metoda na wyjście z depresji. Jeden bieg, a dziesiątki jeśli nie setki różnych powodów. Obserwuję tą całą złożoność i różnorodność już od ponad 10 lat i zauważyłem, że w większości osobowości występuje powtarzalność pozwalająca stworzyć pewną klasyfikację charakterologiczną biegaczy i biegaczek. Oczywiście nie chodzi tutaj o zaszufladkowanie danej osoby do określonego kręgu, bo jak wiadomo każdy jest inny, ale chodzi o wyeksponowanie pewnych cech przewodnich, które niejako determinują przynależność do takiej, a nie innej grupy.
Biegacz „recydywista”
Startuje w zawodach praktycznie w każdy weekend. Z uwagi na częstość startów wybiera miejsca głównie w swoim rejonie zamieszkania. Zawody biega bardziej na zaliczenie niż na wynik, raz po raz przygotowując się solidniej do ważniejszej imprezy. Lubi kolekcjonować swoje trofea i o ile biega już dość długo, ma ich w domu całe mnóstwo. W tej grupie znajdziemy biegaczy praktycznie z każdego przedziału wiekowego, przy czym u jej młodszej części widać skłonność do nieustannego ubogacania swego profilu na facebooku niezliczoną ilością zdjęć z poszczególnych imprez biegowych. To dosyć pozytywnie zakręcona ekipa entuzjastów biegania, o ile ktoś nie popada w skrajność, ale o tym później.
Biegacz gadżet
Ktoś dla kogo priorytetem jest posiadanie najnowszego modelu biegowych butów, smartfona ze sportową aplikacją, pulsometru, laktometru, GPSa, itp. Czasami są to środki, które wydają mu się nieodzowne do poprawy swoich wyników, a czasami służą najzwyklejszemu w świecie lansowaniu się. To bardzo duża grupa, w której przewodzą ludzie w średnim wieku, którzy nieźle zarabiają, preferują zdrowy styl życia, a co za tym idzie lubią też dobrze wyglądać. Zauważyłem również pewną prawidłowość, iż tego typu biegacze startują zazwyczaj w dużych i medialnych imprezach – rzadko kiedy można spotkać naszpikowanego elektroniką playboya na charytatywnym, leśnym biegu, w którym startuje kilkadziesiąt osób.
Biegacz prozdrowotny
Jego hasłem przewodnim jest ,,bieg to zdrowie’’. Może często startować w zawodach, choć nie musi, bo dla niego najważniejszy jest sam ruch na świeżym powietrzu. Nikt tu nie zwraca większej uwagi na wynik, częściej toczą się zażarte boje w kategoriach wiekowych. W tej grupie często występują osoby powyżej 50 roku życia, na których w latach 70 ubiegłego wieku silne piętno wywarła akcja Tomasza Hopfera ,,bieg po zdrowie’’. Chociaż są to zazwyczaj bardzo sympatyczni zawodnicy, to jednak w życiu prywatnym potrafią nieraz skutecznie zatruwać swoje najbliższe otoczenie nieustannym propagowaniem zdrowego stylu życia. Dlatego też na zawody najczęściej wybierają się sami. Ta grupa jest wyjątkowa pod każdym względem i przynależność do niej to fajna i zdrowa sprawa, jednak będąc w niej kroczy się po bardzo cienkiej linii oddzielającej pasję od maniakalnego i skrajnego fanatyzmu.
