W historii światowej kinematografii ukazało się mnóstwo filmów o sporcie i bieganiu. Przeglądając filmowe bazy można znaleźć około 40 interesujących pozycji, z których postanowiłem wybrać 10 (moim zdaniem) najciekawszych. Niełatwo jest w naszych warunkach niektóre pozycje znaleźć, bo kilka z nich nie cieszyło się szeroką dystrybucją, ale jeśli już je zdobędziecie – motywacja do biegania gotowa (uwaga: artykuł zawiera liczne „spoilery”).
1. Rydwany Ognia (Chariots of Fire, 1981)
Postanowiłem zacząć od filmu Hugha Hudsona, bo od razu przychodzi mi on do głowy w kategorii filmów o bieganiu. Przypomniała też o nim ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich w Londynie z pamiętnym Jasiem Fasolą biegnącym razem z bohaterami filmu. Nagrodzony czterema Oskarami dramat opowiada prawdziwą historię rywalizacji dwóch brytyjskich biegaczy – Harolda Abrahamsa (Ben Cross) i Erica Liddella (Ian Charleson). Dla reżysera był to debiut, ale film został od razu nagrodzony Oscarem za najlepszy obraz roku (oraz za scenariusz, kostiumy i muzykę).
Liddell to pobożny szkocki misjonarz, który chce rozwijać swój talent do biegania, traktując go jako dar od Boga. Abrahams to znany angielski sprinter na 100 m, syn litewskiego Żyda, student uniwersytetu Cambridge. Obaj przygotowują się do igrzysk olimpijskich w Paryżu w 1924 roku. Film przedstawia skomplikowane problemy osobiste każdego z młodych mężczyzn: pierwszy jest rozdarty między treningiem a Bogiem. Drugi próbuje przezwyciężyć uprzedzenia co do swojego pochodzenia, które dotykają go na uczelni. Chce to osiągnąć przez zdobycie jak największej sławy i nagłośnienie swojej sprawy. Obaj zdobywają złote medale olimpijskie, lecz nie to jest najważniejsze. Sport kształtuje ich życiowe wybory. Po pierwszym wspólnym wyścigu na meczu Wielka Brytania-Szkocja rozpoczyna się ich znajomość i rywalizacja w drodze do ostatecznego starcia w Paryżu. Do pojedynku jednak nie dochodzi. Liddell, jako gorliwy protestant nie godzi się startować w niedzielę. W filmie historia jest mocno ubarwiona – w rzeczywistości biegacz wiedział o tym już kilka miesięcy wcześniej, miał więc czas, żeby przygotować się do startu na innym dystansie. Nie mamy tu również kilku innych faktów: Eric Liddell zdobył w Paryżu brązowy medal w biegu na 200 metrów, a Harold M. Abrahams – srebro w sztafecie cztery razy 100 metrów. Siłą filmu oprócz sportowych wydarzeń jest piękna muzyka greckiego kompozytora Vangelisa. A jak powstał tytuł? Scenariusz Colina Wellanda posiadał pierwotny tytuł „Runners”, który jego autorowi wydał się mało interesujący. Pewnej niedzieli, gdy Welland oglądał program muzyczny na BBC, na ekranie pojawił się wideoklip piosenki „Jerusalem” Williama Blake’a. Gdy w refrenie padły słowa: „Bring me my chariot of fire” – Welland doznał olśnienia. Stąd wziął się tytuł dla filmu – „Rydwany ognia”.
