Alexia - mimo wszystko :)
Moderator: infernal
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
2 lipca 2011 (sobota)
BiegamBoLubię
Interwały, trucht, przebieżki, rozciąganie, ćwiczenia siłowe.
+ 22,2 km na rowerze
Zaczęłam z mocniejszą grupą robić interwały. miało być sześć serii, ale po trzeciej stwierdziłam, że chyba to lekka przesada, bo jutro chcę przecież biegać na zawodach. Przeszłam więc do truchtu razem z mniej zaawansowaną grupą. A na koniec jeszcze kilka ładnych i szybkich przebieżek. Ostatecznie zmęczona jestem. Tym bardziej, że i na rowerku trochę pojeździłam.
Tak więc jutro na zawodach nie wiem jak będzie. Chociaż życiówka będzie . Mam nadzieję . W zeszłym roku bowiem pokonałam trasę w towarzystwie moich dziewczyn, więc teraz będzie chyba szybciej. Pod górkę to nie, ale z górki i po płaskim to może przycisnę. A jak będą nogi zbyt bolały, to pożyczę sobie jakieś dziecko i wstydu nie będzie .
KOMENTARZE
BiegamBoLubię
Interwały, trucht, przebieżki, rozciąganie, ćwiczenia siłowe.
+ 22,2 km na rowerze
Zaczęłam z mocniejszą grupą robić interwały. miało być sześć serii, ale po trzeciej stwierdziłam, że chyba to lekka przesada, bo jutro chcę przecież biegać na zawodach. Przeszłam więc do truchtu razem z mniej zaawansowaną grupą. A na koniec jeszcze kilka ładnych i szybkich przebieżek. Ostatecznie zmęczona jestem. Tym bardziej, że i na rowerku trochę pojeździłam.
Tak więc jutro na zawodach nie wiem jak będzie. Chociaż życiówka będzie . Mam nadzieję . W zeszłym roku bowiem pokonałam trasę w towarzystwie moich dziewczyn, więc teraz będzie chyba szybciej. Pod górkę to nie, ale z górki i po płaskim to może przycisnę. A jak będą nogi zbyt bolały, to pożyczę sobie jakieś dziecko i wstydu nie będzie .
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
3 lipca 2011 (niedziela)
III Limanowa Forrest
Czas: 00:49:16· Dystans: 6km 500m · Tempo: 00:07:34/km
Fajne tempo, prawda? Nie miałam zegarka, ale jak już widziałam tabliczkę "2 km", to doleciał mnie głos ze stadionu, że biegniemy już 20 min i 25 sekund. A do krzyża daleko jeszcze było.
Moja najsłabsza strona to podbiegi (inne też nie są mocne, ale ta jest wyraźnie najsłabsza). No, nie umiem tego zupełnie. Jak tylko zobaczyłam tę asfaltową górę, to coś we mnie pękło i przeszłam do marszu. Wszyscy mnie wyprzedzali, a ja po prostu nie mogłam sobie z tą górą poradzić. Jednakże, jak tylko weszliśmy do lasu, to przyspieszyłam. A może inni zwolnili... Grunt, że nagle zaczęłam wyprzedzać. Te korzenie, kamienie i błoto wlały we mnie dodatkowe siły. I powoli nadrabiałam straty. I nie dałam się już nikomu wyprzedzić. A potem upragniony krzyż i zaczął się teren nieco pofałdowany. Trochę z górki, trochę pod górkę. Chwilę wąską ścieżką, w błocie po kostki i między drzewami. Te drzewa ratowały mi życie, bo było się czego przytrzymać, jak nogi się plątały na tych kamieniach. A potem już tylko z górki. Mięśnie miałam jak z waty. Trudno było się całkowicie puścić, ale i tak leciałam jak huragan. Wyprzedziłam wszystkich kijkarzy i spokojnie (no, trochę to raczej na złamanie karku było, ale w spokoju ducha) zmierzałam do mety, gdy nagle zobaczyłam przed sobą dziewczynę. Dość daleko była, ale wyraźnie było widać, że to damski krok. I zaczęła się walka w moim umyśle. Z jednej strony słyszałam "eee, odpuść sobie, co tam będziesz się męczyć", a z drugiej "no co, nie wyprzedzisz jej?" I tak przez dobry kilometr. Byłam skłonna odpuścić, ale... Zobaczyłam metę, zobaczyłam, że jest nieznacznie z górki (a przecież z górki, to ja akurat umiem) i przycisnęłam. Gdy ją wyprzedzałam, to się odwróciła. Nie miała już jednak szans. Nawet nie podjęła walki. Metę przekroczyłam o całe 5 sekund szybciej. I o jedno miejsce wyżej w kategorii wiekowej . Walczyłam o pietruszkę, ale i tak przyjemne to było .
A w szatni, jak usiadłam, to nie byłam w stanie wstać. Mięśnie mi całe dygotały, a nogi się pode mną uginały. Siedziałam, tam i siedziałam, a nogi się trzęsły. No jutro, to ja chyba z łóżka nie wstanę.
A teraz siedzę sobie czysta i pachnąca i wspominam miłe chwile. Niczego nie wygrałam, niczego nie wylosowałam, ale przecież nie to jest najważniejsze. Najważniejsi są ludzie, których zawsze się spotyka. Fajnie było spotkać grupę, z którą wędrowałam w zeszłym roku na tym długim dystansie. Fajnie było spotkać studentów z mojej biblioteki. Fajnie było spotkać ekipę z BBL-a. A najfajniej było podróżować z rodziną Flądry.
Idę spać, bo jutro, to jednak mimo wszystko do pracy trzeba iść.
