nie ważne ile razy upadniesz, tylko ile razy wstaniesz.
po tym 8x1k w niedzielę pobiegałem jednak tylko te 15km. wyszło
średnio po 4'30, przy średnim hr 159. ostanie 2km poszły po 4'22 i 4'19. całkiem nieźle.
następny tydzień zacząłem od
12km luźnego biegu, gdzie wyszło po 4'53, przy średnim tętnie 147.
no i przyszła środa, gdzie upadłem po raz pierwszy. w planie było
3x3km po ~4'00 przy przerwie 1'30.
wyszła kumulacja wszystkiego: zmęczenia, stresu itd. trasa, wiatr też nie pomagał. wszystko na nie.
rozpocząłem pierwszą trójkę, która wyszła:
3'58, 4'02 i 4'02.
i skończyłem. podziękowałem. fizjologicznie i mentalnie nic się nie zgadzało. w ciągu dnia mało węgli też wpadło.
nie widziałem sensu w piłowaniu, ciągnięciu na siłę.
wróciłem do domu coś zjeść.
w czwartek przyszedł drugi kryzys. musiałem młodą jechać odebrać, sprawy osobiste też zajęły mi kupę czasu. wróciłem do domu po 19, w dodatku pojawił się deszcz. może gdyby nie padało to bym, się zebrał. lecz przestało padać przed 20, więc nigdzie nie polazłem.
ale za to w piątek już się zebrałem. wpadło
12km średnio po 4'53 przy tętnie 149. not bad.
no i sobota, czyli kluczowy akcent tygodnia. mianowicie
8x600m na przerwie 1'45.
no i kupa, dosłownie
po czwartym powtórzeniu musiałem odbić do toi toi, więc dla mnie wtedy ten trening się skończył. lecz musiałem dokończyć ten trening dla siebie, głównie dla głowy, bo gdybym odpuścił i wypadłby drugi dnf w tygodniu to przestałbym biegać na dłuższy okres czasu.
i na koniec tego feralnego tygodnia, w niedzielę wpadła dwudziestka. gdzie na 16km rozładował mi się zegarek
a druga część była całkiek żwawa
zaczynamy tydzień obecny.
poniedziałek obligo wolne. wczoraj jeszcze mnie bolały nogi. i to tak solidnie. czy byłem zaskoczony? pewnie nie, ale nie spodziewałem się aż tak. standardowo
12km po 4'52 i tętno średnie 147. czyli powtarzalnie.
i nastał dzień dzisiejszy.
stadion, wyjątkowo nie kolce. w planie
6x300m na dwuminutowej przerwie
1.51.00
2. 51.55
3. 50.37
4. 50.29
5. 49.83
6. 49.43
i to wszystko na dwuminutowej przerwie. generalnie miałem biegać to 1-2s wolniej, ale jakoś tak szło (pierwsze 100m pod spory wiatr), że w sumie biegałem na czuja, głównym kryterium był luz. a przerwa 2' też od początku całkiem dobrze siedziała, więc też zostawiłem.
ale kwas musiał solidnie wywalić, bo przed ostatnim powtórzeniem mnie już głowa bolała
weszło jak złoto, fakt faktem czasy tych 300s nie powalają, ale w życiu mi się tak dobrze nie biegało. po ostatnim musiałem już się podeprzeć o kolanka, ale nie ma się co dziwić. w dodatku odpuściłem kolce i latałem w takumi sen 8. z dzisiejszego wykonu jestem zadowolony.
a tak pobiegłem taki sam trening w kolcach 14.05

chyba coś poszło, nie?
do następnego.