2. Prefontaine (1997)
Film w reżyserii Steva Jamesa przedstawia historię doskonałego biegacza z lat 70. XX wieku – Steva Prefontaina. Popularny „Pre” to postać nietuzinkowa. Doskonale zapowiadająca się gwiazda biegów średnich i długich nie zdołała jednak rozbłysnąć pełnym blaskiem. Pochodzący z prowincji (Coos Bay w Oregonie) Pre trafia do Uniwersytetu i klubu Oregon, gdzie pod okiem Billa Bowermana zaczyna światową karierę. Prefontaine to buntownik, dynamiczny zawodnik, ale i porywczy chłopak. Dopiero po największej porażce nabiera pokory i zaczyna kierować się doświadczeniem, a nie emocjami. Przez swój trudny charakter nazywany jest przez potomnych „Jamesem Deanem bieżni”. W filmie, oprócz szczegółów z życia sportowca, ciekawie przedstawiono tło przygotowań. Widzimy tu trudną sytuację sportowców w USA na początku lat siedemdziesiątych XX wieku. Niewystarczające wyżywienie (muszą podczas przygotowań jeść tanie kiełbaski) czy mieszkanie w spartańskich warunkach oraz brak wsparcia finansowego to niejedyne problemy. Brakuje opracowanego systemu i perspektyw dla zawodników, którzy kończąc studia stają przed trudną decyzją: czy kontynuować karierę sportową, czy też szukać sobie innego zajęcia. Steve po ukończeniu uniwersytetu pozostaje bez środków do życia, musi mieszkać w przyczepie kempingowej, a przepisy zabraniają zarabiać na sporcie. Pracuje więc jako barman w pobliskim barze. Interesującym wątkiem są także pierwsze prototypy butów szyte i klejone w garażu Billa Bowermana dla jego zawodników (podeszwę robił w gofrownicy żony). Ważną częścią filmu jest też moment zamachu na izraelskich sportowców podczas igrzysk olimpijskich w Monachium, a także specyficzne reakcje zawodników i trenerów na to wydarzenie („Virenn pewnie się cieszy, że ma dodatkowe 2 dni na regenerację”). W roli głównej wystąpił Jared Leto, w Billa Bowermana wcielił się R. Lee Ermey, a drugiego trenera – Billa Dellingera zagrał Ed O’Neill, znany z serialu „Świat według Bundych”.
3. Rabuś (Der Räuber)
Film z 2010 roku to najmłodsza pozycja w moim zestawieniu. Obraz w reżyserii Benjamina Heisenberga powstał na podstawie powieści Martina Prinza z 2006 roku („On the run”), który współpracował z reżyserem przy pisaniu scenariusza. Głównym bohaterem filmu jest Johann Rettenberger (Andreas Lust). Postać oparta jest na prawdziwych wydarzeniach i biografii Johanna Kastenbergera, austriackiego maratończyka i kryminalisty. Co prawda film opowiada zaledwie cząstkę jego życia, ale i tak historia trzyma w napięciu do samego końca. Aż trudno uwierzyć, że coś takiego mogło się wydarzyć. W rzeczywistości wydarzenia były nawet ciekawsze od tych pokazanych w filmie. Dość powiedzieć, że przez wiele lat Johann startował w maratonach i napadał na banki, unikając odkrycia i złapania (co momentami w filmie było nieco niewiarygodne). Film rozpoczyna się, kiedy po odbyciu 7-letniego wyroku bohater wraca do treningów (oraz niestety przestępczej działalności). W więzieniu widzimy go biegającego dookoła deptaka, co może stanowić dobrą metaforę uwięzienia bohatera w cyklu daremnych powtórzeń tych samych zdarzeń. Po zwolnieniu Johann przyjeżdża do Wiednia i wiąże się ponownie ze swoją dziewczyna Eriką (Franziska Weisz). Kastenberger rzeczywiście startował z powodzeniem w maratonach i biegach górskich (był np. rekordzistą Kainach Mountain Marathon w czasie 3:16:07). W filmie jego postać została mocno unowocześniona – biegacz używa pulsometru, dobiera obuwie po analizach stóp na ruchomej bieżni, oblicza próg anaerobowy na testach wydolności, a w więzieniu ma w swojej celi bieżnię mechaniczną (!). Kastenberger do momentu aresztowania napadł na 7 banków oraz był oskarżony o morderstwo 4 osób. Swoich napadów dokonywał w masce Ronalda Regana i z bronią typu shotgun w ręku, przez co media nazwały do „Shotgun Ronnie”. W momencie obławy określany był przez austriacki „Kurier” najgroźniejszym przestępcą