Jarosław Skrzyszowski
18 sierpnia 2023 Joanna Jóźwik Wywiady

Jarosław Skrzyszowski: Pia jest na treningach tak szybka jak jeszcze nie była


Jarosław Skrzyszowski wraz ze swoją córką Pią podbijają lekkoatletyczne stadiony. 22-letnia zawodniczka została w 2021 roku młodzieżową Mistrzynią Europy, a rok później najmłodszą w historii mistrzynią Europy w biegu na 100 metrów przez płotki. Jaki mają przepis na sukces, jak wyglądała ich historia i jak wygląda forma naszej reprezentantki na Mistrzostwa Świata w Budapeszcie, dowiecie się z naszej rozmowy.

Joanna Jóźwik: Jesteście już w Budapeszcie?

Jarosław Skrzyszowski: Tak, już jesteśmy, przylecieliśmy trochę wcześniej, ponieważ mieliśmy konferencję prasową PUMY.

Jak pierwsze wrażenia z miasta?

Ja trochę znam Budapeszt, jest bardzo fajnym miastem. Mieszkamy w hotelu blisko centrum. Co prawda tu nie ma takiego typowego centrum, ale jest to fajna turystyczna dzielnica.

Czyli można pójść się zrelaksować pomiędzy startami?

Ja tak robię, nie wiem jak Pia, ale zawsze tak jest lepiej, bo na przykład w Monachium mieszkaliśmy, gdzieś na obrzeżach, w jakiejś industrialnej dzielnicy i tam nie było żadnej przyjemności z pobytu.

Mieliście okazję już być na stadionie, zrobić jakiś trening?

Jeszcze nie, dzisiaj jest oficjalny trening na głównym stadionie, a póki co chodzimy na stadion treningowy, ale to w jakimś innym miejscu.

Widziałam filmiki na profilu World Atletics pokazujące stadion, przejście do call roomu i żałuję, że już nie jestem zawodniczką 🙂

Nie dziwię się. Chwile, które przeżywają sportowcy w trakcie kariery, są bardzo fajne i ekscytujące, szczególnie w porównaniu do życia po karierze. Tutaj jeszcze bardzo dobrze jest wszystko zorganizowane. Od samego lądowania na lotnisku widać, że wszystko działa. Organizatorzy wiedzą, o co chodzi, znają nazwiska, jak podchodzi ktoś do tablicy z informacjami, to od razu ktoś tam przybiega, żeby się upewnić, czy człowiek wie, co tam jest napisane. Także, póki co jest całkiem ok.

Trzymamy kciuki, żeby było tak do końca, bo z tym różnie bywa. Ale jeżeli na początku już zdają egzamin, to jest to dobry prognostyk. Trenerze, chciałam zapytać, jak się współpracuje ze swoją córką?

Najprostsza i najkrótsza odpowiedź byłaby, że dobrze.

Domyślam się, że tutaj trzeba rozgraniczyć bycie ojcem i bycie trenerem? Czy tutaj się tego nie rozgranicza?

Miałem już takie pytania i tak prawdę mówiąc, chyba nie da się tego rozgraniczyć. Wydaje mi się, że na treningu i poza treningiem zachowujemy się w podobny sposób. Czyli to nie jest tak, że przybieram maskę trenera jak się spotykamy na treningu, a później mamy zupełne przestawienie i jestem już inną osobą, jako tatuś tulący córkę po lekcjach. Nie ma czegoś takiego. Wydaje mi się, że to jest całkiem spójne to nasze bycie przed sportem i po sporcie, czy w trakcie treningu.

Jedna rzecz, która jest istotna w tej naszej relacji, jest taka, że Pia nie mieszka ze mną na co dzień, bo mieszka ze swoją siostrą, więc jak kończymy trening czy wracamy skądś, to ona wraca do swojego domu, a ja wracam do swojego. Nie ma takiego niebezpieczeństwa, które wydaje mi się, że bywa często w takich relacjach, że w domu przy kolacji, czy przy zupie cały czas się mówi dalej o sporcie, o tym co było na treningu. Wtedy nie ma wytchnienia. My tego problemu nie mamy. Po treningu mówimy o sporcie i nie tylko i potem znikamy do siebie i mamy spokój od siebie.

