Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Już w najbliższą sobotę rano w Poznaniu o medale mistrzostw Polski na dystansie 5000 metrów rywalizować będą mężczyźni. Będzie wśród nich Adam Głogowski, który celuje w medal i rozmienienie 14 minut. Z byłym doskonałym triathlonistą porozmawialiśmy o: rozdrabnianiu się na biegach komercyjnych, wierze w ciężki trening, motywujących porażkach z teściem, oraz ambitnych planach na mistrzostwa Europy w Monachium, podczas których chce udowodnić, że Polak może na dobrym poziomie łączyć 5000 i 10000 metrów.
Zostało kilka dni do Mistrzostw Polski w Poznaniu. Cel masz ambitny – medal i złamanie 14 minut na 5000 metrów. Jak samopoczucie na końcówce przygotowań
Jutro (rozmowa odbyła się w piątek 18.06 – red.) jeszcze mocny dzień, trzeba będzie zrobić 30 kilometrów, a później już czekanie. Jeśli w ostatnim tygodniu przed startem nic się złego nie wydarzy, spokojnie się wyśpię, dobrze zniosę masaż w środę, to w sobotę powalczę o dobry rezultat i nie przejmuję się przeciwnikami.
Do Poznania najprawdopodobniej pojedziesz, jako lider krajowych tabel na 5000 m. W Oleśnicy kilka tygodni temu zrobiłeś życiówkę 14:16. Jak oceniasz tamten bieg? Kawał drogi z Trójmiasta na Dolny Śląsk…
Wynik jest taki sobie. Rekord życiowy, ale bądźmy szczerzy – to jest śmieszne bieganie. Mnie to nie satysfakcjonuje. W Oleśnicy się wybroniłem, czułem, że mogę to wygrać. Czułem się na dużo lepszy rezultat, ale jednak byłem strasznie połamany po podróży. Mieliśmy jechać pięć godzin, wyszło siedem… Na autostradzie malowanie pasów, dwa wypadki, dwa rozwalone tiry, także podróż się przeciągnęła.
Pewnie znasz listę startową na Poznań, wiesz z kim będziesz się ścigać. Masz przygotowaną specjalną taktykę pod ten bieg?
Przede wszystkim, cieszę się, że Krystian Zalewski został dopuszczony do startu. Bałem się, że będą jakieś problemy, bo ma odległy wynik na listach, a wiemy jak to u nas bywa… Co do taktyki, powiem tak: mnie interesuje szybki bieg. Czy będzie 30 stopni, 3 stopnie, deszcz, grad – ja chcę po biegu móc podejść do lustra i powiedzieć sobie, że zrobiłem wszystko, co mogłem. Jestem gotowy na każdą taktykę, każdy scenariusz. Mogę się czaić, mogę czekać do ostatniego koła, mogę ruszyć od początku. Na wszystko jestem gotowy.
Twoja pewność siebie jest dosyć oryginalna, jeśli chodzi o polskich biegaczy długodystansowych. Powiedziałeś, że 14:16 to śmieszny wynik… O swojej życiówce na 10000 metrów, która od tego roku wynosi 29:55 też napisałeś na Facebooku, że to śmieszne bieganie. Od kiedy zaczyna się w takim razie poważny poziom?
Zacznijmy od tego, że ja mam ogromny dystans do własnych rezultatów. Póki biegam wolniej, niż rekordy świata pań, to umówmy się – jestem śmieszny. Jeśli pani Hassan i pani Gidey biegają po 29 z groszem na dychę, a polscy mężczyźni nie potrafią tego zrobić, to jesteśmy śmieszni. Miałem różne perypetie zimą. Nie chciało mi się trenować. Nie byłem u lekarza, ale nazwałbym ten stan depresją. Cała sytuacja z Covidem trochę mnie połamała.
Miałem problemy z pachwiną, węzłami chłonnymi, wagą, mentalne. Tak naprawdę do mistrzostw Polski na 10000 metrów przygotowywałem się 2 miesiące. Myślę, że wycisnąłem wszystko, co mogłem. Połamałem 30 minut, ale dla mnie nie ma to większego znaczenia. Nawet jeśli pobiegłbym 29:40 niewiele by to zmieniło, przesunąłbym się o 1-2 pozycje. W każdym razie dzisiaj już jest wszystko w porządku, jestem zdrowy, dobrze mi się trenuje. Mam opiekę fizjo na miejscu w Gdyni, o nic się nie muszę martwić. Pojawiły się osoby, które zainwestowały we mnie prywatne środki i ten start w sobotę w Poznaniu, to będzie start dla nich.
