XXXVII Gośliński Mały Maraton Weteranów - Mistrzostwa Polski Masters w Półmaratonie - czas netto 1:36:33 Na ten start czekałem od dawna - wiele miesięcy przygotowań z zamiarem aby przebiec docelowy półmaraton w zadowalającym tempie i zjawić się na mecie spełnionym - przynajmniej na tyle na ile forma pozwala. A forma wcale nie była najgorsza - wiedziałem że zrobiłem znaczny postęp od ubiegłego roku i oczekiwałem że ta forma przekuje się na dobry wynik.
Jedyną rysą na idealnym odrazie była przepiękna brodawka wirusowa, która wyskoczyła mi jakiś czas temu na lewej stopie - akurat w miejscu które bardzo mocno odczuwałem podczas wybicia. Przez ostatnie tygodnie bardzo ograniczyłem więc przebieżki i inne bardzo szybkie odcinki. Do tego nie pojawiałem się na stadionie, bo odbicie się przy dużej prędkości na łuku stadionu było naprawdę nieprzyjemne (na prostej sporo lepiej).
Pewien niepokój budził we mnie bieg na 10 km 1go maja, gdzie w trudnych warunkach pobiegłem znacznie gorzej niż zamierzałem. Wysoka temperatura, pełne słońce i mocny wiatr mocno dały mi się we znaki i uświadomiły, że bieganie rano - gdy jest jeszcze chłodnawo - to zupełnie co innego niż bieganie w znacznie wyższych temperaturach podczas zawodów. Z pewnym niepokojem przystępowałem więc do docelowego startu w półmaratonie w Murowanej Goślinie.
Pobudka przed 5:30 rano. Zawody zaczynają się o 10:00, biuro zawodów czynne do 9:00, a przecież trzeba jeszcze się zorganizować, zjeść śniadanie, przejechać 80 kilometrów i odebrać pakiet. Nie chciałem być na ostatnią chwilę. Śniadanie do bułka z miodem, popite izotonikiem i wodą. Po drodze jeszcze wsunąłem banana - nie byłem jakoś specjalnie głodny, a wolę startować z pustym żołądkiem. Droga upłynęła bez przygód - lekko po 8 zameldowałem się w biurze zawodów, pobrałem pakiet startowy, w którym była czapeczka, bon na 2-daniowy posiłek i agrafki. Ot i tyle. Nadmienię że wpisowe to tylko 40 PLN, więc biorąc pod uwagę koszty zabezpieczenia imprezy, to dla mnie jest bardzo ok. Wolę niższe wpisowe niż kolejną koszulkę, albo jakieś wafle.
Biuro zawodów znajdowało się w szkole, gdzie był też zorganizowany depozyt, szatnie itp - całość działała sprawnie. Jeszcze odnośnie imprezy - jest to dosyć kameralny bieg, bo zazwyczaj co rok startuje w nim 300-400 osób. Bieg ma rangę mistrzostw Polski masters w półmaratonie, więc wstęp tyko dla biegaczy w wieku 35+. Było więc sporo biegaczy starszych niż 60 lat, a 2 najstarsze osoby to rocznik 1936. Zwycięzca kategorii M80 pobiegł w czasie lekko ponad 2:26, a zwycięzca M75 - w 1:56 - więc pełen podziw.
Oczywiście trasa posiada atest, więc można na niej ustanawiać życiówki. O życiówki jednak nie jest łatwo, bo sam organizator pisze że trasa jest lekko pofałdowana. Słowo "lekko" ja bym jednak wykreślił. Biegnie się 2 pętle 10.55 km - częściowo przez miasto, później nieco odsłoniętego terenu wśród pól, a na koniec przez bardziej osłonięty lasem teren. Cały czas biegnie się asfaltem, ale należy uważać, bo jakość tego asfaltu jest miejscami nieciekawa i można wpaść w dziurę (bardzo nieciekawy odcinek ok 500 metrów).
Pogoda to był temat numer 1 przez ostatnie 10 dni. Śledziłem już od dawna prognozy w różnych serwisach pogodowych i miałem nadzieję na ochłodzenie i lekki deszczyk. W dniu startu o 10 rano miało być ok 18 stopni i ok 21 stopni 1.5 godziny później. Do tego bezchmurne niebo ... Przypomniał mi się start w Pile, tyle że w Murowanej Goślinie nie dokuczał silny wiatr.
Przebrałem się w strój startowy ok 9, wziąłem 2 żele - zrobiłem lekką rozgrzewkę. O 9:40 wymarsz spod szkoły na miejsce startu, a na czele orkiestra dęta - jest klimacik

Założenia miałem takie, aby biec negative splitem. Bardzo obawiałem się upału. Założenia czasowe dla 1:35 to 45:30 na pierwszej pętli i przyspieszenie na drugiej. Miałem też kontrolować tętno - wiedziałem że powinno się kręcić w okolicach 160-162 przez kilkanaście kilometrów żebym mógł przyspieszyć w drugiej części. Jeżeli tętno by było zbyt wysokie, to miałem od razu reagować i zwolnić o kilka sekund aby nie zaliczyć zgonu na końcu. Ustawiłem się mniej więcej w połowie stawki, bo wiedziałem że pierwszy kilometr wszyscy biegną za szybko, a ja chciałem biec równo.
