W maju pisałem już, niezbyt odkrywczo antycypując jesienny wyczyn Kipchogego, o delikatnym żalu, jaki odczuwam na myśl o kolejnych kosmicznych rekordach świata. W niedzielę padły kolejne, tym razem w Walencji na 10 km. Ale postaram się już nie biadolić, tylko podzielić trochę głębszą perspektywą, jaka się od dawna rysuje na horyzoncie kultury i sportu – jako jej emanacji.
Z pomocą rusza mi Konrad Lorenz, etolog z noblowskim papierem. Naukowiec znany najbardziej z wdrukowania u gąsek i „Tak zwanego zła” (polecam to drugie). W swojej książce „Regres społeczeństwa” (Warszawa 1984) dowodzi, że za rozwojem kultury nie nadąża postęp filogenetyczny (w uproszczeniu ewolucja) człowieka. Przypomina jednak, że za proces niszczenia życia przyrody i wartości nadal ponosimy odpowiedzialność. Nie tłumaczy nas ani wiara w determinizm bezrozumnej i bezosobowej ewolucji, ani przekonanie o kontroli zjawisk. Wycinamy tysiącletnie lasy, chcąc „zagospodarować teren”, a sadzimy w ich miejsce równe rzędy sadzonek, by zdobyć tlen. Uprawiamy amatorsko sport, by osiągnąć w nim za wszelką cenę znany z pracy zawodowej sukces. Trenujemy w smogu, by być zdrowsi. Głupota nie zwalnia od odpowiedzialności.
No dobrze, ale jak to się ma do rekordów? Wobec kolejnych sub2h w maratonie męskim czy kobiecych sub30min na 10 km stosujemy metafory ewolucji. I tak rekordy chcemy postrzegać. Zakładamy, ze doświadczenia i dokonania człowieka są zawsze „do przodu”, towarzyszy im obudowa duchowa i że nad tym procesem panujemy.
Co więcej, wierzymy do pewnego momentu, że rozwojowi takich namacalnych rekordów-przełomów (a więc i kultury sportu) towarzyszy wzrastające bogactwo wartości. Może dlatego tak dramatyczne wydają się nam doniesienia o kolejnych wpadkach dopingowych byłych rekordzistów świata? Może dlatego tak chętnie spotykają się z uspokajającym wnioskowaniem „bo cała prymitywna Kenia bierze”?
Założenie, że mamy decydujący wpływ na celową ewolucję kultury wypływa niejako z dowodów na finalne zdeterminowanie procesów w świecie organicznym. Potrafiliśmy sami rozwinąć druk – bo doszliśmy od pantofelka do homo sapiens – kombinujemy przewrotnie. Gdybyśmy tak nie myśleli, pewnie wpadlibyśmy w rozpacz, że na nic nie mamy wpływu, a wolność jednostki jest kompletną bzdurą… Lorenz punktuje jednak ludzkie sny o potędze. Już trzydzieści lat temu zauważa, że „rozwój” ludzkości odbywać się może bez udziału świadomości. Ewolucja kultury to również gra przypadku i koniecznych adaptacji.
Etolog pisze o współzawodnictwie: „Z całą pewnością jest to genetycznie zaprogramowana norma zachowania człowieka, że jeden drugiego próbuje prześcignąć w każdej czynności, którą potrafi dobrze wykonać.” Lorenz wspomina o galopie równoległym pewnych rybek z rodziny pielęgnicowatych i zawodach szybkości wśród antylop. Podkreśla, że u człowieka takie zachowania tracą na charakterze pouczających zabaw i gier, a przybierają barwy wojenne. Sami używamy w sporcie pojęć militarystycznych, mówimy o walce na finiszu, pobiciu (pokonaniu) kolejnego rekordu, a nawet wyścigu zbrojeń na drodze po władze i zdobycze – medale i tytuły.
Sport mający koić stresy jest ich źródłem. Zadowolenie z osiągnięcia sprawności w jakiejś dziedzinie już nam nie wystarcza. „Zabarwiona zadowoleniem czynność urasta do celu samego w sobie” pisze autor „Regresu człowieczeństwa”. I dodaje dalej: „To, co u istoty przedczłowieczej, a także na niższym poziomie kulturowym ludzkości, było czynnikiem wielce pożytecznym i pobudzającym, w miarę wzrostu poziomu kultury i liczby ludności staje się wręcz niebezpieczne.” Lorenz z połowy lat 80-tych jest przy tym umiarkowanym optymistą. Nie twierdzi, że brakuje nam wartości, ale że groźne stają się ich nieracjonalne wykorzystania.
Siedząc na lotnisku w Nairobi w drodze do Kipchogego nie płaczę nad tym, że Afryka przegoniła Europę. Pal sześć mutacje i wypaczenia typu doping, rozbuchany marketing, biegowy renesans niewolnictwa, pal sześć mój żal za starymi dobrymi rekordami, które mogłem ogarnąć wyobraźnią. Sport wyczynowy wymknął się spod kontroli i jako nieuświadomiona w dużej mierze pogoń/ucieczka przestaje przyczyniać się do naszego rozwoju. A my za tym, wbrew pozorom, nie nadążamy fizycznie. Bohaterowie „Rydwanów ognia” byli, może i intelektualną elitą, ale w większym stopniu amatorami ceniącymi etos rywalizacji sportowej. Dzisiaj przyznam, że nie potrafię wskazać, jakie wartości pozamaterialne przyświecają przemysłowej produkcji rekordów.
____________________
Kuba Wiśniewski jest redaktorem naczelnym bieganie.pl. Na razie brak mu czasu na wypisanie pełnej listy swoich osiągnięć. Swoje frustracje i niespełnione ambicje prezentuje między innymi na Instagramie
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.