KOMENTARZE
III Limanowa Forrest
Czas: 00:49:16· Dystans: 6km 500m · Tempo: 00:07:34/km
Fajne tempo, prawda? Nie miałam zegarka, ale jak już widziałam tabliczkę "2 km", to doleciał mnie głos ze stadionu, że biegniemy już 20 min i 25 sekund. A do krzyża daleko jeszcze było.
Moja najsłabsza strona to podbiegi (inne też nie są mocne, ale ta jest wyraźnie najsłabsza). No, nie umiem tego zupełnie. Jak tylko zobaczyłam tę asfaltową górę, to coś we mnie pękło i przeszłam do marszu. Wszyscy mnie wyprzedzali, a ja po prostu nie mogłam sobie z tą górą poradzić. Jednakże, jak tylko weszliśmy do lasu, to przyspieszyłam. A może inni zwolnili... Grunt, że nagle zaczęłam wyprzedzać. Te korzenie, kamienie i błoto wlały we mnie dodatkowe siły. I powoli nadrabiałam straty. I nie dałam się już nikomu wyprzedzić. A potem upragniony krzyż i zaczął się teren nieco pofałdowany. Trochę z górki, trochę pod górkę. Chwilę wąską ścieżką, w błocie po kostki i między drzewami. Te drzewa ratowały mi życie, bo było się czego przytrzymać, jak nogi się plątały na tych kamieniach. A potem już tylko z górki. Mięśnie miałam jak z waty. Trudno było się całkowicie puścić, ale i tak leciałam jak huragan. Wyprzedziłam wszystkich kijkarzy i spokojnie (no, trochę to raczej na złamanie karku było, ale w spokoju ducha) zmierzałam do mety, gdy nagle zobaczyłam przed sobą dziewczynę. Dość daleko była, ale wyraźnie było widać, że to damski krok. I zaczęła się walka w moim umyśle. Z jednej strony słyszałam "eee, odpuść sobie, co tam będziesz się męczyć", a z drugiej "no co, nie wyprzedzisz jej?" I tak przez dobry kilometr. Byłam skłonna odpuścić, ale... Zobaczyłam metę, zobaczyłam, że jest nieznacznie z górki (a przecież z górki, to ja akurat umiem) i przycisnęłam. Gdy ją wyprzedzałam, to się odwróciła. Nie miała już jednak szans. Nawet nie podjęła walki. Metę przekroczyłam o całe 5 sekund szybciej. I o jedno miejsce wyżej w kategorii wiekowej . Walczyłam o pietruszkę, ale i tak przyjemne to było .
A w szatni, jak usiadłam, to nie byłam w stanie wstać. Mięśnie mi całe dygotały, a nogi się pode mną uginały. Siedziałam, tam i siedziałam, a nogi się trzęsły. No jutro, to ja chyba z łóżka nie wstanę.
A teraz siedzę sobie czysta i pachnąca i wspominam miłe chwile. Niczego nie wygrałam, niczego nie wylosowałam, ale przecież nie to jest najważniejsze. Najważniejsi są ludzie, których zawsze się spotyka. Fajnie było spotkać grupę, z którą wędrowałam w zeszłym roku na tym długim dystansie. Fajnie było spotkać studentów z mojej biblioteki. Fajnie było spotkać ekipę z BBL-a. A najfajniej było podróżować z rodziną Flądry.
Idę spać, bo jutro, to jednak mimo wszystko do pracy trzeba iść.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
4 lipca 2011 (poniedziałek)
Czy ja kiedyś mówiłam, że mam zakwasy? Ja wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to są zakwasy. Dziś boli mnie absolutnie wszystko. Równomiernie. Nawet plecy i ręce. Jak mogą ręce boleć od biegania? Na rękach przecież nie szłam. Zresztą na plecach też nie. Nogi jestem w stanie zrozumieć. Tylko dlaczego, aż tak?
Ale i tak fajnie było .
KOMENTARZE
Czy ja kiedyś mówiłam, że mam zakwasy? Ja wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to są zakwasy. Dziś boli mnie absolutnie wszystko. Równomiernie. Nawet plecy i ręce. Jak mogą ręce boleć od biegania? Na rękach przecież nie szłam. Zresztą na plecach też nie. Nogi jestem w stanie zrozumieć. Tylko dlaczego, aż tak?
Ale i tak fajnie było .
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
6 lipca 2011 (środa)
14 km na rowerze
Zazwyczaj zakwasy trzymają się mnie co najwyżej dwa dni po wysiłku. Tym razem było gorzej. W środę nadal z trudem chodziłam, więc żeby się tak całkowicie nie zastać, to wsiadłam na rower. Było pięknie! Najpierw jedną (ta turystyczną) stroną Wisły, potem drugą. Na drugiej stronie nie było ludzi, nie było gwaru i było pięknie. Nic nie szkodzi, że zaczął padać deszcz. Nic nie szkodzi, że dżinsy przykleiły się do nóg. Było po prostu pięknie! Wróciłam do domu szczęśliwa!
KOMENTARZE
14 km na rowerze
Zazwyczaj zakwasy trzymają się mnie co najwyżej dwa dni po wysiłku. Tym razem było gorzej. W środę nadal z trudem chodziłam, więc żeby się tak całkowicie nie zastać, to wsiadłam na rower. Było pięknie! Najpierw jedną (ta turystyczną) stroną Wisły, potem drugą. Na drugiej stronie nie było ludzi, nie było gwaru i było pięknie. Nic nie szkodzi, że zaczął padać deszcz. Nic nie szkodzi, że dżinsy przykleiły się do nóg. Było po prostu pięknie! Wróciłam do domu szczęśliwa!
