Alexia - mimo wszystko :)
Moderator: infernal
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
22 marca 2011 (wtorek)
9 km
53 minuty
A dziś już prawdziwe bieganie. To znaczy na miarę moich możliwości. Oczywiście Asia na karate a ja na Błonia. Pierwsze kółko powolutku. Drugie nieco przyspieszyłam. Czułam, że biegnę pięknie . Nie jakoś bardzo szybko, ale dynamicznie i tak jak lubię. Czuję wtedy, że na prawdę jestem biegaczem a nie tylko truchtaczem. Pomimo, że żadnych oszałamiających prędkości nie osiągam. I podczas tego ładnego biegu zdarzyła mi się bardzo miła i motywująca rzecz. Wyprzedzałam właśnie jakąś biegnącą parę. Rozmawiali sobie o bieganiu. Usłyszałam taki fragment:
- ... bo każdy ma własny rytm, jeden biega wolno drugi szybko. Ta pani na przykład bardzo szybko biegnie...
Nie muszę chyba mówić, że byłam jedyną biegnącą panią w zasięgu wzroku (oprócz tej, która te słowa wypowiadała). I nie muszę też chyba dodawać jak wielkie skrzydła mi urosły?
KOMENTARZE
9 km
53 minuty
A dziś już prawdziwe bieganie. To znaczy na miarę moich możliwości. Oczywiście Asia na karate a ja na Błonia. Pierwsze kółko powolutku. Drugie nieco przyspieszyłam. Czułam, że biegnę pięknie . Nie jakoś bardzo szybko, ale dynamicznie i tak jak lubię. Czuję wtedy, że na prawdę jestem biegaczem a nie tylko truchtaczem. Pomimo, że żadnych oszałamiających prędkości nie osiągam. I podczas tego ładnego biegu zdarzyła mi się bardzo miła i motywująca rzecz. Wyprzedzałam właśnie jakąś biegnącą parę. Rozmawiali sobie o bieganiu. Usłyszałam taki fragment:
- ... bo każdy ma własny rytm, jeden biega wolno drugi szybko. Ta pani na przykład bardzo szybko biegnie...
Nie muszę chyba mówić, że byłam jedyną biegnącą panią w zasięgu wzroku (oprócz tej, która te słowa wypowiadała). I nie muszę też chyba dodawać jak wielkie skrzydła mi urosły?
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
23 marca 2011 (środa)
rolki
Nie miałam dziś w planie żadnych aktywności fizycznych. Gdy tak się pławiłam w słodkim lenistwie, a mięśnie odpoczywały, to piknęła komórka. Kolega kupił sobie rolki i szukał partnera do inauguracji sezonu. Na początku się wahałam, bo jakże to tak, miałam odpoczywać, ale rolki kusiły i wołały mnie gromkim głosem. Poddałam się i nie żałuję. Mięśnie odzwyczajone i jeździłam jak pokraka, ale nic to! Po pierwszych 10 minutach miałam dość, ale później się rozkręciłam. Wyszło coś koło godzinki raczej spokojnej jazdy.
KOMENTARZE
rolki
Nie miałam dziś w planie żadnych aktywności fizycznych. Gdy tak się pławiłam w słodkim lenistwie, a mięśnie odpoczywały, to piknęła komórka. Kolega kupił sobie rolki i szukał partnera do inauguracji sezonu. Na początku się wahałam, bo jakże to tak, miałam odpoczywać, ale rolki kusiły i wołały mnie gromkim głosem. Poddałam się i nie żałuję. Mięśnie odzwyczajone i jeździłam jak pokraka, ale nic to! Po pierwszych 10 minutach miałam dość, ale później się rozkręciłam. Wyszło coś koło godzinki raczej spokojnej jazdy.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
24 marca 2011 (czwartek)
9,500
6:08/km
Dziś klasy nie było. Dziś była masakra jakaś. Zero mocy, zero siły. Na dodatek wiatr. Tak silny, że chwilami człowiek niemalże w miejscu stał, mimo intensywnego poruszania nogami. Na dodatek gorąco! Dziś zaczynałam bieganie z pracy. Przed wyjściem pytałam dwóch zaprzyjaźnionych studentów jak to jest na zewnątrz. Obaj zgodnie powiedzieli, że jest paskudnie zimny wiatr. No więc posłuchałam "dobrych" rad i założyłam pod krótki rękawek, czarny długi rękaw. Oczywiście wiatr był mocny, ale był to cieplutki halny. Wyobrażacie sobie 16 stopni w cieniu (na Błoniach to raczej słonecznie jest) a ja w dwóch warstwach. Taki posmak upalnego lata.
Tak, czy inaczej trening zaliczony. Idę się bawić. Najpierw tylko dzieci jeszcze ze szkoły przyprowadzę .
KOMENTARZE
9,500
6:08/km
Dziś klasy nie było. Dziś była masakra jakaś. Zero mocy, zero siły. Na dodatek wiatr. Tak silny, że chwilami człowiek niemalże w miejscu stał, mimo intensywnego poruszania nogami. Na dodatek gorąco! Dziś zaczynałam bieganie z pracy. Przed wyjściem pytałam dwóch zaprzyjaźnionych studentów jak to jest na zewnątrz. Obaj zgodnie powiedzieli, że jest paskudnie zimny wiatr. No więc posłuchałam "dobrych" rad i założyłam pod krótki rękawek, czarny długi rękaw. Oczywiście wiatr był mocny, ale był to cieplutki halny. Wyobrażacie sobie 16 stopni w cieniu (na Błoniach to raczej słonecznie jest) a ja w dwóch warstwach. Taki posmak upalnego lata.
Tak, czy inaczej trening zaliczony. Idę się bawić. Najpierw tylko dzieci jeszcze ze szkoły przyprowadzę .
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
26 marca 2011 (sobota)
prawie 9 km
średnia 6:02/km
Dziś trening na stadionie na Groblach. Biegam, bo lubię .
Do stadionu sobie dotruchtałam z plecaczkiem na plecach. Powolutku i bez pośpiechu. Potem truchcik rozgrzewkowy z całą grupą. Starałam się tę część treningu zrobić, tak dla odmiany, na śródstopiu. I nawet wyszło. A potem to ciężka harówka.
Trzy kółka szybko, jedno w truchcie lub marszu i tak pięć serii. Po pierwszej już ciężko łapałam oddech, a potem było coraz ciężej. Ten trucht, to było ledwo szuranie, ale za to bieg szybki. Wykończyłam się kompletnie. Dobrze, że biegałam w towarzystwie, bo prawdopodobnie nie utrzymałabym tempa.
Rozciąganie było super, ale jak doszło do ćwiczeń siłowych to już mięśnie odmawiały posłuszeństwa.
Jestem kompletnie wymordowana, ale tak lubię.
Fajna jest ta akcja. Z przyjemnością patrzyłam na dziewczyny, które przetruchtały całe pół godziny. Ludzie zaczynają się ruszać i widzą, że bieganie nie jest takie straszne. Szkoda tylko, że tak mało z nimi porozmawiałam. Jakiś trening muszę zrobić nie z grupą zaawansowaną, tylko z nimi truchtając.
