Młody chłopiec, nie za wysoki, chudy i niepozorny. Od zawsze zdeterminowany i pełen pasji. Wzorujący się na najlepszych. Oglądał zmagania przed telewizorem, na żywo, słuchał o nich z opowieści. Przeżywał je całym sobą, a potem starał się naśladować. Jego ojciec, jako zawodowiec, wkładał w sport całe serce i starał się go nauczyć tego samego. Odbierał syna ze szkoły i zabierał ze sobą na popołudniowe zajęcia. Podczas gdy on robił trening, chłopiec próbował naśladować jego ruchy. Ale dla jeszcze kruchego malca, nie była to jedynie forma rozrywki. Śnił o byciu wybitnym, marzył o zawodowej karierze i jednocześnie robił wszystko, by te pragnienia zrealizować. Gdy zamykał oczy, widział siebie na Igrzyskach Olimpijskich i na największych światowych arenach. Tymczasem, mógł polegać tylko na nagraniach wideo. Chłonął wszystko – każdą taktykę, każdego zawodnika. Kochał to, czemu poświęcał cały swój czas, zdradzała go etyka pracy. Z miłością do sportu w parze szła wola ciągłego zwyciężania. Robił wszystko, by wygrać.
Nawet podczas treningów nigdy nie odpuszczał. Już w szkole średniej do każdego podchodził tak, jakby miał być jego ostatnim. Był dwudziestopięciolatkiem w ciele siedemnastolatka. Na sali gimnastycznej pojawiał się jako pierwszy, a wychodził jako ostatni. Przy przejściu na zawodowstwo chciał wykorzystać szansę uczenia się od lepszych. Nie wiedział, czy kiedykolwiek uda mu się dotrzeć na szczyt, ale zdecydował się zaryzykować. Trenował na luzie, ale z pełnym poświęceniem. Nie przejmował się, z kim rywalizuje, tylko realizował to, co sobie założył. Nie był zarozumiały, po prostu tak bardzo wierzył. Potrafił pójść do siłowni i dźwigać ciężary, następnie udać się do hali i zrobić kilka ćwiczeń. A na końcu odbyć jeszcze normalny trening. To była dla niego rutyna, dlatego osiągał wielkość nie z przypadku. Pragnął być najlepszy, a jego głód i determinacja w dążeniu do celu były nieustające.
Któregoś razu zadzwonił o 4:15 do trenera. Chciał, by ten pomógł mu popracować nad formą. Gdy trener już dotarł na miejsce, zastał go całego mokrego, w trakcie treningu. Pod okiem coacha ćwiczył jeszcze przez półtorej godziny, a następnie przez 45 minut na siłowni. Gdy szkoleniowiec już wrócił do domu, on wrócił do hali, gdzie oddał jeszcze osiemset rzutów do kosza.
Był ważny nie tylko dla koszykówki, ale dla całego świata sportu. Był inspiracją dla wszystkich, którzy marzą o wielkich rzeczach. Całe życie pracował na sukces. Dwadzieścia sezonów w lidze zawodowej. Pięć tytułów mistrzowskich, dwa złote medale olimpijskie, dwie statuetki MVP finałów, cztery Meczu Gwiazd i jedna sezonu zasadniczego. Dwie korony króla strzelców, osiemnaście nominacji do reprezentacji Zachodu na All-Star Game, jedenaście do pierwszej piątki NBA i dziewięć do zespołu najlepszych obrońców.
Są ludzie, wokół których powstaje legenda niejako bez ich udziału. Są też tacy, którzy sami je tworzą, zmieniając reguły gry. On stał się legendą za życia. A na nią złożył się nie jego koniec, a życie pełne poświęcenia.
Już na zawsze będę tym chłopcem Ze zrolowanymi skarpetami Koszem na śmieci w rogu pokoju Pięć sekund do końca na zegarze Piłka w moich rękach 5…4…3…2…1
_____________________________
Marta Gorczyńska – trochę fotografka, trochę dziennikarka, sportowa. Próbuje robić wszystko naraz, w związku z czym często nic jej nie wychodzi. Dla rozwijania pasji zbankrutuje, poleci na koniec świata i przez następne miesiące będzie głodować, bo jest typową studentką. Twierdzi, że dopóki nie zdobędzie Grand Press Photo, to nie ma się co bardziej przedstawiać. Swoje dotychczas udane fotografie prezentuje, z regularnością mniejszą lub większą, na Fanpage’u MG Photography.
Biega szybko, biega długo, biega wszędzie, z tym, że głównie z aparatem. Porywa się z nim na słońce i próbuje robić wszystko naraz. Dla rozwijania pasji zbankrutuje, poleci na koniec świata, a i tak wróci z uśmiechem na twarzy, bo jak twierdzi - z pasją albo wcale.