Austrii. Po złapaniu w jego skrytkach depozytowych znaleziono równowartość ok. 400 000 euro. Co ciekawe, bieganie oprócz możliwości przemyślenia wielu spraw ułatwia też Johannowi… ucieczkę z aresztu przy Rennweger Kaserne oraz uniknięcie złapania przez policję. Maratończyk przez nieopatrznie otwarte okno wyskakuje z pierwszego piętra, ląduje na dachu zaparkowanego samochodu i ucieka. Obława na niego była największą w historii Austrii. Przez 68 godzin uciekał po ulicach Wiednia i okolic, ścigany przez ponad 450 policjantów, 34 psy policyjne i trzy helikoptery. Nie został jednak złapany (w rzeczywistości postrzelony po przełamaniu policyjnej obławy popełnił samobójstwo). W filmie można odnieść wrażenie, że bohater kolejne przestępstwa traktuje jako zaspokojenie potrzeby ujścia swoim emocjom (jakby ciągle szukał wewnętrznego katharsis). Na plus można docenić świetną grę aktorską Andreasa Lusta. W wywiadzie sam reżyser przyznał, że podczas castingu zwracano uwagę na dobre przygotowanie biegowe, a Lust przed kręceniem zdjęć stosował dodatkowo 3-miesięczny program treningowy przygotowujący go do roli tak, by wyglądał jak profesjonalista. Dzięki tym zabiegom widzimy bardzo udane sekwencje biegowe po ulicach Wiednia i okolicznych leśnych duktach. W filmie wpleciono również bohatera w autentyczny Maraton Wiedeński. W pewnym momencie widza dopada jednak moment zwątpienia: czy dalej powinniśmy trzymać kciuki za ucieczkę bohatera, czy też może powinna dosięgnąć go ręka sprawiedliwości? Podsumowując: dobrze zrobiony film z niewystarczającym wyjaśnieniem motywów głównego bohatera o podejmowaniu czasem trudnych, ale koniecznych życiowych decyzji.
4. Na skróty (Across the track, 1991)
Na skróty to dramat sportowy produkcji amerykańskiej w reżyserii Sandy’ego Tunga, opowiadający historię trudnych relacji dwóch braci: Joe’go i Billy’ego Maloney’ów. Dla pań argumentem do obejrzenia tego filmu może być główna rola grana przez młodego Brada Pitta. Teoretycznie zalety tego filmu można by rozpocząć i zakończyć w trzech słowach: Brad Pitt biega. Na szczęście dla fabuły (i na nieszczęście dla Brada Pitta), w filmie pojawia się jego brat Billy (Ricky Schroder), który jest tu zdecydowanie czarnym charakterem (imprezuje, bierze narkotyki, ogólnym wyglądem przypomina miejscowego zawadiakę, nawet śpi z nunczako przy łóżku!). Początkowo Billy dołącza do Joego w jego codziennych biegach, a treningi służą tylko budowaniu relacji między braćmi. Joe namawia Billy’ego do biegania, licząc po cichu na jego przemianę, wyleczenie go ze złych nawyków. Nagle Billy zaczyna robić postępy i staje się potencjalnym rywalem dla Joe. Wtedy zaczynają się konflikty i następuje ciąg wydarzeń, który będzie sprawdzianem odporności na niepowodzenia i zadecyduje o przyszłości obu braci. Podczas ciężkich chwil ważne miejsce zajmują też trenerzy chłopców: Bobby (Jaime Gomez) i Ryder (Cyril O’Reilly), którzy motywują ich do treningu i pomagają podnieść się z niepowodzeń. Istotą postacią jest również matka rodzeństwa, która pomimo słabego kontaktu stara się robić co w jej mocy, by uratować synów przed zgubą. Trzeba jednak szczerze przyznać, że film nie jest dziełem „górnych lotów”. Niektóre problemy, sceny i dialogi są aż nazbyt naiwne. Sprawy dotykające bohaterów są trudne, ale sposób ich przedstawienia i próby rozwiązania są opisane po prostu głupio. Jeśli chodzi o sprawy techniczne: zawodnicy biegają po drugim czy nawet trzecim torze na bieżni, Joe wygrywa swoje mistrzostwa po całonocnej balandze, a najlepszym rozwiązaniem problemów okazuje się bijatyka. Trudno więc traktować ten film jako coś specjalnie wartościowego, choć nie należy całkiem go skreślać. Brad Pitt aktorsko radzi sobie całkiem dobrze, a biega naprawdę ładnym krokiem biegowym. Jako ciekawostkę wytrawne oko na pewno zauważy, że biegacze startują wyłącznie w obuwiu firmy Reebok – czyżby istniało już pierwsze lokowanie produktu?