Znalazłem z Tobą stary wywiad z 2012 roku, w którym zapowiadałeś, że Twoim celem są igrzyska w roku 2020. Tokio Cię ominie, ale za to w zeszłym roku reprezentowałeś Polskę na mistrzostwach świata w półmaratonie. Jak wspominasz tamten start?
Przez 3 dni nauczyłem się więcej, niż przez 3 lata biegania. Bardzo dobrze wspominam te zawody, szczególnie, że odbyły się w mojej rodzinnej Gdyni. Zrobiłem niezły wynik, pobiegłem na swoim poziomie (Adam uzyskał 1:05:50 – red.). Miałem szansę podpatrzeć lepszych zawodników. Byłem w pokoju z Krystianem Zalewskim, co też mi dużo dało. Samo przebywanie wśród dużo lepszych biegaczy, sprawiło, że nabrałem jeszcze większego dystansu do własnych wyników. Mówię sobie tak: mi łatwiej będzie nadrobić dystans do lepszych do siebie, niż im uciec. I myślę, że w ostatnim czasie trochę ten dystans nadrobiłem. Jestem wyczynowcem, ale nie nazwę siebie zawodowym biegaczem, bo dodatkowo pracuję…
Masz pracę na etacie 8-16?
Pracuję w gastronomii. Czasami jestem człowiekiem od robienia pizzy, a czasami tę pizzę dowożę. Jestem tak umówiony z szefostwem, że robię to, co jest dla mnie wygodniejsze pod względem treningu, jaki mam do zrobienia danego dnia. Ostatni miesiąc, dzięki wsparciu niektórych osób, nie jestem w ogóle w pracy, tylko mam namiastkę zawodowego biegania i mogę skupić się w stu procentach na treningu.
Kilka lat temu postawiłeś wszystkie siły na trening biegowy rezygnując z triathlonu, w którym odnosiłeś duże sukcesy. Skąd ta decyzja?
W roku 2014 miałem ciężką kontuzję, w 2015 wróciłem. Byłem nadal czołówką krajową, ale już nie top 3, a bardziej top 8 i to nie było dla mnie satysfakcjonujące. W 2016 miałem swoje ostatnie starty na połówkach Ironmana. Bardziej namówili mnie do nich moi podopieczni, niż była to moja inicjatywa. W pewnym momencie stwierdziłem jednak, że nie stać mnie na uprawianie triathlonu. Nie miałem sponsora. Inna sprawa, że byłem na zakręcie życiowym, nie wyrabiałem się czasowo z trenowaniem.
W roku 2017 zacząłem sobie z moją Kasią jeździć po biegach ulicznych. Biegałem po 33 minuty na 10 kilometrów, przegrywając z przyszłym teściem (mowa o Piotrze Pobłockim, mistrzu Polski w maratonie z 1999 roku z życiówką 2:13:01 – red.). Aż wreszcie przelała się we mnie gorycz i powiedziałem Kasi, że ostatni raz przegrałem z jej tatą.
W roku 2018 znowu robiłem podchody pod triathlon. Już było wszystko dogadane… Ale na finiszu przygotowań okazało się, że jednak nie będę miał roweru. Tak się to jakoś potoczyło później, że postawiłem na bieganie. Zadebiutowałem w maratonie, zszedłem, na trzy dni obraziłem się na cały świat. Ale potem poprawiłem maratonem we Wrocławiu. Cierpiałem, ostatnie kilometry wyklinałem wszystkich. Jednak ostatecznie ukończyłem i stwierdziłem, że pójdę w bieganie. Mam świadomość, że karierę triathlonową zmarnowałem na własne życzenie, bieganie daje mi drugą szansę na sportowe życie.