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
7 lipca 2011 (czwartek)
Nadal nie biegam, ale zakwasy jakby nieco odpuściły. Bez trudu, choć z lekką zadyszką, pokonuję schody. Boli wciąż jeszcze kilka miejsc, ale jutro, to już chyba dobrze będzie. Oj, dała mi w kość ta Limanowa!
Chwilowo muszę się też pożegnać. W sobotę o świcie wyjeżdżam. Nie będę miała pewnie dostępu do Internetu. A nawet jeśli - to będę wolała czas spędzić inaczej . Biegać to chyba będę . Z całą pewnością będę . Nawet podobno jakieś zawody. Wykończą mnie one, ale przynajmniej pracuję nad szybkością .
KOMENTARZE
Nadal nie biegam, ale zakwasy jakby nieco odpuściły. Bez trudu, choć z lekką zadyszką, pokonuję schody. Boli wciąż jeszcze kilka miejsc, ale jutro, to już chyba dobrze będzie. Oj, dała mi w kość ta Limanowa!
Chwilowo muszę się też pożegnać. W sobotę o świcie wyjeżdżam. Nie będę miała pewnie dostępu do Internetu. A nawet jeśli - to będę wolała czas spędzić inaczej . Biegać to chyba będę . Z całą pewnością będę . Nawet podobno jakieś zawody. Wykończą mnie one, ale przynajmniej pracuję nad szybkością .
KOMENTARZE
- Bawareczka
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1341
- Rejestracja: 04 paź 2010, 21:18
- Życiówka na 10k: 59'47''
- Życiówka w maratonie: brak
Pozdrawiam wszystkich serdecznie z Bawarii
Alexia
Alexia
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
Uff, przebiłam się z grubsza przez nowe posty na forum. Ależ tego napisaliście!
I też tak z grubsza napiszę, co tam się działo u mnie.
9 lipca 2011 (sobota)
IV Bieg Herbowy Dębowa
Czas: 00:43:29· Dystans: 8km 200m · Tempo: 00:05:18/km
Jechaliśmy na urlop do Czech. I jakoś tak po drodze znalazły się zawody. To przecież trzeba pobiec .
To jeden z moich najgorszych biegów. Wystartowałam w nowiusieńkich butkach, które tak lekko poniosły, że chyba na początku było zbyt szybko (nie wiem, bo zapomniałam o zegarku). Potem się zaczęło. Na drugim kilometrze miałam w ustach już tylko piach. I coś tam lekko kolka o sobie dawała znać. Zwolniłam, bo przecież miałam jeszcze do przejechania 450 km i nie mogłam się tak wykończyć. Jednakże na 6 km postanowiłam przyspieszyć. Zaczęłam biec naprawdę fajnie. Wyprzedziłam sobie leciutko kilka osób i zamierzałam tak dobiec do mety. I wtedy mnie złapała na dobre. Kolka taka, że nie byłam w stanie oddychać. Ból potworny i mdłości. Cóż było robić. Miałam dwa wyjścia. Albo rozpłakać się i paść gdzieś na poboczu. Albo zacisnąć zęby, zwolnić i popatrzeć jak inni wyprzedzają. Wybrałam druga oczywiście opcję, bo kto by mnie szukał na tym poboczu. Ale było to bolesne. Zawsze to ja na końcówkach wyprzedzam, a tym razem razem byłam celem. Ech, bolało to. Każda jednak próba przyspieszenia powodowała kolejny atak. Dotruchtałam do mety. Ostatnie 300 metrów, to był jeszcze zryw do ładnego stylu, ale to tylko po to, by podbudować się psychicznie.
KOMENTARZE
I też tak z grubsza napiszę, co tam się działo u mnie.
9 lipca 2011 (sobota)
IV Bieg Herbowy Dębowa
Czas: 00:43:29· Dystans: 8km 200m · Tempo: 00:05:18/km
Jechaliśmy na urlop do Czech. I jakoś tak po drodze znalazły się zawody. To przecież trzeba pobiec .
To jeden z moich najgorszych biegów. Wystartowałam w nowiusieńkich butkach, które tak lekko poniosły, że chyba na początku było zbyt szybko (nie wiem, bo zapomniałam o zegarku). Potem się zaczęło. Na drugim kilometrze miałam w ustach już tylko piach. I coś tam lekko kolka o sobie dawała znać. Zwolniłam, bo przecież miałam jeszcze do przejechania 450 km i nie mogłam się tak wykończyć. Jednakże na 6 km postanowiłam przyspieszyć. Zaczęłam biec naprawdę fajnie. Wyprzedziłam sobie leciutko kilka osób i zamierzałam tak dobiec do mety. I wtedy mnie złapała na dobre. Kolka taka, że nie byłam w stanie oddychać. Ból potworny i mdłości. Cóż było robić. Miałam dwa wyjścia. Albo rozpłakać się i paść gdzieś na poboczu. Albo zacisnąć zęby, zwolnić i popatrzeć jak inni wyprzedzają. Wybrałam druga oczywiście opcję, bo kto by mnie szukał na tym poboczu. Ale było to bolesne. Zawsze to ja na końcówkach wyprzedzam, a tym razem razem byłam celem. Ech, bolało to. Każda jednak próba przyspieszenia powodowała kolejny atak. Dotruchtałam do mety. Ostatnie 300 metrów, to był jeszcze zryw do ładnego stylu, ale to tylko po to, by podbudować się psychicznie.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
9-15 lipca 2011 (URLOP)
W Czechach. Biegania było mało. Więcej spacerów z dziećmi. Coś tam czasem podbiegałam. A to 300 metrów, a to 400, raz nawet ze dwa kilometry po parku. W sumie - bardzo niewiele.
KOMENTARZE
W Czechach. Biegania było mało. Więcej spacerów z dziećmi. Coś tam czasem podbiegałam. A to 300 metrów, a to 400, raz nawet ze dwa kilometry po parku. W sumie - bardzo niewiele.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
16 lipca 2011 (sobota)
BAWARIA .