Czyli na imprezach rodzinnych nie rozmawiacie o treningu i o tym co warto poprawić?

Na imprezach rodzinnych wspominamy rzeczy związane ze sportem, ale raczej takie anegdotyczne. Ktoś tam coś zrobił, ktoś tam przekręcił nazwisko. Takich bardzo na serio o sporcie rozmów w trakcie rodzinnych spotkaniach nie ma.

No to rzeczywiście to wyjaśnia wszystko, że taka relacja jest dobrze utrzymana, bo jest ta higiena. Nie wyobrażam sobie na przykład na bazie swojej przeszłości, że jestem zła na trenera, wracam do domu, a tam dalej trener.

To się zgadza, że są czasami takie trudniejsze momenty i wtedy warto od siebie odpocząć. Można wrócić do siebie i mieć od siebie spokój, żeby poukładać sobie w głowie i dopiero wtedy wrócić następnego dnia na trening z odpowiedziami na niektóre pytania czy wątpliwości. Ale jeszcze wracając do tej relacji, takiej ojcowsko – trenerskiej. Pamiętam, jak zaczynałem trenerkę, kiedy Pia była jeszcze juniorką pierwszy rok i jeździliśmy na obozy głównie do Spały. Wtedy ja czasami nie wiedziałem nawet, w którym pokoju ona mieszka, po prostu spotykaliśmy się tylko na treningach, a później ona wracała do swojego pokoju i to był jej pokój i jej sprawy. Ja starałem się do niej nie stukać, nie sprawdzać co ona tam robi. Zawsze uważałem, że jest odpowiedzialną osobą, że wie, czego chce, a ja nie jestem typem kontrolera, żeby jeszcze ją sprawdzać.

No właśnie, bo skoro od juniorki jesteście jedną drużyną sportową to na pewno były takie sytuacje, kiedy Pia jednak dorastając, miała ochotę wyjść wieczorem z koleżankami. I co wtedy trener na to? Czy był bardziej ojcem, czy jednak trenerem, mówiąc: 'Pia, jutro mamy ważny trening, więc nie możesz nigdzie iść’? Czy jednak Pia była na tyle świadomą zawodniczką, że wiedziała, żeby w danym momencie jednak nie wychodzić i nie denerwować trenera?

Pia nawet jak była takim dzieciaczkiem, jak była juniorką, miała swoje prywatne życie, ale zawsze wiedziałem, że jest odpowiedzialna. Nie musiałem dawać jej wskazówek. Przez tyle lat naszej współpracy Pia spóźniła się na trening tylko raz i to tylko o minutę później niż wskazywał zegar na hali. Szczerze mówiąc, gdyby się kiedyś spóźniła, nie przychodziła dokładnie na czas, to oznaczałoby, że rzuciła sport 🙂 Musiałoby się coś poważnego zdarzyć. Nigdy nie musiałem jej mówić: nie rób tego albo tamtego. Na początku musiałem ją nawet hamować, często chciała robić więcej, niż ja jej zalecałem. Nawet jak miała jakieś delikatnie dolegliwości z jedną nogą, to dawałem jej wolne popołudnie, ale Pia wracała i mówiła, że ma drugą nogę zdrową, więc chce zrobić trening na drugą nogę. I to jest cała Pia. Nigdy nie było z nią tyle kłopotu, żeby należało jej pilnować, czy wskazywać jak się powinno zachowywać w swoim życiu prywatnym.

No to bardzo ważne, szczególnie na tym poziomie i w takiej konkurencji, gdzie liczy się każdy detal. A jak wyglądały wasze początki? Skąd wyszła myśl, żeby zaopiekować się swoją córką trenersko? Czy nie było dobrego trenera w Polsce?