Biegacz podróżnik
Ten typ biegacza pojawił się w momencie gdy rozpoczął się boom na amatorskie bieganie w Polsce. Wraz z obecnością coraz większej liczby ciekawych biegów w naszym kraju apetyt wielu zawodników zaczął rosnąć w miarę jedzenia. Ludzie zaczęli poszukiwać nowych imprez, także poza polskimi granicami. Zagraniczne starty powoli zaczęły się stawać celem samym w sobie jak również elementem wakacyjnych wojaży. A swoboda podróżowania po transformacjach politycznych ubiegłego wieku oraz obecność Strefy Schengen znacznie powiększyły spektrum możliwości wyjazdów. Takie miasta jak Rzym, Ateny, Barcelona czy Wiedeń w polskiej mentalności przestały funkcjonować tylko i wyłącznie w kategoriach turystycznych perełek, a wiele tysięcy ludzi zaczęło myśleć o nich jako o wymarzonych miejscach startu. Kształtujący się przez lata nowy trend daje nam teraz efekt w postaci silnej grupy pasjonatów – biegających podróżników. Powstające coraz to nowe biura podróży specjalizujące się w organizacji wyjazdów na zagraniczne maratony potwierdzają duże zainteresowanie tym trendem, a cele takich wyjazdów sięgają z roku na rok coraz dalszych zakątków świata. Jeszcze kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu trudno byłoby sobie wyobrazić aby biegacz amator poleciał na Jamajkę pobiec maraton, w którym nawet nie ma szans na podium. Teraz raczej nikogo to nie dziwi, bo turystyka biegowa wpisała się na stałe we współczesny obraz polskiego biegania. A kim w ogóle są biegacze podróżnicy? W tym przypadku trudno o jednoznaczną generalizacje, ale na pewno są to osoby o zasobnym portfelu, w wieku najczęściej 30-40 lat, którzy mogą bardzo się od siebie różnić, biegać na zupełnie innych poziomach, posiadać inne cele, ale połączeni ciekawością świata, którą chcą zgrabnie wpleść pomiędzy karty swej sportowej historii.
Biegacz ekscentryk
To już nieodłączny obrazek praktycznie każdego większego biegu. To ktoś, kto oprócz samego biegania potrzebuje być zauważany, podziwiany i oklaskiwany. W tym celu dokonuje najczęściej modyfikacji swego sportowego stroju aby zwrócić na siebie uwagę – nakłada perukę, przebiera się za Kostkę Rubika, parówkę lub Wielkiego Ptaka z Ulicy Sezamkowej, biegnie radośnie pozdrawiając wszystkich dookoła wywołując wśród kibiców oklaski bardziej gromkie niż sama czołówka. Ta moda przyszła do nas oczywiście z Zachodu i ma swoje jasne oraz ciemne strony. Delikwent przebrany za jakiegoś stwora niewątpliwie ubarwia i urozmaica każdy bieg i jest postacią zazwyczaj postrzeganą jako pozytywna, pod warunkiem, że swoim zachowaniem nie zakłóca biegu na trasie innych zawodników. Zdarza się bowiem, że Pan Hot-dog lub Pan Kostka wpycha się do strefy elity aby rozpocząć bieg żwawym sprintem, pokazać się telewizji i fotografom, a po chwili zwolnić. Wtedy zaczynają się problemy gdy trzeba takie „coś” ominąć, tracąc nieraz cenne sekundy. Biegacz ekscentryk to postać bardzo wesoła i towarzyska, jednak gdzieś głęboko ma chyba zakorzenione przeświadczenie o swoim braku predyspozycji do szybkiego biegania i tą ukrytą frustrację znakomicie mityguje oryginalnym przebraniem. Być może się mylę, ja jednak nie znajduję innego wytłumaczenia dla pokreślenia wyjątkowości czegoś co już samo w sobie jest wyjątkowe i budzące podziw społeczeństwa.
Biegacz fighter
Bez względu na prezentowany poziom – walczy. Jeśli jest szybki to o podium w generalce, jeśli jest ciut wolniejszy to wojuje z innymi w kategoriach wiekowych. Jednak zawsze podejmuje rywalizację i to go wyróżnia. On nie traktuje zawodów w kategorii zaliczenia – on chce z nich wrócić z jakiś pucharem i kropka. Przed startem przegląda listy zapisanych, analizuje wyniki swoich rywali, patrzy kto mu może zagrozić, a kto nie. Często staje przed niemałym dylematem czy wystartować w bardzo fajnym, ale dużym i mocno obsadzonym biegu i zająć odległe miejsce czy też pobiec w mniejszym, ale za to wrócić z tarczą (lub przynajmniej jakąś małą statuetką). To biegacz ambitny, pewny siebie i świadomy swojego poziomu sportowego. Taki typ zawodnika nie powie, że podczas Maratonu Warszawskiego było przed nim 200 zawodników, dla niego bardziej istotny będzie fakt, że za nim przybiegło jeszcze 5 tysięcy, co plasuje go w (zaledwie) 3% stawki. To bardzo dobre nastawienie pozwalające cieszyć się rywalizacją w bieganiu na każdym praktycznie poziomie. Fighter w przeciwieństwie do wielu innych biegaczy nie martwi się upływającymi latami, a każde wkroczenie do nowej kategorii np. z M30 do M40 traktuje jako kolejną szansę na zwycięstwa w kategorii, w której teraz będzie w najmłodszej grupie. Co ciekawe dla wielu z nich wyczekiwanym wręcz wiekiem jest 35 rok życia, od którego można rozpoczynać rywalizację w Mistrzostwach Polski Weteranów (np. półmaraton w Murowanej Goślinie czy maraton w Lęborku).