Jak się jest w Czechach, to się ma rzut beretem do Niemiec. Myśmy mieli jakieś 5 km. I tak się kiedyś zgadałyśmy z Bawareczką, że otrzymaliśmy od niej zaproszenie na Bawarię. Okazało się, że na Bawarię, to już taki rzut beretem nie jest. A na Dolną Bawarię, to już w ogóle . Ale co tam!
Oczywiście musieliśmy trochę pobiegać na, znanych mi z opisów, trasach. Szanowni gospodarze zaproponowali bardzo fajną traskę. Początkowo biegliśmy razem, a potem panowie przyspieszyli do swojego truchtu, a my dalej spokojnie. Trasa prześliczna! Ach, żebym ja takie miała tuż za progiem!
KOMENTARZE
BAWARIA .
Jak się jest w Czechach, to się ma rzut beretem do Niemiec. Myśmy mieli jakieś 5 km. I tak się kiedyś zgadałyśmy z Bawareczką, że otrzymaliśmy od niej zaproszenie na Bawarię. Okazało się, że na Bawarię, to już taki rzut beretem nie jest. A na Dolną Bawarię, to już w ogóle . Ale co tam!
Oczywiście musieliśmy trochę pobiegać na, znanych mi z opisów, trasach. Szanowni gospodarze zaproponowali bardzo fajną traskę. Początkowo biegliśmy razem, a potem panowie przyspieszyli do swojego truchtu, a my dalej spokojnie. Trasa prześliczna! Ach, żebym ja takie miała tuż za progiem!
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
17 lipca 2011 (niedziela)
10. Neukirchen Läuft
Czas: 00:51:10· Dystans: 9km 800m
A oczywiście, jak się jest na Bawarii, to grzechem byłoby nie pobieganie na zawodach . A najbliższe zawody były a Austrii.
Znowu w pięknie śmigających butkach. Początek a doborowym towarzystwie Bawareczki. A potem samotnie. Z widokiem na Alpy! Cudownie!
Troszkę tę cudowność zaburzył upał. Najtrudniejszy dla mnie był fragment, gdy biegliśmy a z obu stron rosła kukurydza. Ani odrobiny wiatru. Gorący asfalt, tunel w kukurydzy i palące słońce. Jak tylko pomyślę, to pot po plecach mi spływa.
Ostatecznie całkiem nieźle. Czas nieco lepszy niż w Bukownie (gdzie było o 200 metrów więcej) ale trasa dużo trudniejsza a i pogoda nie rozpieszczała.
Impreza świetna!
A potem druga. U sąsiadów Bawareczki. Ileż mnie to stresu kosztowało! Ale w końcu okazało się, że nie taki diabeł straszny... I jeszcze trochę alkoholu a i po bawarsku zaczęłabym mówić .
Szkoda tylko, że tak to szybko minęło i czas był wracać do domu.
KOMENTARZE
10. Neukirchen Läuft
Czas: 00:51:10· Dystans: 9km 800m
A oczywiście, jak się jest na Bawarii, to grzechem byłoby nie pobieganie na zawodach . A najbliższe zawody były a Austrii.
Znowu w pięknie śmigających butkach. Początek a doborowym towarzystwie Bawareczki. A potem samotnie. Z widokiem na Alpy! Cudownie!
Troszkę tę cudowność zaburzył upał. Najtrudniejszy dla mnie był fragment, gdy biegliśmy a z obu stron rosła kukurydza. Ani odrobiny wiatru. Gorący asfalt, tunel w kukurydzy i palące słońce. Jak tylko pomyślę, to pot po plecach mi spływa.
Ostatecznie całkiem nieźle. Czas nieco lepszy niż w Bukownie (gdzie było o 200 metrów więcej) ale trasa dużo trudniejsza a i pogoda nie rozpieszczała.
Impreza świetna!
A potem druga. U sąsiadów Bawareczki. Ileż mnie to stresu kosztowało! Ale w końcu okazało się, że nie taki diabeł straszny... I jeszcze trochę alkoholu a i po bawarsku zaczęłabym mówić .
Szkoda tylko, że tak to szybko minęło i czas był wracać do domu.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
19 lipca 2011 (wtorek)
Czas: 00:57:05· Dystans: 9km 700m · Tempo: 00:05:53/km
Wpadam tu tylko na kilka słów, bo widzę, że znowu nie zrobiłam wpisu. Mam fajna książkę i jakoś się trudno oderwać . A w pracy popsułam klawiaturę.
We wtorek na bieganie wyszłam w podłym nastroju. Byłam u fryzjera i zupełnie się z panią nie zrozumiałyśmy. Ostrzygła mnie strasznie krótko . I biegam sobie taka wściekła między kibicami zmierzającymi na mecz z papierosami w zębach, klucząc między bandą (około 150) dzieciaków i nagle gdzieś z dala widzę Flądrę. Wojtek ją goni i na chwilę przerywamy treningi. Spotkanie z Basią, choć krótkie, od razu poprawiło mi nastrój. A krótki bieg w jej towarzystwie w tempie 4:25/km wprawił mnie w stan dzikiej radości! Umiem biegać tak szybko. Krótko, bo krótko, ale przecież potrafię! No, wykończyłam się bardzo, ale co tam! Może kiedyś przebiegnę w tym tempie więcej niż 300 metrów.
KOMENTARZE
Czas: 00:57:05· Dystans: 9km 700m · Tempo: 00:05:53/km
Wpadam tu tylko na kilka słów, bo widzę, że znowu nie zrobiłam wpisu. Mam fajna książkę i jakoś się trudno oderwać . A w pracy popsułam klawiaturę.