Jutro, to chyba się nie ruszę.
KOMENTARZE
prawie 9 km
średnia 6:02/km
Dziś trening na stadionie na Groblach. Biegam, bo lubię .
Do stadionu sobie dotruchtałam z plecaczkiem na plecach. Powolutku i bez pośpiechu. Potem truchcik rozgrzewkowy z całą grupą. Starałam się tę część treningu zrobić, tak dla odmiany, na śródstopiu. I nawet wyszło. A potem to ciężka harówka.
Trzy kółka szybko, jedno w truchcie lub marszu i tak pięć serii. Po pierwszej już ciężko łapałam oddech, a potem było coraz ciężej. Ten trucht, to było ledwo szuranie, ale za to bieg szybki. Wykończyłam się kompletnie. Dobrze, że biegałam w towarzystwie, bo prawdopodobnie nie utrzymałabym tempa.
Rozciąganie było super, ale jak doszło do ćwiczeń siłowych to już mięśnie odmawiały posłuszeństwa.
Jestem kompletnie wymordowana, ale tak lubię.
Fajna jest ta akcja. Z przyjemnością patrzyłam na dziewczyny, które przetruchtały całe pół godziny. Ludzie zaczynają się ruszać i widzą, że bieganie nie jest takie straszne. Szkoda tylko, że tak mało z nimi porozmawiałam. Jakiś trening muszę zrobić nie z grupą zaawansowaną, tylko z nimi truchtając.
Jutro, to chyba się nie ruszę.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
27 marca 2011 (niedziela)
nieco ponad 5 km
średnia: lepiej nie mówić
No, i się nie ruszyłam. Mam już swoje lata, jakiś czas też już biegam, a co rusz odkrywam partie mięśni, o których dotychczas nie miałam pojęcia. Dziś bolą mnie absolutnie wszystkie mięśnie i ścięgna, które łączą nogi z resztą ciała. Pośladki też.
Aby to trochę rozchodzić, to wyszłam z dzieciakami na spacer. Poruszałam się jak paralityk i po godzinie wróciłyśmy do domu.
Już myślałam, że dziś nic z biegania nie będzie, ale pod koniec dnie dziewczyny wyprowadziły mnie z równowagi, więc wyszłam z domu tę równowagę odzyskać.
Najpierw powoli jak żółw ociężale... Zaczęłam od spaceru, potem przyspieszyłam do marszu. Każda próba przejścia w trucht nie bardzo wychodziła. Po jakimś kilometrze zaczęłam szurać i tak z chwili, na chwilę się rozpędzałam. Jak lokomotywa . Doszłam do truchtu i tak zostało do końca. Mięśnie pięknie się rozgrzały i pewnie poczłapałabym dłużej, ale nie bardzo mój strój pozwalał na to (dżinsy i polar). Potem dłuuugie rozciąganie. I żyję.
Coś muszę w tych treningach pozmieniać. Chyba trzeba by przerzucić długie wybieganie na jakiś inny dzień tygodnia, bo przecież po tych sobotach, to pewnie zawsze tak kiepsko ze mną będzie. Tylko kiedy znaleźć tyle czasu?
KOMENTARZE
nieco ponad 5 km
średnia: lepiej nie mówić
No, i się nie ruszyłam. Mam już swoje lata, jakiś czas też już biegam, a co rusz odkrywam partie mięśni, o których dotychczas nie miałam pojęcia. Dziś bolą mnie absolutnie wszystkie mięśnie i ścięgna, które łączą nogi z resztą ciała. Pośladki też.
Aby to trochę rozchodzić, to wyszłam z dzieciakami na spacer. Poruszałam się jak paralityk i po godzinie wróciłyśmy do domu.
Już myślałam, że dziś nic z biegania nie będzie, ale pod koniec dnie dziewczyny wyprowadziły mnie z równowagi, więc wyszłam z domu tę równowagę odzyskać.
Najpierw powoli jak żółw ociężale... Zaczęłam od spaceru, potem przyspieszyłam do marszu. Każda próba przejścia w trucht nie bardzo wychodziła. Po jakimś kilometrze zaczęłam szurać i tak z chwili, na chwilę się rozpędzałam. Jak lokomotywa . Doszłam do truchtu i tak zostało do końca. Mięśnie pięknie się rozgrzały i pewnie poczłapałabym dłużej, ale nie bardzo mój strój pozwalał na to (dżinsy i polar). Potem dłuuugie rozciąganie. I żyję.
Coś muszę w tych treningach pozmieniać. Chyba trzeba by przerzucić długie wybieganie na jakiś inny dzień tygodnia, bo przecież po tych sobotach, to pewnie zawsze tak kiepsko ze mną będzie. Tylko kiedy znaleźć tyle czasu?
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
28 marca 2011 (poniedziałek)
fitness
Wczoraj nie mogłam ruszać nogami po sobotnim treningu. Jutro nie będę ruszać rękoma po dzisiejszym. Równowaga musi być .
Dobrze mi zrobiło to wczorajsze wieczorne truchtanie, bo dziś śladu nie było po zakwasach. Zazwyczaj dwa dni po wysiłku jest najgorzej, a tu taka niespodzianka. Bez stresu poszłam więc na dzisiejsze zajęcia. Początek był zwyczajny i nieforsowny, a potem dała nam instruktorka w kość. A raczej w mięśnie. Kilka różnych ćwiczeń na nogi poszło bez przeszkód, trochę gorzej z brzuchem, ale ręce to była istna masakra. Już sobie wyobrażam, jak będę jutro książki w bibliotece nosić .
W sumie o to właśnie mi chodziło, jak się zapisywałam na te zajęcia. Popracować nad zaniedbanymi częściami ciała .
KOMENTARZE
fitness
Wczoraj nie mogłam ruszać nogami po sobotnim treningu. Jutro nie będę ruszać rękoma po dzisiejszym. Równowaga musi być .
Dobrze mi zrobiło to wczorajsze wieczorne truchtanie, bo dziś śladu nie było po zakwasach. Zazwyczaj dwa dni po wysiłku jest najgorzej, a tu taka niespodzianka. Bez stresu poszłam więc na dzisiejsze zajęcia. Początek był zwyczajny i nieforsowny, a potem dała nam instruktorka w kość. A raczej w mięśnie. Kilka różnych ćwiczeń na nogi poszło bez przeszkód, trochę gorzej z brzuchem, ale ręce to była istna masakra. Już sobie wyobrażam, jak będę jutro książki w bibliotece nosić .
W sumie o to właśnie mi chodziło, jak się zapisywałam na te zajęcia. Popracować nad zaniedbanymi częściami ciała .
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
29 marca 2011 (wtorek)
ponad 10 km
ponad godzina
Coś sobie zapomniałam napisać.