Start - 200 metrów płasko i od razu podbieg pod wiadukt kolejowy. Sporo osób wystrzeliło do przodu, ale nie wyglądało na to aby mieli utrzymać takie tempo zbyt długo. 1 km zamykam w czasie 4:34 - tętno jeszcze niskie, oddech komfortowy. Na 2gim kilometrze znowu pod górkę - 10 metrów przewyższenia na 400 metrach. Między 3.5 km i 4.1 km jest 20 metrów przewyższenia i za chwilę z górki i znowu minimalnie pod górkę do nawrotu na 5.275 km. Później to samo w drugą stronę i tak 2 razy. Splity kilometrowe są niżej.
Pierwsze 5.275 km przebiegłem na lekkim hamulcu w czasie 24:16. Cały czas góra-dół, góra-dół. Trudno wstrzelić się w docelowe tempo. Widziałem jednak, że przy średniej ok 4:30/km moje tętno zbyt szybko wychodziło ponad 162. Polewałem się obficie, sporo piłem. Punkty nawadniania i polewaczki były nie rzadziej niż co 2 kilometry. Gąbki z wodą - ależ proszę bardzo - wolontariusze spisywali się na medal. Straż Pożarna też się przyłączyła do polewania. Wody, izotoników, arbuzów i bananów nie brakowało - do wyboru, do koloru. To wszystko jednak nie wystarczało - 4:30/km było dla mnie zbyt intensywne na tym etapie, więc skupiłem się na tempie ok 4:35, gdzie czułem się zdecydowanie lepiej. Powrotne 5.275 kilometra jest nieco łatwiejsze - cały czas trzymałem średnie tempo ok 4:35/km. Stawka się mocno rozciągnęła, więc nie miałem możliwości dłużej pobiec w większej grupie. Na półmetku zameldowałem się z czasem 48:19 - jakieś 40 sekund wolniej niż zamierzony negative split na 1:35. Dałem znać żonie na półmetku że wszystko ok i po ostrym nawrocie ruszyłem na drugą pętle.
Robiło się coraz cieplej i spodziewałem się że nawet tym tempem będzie trudno dotrzeć do mety. Czułem się jednak w miarę komfortowo i patrząc na tętno nie widziałem niczego niepokojącego - cały czas ok 160 BPM. Zastanawiałem się kiedy tętno wystrzeli ostro do góry - mija kilometr 11, 12, 13, 14, 15 i nic - tętno równiutkie, ale chyba opiłem się za mocno, bo zaczyna łapać lekka kolka. Nawrót na 15.825 km mijam w czasie 1:12:39. Na 16 kilometrze łykam żel i wodę. Zastanawiam się kiedy ruszyć z mocniejszym tempem, bo siły są na lekkie przyspieszenie. Głowa podpowiada że 1:35 nie ma szans złamać, więc nie ma się co spinać. Na 18 km ni stąd ni zowąd jakiś gościu wjechał samochodem na rasę półmaratonu - akurat w tym miejscu nikt nie pilnował. Zaraz się zreflektował i zatrzymał na poboczu. Minus dla organizatorów. W międzyczasie kolka puściła. Biegłem więc tak komfortowo i dopiero na 20 km ruszyłem mocniej aby wyprzedzić 3 zawodników przede mną - poszło bez problemów - zaatakowałem na podbiegu. Później jeszcze podbieg pod wiadukt kolejowy, gdzie wyprzedziłem jeszcze jednego zawodnika. Następnie zbieg z wiaduktu i 200 metrów płaskiego do mety. Na zegarku złapałem czas 1:36:34. Czas oficjalny netto 1:36:33 - 78 miejsce w generalce i 18 w M35. Bieg bez dramaturgii, zwrotów akcji, nadmiernego cierpienia - czasami tak wychodzi
Załącznik:
HM.jpg
Na mecie zmęczenie dużo niższe niż na jakimkolwiek wcześniejszym półmaratonie. Średnie HR 160 to 4 mniej niż w ubiegłym roku w Pile. Czekałem aż mi tętno wystrzeli do góry z powodu upału i się nie doczekałem. Do mety przywiozłem nadmiar sił - spokojnie mogłem ruszyć mocniej wcześniej urywając z rezultatu końcowego kolejne kilkadziesiąt sekund. Jakoś tak dziwnie działa motywacja, że 1:34:59 to czas o który należy mocno walczyć, a o 1:35:59 już nie. Finalnie i tak z wyniku jestem względnie zadowolony - życiówka pobita o blisko 6 minut na niełatwej trasie i w dosyć trudnych warunkach atmosferycznych. To jest jednak ogromny postęp, co pokazuje że trening poszedł we właściwym kierunku, tylko motywacja do większego dyskomfortu na trasie nie była wystarczająco silna.
Załącznik:
zdjgl.jpg
Na mecie pokręciliśmy się trochę z żoną i w ramach nagrody za ukończony bieg poszliśmy na deser do pobliskiej cukierni. Na mecie na zawodników czekał dwudaniowy obiad, ale nie skorzystałem - bo w domu czekały na mnie pierogi ruskie
Załącznik:
zdjgl2.jpg
Plan na kolejne miesiące na start w Pile we wrześniu w półmaratonie i na tej trasie już bym chciał złamać te 1:35. Koniec września to kolejna atestowana dyszka w Chodzieży na niełatwej trasie. Po majowych startach mam jednak spory niedosyt i pierwsza myśl jest taka, żeby w przyszłym roku główne wiosenne starty planować na przełomie marca i kwietnia. Ten tydzień trochę luźniejszy ze względu na wesele siostry a później powrót na 60-65km tygodniowo.