We wtorek na bieganie wyszłam w podłym nastroju. Byłam u fryzjera i zupełnie się z panią nie zrozumiałyśmy. Ostrzygła mnie strasznie krótko . I biegam sobie taka wściekła między kibicami zmierzającymi na mecz z papierosami w zębach, klucząc między bandą (około 150) dzieciaków i nagle gdzieś z dala widzę Flądrę. Wojtek ją goni i na chwilę przerywamy treningi. Spotkanie z Basią, choć krótkie, od razu poprawiło mi nastrój. A krótki bieg w jej towarzystwie w tempie 4:25/km wprawił mnie w stan dzikiej radości! Umiem biegać tak szybko. Krótko, bo krótko, ale przecież potrafię! No, wykończyłam się bardzo, ale co tam! Może kiedyś przebiegnę w tym tempie więcej niż 300 metrów.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
21 lipca 2011 (czwartek)
A dziś biegania nici. Wlazło mi coś pod lewą łopatkę. Byłam wczoraj na koncercie i może źle siedziałam, sama nie wiem. Jak wyszłam, to zaczęło mnie coś kłuć. I bardzo szybko bolało coraz bardziej. Ręka też. I nie mogłam wziąć głębszego oddechu, bo tak bardzo uwierało. Z trudem doczłapałam do domu. Wojtek trochę rozmasował. Dziś boli nadal. Głębszy oddech i energiczniejsze ruchy są niemożliwe, więc odpuściłam sobie. Jutro może będzie lepiej.
A tak w ogóle, to jutro wyjeżdżam. Późnym wieczorkiem pakujemy się do pociągu i zmierzamy w stronę Gdańska. A wiec znowu mnie tu nie będzie.
W najbliższym czasie pobiegam w Lęborku 10 km i półmaraton w Pucku. O ile łopatka odpuści.
A potem obóz biegowy. Mam nadzieję, że dam radę.
KOMENTARZE
A dziś biegania nici. Wlazło mi coś pod lewą łopatkę. Byłam wczoraj na koncercie i może źle siedziałam, sama nie wiem. Jak wyszłam, to zaczęło mnie coś kłuć. I bardzo szybko bolało coraz bardziej. Ręka też. I nie mogłam wziąć głębszego oddechu, bo tak bardzo uwierało. Z trudem doczłapałam do domu. Wojtek trochę rozmasował. Dziś boli nadal. Głębszy oddech i energiczniejsze ruchy są niemożliwe, więc odpuściłam sobie. Jutro może będzie lepiej.
A tak w ogóle, to jutro wyjeżdżam. Późnym wieczorkiem pakujemy się do pociągu i zmierzamy w stronę Gdańska. A wiec znowu mnie tu nie będzie.
W najbliższym czasie pobiegam w Lęborku 10 km i półmaraton w Pucku. O ile łopatka odpuści.
A potem obóz biegowy. Mam nadzieję, że dam radę.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
W telegraficznym skrócie:
22 lipca 2011 (piątek)
W piątek po pracy udało się zrobić kilka kilometrów. Chyba coś koło 6,5. A potem do pociągu i do Gdańska.
24 lipca 2011 (niedziela)
10 km na zawodach w Lęborku. Trasa fajna, ale odcinki po bruku spowalniały. Ostatecznie udało mi się pokonać ten dystans w 54:15.
26 lipca 2011 (wtorek)
Prawie 10 km po lasach nadmorskich. A potem około 1,5 km boso po plaży na linii brzegowej. Fantastyczne uczucie. Bawiłam się jak małe dziecko i śmiałam się w głos. Dobrze, że ludzi było niewielu .
28 lipca 2011 (czwartek)
Dwa okrążenie wokół jeziora Otomińskiego. Około 8,5 km. Piękny kros.
30 lipca 2011 (sobota)
III Półmaraton Ziemi Puckiej. W planie miałam pokonanie go poniżej dwóch godzin, aczkolwiek godziłam się z myślą, że może to nie wyjść. Po pierwszych trzech kilometrach nastawiałam się na wynik w granicach 2:03. Na piątym miałam 29 minut. Potem spotkałam jednak jakiegoś pana i razem dalej ciągnęliśmy ten wózek. Musieliśmy przyspieszyć, bo na 10 km było 57 minut. Na piętnastym już wiedziałam, że poniżej dwóch godzin to zejdę na pewno. Pytanie tylko o ile. Na metę wbiegłam z czasem 1:58:15.
2 sierpnia 2011 (wtorek)
Miałam dziś pobiegać, ale nie pobiegam. Mam się oszczędzać. Wczoraj spotkała mnie przykra przygoda. Wracałam pociągiem z Gdańska do Krakowa. Już na dworcu coś mnie swędziało. Z minuty na minutę bardziej. W pociągu myślałam, że zwariuję. Coś koło Tczewa zaczęły mi się robić czerwone plamy na ciele. Zaraz potem wyskoczyły na tym białawe bąble. W Malborku już nie swędziało, tylko paliło żywym ogniem. To było straszne. Przed Iławą karetka pogotowia zabrała mnie prosto z pociągu do szpitala. Jakieś zastrzyki, kroplówki i po godzinie moje ciało wróciło do normy. Kontynuowałam podróż. Przed Warszawą na dłoni wyskoczyły mi czerwone kropki. W związku z tym, że pociąg miał dłuższy postój, to pobiegłam do apteki zrealizować receptę na lekarstwa przeciwalergiczne. Swoją drogą nie tak łatwo znaleźć aptekę w pobliżu dworca. Sprawne nogi pomogły nie spóźnić się na pociąg. Zażyłam, co kupiłam i do Krakowa dojechałam bez sensacji. W domu już tak pięknie nie było. Położyłam się spać z lekko swędzącą skórą i o pierwszej w nocy obudził mnie ból i pieczenie skóry. Wyglądałam jakbym się cały dzień smażyła na słońcu. A czułam się jak czarownica na stosie. Szybciutko zażyłam kolejną dawkę leku. Pomogło. Dziś byłam u lekarza, bo niepokojąco podpuchły mi dłonie. Na razie wszystko jest w porządku, ale jak napisałam mam się oszczędzać i przez chwilę nie biegać. Nie wiem jak będzie z obozem biegowym... Jeśli dziś w nocy nic się nie stanie, to mam od lekarza pozwolenie. Jeśli znowu będzie jakiś atak, tego nieznanego mi dotąd paskudztwa, to mam nie jechać, albo jechać i nie biegać. Tylko co mi po obozie biegowym bez biegania. Trzymajcie kciuki!