Wtorkowy trening odbywał się rano. Zaprowadziłam dziewczyny na 7:45 do szkoły, zostawiłam u nich w szatni kurtkę i pobiegłam. Tak z rana to ja nie bardzo lubię biegać. Śpioch ze mnie i rano niezbyt funkcjonuję, ale wiedziałam, że po południu to nie mam najmniejszych szans (dwa zebrania z rodzicami w szkole). Początkowo było powolutku, bo przecież jeszcze spałam, ale potem się rozkręciłam i zrobiłam siedem całkiem przyzwoitych przebieżek. Szybki powrót do domu, krótkie rozciąganie, prysznic i do pracy (w jeszcze wilgotnych włosach). A w pracy reszta rozciągania. Tak dyskretnie .
Teraz mnie czeka dość ciężki okres, bo cała krakowska rodzina mnie opuszcza na dziesięć dni. Zostaję sama z dziećmi. I z pracą. Mam nadzieję, że mój dokładnie obmyślony plan się powiedzie i uda się pobiegać .
KOMENTARZE
ponad 10 km
ponad godzina
Coś sobie zapomniałam napisać.
Wtorkowy trening odbywał się rano. Zaprowadziłam dziewczyny na 7:45 do szkoły, zostawiłam u nich w szatni kurtkę i pobiegłam. Tak z rana to ja nie bardzo lubię biegać. Śpioch ze mnie i rano niezbyt funkcjonuję, ale wiedziałam, że po południu to nie mam najmniejszych szans (dwa zebrania z rodzicami w szkole). Początkowo było powolutku, bo przecież jeszcze spałam, ale potem się rozkręciłam i zrobiłam siedem całkiem przyzwoitych przebieżek. Szybki powrót do domu, krótkie rozciąganie, prysznic i do pracy (w jeszcze wilgotnych włosach). A w pracy reszta rozciągania. Tak dyskretnie .
Teraz mnie czeka dość ciężki okres, bo cała krakowska rodzina mnie opuszcza na dziesięć dni. Zostaję sama z dziećmi. I z pracą. Mam nadzieję, że mój dokładnie obmyślony plan się powiedzie i uda się pobiegać .
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
31 marca 2011 (czwartek)
18,500 km
dwie godziny
Dziś długie wybieganie. W czwartki kończę pracę o 15.00, a świetlica jest czynna do 17.00. Akurat dwie godzinki. Tak trochę mnie niepokoiło to, że będę musiała wejść do szkoły taka spocona, ale coraz mniej się przejmuję tym, co ludzie będą sobie o mnie myśleć (w zasadzie powinni zazdrościć, prawda? ). Jednakże szefowa się ulitowała i kazała wyjść z pracy wcześniej.
Początkowo był plan, że będę biegać dookoła Błoń, ale wielka mnogość ludzi mnie zniechęciła. Pomyślałam, że polecę na Bulwary Wiślane, ale gdy przebiegałam koło Rudawy (rzeczki), to skusiła mnie dróżka prowadząca obok. To była świetna decyzja. Słońce, psy taplające się w wodzie, śpiewające ptaki, zieleń i brak tłumów. Idealne warunki na długie wybieganie. Jedynym minusem było to, że byłam głodna. Tak, tak - rano zjadłam bułkę z serem a potem zapomniałam o jedzeniu. Po pół godzinie biegu zdenerwowany żołądek gromko się odezwał. A ja nie miałam żadnego ciasteczka, żadnej czekoladki przy sobie, by go ułagodzić. W związku z tym było naprawdę powolutku, bo nie było siły. A przez ostatnie pół godziny biegu rozważałam, jaka będzie kolejność wykonywanych działań po powrocie do domu. Czy najpierw zrobię szybki obiad i go zjem, czy może najpierw prysznic, bo przecież włosy muszą wyschnąć, a schnąć mogą podczas gotowania i jedzenia. I dylemat, co najszybciej jestem w stanie zrobić z posiadanych w domu składników. Ostatecznie wygrał prysznic a zaraz po nim kluski kładzione w sosie koperkowym.
A potem szybko po dzieci do szkoły. I zakupy po drodze. Przytaszczenie tych wszystkich soków, wód i mlek, to był dopiero wyczyn po takim bieganiu. Aż sąsiad się śmiał, że wyglądamy jak trzy wielbłądy. Czasem mężczyzna w domu się przydaje .
KOMENTARZE
18,500 km
dwie godziny
Dziś długie wybieganie. W czwartki kończę pracę o 15.00, a świetlica jest czynna do 17.00. Akurat dwie godzinki. Tak trochę mnie niepokoiło to, że będę musiała wejść do szkoły taka spocona, ale coraz mniej się przejmuję tym, co ludzie będą sobie o mnie myśleć (w zasadzie powinni zazdrościć, prawda? ). Jednakże szefowa się ulitowała i kazała wyjść z pracy wcześniej.
Początkowo był plan, że będę biegać dookoła Błoń, ale wielka mnogość ludzi mnie zniechęciła. Pomyślałam, że polecę na Bulwary Wiślane, ale gdy przebiegałam koło Rudawy (rzeczki), to skusiła mnie dróżka prowadząca obok. To była świetna decyzja. Słońce, psy taplające się w wodzie, śpiewające ptaki, zieleń i brak tłumów. Idealne warunki na długie wybieganie. Jedynym minusem było to, że byłam głodna. Tak, tak - rano zjadłam bułkę z serem a potem zapomniałam o jedzeniu. Po pół godzinie biegu zdenerwowany żołądek gromko się odezwał. A ja nie miałam żadnego ciasteczka, żadnej czekoladki przy sobie, by go ułagodzić. W związku z tym było naprawdę powolutku, bo nie było siły. A przez ostatnie pół godziny biegu rozważałam, jaka będzie kolejność wykonywanych działań po powrocie do domu. Czy najpierw zrobię szybki obiad i go zjem, czy może najpierw prysznic, bo przecież włosy muszą wyschnąć, a schnąć mogą podczas gotowania i jedzenia. I dylemat, co najszybciej jestem w stanie zrobić z posiadanych w domu składników. Ostatecznie wygrał prysznic a zaraz po nim kluski kładzione w sosie koperkowym.
A potem szybko po dzieci do szkoły. I zakupy po drodze. Przytaszczenie tych wszystkich soków, wód i mlek, to był dopiero wyczyn po takim bieganiu. Aż sąsiad się śmiał, że wyglądamy jak trzy wielbłądy. Czasem mężczyzna w domu się przydaje .
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
2 kwietnia 2011 (sobota)
Biegam, bo lubię
Bogil u siebie na blogu napisał:Biegam bo lubie tempo intervals :
Te dwa pierwsze interwały biegliśmy razem. Niewiarygodne, że jestem w stanie tak szybko biegać! Potem nieco zwolniłam, choć jak widzę, to chyba raczej Bogil przyspieszył. No dobra, ale od początku.
