Szybki jak Shelly-Ann Fraser-Pryce na 100 m. Przełomowy jak 1:59:40 Kipchogego. Katorżniczy jak maraton w Dosze. Pracowity jak Marcin Świerc szykujący się do UTMB. Roztargniony jak Chinki na ostatniej zmianie sztafetowej. Spontaniczny jak polscy juniorzy w Boras. Radosny jak polscy seniorzy na DME. A przede wszystkim, pełen spełnienia. Taki był mój 2019 rok.
Styczeń. Pomyślałam – a może by tak założyć swoją stronę i publikować na niej dotąd zrobione fotografie? Portfolio: Kilka zdjęć znajomych i nieco więcej zdjęć mojego królika. Asortyment: Amatorska lustrzanka i kitowy obiektyw. Umiejętności: Tylko tryb automatyczny. Cel: Zacząć w końcu robić coś, co będzie mi sprawiać frajdę. Założyłam stronę. Bo czemu nie?
Luty. Pomyślałam – a może by tak zacząć fotografować zawody LA, skoro lekką żyję od sześciu lat? Zaczęłam. Bo czemu nie? Podczas HMP nocowałam w najtańszych hostelach, nie jadłam w sumie nic, bo sama płaciłam za wszystko. Kiedy dostałam akredytację na Orlen Cup, mało nie płakałam ze szczęścia. Gdy mogłam robić zdjęcia lekkoatletom i widzieć ich zmagania z bliska, nic więcej nie było mi trzeba. Spałam godzinę dziennie, bo kolorowanie setek zdjęć na telefonie do najszybszych procesów nie należało. I mimo, że wyglądały tragicznie, to ludzie i tak zaczęli doceniać je i moją pracę.
Marzec. Pomyślałam – może trzeba znaleźć w końcu redakcję, która zechce moje zdjęcia? Znalazłam. Bo czemu nie? A właściwie, szczęśliwie redakcja znalazła mnie. Pojechałam robić dla nich zdjęcia na Półmaratonie Warszawskim. Wbiegałam na Most Gdański, stałam na krawędzi barierki, ryzykując życie, tylko żeby naczelny był zadowolony z ujęcia.
Kwiecień. Pomyślałam – a może by tak nieco rozwinąć te podstawowe umiejętności, pójść na jakiś kurs fotograficzny? Poszłam. Bo czemu nie? Ale zupełnie nie wiem, po co. Okazało się, że wiem jednak więcej, niż mi się wydawało.
Maj. Pomyślałam – a może by tak wybrać się na Puchar Europy w chodzie sportowym, skoro jest tak blisko, na Litwie? Wybrałam się. Bo czemu nie? Jechałam całą noc autobusem, z pięciogodzinną przesiadką w Kownie. Nie zmrużyłam oka, a zdjęcia robiłam przez 8 godzin. To była moja pierwsza impreza z akredytacją European Athletics. Nie sądziłam, że w ciągu najbliższych miesięcy zdobędę ich jeszcze trzy.
Czerwiec. Pomyślałam – a może by tak w końcu wyposażyć się w profesjonalny sprzęt? Wyposażyłam się. Bo czemu nie? A właściwie moja idolka polskiej fotografii sportowej mnie wyposażyła. W końcu mogłam robić ostre kadry i nie liczyć na fart. Po pół roku robienia przypadkowych zdjęć, miałam w dłoni dobry aparat i większe umiejętności. Nie pracowałam już na automacie i z filtrami z Instagrama, choć nadal z pewnymi niedociągnięciami. Z zapałem fotografowałam na Memoriale Ireny Szewińskiej. Nie jadłam cały dzień, bo przecież za resztę pieniędzy kupiłam nowy aparat. Na Olimpiadzie Młodzieży w Poznaniu spałam u znajomych zawodników w śpiworze na podłodze, by robić zdjęcia. Na Mistrzostwach Polski U20 w Raciborzu startowałam tylko po to, żeby tym razem w tym śpiworze nie spać. I robić zdjęcia.
Lipiec. Pomyślałam – a może by tak polecieć do szwedzkiego Boras na Mistrzostwa Europy Juniorów? Poleciałam. Bo czemu nie? Pierwszy raz w życiu wsiadłam do samolotu i wznosiłam się w powietrze nie wiedząc, gdzie przez tydzień będę nocować. Byłam reporterem, fotografem, starałam się być też wsparciem dla juniorów. Widziałam łzy, radość, piękne emocje. Jako jedyna fotoreporterka z Polski.