KOMENTARZE
22 lipca 2011 (piątek)
W piątek po pracy udało się zrobić kilka kilometrów. Chyba coś koło 6,5. A potem do pociągu i do Gdańska.
24 lipca 2011 (niedziela)
10 km na zawodach w Lęborku. Trasa fajna, ale odcinki po bruku spowalniały. Ostatecznie udało mi się pokonać ten dystans w 54:15.
26 lipca 2011 (wtorek)
Prawie 10 km po lasach nadmorskich. A potem około 1,5 km boso po plaży na linii brzegowej. Fantastyczne uczucie. Bawiłam się jak małe dziecko i śmiałam się w głos. Dobrze, że ludzi było niewielu .
28 lipca 2011 (czwartek)
Dwa okrążenie wokół jeziora Otomińskiego. Około 8,5 km. Piękny kros.
30 lipca 2011 (sobota)
III Półmaraton Ziemi Puckiej. W planie miałam pokonanie go poniżej dwóch godzin, aczkolwiek godziłam się z myślą, że może to nie wyjść. Po pierwszych trzech kilometrach nastawiałam się na wynik w granicach 2:03. Na piątym miałam 29 minut. Potem spotkałam jednak jakiegoś pana i razem dalej ciągnęliśmy ten wózek. Musieliśmy przyspieszyć, bo na 10 km było 57 minut. Na piętnastym już wiedziałam, że poniżej dwóch godzin to zejdę na pewno. Pytanie tylko o ile. Na metę wbiegłam z czasem 1:58:15.
2 sierpnia 2011 (wtorek)
Miałam dziś pobiegać, ale nie pobiegam. Mam się oszczędzać. Wczoraj spotkała mnie przykra przygoda. Wracałam pociągiem z Gdańska do Krakowa. Już na dworcu coś mnie swędziało. Z minuty na minutę bardziej. W pociągu myślałam, że zwariuję. Coś koło Tczewa zaczęły mi się robić czerwone plamy na ciele. Zaraz potem wyskoczyły na tym białawe bąble. W Malborku już nie swędziało, tylko paliło żywym ogniem. To było straszne. Przed Iławą karetka pogotowia zabrała mnie prosto z pociągu do szpitala. Jakieś zastrzyki, kroplówki i po godzinie moje ciało wróciło do normy. Kontynuowałam podróż. Przed Warszawą na dłoni wyskoczyły mi czerwone kropki. W związku z tym, że pociąg miał dłuższy postój, to pobiegłam do apteki zrealizować receptę na lekarstwa przeciwalergiczne. Swoją drogą nie tak łatwo znaleźć aptekę w pobliżu dworca. Sprawne nogi pomogły nie spóźnić się na pociąg. Zażyłam, co kupiłam i do Krakowa dojechałam bez sensacji. W domu już tak pięknie nie było. Położyłam się spać z lekko swędzącą skórą i o pierwszej w nocy obudził mnie ból i pieczenie skóry. Wyglądałam jakbym się cały dzień smażyła na słońcu. A czułam się jak czarownica na stosie. Szybciutko zażyłam kolejną dawkę leku. Pomogło. Dziś byłam u lekarza, bo niepokojąco podpuchły mi dłonie. Na razie wszystko jest w porządku, ale jak napisałam mam się oszczędzać i przez chwilę nie biegać. Nie wiem jak będzie z obozem biegowym... Jeśli dziś w nocy nic się nie stanie, to mam od lekarza pozwolenie. Jeśli znowu będzie jakiś atak, tego nieznanego mi dotąd paskudztwa, to mam nie jechać, albo jechać i nie biegać. Tylko co mi po obozie biegowym bez biegania. Trzymajcie kciuki!
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
I znowu w skrócie, bo już nic nie pamiętam :
OBÓZ BIEGOWY - SZKLARSKA PORĘBA
4 sierpnia 2011 (czwartek)
Przyjechaliśmy do Szklarskiej Poręby. Pierwszy trening po obiedzie. Około 7,5 km. Grupa bardzo silna. A ja gdzieś tam z tyłu stawki. i tak zostanie prawie do konca obozu.
5 sierpnia 2011 (piątek)
Przed śniadaniem rozruch i około 1-1,5 km plus różne ćwiczenia. W sumie około pół godzinki ruchu.
Przed obiadem trening właściwy po pięknej trasie. W towarzystwie Bawareczki, bo reszta poleciała. Wyszło około 8 km.
Przed kolacją znowu trening. Tym razem na stadionie. Trochę truchtu, a potem rytmy i inne ćwiczenia.
6 sierpnia 2011 (sobota)
Przed śniadaniem rozruch.
Przed obiadem długie wybieganie. Piękna, choć wymagająca trasa Pod reglami. Około 15,5 km.
Przed kolacją - sauna.
7 sierpnia 2011 (niedziela)
Przed śniadaniem rozruch.