Z tego co mówisz rozumiem, że rozstanie z triathlonem było podyktowane między innymi kwestiami finansowymi. Trochę to dziwnie brzmi, że jeden z najlepszych zawodników w Polsce ma problem chociażby ze skompletowaniem roweru…
Cały czas tak naprawdę jestem blisko powrotu do triathlonu, choćby na 1-2 starty. Żona mi mocno tego zakazuje. Boi się, że znowu się skasuję na rowerze… Przerabiałem już złamanie obojczyka, pęknięte żebra, miałem cztery pręty w ręce – to są pamiątki z triathlonu, które czasami odzywają się w bieganiu. Powiedziałem sobie, że jeśli w bieganiu dojdę w pewnym momencie do ściany, to albo wrócę na kilka startów do triathlonu albo zacznę trenować pod 3000 metrów z przeszkodami. Gdzieś będę musiał poszukać bodźca do rozwoju. Na dzisiaj nie potrzebuję ani jednego, ani drugiego. Skupiam się na sobocie, tam mam swój cel.
Wspomniałeś rok 2017 kiedy postartowałeś trochę na ulicy, żeby sobie dorobić. W podsumowaniu 2020 roku napisałeś na swoim Facebooku, że nie rozdrabniałeś się startami na „festynach biegowych”. Uważasz, że częste starty w biegach komercyjnych kosztem skupienia się na zrobieniu mocnego wyniku, to jest problem polskiego długiego dystansu?
Uważam, że nasi maratończycy zrobili minima olimpijskie w dużej mierze dlatego, że przestali się rozdrabniać. Z drugiej strony, bądźmy szczerzy, takie biegi to duże wsparcie budżetu domowego. Miałem ostatnio możliwość pojeżdżenia trochę po zawodach, dorobienia, bo rynek się otwiera. Ale ja nie jestem festyniarzem. Mam aspiracje na bycie zawodowcem.
Sam odpowiadasz za swój trening. Skąd bierzesz inspiracje?
Są różne teorie treningu – ja wierzę w bardzo ciężką pracę. Nie łykam szkół, które mówią, że tylko minimalizm, że z objętości na poziomie 80-100 kilometrów, miałbym atakować 5000 metrów. Nie kupuję tego. Ten tydzień będzie luźniejszy, a i tak wyjdzie mi w granicach 160 kilometrów. Troszeczkę bazuję na szkole amerykańskiej.
Nie mam też problemu, żeby zadzwonić do swoich byłych trenerów i zapytać się, co mam zrobić. Są takie momenty, że dochodzę do ściany. Czasami tych treningów jest za dużo, za dużo chciałbym wcisnąć na raz. Jestem niecierpliwy. Pewnie przyjdzie taki moment, że podejmę współpracę z trenerem. Ale nie będzie to dziś, ani pojutrze.
Co masz na myśli, mówiąc o amerykańskiej szkole treningowej?
Korzystam chociażby ze strony sweatelite.co. Tam jest bardzo dużo treści, materiałów do analizy. Podam przykład treningu, który mnie ujął: 1600, 1200, 800, 400 metrów – razy dwa. Zdaje się, że Galen Rupp to biegał w czasach Salazara. Milę zaczynał w 4 minuty, a kończył czterysetką w 55 sekund. Wszystko na przerwie 400 metrowej. Straszny trening, ale kupuję go w całości. Zwłaszcza pod 5 kilometrów, gdzie trenuje się głównie na wysiłku mieszanym. No i jednak Rupp, facet biały, a łamał 13 minut (życiówka Amerykanina to 12:58.90 – red.).
Kiedy ostatni raz byłeś na obozie sportowym?
Nie wiem jak klasyfikować obóz. Ja mam obóz wtedy, jak wyjeżdżamy z żoną na urlop (śmiech). Ale tak zupełnie serio, to obóz z prawdziwego zdarzenia miałem jeszcze za czasów triathlonowych, bodajże w 2014 roku w Hiszpanii. A czy urlop 10 dni w Szklarskiej Porębie, gdzie trenowałem dwa razy dziennie, można nazwać obozem? Jeśli tak, to byłem na obozie rok temu przed startem na mistrzostwach Polski na 10000 metrów, które rozegrano w Karpaczu. Przed mistrzostwami świata w półmaratonie polski związek zaproponował mi dwa obozy: w Jakuszycach i Wałczu, ale nie mogłem pojechać, bo miałem zobowiązania związane między innymi z pracą.
Zapowiadałeś w mediach społecznościowych, że celem na jesień jest maraton i próba uzyskania minimum na mistrzostwa Europy w Monachium. To aktualne?
Na dzisiaj tematu maratonu nie ma. Chciałem robić minimum, ale okazało się, że wyrzucili maraton z programu mistrzostw Europy. W zamian będzie półmaraton.
Rozumiem, że w takim razie Twoim celem na jesień będzie szybka połówka?
