IMG 2942
28 maja 2025 Mateusz Kałuża Lifestyle

Bieganie ma wiele prędkości i każda z nich ma sens – Felieton

Dzięki rodzicom jestem w treningu odkąd pamiętam, a rozdział „bieganie” trwa już niemal 12 lat. Przez ten czas wydarzyło się wiele, zarówno na światowych arenach, w sferze technologicznej, jak i w mojej głowie. Choć w dzienniczku biegowym mam jeszcze wiele pustych stron do zapisania, już dziś czuję, że jestem w dobrym miejscu, a moja wartościowa relacja z bieganiem promieniuje na wszystkie aspekty życia.

Szybkość jako cel i środek

Bieganie to dziś nie tylko ogromna część mojego życia, ale również integralny element tożsamości. W ciągu roku niewiele jest dni, w których odpuszczam. Wśród treningów są takie, gdy biegam naprawdę szybko – choć sama „szybkość” to pojęcie względne. Zegarek odmierza sekundy, a moje myśli krążą wokół międzyczasów i wyniku, który chcę osiągnąć. Bywa, że poziom stresu na treningach przewyższa ten z zawodów, bo to właśnie wtedy jestem sam. W dniu sprawdzianu towarzyszą mi znajomi. Najcięższe jednostki często realizuję w samotności. Zdarza się, że szybkość staje się nie tylko środkiem do poprawy wyników, ale również celem samym w sobie, wyrazem wolności i spontaniczną manifestacją „mogę”.

Pomimo wyzwań i zmęczenia, w pogoni za wynikami od zawsze fascynowała mnie wymierność biegania. Choć kojarzy się przede wszystkim z ruchem, dla mnie bywa bliskie matematycznemu zadaniu. Prawidłowo dobrany i skrupulatnie wykonany plan treningowy, uzupełniony analizą danych, pozwala w mniejszym lub większym stopniu przewidywać przyszłość. I mimo że ta często płata figle, serwując pogodowe anomalie, nieplanowane choroby czy kontuzje, w dłuższej perspektywie jesteśmy w stanie stworzyć model treningowy dopasowany do naszych potrzeb i możliwości.

Biegowe baterie

Gdyby szybkie bieganie ładowało baterie, ich żywotność biłaby na głowę pewną znaną markę z królikiem w reklamie. Ambicja i chęć przekraczania własnych granic wielokrotnie prowadzą mnie w rejony oznaczone tabliczką: „Nie próbuj tego w domu”. Na szczęście wokół stołu biegaliśmy tylko w czasie pandemii. Na pozostałych treningach mój biegowy staż coraz częściej studzi gorącą głowę i dopuszcza do głosu warianty rekreacyjno-relaksacyjne. Bo choć cyfry są ważne, równie wiele dzieje się pomiędzy nimi w chwilach, gdy tempo przestaje mieć znaczenie, a wszystko się zatrzymuje. To właśnie ta wielowymiarowość czyni bieganie tak ważnym elementem mojego życia.

Coraz częściej odkrywam te szczególne dni, w których „biegnę dla biegania”. Dla samego ruchu. Dla ciszy. Dla siebie. Bez danych, bez analizy, bez presji. Czasem nawet bez zegarka. Paradoksalnie – to właśnie te niezarejestrowane jednostki zostają w pamięci najdłużej.

Życie też ma różne tempa

Bieganie, choć to dyscyplina sportu o względnie niskim poziomie skomplikowania ma zaskakująco wiele wspólnego z codziennością. Są okresy przyspieszeń treningowych, zawodowych, czy wreszcie w życiu prywatnym. Są też momenty zatrzymania. Każdy z tych etapów coś wnosi, a brak jednego przez dłuższy czas zaburza równowagę. Ich współistnienie pozwala pełniej przeżywać podróż i doceniać jej etapy. Bo w końcu „szybko” nie istnieje bez „wolno”, a ruch bez chwil bezruchu.

Patrząc wstecz, uświadamiam sobie, jak wiele wydarzyło się od początku mojej przygody z bieganiem zwłaszcza w obszarze technologii. Era „przed karbonem” rozmywa się dziś dla większości z nas w gęstej mgle. Mój pierwszy model adidas Ultraboost z przełomową wówczas cholewką z materiału Primeknit przenosi mnie myślami do pierwszych biegowych kroków i planu treningowego, który najlepiej opisać słowami: chaos i improwizacja. Żyłem naprawdę szybko, a przynajmniej raz w miesiącu biłem rekord na wybranym przez siebie dystansie… na treningu.

Dekadę później – na potrzeby tego materiału i dzięki uprzejmości marki adidas – biegam w modelu adidas Adizero EVO SL, butach nieporównywalnie szybszych i bardziej dynamicznych. Mimo to wciąż ja decyduję, kiedy przyspieszyć, kiedy złapać zadyszkę, a kiedy się zatrzymać i porozmawiać z przypadkowo spotkanym znajomym. Paradoksalnie, dzisiaj zatrzymuję się o wiele częściej. I jest mi z tym dobrze.

Nie zawsze z radością, zawsze z przekonaniem

Nie będę udawał, że każdy trening to ekscytacja. Czasem biegam z przyzwyczajenia, czasem z obowiązku. Ale rzadko zdarza się, bym tego później żałował. Bieganie to rytuał. To coś, co buduje mój dzień nawet jeśli nie jest jego głównym wydarzeniem. Daje mi strukturę, siłę i… spokój. Bieganie nagradza – nie tylko wynikami.

I tu dochodzimy do tytułowej refleksji: bieganie to wiele twarzy napotkanych na naszej drodze i wiele prędkości, z którymi ją przemierzamy. Czasem jesteś szybki, czasem nie. Jednego dnia biegniesz po wynik, drugiego uciekasz przed stresem. Niekiedy stoisz w miejscu, ale to też część drogi. Bieganie ma wiele prędkości. Każda z nich ma swoje miejsce i swój czas. A o tym decydujesz Ty.

Po niemal dwunastu latach na ścieżkach biegowych wiem jedno: nie muszę niczego udowadniać. Ani innym, ani sobie. Może z wyjątkiem tego, że naprawdę warto próbować, zawsze w swoim rytmie.

Materiał powstał we współpracy z adidas w ramach kampanii buta Adizero EVO SL.

Bądź na bieżąco
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Avatar photo
Mateusz Kałuża

Ambitny amator z charakterystycznym poczuciem humoru, dla którego już ponad dekadę temu bieganie stało się sposobem na przełamywanie korporacyjnej rutyny. Miłośnik sernika i spokojnych kilometrów pokonywanych w sobotnie poranki. Współtwórca jednego z największych klubów biegowych w Europie – RazzeClub, działającego w Barcelonie. Treningi i nie tylko podejrzycie na Stravie lub Instagramie.