Na zajęcia przyszłam z dziewczynkami. I to był całkiem niezły pomysł. Asia trochę pobiegała i nawet wyraziła życzenie, że już zawsze będzie ze mną tam chodzić. Madzia natomiast siedziała sobie gdzieś tam w kątku i pilnie wszystko obserwowała. A potem mi doniosła, że "ta pani w niebieskim, to pobiegła jedno kółka mniej", a tamte dwie panie to jakieś kółko tylko zaczęły, a potem zawróciły". Uważajcie następnym razem na pilnie śledzące oczy Madzi .
Rozgrzewka, to trzy kółeczka, a potem zaczęły się schody. Dziś byliśmy podzieleni na trzy grupy o różnym poziomie zaawansowania. Chwilę się wahałam, którą grupę wybrać. Ostatecznie zdecydowałam się na tę najbardziej zaawansowaną. Trening miał wyglądać tak, jak tam wyżej napisał Bogil, a pomiędzy tymi szybkimi odcinkami dwuminutowe przerwy w truchcie. Oczywiście bardzo szybko straciłam rachubę w liczeniu kółek. Było ciężko. Ostatnią część zrobiłam krótszą. Tylko 500 metrów. A to z tego powodu, że jakoś sobie źle policzyłam. Już widziałam metę, nawet przyspieszyłam, by skończyć na maksymalnym wysiłku, gdy nagle sobie uświadomiłam, że czeka mnie jeszcze jedno kółko. Psychika siadła. Nie byłam w stanie się do niego zmusić. I tak dotarłam do grupy na końcu. Dłużej biegał tylko Bogil, ale on przynajmniej wykonał całość treningu.
A potem, lubiane przeze mnie rozciąganie i parę ćwiczeń siłowych. Moje dziewczynki dzielnie ćwiczyły z nami. Na koniec Asia stwierdziła, że było zbyt lekko, i że ona w przyszłym tygodniu chce więcej i trudniejszych ćwiczeń.
Do domu doczłapałam. Szybki, wczesny obiad i zasłużony odpoczynek. Mam nadzieję, że jutro z łóżka wstanę
KOMENTARZE
Biegam, bo lubię
Bogil u siebie na blogu napisał:Biegam bo lubie tempo intervals :
1 interwał 2000m: 4:39 min/km - 164 BPM
2 interwał 1600m: 4:36 min/km - 169 BPM
3 interwał 1200m: 4:22 min/km - 174 BPM
4 interwał 800m: 4:21 min/km - 175 BPM
Te dwa pierwsze interwały biegliśmy razem. Niewiarygodne, że jestem w stanie tak szybko biegać! Potem nieco zwolniłam, choć jak widzę, to chyba raczej Bogil przyspieszył. No dobra, ale od początku.
Na zajęcia przyszłam z dziewczynkami. I to był całkiem niezły pomysł. Asia trochę pobiegała i nawet wyraziła życzenie, że już zawsze będzie ze mną tam chodzić. Madzia natomiast siedziała sobie gdzieś tam w kątku i pilnie wszystko obserwowała. A potem mi doniosła, że "ta pani w niebieskim, to pobiegła jedno kółka mniej", a tamte dwie panie to jakieś kółko tylko zaczęły, a potem zawróciły". Uważajcie następnym razem na pilnie śledzące oczy Madzi .
Rozgrzewka, to trzy kółeczka, a potem zaczęły się schody. Dziś byliśmy podzieleni na trzy grupy o różnym poziomie zaawansowania. Chwilę się wahałam, którą grupę wybrać. Ostatecznie zdecydowałam się na tę najbardziej zaawansowaną. Trening miał wyglądać tak, jak tam wyżej napisał Bogil, a pomiędzy tymi szybkimi odcinkami dwuminutowe przerwy w truchcie. Oczywiście bardzo szybko straciłam rachubę w liczeniu kółek. Było ciężko. Ostatnią część zrobiłam krótszą. Tylko 500 metrów. A to z tego powodu, że jakoś sobie źle policzyłam. Już widziałam metę, nawet przyspieszyłam, by skończyć na maksymalnym wysiłku, gdy nagle sobie uświadomiłam, że czeka mnie jeszcze jedno kółko. Psychika siadła. Nie byłam w stanie się do niego zmusić. I tak dotarłam do grupy na końcu. Dłużej biegał tylko Bogil, ale on przynajmniej wykonał całość treningu.
A potem, lubiane przeze mnie rozciąganie i parę ćwiczeń siłowych. Moje dziewczynki dzielnie ćwiczyły z nami. Na koniec Asia stwierdziła, że było zbyt lekko, i że ona w przyszłym tygodniu chce więcej i trudniejszych ćwiczeń.
Do domu doczłapałam. Szybki, wczesny obiad i zasłużony odpoczynek. Mam nadzieję, że jutro z łóżka wstanę
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
3 kwietnia 2011 (niedziela)
Już był w ogródku, już witał się z gąską...
Innymi słowy - zawaliłam. Spoczęłam na laurach .
Moje dzieci, a w zasadzie młodsza latorośl, to skowroneczek. Bladym świtem wstaje pełna radości życia, wyspana i spragniona zabawy z rodzicami. I zazwyczaj mąż obstawia te poranki, bo też lubi wcześnie wstać, a ja, jako klasyczna sowa, przewracam się na drugi bok i śpię dalej. A teraz, wiadomo... Pobudka o 6.00. I od rana życie ze wzmożoną aktywnością. Jakieś spacerki, jakiś basen - zwyczajna niedziela. Wieczorem dziewczyny do łóżek, a ja w ciuchy biegowe. Miało być wolne rozbieganie wczorajszego treningu. Miało być, bo jak już stałam z ręką na klamce, to sobie uświadomiłam, że ja przecież zasypiam na stojąco, że ja w sumie nie wiem jak się nazywam. Wróciłam prosto do łóżka i zasnęłam w locie do poduszki. Po drodze, to się tylko zdążyłam rozebrać.
Teraz mi trochę wstyd, ale potrzeba snu była silniejsza niż wszystko inne.
KOMENTARZE
Już był w ogródku, już witał się z gąską...
Innymi słowy - zawaliłam. Spoczęłam na laurach .
Moje dzieci, a w zasadzie młodsza latorośl, to skowroneczek. Bladym świtem wstaje pełna radości życia, wyspana i spragniona zabawy z rodzicami. I zazwyczaj mąż obstawia te poranki, bo też lubi wcześnie wstać, a ja, jako klasyczna sowa, przewracam się na drugi bok i śpię dalej. A teraz, wiadomo... Pobudka o 6.00. I od rana życie ze wzmożoną aktywnością. Jakieś spacerki, jakiś basen - zwyczajna niedziela. Wieczorem dziewczyny do łóżek, a ja w ciuchy biegowe. Miało być wolne rozbieganie wczorajszego treningu. Miało być, bo jak już stałam z ręką na klamce, to sobie uświadomiłam, że ja przecież zasypiam na stojąco, że ja w sumie nie wiem jak się nazywam. Wróciłam prosto do łóżka i zasnęłam w locie do poduszki. Po drodze, to się tylko zdążyłam rozebrać.
