Redakcja Bieganie.pl
Pomysł wyjazdu na maraton do Barcelony zrodził się w połowie 2010 roku. Mniej więcej w okolicach maratonu w Poznaniu podjąłem ostateczną decyzję – płacę i lecę. Do Hiszpanii polecieliśmy zgraną i uśmiechniętą grupą reprezentującą barwy Drużyny Szpiku. Dream Team wyglądał następująco: Piotr i Laura Szukałowie, Daniel i Justyna Grzelakowie z córką i ja. Do tego w barwach Drużyny Szpiku startowali również Waldemar Pruss, Krzysztof Koralewski i Bartłomiej Fojt.
B jak Barcelona. Gościłem w tym mieście po raz pierwszy. Wiem na pewno, że nie byłem tam po raz ostatni. Miasto piękne. Miasto rozległe. Miasto z doskonałym systemem metra (w zasadzie do każdej istotnej części miasta można dojechać w kilkanaście minut). Miasto z fantastycznymi zabytkami stricte w Barcelonie, jak również w jej bliskich okolicach. Gaudi i miejsca w których maczał palce, La Sagrada Familia, La Rambla, Park Guell, wzgórza Montserrat. I tak dalej, i tak dalej.
Pasta party? Przyznajcie, ilu z was ten element przedbiegowy kojarzy się z tłokiem, czasem przepychaniem się, kolejkami i innymi nieprzyjemnymi rzeczami? Kilka stanowisk z makaronem i napojami, do każdego wspólna kolejka, wolontariusze pokazujący gdzie podejść. Wszystko zgrabnie, bardzo efektywnie, chociaż – trzeba przyznać – nie do końca smacznie. A jeżeli komuś było mało, to nie było problemu, żeby otrzymać dokładkę!:)
R jak Rodacy. Nasi też tam byli! I to w całkiem sporej ilości. Na starcie maratonu stanęła ponad setka biało-czerwonych. To fantastyczna sprawa, kiedy będąc na trasie biegu 3000 kilometrów od swojego kraju, spotykasz Polaka, pozdrawiacie się, poklepujecie się po ramieniu, życzycie powodzenia. I mimo, że widzi się tego człowieka pierwszy, a być może i ostatni raz w życiu, mimo że teraz się nawet nie pamięta jego twarzy, to czuje się z nim jakąś więź. Której symbolem jest godło na koszulce i biało-czerwony strój z napisem POLSKA.
C jak Czas start. Ustawiłem się w grupie między 3:30 a 4 godziny. Do linii startu miałem jakieś 100 metrów. Przede mną i za mną biegacze z całego świata w liczbie ponad 12 tysięcy. Nad nami hiszpańskie słońce. Temperatura powietrza rosła z każdą minutą. Na starcie o 8:30 było mniej niż 10 stopni na plusie. Na 10 kilometrze człowiekowi już było gorąco, mimo że wystartowałem ubrany „na letnio”. Trasa biegu została poprowadzona w sposób wymagający, ale i przyjemny dla oka. Start z Placu Hiszpańskiego z podnóża Wzgórza Żydowskiego (Montjuic). Na 4 kilometrze Camp Nou. W okolicach 15 kilometra jeden z domów zaprojektowanych przez Gaudiego. Po 16 kilometrze mijamy bazylikę Sagrada Familia. 22 kilometr to podbieg na Most Filipa II. Odcinek między 25 a 30 kilometrem to agrafka między budynkiem Forum a Placem Zwycięstwa i charakterystycznym szklanym biurowcem. Na 33 kilometrze zobaczyliśmy morze. I to był cudowny widok, zważywszy na to, że mniej więcej w tym momencie zaczęła się najtrudniejsza część trasy. Nie tylko ze względu na możliwość pojawienia się ściany, ale dlatego, że przed nami było parę nieprzyjemnych podbiegów, ciągnących się w zasadzie aż do samej mety. Podbiegi te były uprzyjemnione na 36 kilometrze Łukiem triumfalnym, na 37 Placem Katalońskim a na 39 zbiegiem do La Rambli i przebiegnięciem tuż obok pięknego pomnika Krzysztofa Kolumba.
E jak Emocje. Niezwykłe emocje. Nie przypominam sobie miejsca na trasie, w którym nie byłoby kibiców. Wszyscy głośno krzyczący, wołający biegaczy po imieniu, dopingujący do szybszego biegu. Było kilka miejsc na trasie, kiedy zwężała się ona do 3, 4 metrów, a po lewej i prawej stronie widzieliśmy tylko masę kibiców, których krzyk wywoływał gęsią skórkę na plecach.
L jak Elektryzujące przeżycie. Na mecie kilka tysięcy osób. Głośnych. Komentator nawijający po hiszpańsku i po angielsku. Jeszcze głośniejszy. Do mety 200 metrów. Wyciągam flagę Polski, którą miałem cały czas przy sobie. Podnoszę ją nad głowę. Biegnę w ten sposób do samego końca. Kibice to widzą. Komentator to widzi. I krzyczy „Poland, Poland, Poland!”. A mi się włos jeży na karku i łzy cisną do oczu. Nie do opowiedzenia.
O jak Olimpiada. W 1992 roku letnie igrzyska odbyły się w Barcelonie. W sobotę rano mieliśmy okazję w ramach Biegu Śniadaniowego przebiec się ostatnimi 4,195 metrami maratonu olimpijskiego. Dwa tysiące osób w ślimaczym tempie z uśmiechami na twarzach w narodowych barwach pokonało tę trasę, kończącą się na pustym, ale robiącym piorunujące wrażenie Stadionie Olimpijskim na wzgórzu Montjuic. Było kolorowo, tanecznie, bardzo wesoło, a przede wszystkim ta impreza bardzo pobudziła maratońskie apetyty chyba wszystkich tam obecnych
N jak Na co wydaliśmy 50 euro. To tak żeby zaspokoić ciekawość niektórych czytających. 50 euro – tyle wynosiło wpisowe w pierwszym terminie do maratonu w Barcelonie. Upraszczając kalkulację – 200 złotych. Co jako biegacze otrzymaliśmy w tej kwocie? Pakiet startowy: szmaciany plecak na sznureczkach, koszulka Mizuno, chip (zwrotny), masa ulotek + zniżki na różne barcelońskie atrakcje. Do tego dla pierwszych 2000 biegaczy udział w Biegu Śniadaniowym + śniadanie po jego zakończeniu. Pasta party – nieograniczona ilość makaronu w dwóch smakach i nieograniczona ilość picia. No i maraton – na trasie gąbki, woda, izotoniki, owoce (jabłka, pomarańcze, banany), migdały, orzechy włoskie i laskowe… I medal na mecie. W moim odczuciu szału ni ma, jak idzie o sam medal, ale liczy się to, że jest, a nie jak wygląda.
A jak Ale to już było… i wróci jeszcze. Tak sobie postanowiłem. Wiem, że Barcelonę chciałbym jeszcze kiedyś dogłębniej poznać i z perspektywy turysty, ale też i z perspektywy biegacza. Bo pomimo, że biegnąc po wynik nie zwraca się uwagi na mijane miejsca, nie podziwia się zabytków, to ta perspektywa biegacza – spoconego, zmęczonego, odliczającego kilometry do mety biegacza w Barcelonie – jest niezwykle piękna. I naprawdę warto z niej spojrzeć na to miasto.
Tekst jest całkowicie subiektywnym odzwierciedleniem odczuć autora i nie
jest tożsamy z linią programową Drużyny Szpiku i jej członków również
goszczących na maratonie w Barcelonie.