Biegacz czasowiec
Osobiście nigdy nie potrafiłem i nadal nie potrafię zrozumieć postawy i sposobu myślenia biegacza z takowego grona. A dlaczego? Dlatego, że ktoś taki nie potrafi czerpać przyjemności z amatorskiego biegania. Trenuje ciężko jakby był zawodowcem, zbija wagę do granic możliwości, jeździ na obozy wysokogórskie i wydaje setki złotych na odżywki, a wszystko po to… aby pobiec maraton poniżej 2:50. Dość rzadko startuje w zawodach, w których staje na podium, choćby w kategorii. Dla niego liczy się cenne urwanie kilku sekund lub minut na płaskich trasach wielkich biegów Berlina, Paryża czy Londynu. Może przybiec nawet na odległym miejscu, ale gdy osiągnie założony przez siebie czas – czuje się spełniony. Jest nieustannie spięty i sfrustrowany, gorszy wynik go nie interesuje, co ciekawe spotkałem w swoim życiu kilku takich zawodników, którzy nie czując się na siłach do poprawienia swojej życiówki, potrafili po prostu zejść z trasy. Do dziś w głowie mam obraz kolegi, który na Maratonie Poznańskim zszedł na 32km, bo czuł że nie złamie 2:50. Na metę mógłby dobiec w przypuszczalnym czasie ,,tylko’’ 2:58-2:59. Dla wielu z nas i tak byłby to wartościowy wynik – dla niego, biegacza czasowca, już nie. Dlatego też trudno jest mi zrozumieć takie podejście, zwłaszcza gdy jest się bądź co bądź nadal amatorem. Ja oczywiście doskonale rozumiem, że są pewne granice, które wyznaczają przynależność do pewnej nowej, szybszej i pewnie bardziej ,,elitarnej’’ grupy biegaczy. Złamanie 3h, wyznacza kolejny cel w postaci złamania 2:50, a ten wynik z kolei daje apetyt na ukończenie całego dystansu w tempie poniżej 4min/km czyli 2:48:46. To wszystko jest bardzo kuszące i nie ma się co dziwić, że ten pęd ku kolejnym barierom udziela się coraz większej liczbie biegaczy. Jeżeli jednak gdzieś po drodze zapomni się zupełnie o czerpaniu z biegania przyjemności i zdrowej rywalizacji to człowiek staje się napięty jak guma od majtek. A guma jak to guma, czasami potrafi pęknąć w najmniej oczekiwanym momencie.
Biegacz endorfina
Niesamowity typ, trochę podobny z zachowania do biegacza ekscentryka. On nie tylko ma nieustanny przypływ endorfin, ale czasami zdaje się jak by sam był jedną, wielką, chodzącą, a raczej biegnącą endorfiną. Jest przyjacielem wszystkich innych biegaczy oraz kibiców, nawet gdy ktoś za nim nie przepada – on obdarza przyjaźnią i miłością wszystkich. Na facebooku ma imponującą liczbę znajomych, chociaż większości i tak nie zna. Podczas maratonu wymachuje radośnie rękami, robi samolot, podbiega do kibiców i przybija im piątkę, krzyczy, nawołuje do wspólnego biegu wszystkich stojących wzdłuż trasy – łącznie z 90letnimi babciami, niemowlętami, kobietami w ciąży i panami spożywającymi jabole pod monopolem. Często jest irytujący, ponieważ zagaduje współzawodników na trasie, którzy niekoniecznie mogą mieć ochotę na rozmowę lub tempo, którym biegną nie pozwala im na to. Na szczęście wraz z upływającymi kilometrami jego entuzjazm nieco gaśnie, a na trasie robi się spokojniej. Takie postacie były na trasach różnych biegów odkąd pamiętam i chociaż czasami również mnie dają się we znaki to bez nich chyba byłoby trochę nudno.