Teraz mi trochę wstyd, ale potrzeba snu była silniejsza niż wszystko inne.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
9 kwietnia 2011 (sobota)
Zawalania ciąg dalszy...
Cały tydzień nie biegałam. Na początku tygodnia z powodu braku czasu, potem już z braku motywacji (czy czegoś tam). Nie byłam w stanie się zmusić. Nad Krakowem wisiał gęsty smog, który powodował u mnie napady duszności. Coś mnie tam bolało, coś tam strzykało. Jakiś mięsień w lewym udzie nie bolał, ale i przy próbie szybszego przemieszczania się powodował, że noga mi uciekała. Jakiś taki brak stabilności czułam. Jednym słowem - zrobiłam sobie tygodniowy odpoczynek przedmaratoński. Mam wrażenie, że nieco tylko przesadziłam .
No, a dzisiaj - to już smog został przewiany, mięsień przestał dokuczać, no i były Groble. Cóż może bardziej zmobilizować niż spotkanie z fajnymi ludźmi .
Najpierw trzy kółeczka rozgrzewki, a potem szybciej. Nie miałam dziś takiego zamiaru, ale pobiegłam znowu z grupą najbardziej zaawansowaną. 3+1. Trzy minuty biegania i jedna minuta odpoczywania. Raczej szybko nie było. Choć jak jedną część pobiegłam z Raulem, to mi mówił, że jest to około 4:30/km. Ale bez niego to chyba wolniej było. Oczywiście okrążenia przestałam liczyć bardzo szybko, więc znowu nie mam pojęcia ileż to ja tam kilometrów zrobiłam. Ale tak na oko to chyba te 19,5 kółka. Potem rozciąganie i szybki marsz na tramwaj.
I jazda na zawody. 4 km krosu, ale trasa podobno źle wymierzona i tak naprawdę, to podobno 4,5. Jest to pocieszająca wiadomość, bo czas: 00:27:24, nie jest powalający. Na usprawiedliwienie mam to, że to był prawdziwy kros. Był niewysoki murek, który trzeba było przeskoczyć. Była piaskownica - wskok, parę kroków w piasku i wyskok. Potem z górki. Potem szalona liczba kretowisk. Potem pod górkę. Potem pionowo pod górkę. Potem przewrócona brzózka, która sprawiła, że poczułam jak miękko się upada na trawkę. I tak cztery razy. Udało się upaść tylko raz . Najcięższe psychicznie było okrążenie drugie. Ale fizycznie - czwarte. Gdzieś tam złapała mnie nawet jakaś potworna kolka.
To mi uświadamia, że za dużo biegam po płaskim asfalcie na Błoniach. Przychodzi jakiś trudniejszy teren i potykam się o brzózkę (dobrze, że nie o kretowisko), bo nie umiem wysoko nóg podnieść. Może czas przenieść się do Lasku Wolskiego. Choć wczoraj się nasłuchałam opowieści, o tym, jak tam niebezpiecznie jest .
KOMENTARZE
Zawalania ciąg dalszy...
Cały tydzień nie biegałam. Na początku tygodnia z powodu braku czasu, potem już z braku motywacji (czy czegoś tam). Nie byłam w stanie się zmusić. Nad Krakowem wisiał gęsty smog, który powodował u mnie napady duszności. Coś mnie tam bolało, coś tam strzykało. Jakiś mięsień w lewym udzie nie bolał, ale i przy próbie szybszego przemieszczania się powodował, że noga mi uciekała. Jakiś taki brak stabilności czułam. Jednym słowem - zrobiłam sobie tygodniowy odpoczynek przedmaratoński. Mam wrażenie, że nieco tylko przesadziłam .
No, a dzisiaj - to już smog został przewiany, mięsień przestał dokuczać, no i były Groble. Cóż może bardziej zmobilizować niż spotkanie z fajnymi ludźmi .
Najpierw trzy kółeczka rozgrzewki, a potem szybciej. Nie miałam dziś takiego zamiaru, ale pobiegłam znowu z grupą najbardziej zaawansowaną. 3+1. Trzy minuty biegania i jedna minuta odpoczywania. Raczej szybko nie było. Choć jak jedną część pobiegłam z Raulem, to mi mówił, że jest to około 4:30/km. Ale bez niego to chyba wolniej było. Oczywiście okrążenia przestałam liczyć bardzo szybko, więc znowu nie mam pojęcia ileż to ja tam kilometrów zrobiłam. Ale tak na oko to chyba te 19,5 kółka. Potem rozciąganie i szybki marsz na tramwaj.
I jazda na zawody. 4 km krosu, ale trasa podobno źle wymierzona i tak naprawdę, to podobno 4,5. Jest to pocieszająca wiadomość, bo czas: 00:27:24, nie jest powalający. Na usprawiedliwienie mam to, że to był prawdziwy kros. Był niewysoki murek, który trzeba było przeskoczyć. Była piaskownica - wskok, parę kroków w piasku i wyskok. Potem z górki. Potem szalona liczba kretowisk. Potem pod górkę. Potem pionowo pod górkę. Potem przewrócona brzózka, która sprawiła, że poczułam jak miękko się upada na trawkę. I tak cztery razy. Udało się upaść tylko raz . Najcięższe psychicznie było okrążenie drugie. Ale fizycznie - czwarte. Gdzieś tam złapała mnie nawet jakaś potworna kolka.
To mi uświadamia, że za dużo biegam po płaskim asfalcie na Błoniach. Przychodzi jakiś trudniejszy teren i potykam się o brzózkę (dobrze, że nie o kretowisko), bo nie umiem wysoko nóg podnieść. Może czas przenieść się do Lasku Wolskiego. Choć wczoraj się nasłuchałam opowieści, o tym, jak tam niebezpiecznie jest .
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
12 kwietnia 2011 (wtorek)
Wolniutkie, króciutkie pobieganko
niecałe 7 km średnio po 6:19
Stres...
Aż do wczoraj jakoś nie bardzo myślałam o maratonie. Jednak w chwili, gdy na Błoniach zobaczyłam rozstawione namioty, ścisnęło mi żołądek. Czy to dobry pomysł, czy ja w ogóle dam radę? Dwa przebiegnięte maratony, ale słaba biegowo zima. Planuję ustawić się z grupą na 4:30, ale czy dam radę, czy ram radę... Półmaraton Marzanny dał mi wiarę w siebie, ale do tej pory całkiem ją straciłam.
Matko! To jest M-A-R-A-T-O-N !
Ech, mogłaby już przyjść ta niedziela i byłoby po nerwach...
KOMENTARZE
Wolniutkie, króciutkie pobieganko
niecałe 7 km średnio po 6:19
Stres...