5. Biegacz (Running, 1979)
Kolejny film to kanadyjska produkcja w reżyserii Stevena Hillarda Sterna. Jest to opowieść o amerykańskim maratończyku Michaelu Andropolisie (granym przez swojego imiennika, Michaela Douglasa). Życie głównego bohatera staje się pasmem porażek: rzuca dwie szkoły, zmienia wiele razy pracę, rozpada się jego małżeństwo, ma kiepskie relacje z dwiema córkami, które nie mają do niego szacunku. Szczególnie trudna okazuje się relacja z żoną (w tej roli Susan Anspach), do której ciągle pała uczuciem. Pomimo życiowych problemów Michael przez cały czas z pasją oddaje się bieganiu, które staje się jego obsesją. Sport okazuje się remedium na wiele problemów, jednak nie dowiadujemy się ostatecznie, jak bohater chce sobie z nimi poradzić. W końcu Michael zaczyna rozumieć, co jest dla niego ważne i co chce osiągnąć. Koncentruje się na drobiazgach i rozpoczyna przygotowania do igrzysk olimpijskich w Montrealu, które oczywiście chce wygrać. Liczy, że sława i pieniądze, jakie wiążą się z sukcesami sportowymi rozwiążą wszystkie jego problemy. Tymczasem scena spotkania z okolicznymi dzieciakami grającymi w koszykówkę uzmysławia, jak kiepsko opłacalne jest bieganie w porównaniu chociażby do gier zespołowych. Ostateczny wyścig bohatera odbywa się podczas olimpijskiego maratonu w Montrealu. Uwydatniono tu pojedynki amerykańsko-radzieckie, choć nie jest to zrobione nachalnie. Czas premiery tego filmu zbiegł się z wielkim boomem biegowym, jaki miał miejsce w latach 70-tych w Stanach Zjednoczonych, opanowując tysiące Amerykanów, m. in. ówczesnego prezydenta Jimmy’ego Cartera. Jest więc ten obraz mocno propagandowy, choć według mnie takie usilne wychwalanie zalet biegania może dawać efekt wręcz odwrotny. Ponadto sama historia jest momentami mocno naciągana. Trudno właściwie odpowiedzieć na pytanie, czy Michael postępuje słusznie. Pokłada wielkie nadzieje w swój sukces sportowy licząc, że pomoże mu to w życiu. Czy to aby na pewna tędy droga? Za to jeśli chodzi o grę aktorską samego Douglasa, trzeba powiedzieć, że radzi sobie całkiem dobrze. Co warte podkreślenia, w filmie bardzo dużo biega. I nie jest to spokojny truchcik, ale naprawdę szybkie ściganie! Podsumowując, film nie powala na kolana, ale i tak w porównaniu do poprzedniego („Na skróty”) jest bardzo dobry. Obraz warto chociażby zobaczyć dla widoku Douglasa biegnącego przez słynny Brooklyn Bridge w garniturze, z krawatem na głowie zawiązanym jako opaska, ale w profesjonalnych butach do biegania.