Sierpień. Pomyślałam – a może by tak kibicować Polakom na Drużynowych Mistrzostwach Europy w Bydgoszczy? Kibicowałam. Bo czemu nie? Kibicowałam wewnętrznie, bo przecież robiłam zdjęcia. To były trzy dni ciężkiego maratonu w słońcu. Ale finał DME i to, że mogłam być obok uradowanych sportowców, widzieć szczęście kibiców, sprawiły, że całe zmęczenie poszło w niepamięć. Zastąpiły je ciarki, wzruszenie i niesamowite spełnienie. Chociaż zmęczenie wyszło później – pod koniec sezonu, na Mistrzostwach Polski w Radomiu. Prawie miałam tam nie jechać. A okazało się, że to właśnie tam zrobiłam najlepsze zdjęcie w 2019 roku, które zdobyło kilka wyróżnień w różnych konkursach.
Wrzesień. Pomyślałam – a może by jechać do Chorzowa, żeby zrobić zdjęcie Allyson Felix? Pojechałam. Zrobiłam. Bo czemu nie? I okazało się, że to zdjęcie dotarło i spodobało się samej Allyson. Niczego więcej nie było mi trzeba.
Październik. Pomyślałam – to był dobry sezon. Był. Ale okazało się, że to jeszcze nie koniec – dostałam zaproszenie na konferencję w Turcji, dla fotografów sportowych z całego świata. Pojechałam. Bo czemu nie? To był jeden dzień, a tak intensywny. Pełen nowości. Testowałam nowy sprzęt, fotografowałam nieznane mi dotąd sporty. Wtedy poczułam, że chyba naprawdę musiałam urodzić się pod jakąś szczęśliwą gwiazdą.
Listopad. Pomyślałam – a może by tak zacząć pisać o lekkoatletyce, skoro fotograficzny sezon dobiegł końca? Zaczęłam. Bo czemu nie? Dla tej samej redakcji, dla której robiłam wszystkie zdjęcia przez cały miniony sezon. Dla tej redakcji, która jest największym portalem biegowym w Polsce, a jednocześnie ma niski budżet.
Grudzień. Pomyślałam – a może by tak zrobić wywiady z lekkoatletami na obozie w Monte Gordo? Zrobiłam. Bo czemu nie? Pojechałam też na ME w przełajach do Lizbony. Długą wiadomością przekonałam naczelnego, że warto, po czym tydzień później siedziałam już w samolocie. W Portugalii żywiłam się jedynie kawą – bo przecież to wszystko było robione dla mojej redakcji z niskim budżetem.
I tak wraz z aparatem dotarłam do końca 2019 roku. Nie było wielkich postanowień, nie było wielkich oczekiwań. Były za to spontaniczne pomysły i nieprzemyślane decyzje, które okazały się być jednymi z lepszych w życiu. Działałam z dnia na dzień, „tu i teraz”. Dałam się prowadzić pasji i szukałam tego, co mnie uszczęśliwia.
Jeśli mogę, chciałabym podarować każdemu z Was taką odrobinę odwagi – bez wielkiego planowania i snucia dalekosiężnych planów. Działajcie z pasją i z sercem – zaprowadzą Was do najpiękniejszych chwil.
_____________________________
Marta Gorczyńska – trochę fotografka, trochę dziennikarka, sportowa. Próbuje robić wszystko naraz, w związku z czym często nic jej nie wychodzi. Dla rozwijania pasji zbankrutuje, poleci na koniec świata i przez następne miesiące będzie głodować, bo jest typową studentką. Twierdzi, że dopóki nie zdobędzie Grand Press Photo, to nie ma się co bardziej przedstawiać. Swoje dotychczas udane fotografie prezentuje, z regularnością mniejszą lub większą, na Fanpage’u MG Photography.
Biega szybko, biega długo, biega wszędzie, z tym, że głównie z aparatem. Porywa się z nim na słońce i próbuje robić wszystko naraz. Dla rozwijania pasji zbankrutuje, poleci na koniec świata, a i tak wróci z uśmiechem na twarzy, bo jak twierdzi - z pasją albo wcale.