Aż do wczoraj jakoś nie bardzo myślałam o maratonie. Jednak w chwili, gdy na Błoniach zobaczyłam rozstawione namioty, ścisnęło mi żołądek. Czy to dobry pomysł, czy ja w ogóle dam radę? Dwa przebiegnięte maratony, ale słaba biegowo zima. Planuję ustawić się z grupą na 4:30, ale czy dam radę, czy ram radę... Półmaraton Marzanny dał mi wiarę w siebie, ale do tej pory całkiem ją straciłam.
Matko! To jest M-A-R-A-T-O-N !
Ech, mogłaby już przyjść ta niedziela i byłoby po nerwach...
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
14 kwietnia 2011 (czwartek)
W zasadzie bez treningu. Jak już zaprowadziłam dzieci (Madzia tym razem też chciała spróbować) na karate, to się rozpadało. Nie żadne tam pokropywania. Ściana deszczu i grad. I około 6-7 stopni. Jak lubię ekstremalne warunki, tak tym razem się nie zdecydowałam. Miało być spokojnie i wolniutko. Zmarzłabym i pochorowałabym się. Była by wymówka na maraton .
Pobiegałam w inny sposób. Tu poleciałam na pocztę, tam pobiegłam do domu. Trochę truchtu do pracy. Nic wielkiego, ale maszyna nieco naoliwiona została. W domu wieczorkiem też trochę ćwiczeń. Niewiele, by nie przesadzić.
Stres mnie chyba zje. Na moment się uspokoiłam, gdy odebrałam pakiet startowy, ale znowu mnie bierze . Na dodatek jest kompletna wpadka z koszulką . W zeszłym roku rozmiar XS był olbrzymi, o wiele na mnie za duży. Więc tym roku, bez wahania, zamówiłam sobie ten sam. Niestety, koszulka jest dobra na moje dzieci, a nie na mnie. Jest taka śliczna i taka mikroskopijna. Strasznie mi przykro! Spróbuję ją jeszcze wymienić, ale muszę się natknąć na kogoś z organizatorów, bo wolontariusze za nic w świecie nie chcą pomóc (zresztą wcale im się nie dziwię).
KOMENTARZE
W zasadzie bez treningu. Jak już zaprowadziłam dzieci (Madzia tym razem też chciała spróbować) na karate, to się rozpadało. Nie żadne tam pokropywania. Ściana deszczu i grad. I około 6-7 stopni. Jak lubię ekstremalne warunki, tak tym razem się nie zdecydowałam. Miało być spokojnie i wolniutko. Zmarzłabym i pochorowałabym się. Była by wymówka na maraton .
Pobiegałam w inny sposób. Tu poleciałam na pocztę, tam pobiegłam do domu. Trochę truchtu do pracy. Nic wielkiego, ale maszyna nieco naoliwiona została. W domu wieczorkiem też trochę ćwiczeń. Niewiele, by nie przesadzić.
Stres mnie chyba zje. Na moment się uspokoiłam, gdy odebrałam pakiet startowy, ale znowu mnie bierze . Na dodatek jest kompletna wpadka z koszulką . W zeszłym roku rozmiar XS był olbrzymi, o wiele na mnie za duży. Więc tym roku, bez wahania, zamówiłam sobie ten sam. Niestety, koszulka jest dobra na moje dzieci, a nie na mnie. Jest taka śliczna i taka mikroskopijna. Strasznie mi przykro! Spróbuję ją jeszcze wymienić, ale muszę się natknąć na kogoś z organizatorów, bo wolontariusze za nic w świecie nie chcą pomóc (zresztą wcale im się nie dziwię).
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
17 kwietnia 2011 (niedziela)
X Cracovia Maraton
Zastanawiam się od czego zacząć... Może od początku ...
Obudziłam się wyspana o 6:44. To w moim wypadku jest niewiarygodne, bo raczej śpioch jestem. Jeszcze chwilkę poleniuchowałam i zaczęłam się szykować. Śniadanko - kromka z nutellą i bananem (mąż zawsze wtedy patrzy z jakimś takim niesmakiem w oczach). A potem ubieranie się. Niby wszystko w porządku, ale coś ten numer nie pasuje. Przypinam w różnych miejscach i odpinam. Ciągle nie pasuje. Przebiegłam już tyle zawodów i zawsze było dobrze a dziś problem. W końcu dałam sobie spokój. Na 15 km urwała mi się jedna agrafka, a gdzieś na Błoniach coś stało się z drugą - była odpięta i ani się zapiąć nie dała, ani wyciągnąć. Ostatecznie też nie mam pojęcia co się z nią w ogóle stało potem. Cały czas zahaczałam o numer nadgarstkami albo kciukami. Jednym słowem nie był dobrze przypięty.
Przed startem trochę stresu, ale bez przesady. Ustawiłam się za balonikiem na 4:30. Start. Ach, co to za emocje. Ta muzyka, ci kibice, ten odgłos tysięcy butów. Aż jakaś łezka, niewiedzieć czemu, poleciała, bo uśmiech to zahaczał chyba, aż o uszy .
Zaczęliśmy biec, a mnie zaczęło ogarniać przerażenie. Biegliśmy dokładnie moim tempem. Nic luzu nie było. Poprzednie dwa maratony, to na początku był luzik, musiałam się hamować, a teraz od początku moje tempo. Ale, nic to myślę sobie - nie dam się zwariować! Od początku też biegnę w towarzystwie Magdy. Trochę rozmawiamy, trochę się czasem gubimy, ale mam ją zawsze w zasięgu wzroku. Miłe to jest .
Biegniemy sobie, kilometry mijają dość szybko, ale po głowie cały czas kołacze myśl, że biegniemy też za szybko. To znaczy ja biegnę za szybko, jak na swoje przygotowanie. I cały czas usiłuję tę myśl zakopać gdzieś w zakamarkach.
Bieganie w grupie jest trudne. Cały czas jest tłok. Cały czas trzeba uważać na nogi przed sobą i nogi za sobą. Cały czas myśleć, jak tu nie zabiec komuś drogi. Tak mnie to zmęczyło, że na 25 km wysunęłam się przed grupę. Biegłam sobie przed nimi i kontrolowałam cały czas sytuację. Ale jak to w moim przypadku bywa, w końcu przestałam o nich myśleć i okazało się, że miałam, mimo wszystko, jakieś rezerwy i przyspieszyłam. Nieznacznie, jednak na tyle, by stracić z nimi kontakt zarówno słuchowy, jak i wzrokowy.
Teraz to już była samotna jazda. Nie było łatwo, ale na każdym kilometrze otuchy dodawała mi jedna myśl. NA 30 km ustawiłam sobie prywatny punkt odżywczy. Żelik i świeży Poweride. I cały czas trzymałam się tej jednej myśli. Jeszcze tylko 4 km i będzie Kasia, a potem to już prawie meta! Jeszcze tylko 3 km i będzie Kasia, a potem to już prawie meta! Jeszcze tylko 2 km i będzie Kasia, a potem to już prawie meta! Nie zdążyłam pomyśleć "jeszcze 1 km...", bo usłyszałam: "Aleksandro! Jesteś wielka!". To była Kasia. Towarzyszyła mi chwilkę na rowerze, wspierała duchowo i szybko pojechała na ten 30 km. Tam żelik .