6. Szybciej od własnego cienia (Быстрее собственной тени, 1980)
Jeśli filmy o bieganiu robili Amerykanie, musieli je też tworzyć Rosjanie. Nakręcony w przededniu Igrzysk Olimpijskich w Moskwie film opowiada historię biegacza radzieckiego Piotra Korolowa (Anatolij Mateszko), który walczy ze swoim głównym rywalem, Niemcem Rolfem Schmidtem (Aleksiej Wanin). Film wyreżyserowany przez Pawła Ljubimowa w szerszym znaczeniu opowiada o istocie sportu: czy jest w nim miejsce na przyjaźń i jakie są granice rywalizacji między zawodnikami. Sport to przecież nie wojna: jest w nim jeszcze miejsce na uczucia czy przyjaźń. Rolf (w filmie aktualny rekordzista świata) poznaje Piotra na halowych zawodach, kiedy ten zatrzymuje się i pomaga mu podczas upadku, samemu tracąc pierwsze miejsce. Rozpoczyna się ich wieloletnia znajomość. Ale przyjaźń przyjaźnią, a w sporcie nadal są rywalami. Do najważniejszego pojedynku dochodzi w Moskwie na stadionie Łużniki, podczas finału igrzysk olimpijskich, gdzie Piotr prześciga na finiszu godnego rywala i przyjaciela. Ostatecznie, w tym filmie musi przecież wygrać na wszystkich frontach zawodnik radziecki. Jeśli chodzi o sprawy związane z bieganiem, pojawiają się w filmie analizy techniki, ustalanie taktyki czy ocena możliwości rywali. Niestety technika biegowa nie jest mocną stroną Piotra. Wygląda czasem tak, jakby męczył się samym truchtem. Ale mamy nawet badania krwi po treningu (sprawdzane oczywiście przez wykwalifikowaną pielęgniarkę). Film pokazuje również, jak ważny jest w świadomości Rosjan sport. Sukces sportowy to niewątpliwie duży prestiż dla zawodnika, ale i kraju. Sportowcy wydają się mieć tam sielskie życie, choć główny bohater i tak ciągle chodzi niepocieszony. Dużym problemem wydaje się bariera językowa występująca między sportowcami z różnych krajów. Są też w filmie pokazane inne ówczesne problemy: działacz dosypujący jakieś „witaminy” zawodnikom, a także rozgrywki działaczy zdolnych poświęcić jednego zawodnika tak, by zwyciężył inny. Jeśli chodzi o błędy, jakie rzuciły mi się w oczy to np. nachalne wbieganie ludzi na bieżnię podczas zawodów. Pomimo kilku niedociągnięć film jest dość ciekawy, więc warto poświęcić mu swój czas. Znamienne jest pojawienie się w 52. minucie niemieckiego korespondenta, który jest podejrzanie podobny do Władimira Putina. Być może obecny prezydent Rosji miał już jakiś aktorski epizod w swoim życiu?