Dawna elita
Grupa, którą łatwo poznać po specyficznym nastawieniu do biegania. Oni żyją wciąż wynikami Zimnego, Chromika czy Krzyszkowiaka. W czasach, w których rozpoczynali swoje przygody ze sportem, bieganie amatorskie jako takie nie istniało. Gdy ktoś już biegał – musiał prezentować już na tyle wysoki poziom by móc reprezentować barwy jakiegoś klubu. Wawel Kraków, CWKS Legia czy Warszawianka to były właśnie takie kluby, w których trenowali. Ich wyniki niejednokrotnie do dzisiaj budzą podziw, a część z nich również w obecnych czasach startuje, zwłaszcza w małych, kameralnych biegach, organizowanych przez lokalne sekcje TKKF. Są oni prawdziwą skarbnicą wiedzy, potrafią z niezwykłą ekspresją dzielić się swoimi wspomnieniami i opowiadać z pietyzmem o wielkości i potędze dawnej polskiej lekkoatletyki. To ludzie trochę niedzisiejsi, żyjący z dala od pulsometrów, GPSów i innych gadżetów. To grupa skupiająca biegaczy o bardzo różnych charakterach i trudno tu o jednoznaczną ocenę. Ba, ja sam do końca nie jestem pewien czy powinienem ich odrębnie klasyfikować, wszak część z nich nawet nie startuje już w zawodach. Łączy ich jednak taka specyficzna nostalgia za minionymi czasami sportowej świetności i swoista skromność. Pamiętam gdy kiedyś spotkałem na zawodach biegacza, który przybiegł trochę przede mną. Rozmawialiśmy chwilę i na moje pytanie o jego poziom biegowy odpowiedział, że coś tam biegał w przeszłości, a teraz bieganiem się bawi. Okazało się, że był to Mirosław Bugaj z rekordem życiowym w maratonie 2:13:21 z 1989 roku ustanowionym w Rzymie. Więcej pytań już nie miałem.
Biegacz fanatyk
Chociaż brzmi dość niewinnie, to kryje się pod tym człowiek, który mimo że biega, raczej nie świeci przykładem. Na wstępie chciałbym nadmienić, że to postać, która może łączyć praktycznie wszystkie inne cechy biegaczy choć najbardziej przypomina biegacza recydywistę lub prozdrowotnego. Startuje często, a bieganie przenika każdą dziedzinę jego życia. Dom pełen jest medali, pucharów, książek, czasopism biegowych, numerów startowych choć to jeszcze niczego nie przesądza. Prawdziwy biegacz fanatyk gardzi wszystkimi, którzy nie biegają, z dużym zapałem namawia każdego do biegania, a gdy ktoś nie wykazuje chęci to zazwyczaj urywa lub ogranicza z nim kontakt. Co do dystansów jakie preferuje to widać u niego szczególne zamiłowanie do maratonów, których nieraz jest gotowy pokonać nawet kilkadziesiąt w roku przy okazji pokazując wszystkim na każdym kroku nudę i beznadziejność tkwiącą w każdym innym dystansie. Na porządku dziennym są u niego wypowiedzi typu; czemu nie biegniesz maratonu, co tylko połówka, taki słaby jesteś? Nie trzeba oczywiście dodawać jak działa to na odbiorcę. W każdej rozmowie nawiązuje do treningów, zawodów, zamiast słuchać opowiada o sobie w ilościach przytłaczających słuchacza. Często ma przez to bardzo złe relacje z rodziną, a jego namowy na bieganie przynoszą tylko odwrotny skutek. Jako przykład mogę przytoczyć fragment rozmowy pewnego starszego pana z panią z radia, która zadała mu pytanie: czy uważa, że konieczne jest utworzenie zbiornika retencyjnego w pewnym miejscu w Polsce.