No, z żelami, to miałam przygody. W piątek przed pracą postanowiłam pojechać do Decathlonu uzupełnić zapasy. Wyszłam z domu na tramwaj. Mieszkam prawie na przystanku, więc daleko nie miałam. Nagle moją uwagę zwrócił tłum ludzi. Jak pielgrzymka. Już wiedziałam. Jakaś awaria. Tramwaje nie jeżdżą. Postałam chwilkę na przystanku i zastanawiałam się, co teraz zrobić. Zadzwoniłam do Wojtka i on mi podsunął pomysł, żeby iść do sklepu biegacza. Że też sama na to nie wpadłam! Poszłam spacerkiem na Błonia. Żelik był. Kupiłam dwa. A potem po pracy poszłam jeszcze z Wojtkiem po pakiet startowy i niewiedzieć czemu kupiłam jeszcze dwa żele. Gdy spotkałam się z Flądrą na Pasta Party, to okazało się, że jej nie udało się już kupić żelu. Oczywiście bez oporów odstąpiłam jej swój. Pewnie po to kupiłam nadwyżkę .
Żel na 30 km zjedzony i już Bulwary Wiślane. Teraz, to już jak w domu. Nogi co prawda bardzo ciążą. Kolana bolą. Odzywają się dwugłowe ud. Jednak jest wiele osób do wyprzedzenia. Biegnę wyraźnie szybciej, więc cały czas mijam ludzi. Siły dodaje mi myśl, że teraz to już ta grupa na 4:30 nie może mnie dogonić, bo byłby wstyd. Jeszcze tylko 7 km! Czyli tylko dwa okrążenia Błoń!. I jest ul. Kasztelańska! I Błonia! Setki kółek już na Błoniach zrobiłam. Jeszcze tylko półtorej! Będzie dobrze! Liczę sobie w myślach, że teraz to musiałabym bardzo bardzo zwolnić, żeby dać się dogonić. To mi dodaje otuchy. Przebiegam koło mety. I liczę, że jeszcze tylko 24 minuty biegu. Wiem, że jest wolno. 80% ludzi idzie. Ja idę do przodu jak lokomotywa. Co i rusz słyszę: "Skąd pani ma jeszcze siły". "Nie mam pojęcia" odpowiadam. A w myślach (a może nie) dopowiadam, że już chcę mieć to jak najszybciej z głowy. Jeszcze tylko jeden zakręt i ostatnia prosta do mety. I wiatr w twarz! Wcześniej go nie było! Musi akurat teraz wiać! Ale przecież setki razy się z nim zmagałam, to i teraz dam radę. Jakiś kilometr przed metą wyprzedza mnie Madzie. Też się urwała grupie i teraz gna ile sił w nogach. Ja nie daję rady jej dotrzymać tempa, ale nowe siły we mnie wstępują. Teraz to już naprawdę jest bieg! Jeszcze gdzieś tam słyszę doping i są już te chorągiewki zwiastujące metę. Meta! Czas 4:21:48 (netto). Lepiej niż w Poznaniu .
Gratulacje od męża, od Raula i od moich prywatnych kibiców. Siadam na trawie z wielkim trudem i dostaję do jednej ręki piwo a do drugiej czipsy. Normalnie takich rzeczy nie jadam i nie pijam, ale po maratonie smakują one bosko! Po słodkim żelu i izotoniku, zazwyczaj mażę o ogórkach kiszonych. Piwo i czipsy są jak ogórki kiszone. Smakują wspaniale!
Krótka rozmowa z mamą Asi kolegi z klasy. Debiutowała i od razu zmieściła się w czterech godzinach! Jest fantastyczna!
Potem chwilka z Fląderką i do domku. Powolutku. Gorąca kąpiel i... Do Fląderki na grila. Jak w zeszłym roku. Nie ma Patatajca, nie ma Mimika - trochę nam ich brakowało. Ech chłopaki, fajnie wtedy z Wami było . Mam nadzieję, że jeszcze to powtórzymy! Kiełbaski i kaszanka pyszne (jak to u Basi), dzieciaki bawią się znakomicie, rozmowy cały czas schodzą na bieganie . Wróciliśmy dopiero po bajce.
A teraz jestem głodna! Matko! ja chyba nie mam w domu niczego tuczącego!
KOMENTARZE
X Cracovia Maraton
Zastanawiam się od czego zacząć... Może od początku ...
Obudziłam się wyspana o 6:44. To w moim wypadku jest niewiarygodne, bo raczej śpioch jestem. Jeszcze chwilkę poleniuchowałam i zaczęłam się szykować. Śniadanko - kromka z nutellą i bananem (mąż zawsze wtedy patrzy z jakimś takim niesmakiem w oczach). A potem ubieranie się. Niby wszystko w porządku, ale coś ten numer nie pasuje. Przypinam w różnych miejscach i odpinam. Ciągle nie pasuje. Przebiegłam już tyle zawodów i zawsze było dobrze a dziś problem. W końcu dałam sobie spokój. Na 15 km urwała mi się jedna agrafka, a gdzieś na Błoniach coś stało się z drugą - była odpięta i ani się zapiąć nie dała, ani wyciągnąć. Ostatecznie też nie mam pojęcia co się z nią w ogóle stało potem. Cały czas zahaczałam o numer nadgarstkami albo kciukami. Jednym słowem nie był dobrze przypięty.
Przed startem trochę stresu, ale bez przesady. Ustawiłam się za balonikiem na 4:30. Start. Ach, co to za emocje. Ta muzyka, ci kibice, ten odgłos tysięcy butów. Aż jakaś łezka, niewiedzieć czemu, poleciała, bo uśmiech to zahaczał chyba, aż o uszy .
Zaczęliśmy biec, a mnie zaczęło ogarniać przerażenie. Biegliśmy dokładnie moim tempem. Nic luzu nie było. Poprzednie dwa maratony, to na początku był luzik, musiałam się hamować, a teraz od początku moje tempo. Ale, nic to myślę sobie - nie dam się zwariować! Od początku też biegnę w towarzystwie Magdy. Trochę rozmawiamy, trochę się czasem gubimy, ale mam ją zawsze w zasięgu wzroku. Miłe to jest .
Biegniemy sobie, kilometry mijają dość szybko, ale po głowie cały czas kołacze myśl, że biegniemy też za szybko. To znaczy ja biegnę za szybko, jak na swoje przygotowanie. I cały czas usiłuję tę myśl zakopać gdzieś w zakamarkach.
Bieganie w grupie jest trudne. Cały czas jest tłok. Cały czas trzeba uważać na nogi przed sobą i nogi za sobą. Cały czas myśleć, jak tu nie zabiec komuś drogi. Tak mnie to zmęczyło, że na 25 km wysunęłam się przed grupę. Biegłam sobie przed nimi i kontrolowałam cały czas sytuację. Ale jak to w moim przypadku bywa, w końcu przestałam o nich myśleć i okazało się, że miałam, mimo wszystko, jakieś rezerwy i przyspieszyłam. Nieznacznie, jednak na tyle, by stracić z nimi kontakt zarówno słuchowy, jak i wzrokowy.