Finałowy pojedynek i piosenka przewodnia:
7. Przed metą (Without limits, 1998)
Na początek zastanowiło mnie tłumaczenie tytułu tego filmu na polski, ale jest to dla mnie nierozwiązaną zagadką. To drugi w tym zestawieniu film biograficzny opowiadający historię Steve’a Prefontaine’a (w tej roli Billy Crudup), który zginął w wieku 24 lat w wypadku samochodowym, na trzy tygodnie przed igrzyskami olimpijskimi w Montrealu 1976. Tym razem film został wyprodukowany przez Toma Cruise’a, który sam miał zagrać główną rolę, ale podobno okazał się na to za stary. Biografia słynnego biegacza pasuje tym razem bardziej do Hollywood, ale dzięki temu film jest ciekawszy i ogląda się go lepiej. Obraz zaczyna się od sceny finału olimpijskiego w Monachium, widziany tym razem z kabiny wozu transmisyjnego. Mamy tu więcej szczegółów z życia sportowca, a przede wszystkim filozofii, którymi kierował się „Pre”. Poznajemy go przez wiele inspirujących rozmów zawodnika z trenerem Billem Bowermanem (Donald Sutherland). Reżyser filmu, Robert Towne chciał, by rolę Billa Bowermana zagrał Tommy Lee Jones, który jednak tę rolę odrzucił. Dyskusje sportowca i trenera pozwalają w filmie zaobserwować stopniową przemianę „Pre” w coraz lepszego zawodnika, ale przede wszystkim w wartościowego człowieka. Powoli dojrzewa on do sukcesów i do zrozumienia swoich błędów. „Pre” traktuje bieganie jako sztukę, zawody są dla niego występem, spektaklem. Uważa, że najlepiej kieruje się wyścigiem prowadząc od początku całą stawkę. Według niego ci, którzy oszczędzają energię na początkowych okrążeniach, mając nadzieję na wyprzedzenie rywali na końcówce wyścigu, zachowują się niegodnie i są tchórzami. Później odkrywa, że dobre skonstruowanie taktyki decyduje o zwycięstwie. Bowerman w końcu wyjaśnia mu, że biegnie to nie tylko wyścig, to również test ludzkiego serca i charakteru.
Obok wątku sportowego została rozwinięta tym razem historia miłości Steve’a Prefontaine’a i Mary Marx (Monica Potter). Sam uniwersytet stanu Oregon urasta tu jeszcze bardziej do „mitycznego” miejsca w oczach widzów. W poprzednim filmie („Prefontaine”) Bowerman pisał zaproszenie na uniwersytet do „Pre” dając ogłoszenie w gazecie, tym razem jest dużo mniej spektakularnie: po jakimś czasie ktoś z uczelni łaskawie pisze do niego list. Ważną rolę odgrywa w filmie muzyka – rock and roll ze swoim ciężkimi brzmieniami świetnie wpisuje się w kolejne wyścigi. I tym razem pojawia się historia powstania firmy Nike z logiem na cześć greckiej bogini zwycięstwa. Co prawda Prefontaine woli początkowo adidasa, bo wykorzystuje buty tej firmy do podrywania dziewczyn na kampusie uniwersytetu. Jednak pewnego dnia Bowerman tworzy dla niego specjalną parę bez szwów, które okazują się strzałem w dziesiątkę (znowu wykorzystuje do tego gofrownicę żony, tym razem z wyraźną aluzją, że opary mogły być przyczyną jego kłopotów zdrowotnych). Ostatnia para butów, przygotowana specjalnie na Montreal, pozostała jednak niewykorzystana…
8. Samotność długodystansowca (The Loneliness of the Long Distance Runner, 1962)
To – na swój sposób – filmowy majstersztyk. Zdecydowanie najbardziej „ambitny” z przedstawionych tu propozycji. I na pewno najstarszy (zrobiony ponad 50 lat temu). Dramat wyreżyserowany przez Tony’ego Richardsona został nakręcony na podstawie opowiadania angielskiego pisarza Alana Sillitoe. Sillitoe był jednym z tzw. „młodych gniewnych” – grupy brytyjskich pisarzy z lat 50. XX wieku, których tematem przewodnim był bunt młodego człowieka z niższych klas przeciwko współczesnej rzeczywistości. Właściwie historia opisana w filmie to tylko jeden taki niezadowolony facet – Colin Smith (debiut Toma Courtenaya), przedstawiciel trudnej młodzieży z klasy robotniczej. Osiemnastoletni Colin trafia do zakładu poprawczego za napad na piekarnię. Ma za to wielkie szczęście – jest urodzonym biegaczem i ten talent daje mu okazję na swój sposób pomścić ojca (nie pozwolić się stłamsić przez „system”). Główny bohater ciągle odbywa wewnętrzną walkę, zastanawiając się, czy podążać z nurtem, czy też iść pod prąd. Kierownik poprawczaka (Michael Redgrave) próbuje resocjalizować swoich wychowanków poprzez sport. Niestety prowadzi to do kolejnych zawirowań. Treningi w samotności pozwalają za to poczuć odrobinę wolności, przemyśleć swoje życie, pomarzyć, powspominać. Odbiorca sam zaczyna zauważać, jak pod wpływem biegania u głównego bohatera zaczynają się zmiany. Reżyser sprytnie konfrontuje szare środowisko domu, biedę, brak perspektyw, codzienną rutynę w pracy, kłamstwa polityków – z pięknem krajobrazów podczas biegu, wolnością i marzeniami, które są udziałem obcowania z przyrodą. Mottem filmu są słowa z pierwszych minut: „Wiem tylko, że trzeba biec, nie wiedząc dokąd, przez pola i lasy. A linia mety nie kończy biegu, choćby wiwatował tam przyjazny tłum. To jest właśnie samotność długodystansowca”.
