Redakcja Bieganie.pl
Jeździ się. Lata ot tak, po świecie – już właściwie. Kiedyś wyprawy były poprzedzone tyloma przygotowaniami, tak zawiłe i były tak bardzo po łupy. Płynęło się w nieznane by ze złotem wrócić i przyprawami. Jechało się po jedwab szlakiem jak nić. Szło się do miasta pół dnia po lekarstwo. Trzeba było podróżami wykraczać poza swoje ciasne granice oraz zdobywać coś na trwałe.
Za granicą! Za granicę jechać. Jak to już brzmiało poważnie. Tchną wilgotną, niedosuszoną bawełnianą legendą opowieści rodziców, jak na zbiorowym paszporcie sportowym latali do demoludów i to była podróż w inny reglamentowany świat. Ta sprzedaż szelek nad Balatonem (spodnie opadające – ale forinty w kieszeni na krem) i bluzki okazyjne w Berlinie za marki (skąd nasz trener je miał…?).
A ja bezwstydnie dziś szaleję i za swoje odłożone latam. Nie wymieniam towarów, nie zarabiam, raczej trwonię, mimo to również zagramanicą coś zdobywam.
Latam i wszędzie jeden rytuał wypełniam. Bazylikę z początku tysiąclecia pogańsko przelatuję, muzeum z Leonardem, Rodinem czy Kokoshką zaliczam na trzy z plusem. Nie bywam, nie smakuję – tylko barbarzyńsko plądruję oczami posągi, skarbce, wieże, mury i iglice. Niedbale, bez zachwytów dla wnętrz. Z okien wyglądam, przez witraże, ostrołuki, na zewnątrz. Czy tu się da biegać?
W zamku skarby, a przy zamku jest lasek. Jak tu dojechać szybko, jest 3-kilometrowa pętla, czy się da zrobić coś szybszego?
W kościele półmrok i kadzidło, a przy kościele park ze żwirowymi alejkami. Miękko, fajnie. Czy na rytmy jest wystarczająco miejsca?
Ulica się ciągnie, mostem na drugą stronę bez schodów i ktoś biegnie. Halo, przepraszam, jak długo się da bez świateł? A, kwadrat się robi tymi ulicami?! Thank you, gracias, danke.
I wieczorem już nie mogę doczekać się ranka, gdy ochrzczę i zdobędę Nowy Świat po swojemu.
____________________