Mam inny pomysł na start w Monachium… Dobrze, powiem to: chcę, jako pierwszy Polak od 28 lat zrobić kwalifikację na 5000 metrów. Ostatnim Polakiem, który tego dokonał był Sławomir Kąpiński, który wystartował w roku 1994 w Helsinkach. Chcę łączyć na dobrym poziomie 5000 i 10000 metrów. Na dychę ostatnim Polakiem na mistrzostwach Europy był Marcin Chabowski, w roku 2010 w Barcelonie. Uważam, że stać mnie na wypełnienie wskaźników na obu dystansach. European Athletics ustaliło ostatnio minima na poziomie – 13:44 na 5000 m i 28:50 na 10000 m. Nie wiadomo jakie będą wskaźniki PZLA. Jeśli nasz związek podkręci minima do 13:30 na piątkę, to nie będę miał do tego podjazdu. Trzeba patrzeć realnie. Ale jeśli zostaną na zbliżonym poziomie, uważam, że jestem w stanie je zrobić. Oczywiście będzie to wymagało zainwestowania dużych pieniędzy, pojechania na obóz i rezygnacji z pracy.
Wybierasz wyjątkowo trudną ścieżkę, bo w Polsce chyba nikt już nie pokłada nadziei w tych dystansach. Jeśli ktoś chce zrobić minimum na imprezę mistrzowską, to celuje w maraton, ewentualnie połówkę…
Sprawdzałem, że europejskie minimum na 5000 metrów do Berlina (w roku 2018 – red.). wynosiło 13:50, a PZLA podkręciło wskaźnik do 13:44. Jeśli w najbliższą sobotę pobiegłbym w okolicach 14:00, to uważam, że przy dobrym treningu, jestem w stanie za rok wiosną pobiec 15 sekund szybciej. Może pokazałbym niektórym niedowiarkom, że warto w Polsce zainwestować w 5000 i 10000 metrów. Bez dobrych rezultatów na tych dystansach nie będzie mocnego maratonu. Oczywiście jest inna droga, ale…
Ja 18 lat temu poszedłem na swój pierwszy trening pływacki i tyle lat odbijałem się od ściany do ściany, że dla mnie nie ma problemu, żeby dzisiaj trenować na stadionie. Ja to lubię. Może to też wynika z mojej postury – nie jestem drobnym biegaczem, mam więcej w klacie i jestem bardziej mięśniowy, niż nasza czołówka. Ale są jeszcze więksi ode mnie, jak chociażby Brytyjczyk Andy Vernon. Kawał bydlaka, bądźmy szczerzy, wielkie chłopisko, a mimo tego biegał regularnie poniżej 28 minut na 10000 metrów. Jeżeli taki duży chłop mógł tak biegać, to czemu ja nie mogę? Też ma dwie ręce, dwie nogi, pije tę samą wodę, je to samo jedzenie… Nie liczę na Polski Związek Lekkiej Atletyki, bo oni nie są zainteresowani długasami, ale jeśli znaleźliby się ludzie, którzy chcieliby zainwestować we mnie pieniądze, to uważam, że jestem w stanie uzyskać minima na piątkę i dychę. Chcę pójść tą trudniejszą drogą. Może to jest błąd. Ale wierzę, że wypracowane prędkości, pomogą mi później w maratonie.
Wrócę na koniec do Twojej mentalności. W wywiadzie dla triathlonlife.pl przyznałeś, że kiedyś bywałeś arogancki, przed startem zapowiadałeś rywalom, że ich „rozpierdzielisz”. Jak do tego dzisiaj podchodzisz?
Myślę, że trzeba pewne rzeczy różnicować – ja nie jestem arogancki, tylko pewny siebie, a to co innego. Ja nie mam sportowych marzeń, mam sportowe cele. Teraz, na kilka dni przed Poznaniem, wiem jaką wykonałem pracę, wiem jakie treningi zrobiłem i to mi daje pewność siebie, że jak wyjdę w sobotę o 9:30 na bieżnię, to będę gotowy na wszystko.
Od redakcji: biegi na 5000 metrów kobiet i mężczyzn zostaną rozegrane na kilka godzin przed transmisją telewizyjną, którą w sobotę 26.06 przeprowadzi TVP. Przypomina to sytuację z poprzednich MP w LA we Włocławku, gdy biegi na 5000 metrów również zostały „wypchnięte” poza transmitowany program zawodów.