Przed obiadem stadion i interwały. Bardzo mi się spodobał ten trening. Polegał na tym, że biegaliśmy jedno kółko na stadionie z określoną prędkością, potem odpoczynek w truchcie i kolejne kółko. I tak 10 razy. Bardzo ciekawym doświadczeniem było utrzymywanie zadanego tempa. Udało mi się to do szóstego powtórzenia. Potem było szybciej.
Przed kolacją - core stability.
8 sierpnia 2011 (poniedziałek)
Przed śniadaniem - rozruch.
Przed obiadem - Jakuszyce. I znowu piękna trasa. A potem szybkie i ładne przebieżki.
Przed kolacją - piłki lekarskie.
9 sierpnia 2011 (wtorek)
Przed śniadaniem - rozruch.
Przed obiadem - długie wybieganie. To był bieg! Przydał się plecak i te wszystkie rzeczy, które w nim z takim poświęceniem nosiłam. Początkowo było ciepło. Potem jakby zaczęło kropić. Szybko kropienie przeszło w ulewę. Przydał się długi rękaw, przydała się kurtka. Przydałyby się rękawiczki i czapka. Było zimno. Bardzo zimno deszcz zacinał. A my na szczytach. Żadnej osłony, żadnego drzewka. gdy dobiegłyśmy na najwyższy punkt w okolicy, to musiałyśmy podjąć decyzję. 18 km, czy któryś z dłuższych wariantów. Dziewczyny zawróciły. A ja miałam chwilę wahania. Po namyśle stwierdziłam, że 18 km, to trochę mało i podjęłam wyzwanie. Samotnie ruszyłam przed siebie. Deszcz, zimno, góry i ja. Po jakimś czasie dobiegłam do lasu i jakoś cieplej się zrobiło. I deszcz przestał padać. I nawet zobaczyłam majaczącą w dali sylwetkę biegacza. A właściwie biegaczki. Postanowiłam ją dogonić i już resztę trasy spędziłam w przemiłym towarzystwie Oli. Biegło się nam tak dobrze, że pomimo iż miałam w planie opcję 22 km, to zdecydowałam się na więcej. Po drodze znowu padało, znowu świeciło słońce, grzybów rosło mnóstwo, a my biegłyśmy i biegłyśmy. Takie tup, tup, tup. Dogoniły nas i przegoniły dwie gazele, dołączył Adam. A my biegłyśmy i biegłyśmy. Naprawdę super wybieganie. Gdy dobiegłyśmy do hotelu, to oczywiście wszyscy byli już na miejscu. Niektórzy nawet zdążyli zapomnieć, że biegali. Ale nikt nie miał takiego jak my komitetu powitalnego. Tylko czerwonego dywanu zabrakło .Wyszło około 27 km. I zimny prysznic, bo w hotelu popsuł się piec.
Przed kolacją "trening obwodowy" . W "Fantazji". Tak boskich ciastek, to ja nigdy nie jadłam. Zresztą "treningi obwodowe" były częściej, ale już nie pamiętam w jakie dni. Tak czy inaczej, nie tylko ja pracowałam nad obwodami. Zawsze, jak się wchodziło do "Fantazji", to już ktoś z naszej ekipy był. A jeśli przypadkiem nie, to już za chwilkę ktoś przychodził. Trenerzy też ciężko pracowali .
10 sierpnia 2011 (środa)
Przed śniadaniem - rozruch.
Przed obiadem - powolne rozbieganie długiego wybiegania. Zakręt śmierci. Jak zwykle plotkowanie z Bawareczką. I jakieś 5,6 km.
Przed kolacją poddałam się. Nie poszłam na ostatni trening. Moje ciało i moja psychika odmówiły posłuszeństwa. Zostałam w łóżku z książką.
11 sierpnia 2011 (wtorek)
ZAWODY
Sprawdzian na 3 km. Pięknie to zostało opisane TU, więc nie będę się powtarzać. Dodam tylko, że dałam z siebie absolutnie wszystko. Po bieganiu straciłam głos i apetyt. Ale warto było! Pierwszy raz w życiu metę przekroczyłam jako PIERWSZA! Nieważne, że wcześniej niż inni startowałam . Na plecach mi dyszał PanTalon, ale się nie dałam. A tak w ogóle, to bibliotekarze są najlepsi! PanTalon też jest bibliotekarzem i na metę wbiegł jako pierwszy z mężczyzn. Powinni dać nam podwyżkę za łamanie stereotypu bibliotekarza .
PODSUMOWANIE
Było wspaniale. Towarzystwo świetne! Kilometrów zrobiłam grubo ponad 90. Żal tylko, że tak szybko się to wszystko skończyło. No, i pomimo, że większość biegów i posiłków spędziłam w towarzystwie Bawareczki, to i tak czuję pewien niedosyt. Za mało czasu. Zresztą z każdym z uczestników spędziłam za mało czasu. Już myślę o następnym obozie .
KOMENTARZE
OBÓZ BIEGOWY - SZKLARSKA PORĘBA
4 sierpnia 2011 (czwartek)
Przyjechaliśmy do Szklarskiej Poręby. Pierwszy trening po obiedzie. Około 7,5 km. Grupa bardzo silna. A ja gdzieś tam z tyłu stawki. i tak zostanie prawie do konca obozu.
5 sierpnia 2011 (piątek)
Przed śniadaniem rozruch i około 1-1,5 km plus różne ćwiczenia. W sumie około pół godzinki ruchu.
Przed obiadem trening właściwy po pięknej trasie. W towarzystwie Bawareczki, bo reszta poleciała. Wyszło około 8 km.
Przed kolacją znowu trening. Tym razem na stadionie. Trochę truchtu, a potem rytmy i inne ćwiczenia.