Teraz to już była samotna jazda. Nie było łatwo, ale na każdym kilometrze otuchy dodawała mi jedna myśl. NA 30 km ustawiłam sobie prywatny punkt odżywczy. Żelik i świeży Poweride. I cały czas trzymałam się tej jednej myśli. Jeszcze tylko 4 km i będzie Kasia, a potem to już prawie meta! Jeszcze tylko 3 km i będzie Kasia, a potem to już prawie meta! Jeszcze tylko 2 km i będzie Kasia, a potem to już prawie meta! Nie zdążyłam pomyśleć "jeszcze 1 km...", bo usłyszałam: "Aleksandro! Jesteś wielka!". To była Kasia. Towarzyszyła mi chwilkę na rowerze, wspierała duchowo i szybko pojechała na ten 30 km. Tam żelik .
No, z żelami, to miałam przygody. W piątek przed pracą postanowiłam pojechać do Decathlonu uzupełnić zapasy. Wyszłam z domu na tramwaj. Mieszkam prawie na przystanku, więc daleko nie miałam. Nagle moją uwagę zwrócił tłum ludzi. Jak pielgrzymka. Już wiedziałam. Jakaś awaria. Tramwaje nie jeżdżą. Postałam chwilkę na przystanku i zastanawiałam się, co teraz zrobić. Zadzwoniłam do Wojtka i on mi podsunął pomysł, żeby iść do sklepu biegacza. Że też sama na to nie wpadłam! Poszłam spacerkiem na Błonia. Żelik był. Kupiłam dwa. A potem po pracy poszłam jeszcze z Wojtkiem po pakiet startowy i niewiedzieć czemu kupiłam jeszcze dwa żele. Gdy spotkałam się z Flądrą na Pasta Party, to okazało się, że jej nie udało się już kupić żelu. Oczywiście bez oporów odstąpiłam jej swój. Pewnie po to kupiłam nadwyżkę .
Żel na 30 km zjedzony i już Bulwary Wiślane. Teraz, to już jak w domu. Nogi co prawda bardzo ciążą. Kolana bolą. Odzywają się dwugłowe ud. Jednak jest wiele osób do wyprzedzenia. Biegnę wyraźnie szybciej, więc cały czas mijam ludzi. Siły dodaje mi myśl, że teraz to już ta grupa na 4:30 nie może mnie dogonić, bo byłby wstyd. Jeszcze tylko 7 km! Czyli tylko dwa okrążenia Błoń!. I jest ul. Kasztelańska! I Błonia! Setki kółek już na Błoniach zrobiłam. Jeszcze tylko półtorej! Będzie dobrze! Liczę sobie w myślach, że teraz to musiałabym bardzo bardzo zwolnić, żeby dać się dogonić. To mi dodaje otuchy. Przebiegam koło mety. I liczę, że jeszcze tylko 24 minuty biegu. Wiem, że jest wolno. 80% ludzi idzie. Ja idę do przodu jak lokomotywa. Co i rusz słyszę: "Skąd pani ma jeszcze siły". "Nie mam pojęcia" odpowiadam. A w myślach (a może nie) dopowiadam, że już chcę mieć to jak najszybciej z głowy. Jeszcze tylko jeden zakręt i ostatnia prosta do mety. I wiatr w twarz! Wcześniej go nie było! Musi akurat teraz wiać! Ale przecież setki razy się z nim zmagałam, to i teraz dam radę. Jakiś kilometr przed metą wyprzedza mnie Madzie. Też się urwała grupie i teraz gna ile sił w nogach. Ja nie daję rady jej dotrzymać tempa, ale nowe siły we mnie wstępują. Teraz to już naprawdę jest bieg! Jeszcze gdzieś tam słyszę doping i są już te chorągiewki zwiastujące metę. Meta! Czas 4:21:48 (netto). Lepiej niż w Poznaniu .
Gratulacje od męża, od Raula i od moich prywatnych kibiców. Siadam na trawie z wielkim trudem i dostaję do jednej ręki piwo a do drugiej czipsy. Normalnie takich rzeczy nie jadam i nie pijam, ale po maratonie smakują one bosko! Po słodkim żelu i izotoniku, zazwyczaj mażę o ogórkach kiszonych. Piwo i czipsy są jak ogórki kiszone. Smakują wspaniale!
Krótka rozmowa z mamą Asi kolegi z klasy. Debiutowała i od razu zmieściła się w czterech godzinach! Jest fantastyczna!
Potem chwilka z Fląderką i do domku. Powolutku. Gorąca kąpiel i... Do Fląderki na grila. Jak w zeszłym roku. Nie ma Patatajca, nie ma Mimika - trochę nam ich brakowało. Ech chłopaki, fajnie wtedy z Wami było . Mam nadzieję, że jeszcze to powtórzymy! Kiełbaski i kaszanka pyszne (jak to u Basi), dzieciaki bawią się znakomicie, rozmowy cały czas schodzą na bieganie . Wróciliśmy dopiero po bajce.
A teraz jestem głodna! Matko! ja chyba nie mam w domu niczego tuczącego!
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
Jak ten czas dziwnie płynie. Mam wrażenie, że maraton to był strasznie dawno temu, a to zaledwie tydzień upłynął
24 kwietnia 2011 (niedziela)
Czas: 00:43:12
Dystans: 6km 885m
Tempo: 00:06:16/km
Powolutku i malutko.
Nogi ociężałe. Albo jeszcze nie odpoczęły po maratonie, albo za bardzo się rozleniwiły. Brzuch pełen. Nie, że zbyt szybko od stołu wstałam i poszłam biegać. Ponad trzy godziny odczekałam, ale święta, to święta. Jakoś więcej się je. i Chyba jakoś wolniej się trawi. Zamierzałam pobiegać trochę więcej, ale brzuch mi nie pozwolił. Dawno już nie miałam takiej kolki. A każda próba przyspieszenia powodowała, że zawartość żołądka niebezpiecznie zbliżała się do gardła.
KOMENTARZE
24 kwietnia 2011 (niedziela)
Czas: 00:43:12
Dystans: 6km 885m
Tempo: 00:06:16/km
Powolutku i malutko.
Nogi ociężałe. Albo jeszcze nie odpoczęły po maratonie, albo za bardzo się rozleniwiły. Brzuch pełen. Nie, że zbyt szybko od stołu wstałam i poszłam biegać. Ponad trzy godziny odczekałam, ale święta, to święta. Jakoś więcej się je. i Chyba jakoś wolniej się trawi. Zamierzałam pobiegać trochę więcej, ale brzuch mi nie pozwolił. Dawno już nie miałam takiej kolki. A każda próba przyspieszenia powodowała, że zawartość żołądka niebezpiecznie zbliżała się do gardła.
KOMENTARZE