Jako kolejny film polecam wyreżyserowany przez Michaela Winnera brytyjski obraz oparty na noweli Hugha Atkinsona. Mamy tu historię czterech biegaczy z różnych stron świata. Pierwszy to Scott Reynolds, student z USA (grany przez Ryana O’Neala). Po drugiej stronie Atlantyku, w Wielkiej Brytanii przygotowuje się Harry Hayes (Michael Crawford), nieco niezdarny i rozrywkowy mleczarz lubiący bieganie, trenowany przez obsesyjnego Billa Olivera (Stanley Baker). W Australii szykuje się Sunny, Aborygen, który lubi biegać boso, a w Czechosłowacji zbliżający się do sportowej emerytury Pavel Vendik (Charles Aznavour). Wszyscy przygotowują się do finałowego biegu maratońskiego na igrzyskach olimpijskich w Rzymie. Film opisuje drogę do tego biegu każdego z nich, przenosząc scenę do Anglii, Australii, Czechosłowacji, Tokio i na koniec do Włoch. Ciekawie ukazano kulturowe różnice pomiędzy biegaczami, a także odmienne motywacje do biegania. Ważniejszą sprawą w filmie są jednak inne rzeczy. Popularne hasło Pierra de Coubertaina mówi, że na igrzyskach nieważny jest wynik, ale sam udział. Że sportowcy zbierają się w pokoju i harmonii, aby rywalizować w duchu starożytnych idei. Wszyscy wiemy, że to nieprawda. W filmie sport to narzędzie w rękach polityków i biznesmenów. Przeniesienie maratonu na inną godzinę z powodu dużej wilgotności i temperatury jest niemożliwe, bo ważniejsze dla skorumpowanych przedstawicieli MKOl są prawa transmisji telewizyjnych (co jest oczywiście historycznym błędem, bo maraton w Rzymie był wieczorem i przy ok. 22 st. C). Kolejnym problemem jest chęć zwycięstwa nade wszystko. Dobrze znamy rywalizację pomiędzy USA i ZSRR, więc nie trzeba wyjaśniać, o jak wielki prestiż chodziło. Mamy więc sponsorowany przez państwo doping, systemy stypendialne (sprytne omijanie zasady o amatorstwie), dostawanie się na studia w USA bez kwalifikacji itd. Pomimo wielu lat większość ówczesnych problemów jest aktualne do dzisiaj. Jeśli chodzi o sprawy biegowe, Pavel był zapewne inspirowany Emilem Zatopkiem, bosonogi Aborygen to ukłon w kierunku Abebe Bikili, a nazwisko Brytyjczyka (Hayes) kojarzy mi się z „Johnnym” Hayesem. Jest też sporo błędów: naciski brytyjskiego trenera, który uparcie wierzy w rekord przy takim upale (i to w czasie 2 godzin, o 15 minut lepszym od ówczesnego rekordu), albo zmiana specjalizacji Amerykanina z 400 m od razu na… maraton. Za to bieganie w wojskowych butach przez Czecha to zdecydowanie odniesienie do Zatopka, więc można to wybaczyć. Natomiast zwycięstwo Sunny’ego, który spotyka się z rasistowskimi odniesienia (nikt nie siada koło niego w samolocie) to zapewne nawiązanie do problemów Bikili. Film zdecydowanie wart obejrzenia, chociażby dla widoku Michaela Crowforda walczącego na końcówce i w tunelu przed stadionem (finisz w filmie przypomina pojedynki Dorando Pietri’ego i Johnna Hayesa w Londynie 1908 roku czy Jima Petersa z maratonu w Vancouver w 1954, a także olimpijski finisz maratonu z 1948 r.). Na ścieżce dźwiękowej znajdziemy specjalnie napisaną przez Eltona Johna kultową piosenkę „From Denver to LA”:
10. Maratończyk (Marathon Man, 1976)
Nie muszę tłumaczyć, dlaczego ta lista kończy się „Maratończykiem” – to w końcu kultowy film dla biegaczy, miłośników Nowego Jorku, fanów Dustina Hoffmana i Laurence’a Oliviera, a także… dentystów. Thomas Levy (Hoffman) jest doktorantem, a codzienne treningi biegowe wykonuje w Central Parku. Bohater trenuje ze swoim nieodłącznym stoperem, biegając na przekór całemu światu. Pomimo drwin sąsiadów i znajomych uparcie przygotowuje się do przebiegnięcia maratonu. Ma zdjęcia biegaczy na ścianach i wielką ambicję. Nie spotyka się zbyt często z bratem Thomasem, ale kiedy już go spotka – ten wciągnie go w powikłaną historię polityczną – z podwójnymi agentami, nazistowskimi zabójcami i zębo-torturami. Nie można scenarzystom zarzucić braku pomysłowości, ale fabuła jest mocno zagmatwana, a niektóre motywy wręcz niesmaczne. Trzeba jednak przyznać, że budowanie napięcia jest bardzo dobre, a dobrym uzupełnieniem akcji jest świetna muzyka Michaela Smalla. Niewiele mamy tu treningu, sportowych aspektów, ale kondycja niewątpliwie przydaje się bohaterowi. W ramach przygotowań do roli Hoffman biegał 4 mile dziennie – najwyraźniej zrozumiał, że jeśli kiedyś będzie w rękach szaleńca, umiejętność szybkiego biegania może mu się naprawdę przydać…
Bieganie to bardzo popularny motyw wykorzystywany filmach. Z jednej strony regularny trening jest sygnałem stabilności, wyborem prawidłowych priorytetów w życiu i dbaniem o własne ciało. Innym razem może stać się obsesją i wewnętrznym przymusem. Ten wewnętrzny konflikt był wielokrotnie dostrzegany przez reżyserów i scenarzystów, którzy chętnie sięgali po bieganie jako tło, a nawet jako główną siłę sprawczą wielu ludzkich dążeń. Sport nie zawsze gra „główną rolę” w filmach, czasem to tylko krótki epizod w życiu bohaterów. Zawsze jest jednak istotnym elementem rzeczywistości. Oglądając biografie sportowców można poznać głębiej emocje, motywy, problemy, które ich dotykają, a także mniej lub bardziej szczęśliwe koleje losu, które decydują o zwycięstwie lub porażce. Mam też nadzieję, że i w Polsce bieganie będzie coraz częściej wykorzystywanym motywem w filmach, bo chętnie obejrzałbym jakąś rodzimą superprodukcję z bieganiem w tle.
Były chodziarz, który nieustannie dokądś zmierza (wielokrotny reprezentant Polski i dwukrotny olimpijczyk – z Pekinu i Rio). Współautor biografii Henryka Szosta, Marcina Lewandowskiego i Adama Kszczota oraz książki „Trening mistrzów". Doktor nauk medycznych i nauk o zdrowiu. Pracownik Uniwersytetu Jana Długosza, a także trener lekkoatletycznych klas sportowych w IV L.O. w Częstochowie. Działa też jako sędzia i organizator imprez, nie tylko sportowych.