Parę słów wstępu. Od lutego mojego bieganie jest na bardzo słabym poziomie. Nie chodzi mi nawet o czasy, bo po kontuzji nie wróciłem do szybszego biegania. Potem przyszedł koronawirus i wychodziłem na luźne kilometry po lesie z psem. Niby ok, niby nic się nie dzieje, ale czuję, że już jakieś minimalne wejście na wyższe obroty poskutkowałoby problemami ze stopą. Bo nie boli, ale czuję intuicyjnie, że informuje mnie ta moja stopa, że jak w taki sposób będę biegać to jeden intensywniejszy tydzień skończy się bólem w podeszwie.
No i trzeba coś z tym zrobić.
Niestety trochę mnie uśpił film, w którym nagrałem swój bieg przy szybszym tempie (ok. 3:30-4:00min/km). Tam lądowałem pod środkiem ciężkości. Szału nie było, ale wyglądało to akceptowalnie. Dzisiaj postanowiłem nagrać swój przykładowy bieg przy tempie spokojnego biegu (ok. 5:00-6:00, nie wiem dokładnie). No i nie wygląda to dobrze. Powiedziałbym, że wygląda to tragicznie. Z drugiej strony to dobrze, bo przynajmniej mam dowód na to, że te bóle w stopie to nie jakieś magiczne niewiadomoco, a po prostu rezultat takiego biegania. Mam też dzięki temu odpowiedź na pytanie dlaczego nigdy mnie nie bolało przy prędkościach sprinterskich, a im wolniej biegam, tym bardziej mnie boli. Proszę państwa, zapraszam do obejrzenia tej tragedii.
Poklatkowo:
https://i.imgur.com/Rdqzihq.jpg
I film:
https://streamable.com/elx823
No i w sumie moje pytanie jest proste. Co robić, żeby ta noga nie wykraczała tak bardzo? Bo naprawdę biegnąc myślałem, że ląduję pod środkiem ciężkości, a wygląda na to, że nie. Czy macie jakieś porady czy po prostu "próbuj lądować pod środkiem ciężkości i tyle" to jedyne co mogę zrobić?