6 sierpnia 2011 (sobota)
Przed śniadaniem rozruch.
Przed obiadem długie wybieganie. Piękna, choć wymagająca trasa Pod reglami. Około 15,5 km.
Przed kolacją - sauna.
7 sierpnia 2011 (niedziela)
Przed śniadaniem rozruch.
Przed obiadem stadion i interwały. Bardzo mi się spodobał ten trening. Polegał na tym, że biegaliśmy jedno kółko na stadionie z określoną prędkością, potem odpoczynek w truchcie i kolejne kółko. I tak 10 razy. Bardzo ciekawym doświadczeniem było utrzymywanie zadanego tempa. Udało mi się to do szóstego powtórzenia. Potem było szybciej.
Przed kolacją - core stability.
8 sierpnia 2011 (poniedziałek)
Przed śniadaniem - rozruch.
Przed obiadem - Jakuszyce. I znowu piękna trasa. A potem szybkie i ładne przebieżki.
Przed kolacją - piłki lekarskie.
9 sierpnia 2011 (wtorek)
Przed śniadaniem - rozruch.
Przed obiadem - długie wybieganie. To był bieg! Przydał się plecak i te wszystkie rzeczy, które w nim z takim poświęceniem nosiłam. Początkowo było ciepło. Potem jakby zaczęło kropić. Szybko kropienie przeszło w ulewę. Przydał się długi rękaw, przydała się kurtka. Przydałyby się rękawiczki i czapka. Było zimno. Bardzo zimno deszcz zacinał. A my na szczytach. Żadnej osłony, żadnego drzewka. gdy dobiegłyśmy na najwyższy punkt w okolicy, to musiałyśmy podjąć decyzję. 18 km, czy któryś z dłuższych wariantów. Dziewczyny zawróciły. A ja miałam chwilę wahania. Po namyśle stwierdziłam, że 18 km, to trochę mało i podjęłam wyzwanie. Samotnie ruszyłam przed siebie. Deszcz, zimno, góry i ja. Po jakimś czasie dobiegłam do lasu i jakoś cieplej się zrobiło. I deszcz przestał padać. I nawet zobaczyłam majaczącą w dali sylwetkę biegacza. A właściwie biegaczki. Postanowiłam ją dogonić i już resztę trasy spędziłam w przemiłym towarzystwie Oli. Biegło się nam tak dobrze, że pomimo iż miałam w planie opcję 22 km, to zdecydowałam się na więcej. Po drodze znowu padało, znowu świeciło słońce, grzybów rosło mnóstwo, a my biegłyśmy i biegłyśmy. Takie tup, tup, tup. Dogoniły nas i przegoniły dwie gazele, dołączył Adam. A my biegłyśmy i biegłyśmy. Naprawdę super wybieganie. Gdy dobiegłyśmy do hotelu, to oczywiście wszyscy byli już na miejscu. Niektórzy nawet zdążyli zapomnieć, że biegali. Ale nikt nie miał takiego jak my komitetu powitalnego. Tylko czerwonego dywanu zabrakło .Wyszło około 27 km. I zimny prysznic, bo w hotelu popsuł się piec.
Przed kolacją "trening obwodowy" . W "Fantazji". Tak boskich ciastek, to ja nigdy nie jadłam. Zresztą "treningi obwodowe" były częściej, ale już nie pamiętam w jakie dni. Tak czy inaczej, nie tylko ja pracowałam nad obwodami. Zawsze, jak się wchodziło do "Fantazji", to już ktoś z naszej ekipy był. A jeśli przypadkiem nie, to już za chwilkę ktoś przychodził. Trenerzy też ciężko pracowali .
10 sierpnia 2011 (środa)
Przed śniadaniem - rozruch.
Przed obiadem - powolne rozbieganie długiego wybiegania. Zakręt śmierci. Jak zwykle plotkowanie z Bawareczką. I jakieś 5,6 km.
Przed kolacją poddałam się. Nie poszłam na ostatni trening. Moje ciało i moja psychika odmówiły posłuszeństwa. Zostałam w łóżku z książką.
11 sierpnia 2011 (wtorek)
ZAWODY
Sprawdzian na 3 km. Pięknie to zostało opisane TU, więc nie będę się powtarzać. Dodam tylko, że dałam z siebie absolutnie wszystko. Po bieganiu straciłam głos i apetyt. Ale warto było! Pierwszy raz w życiu metę przekroczyłam jako PIERWSZA! Nieważne, że wcześniej niż inni startowałam . Na plecach mi dyszał PanTalon, ale się nie dałam. A tak w ogóle, to bibliotekarze są najlepsi! PanTalon też jest bibliotekarzem i na metę wbiegł jako pierwszy z mężczyzn. Powinni dać nam podwyżkę za łamanie stereotypu bibliotekarza .
PODSUMOWANIE
Było wspaniale. Towarzystwo świetne! Kilometrów zrobiłam grubo ponad 90. Żal tylko, że tak szybko się to wszystko skończyło. No, i pomimo, że większość biegów i posiłków spędziłam w towarzystwie Bawareczki, to i tak czuję pewien niedosyt. Za mało czasu. Zresztą z każdym z uczestników spędziłam za mało czasu. Już myślę o następnym obozie .
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
12 sierpnia 2011 (piątek)
Przed śniadaniem rozruch . Niecałe dwa kilometry. A potem pranie, prasowanie, sprzątanie i szykowanie się na powrót dzieci do domu . I przyjecie gości.
KOMENTARZE
Przed śniadaniem rozruch . Niecałe dwa kilometry. A potem pranie, prasowanie, sprzątanie i szykowanie się na powrót dzieci do domu . I przyjecie gości.
KOMENTARZE