To właśnie troszeczkę tak. Pia jako juniorka młodsza, młodziczka trenowała na Skrze i zajmował się nią Przemek Ratkiewicz. Wtedy to było takie trenowanie lekkoatletyki, bardziej niż konkretnej konkurencji, takie ogólnorozwojowe zajęcia. Trochę startowała w siedmioboju, skakała w dal, biegała na 300 metrów i to było wszechstronne. To był dobry i mądry etap jej treningu. I pomimo tego treningu nieukierunkowanego zaczęła robić rekordy Polski juniorek, właśnie na płotkach na 60 metrów na hali i pobiła rekord Ewy Swobody. Widać było, że jakiś talent w niej jest, z resztą jej mama skakała w dal 6.90 i też była olimpijką, więc geny sportowe Pia na pewno ma.

Jesteśmy po rozwodzie i Pia wtedy mieszkała z mamą, która doszła do wniosku, że czas na to, żeby zorganizować jej profesjonalne sportowe życie i wybrać trenera. Ze względu na fakt, że pod koniec jej kariery to ja zajmowałem się jako jej trener, postanowiła, że może ja się tego podejmę. Co prawda przez 20 lat nie miałem wiele wspólnego ze sportem, bo zajmowałem się czymś innym, ale z założenia miałem być trenerem „przejściowym”, zanim pojawi się ten „docelowy”. Trochę byłem zaskoczony, bo zajmowałem się i zajmuje się do dziś innymi rzeczami zawodowo. No ale było to też takie trochę kuszące, bo jednak bycie trenerem zawsze było moim marzeniem. Niestety w tych czasach nie wystarczało to na utrzymanie rodziny, więc musiałem zmienić zawód, ale gdzieś tam we mnie siedziało to, że sport jest tym, co najbardziej mnie pobudza do życia.

No i pomyślałem sobie, że byłoby fajnie, więc przemyślałem to, poukładałem sprawy z moją żoną w firmie, którą prowadzimy razem, tak żeby większość obowiązków ona przejęła, a wtedy ja mogłem zająć się w pełni Pią. No i zacząłem się edukować, zacząłem czytać, uczestniczyłem w konferencjach zagranicznych, spotykałem się z trenerami. Niestety ci w Polsce nie bardzo chcieli ze mną rozmawiać i dzielić się informacjami. Jedynym, który był otwarty, był Sławomir Nowak, nieżyjący już trener Grażyny Rabsztyn i Wilsona Kipketera. Z nim spotkałem się kilka razy i konsultowałem wiele aspektów, głównie po to, żebym upewnił się, że dobrze rozumiem płotki i wiem, na co zwrócić uwagę i tak to ruszyło. Zaczęliśmy razem trenować, a ja w ciągu tych pięciu lat ciągle się edukuję, zdobywam jakieś informacje, wciąż kontaktuję się z wieloma trenerami. No i cały czas jesteśmy na etapie wznoszącym, gdzie jako trener wciąż dodaję do treningu Pii jakieś nowe elementy. Myślę, że całe życie będziemy się uczyć i doskonalić.

To mi się właśnie bardzo podoba w waszej współpracy, również z trenerem Laurentem Meuwly, który chyba nie ma problemu, żeby dzielić się wiedzą, szczególnie w porównaniu do naszego podwórka. Z czego to wynika?

Rzeczywiście od kilku lat podróżuję po świecie na różne zawody czy obozy i tam spotykam trenerów z całego świata, którzy trochę inaczej niż polscy trenerzy, nie obawiają się dawać rady i odpowiadać na pytania. Jak do czegoś doszli, jaką mają wizję i dlaczego coś robią. Wydaje mi się, że to wynika z pewności siebie i pewności swojego warsztatu, bez obawy, że moi rywale mnie nagle prześcigną. Nie chcę generalizować, bo nie znam wszystkich trenerów w Polsce, ale jest taka obawa, że jak komuś coś powiem, to nagle stanie się lepszym trenerem ode mnie i to będzie kłopot.

Jeżeli trener miał już do czynienia z tą szwajcarsko-holenderską szkołą i grupą treningową, w której trenuje między innymi Femke Bol, robiąca teraz furorę na 400 metrów i 400 metrów przez płotki to czy są jakieś różnice pomiędzy Polską szkołą treningową, a właśnie tą zagraniczną?

Wydaje mi się, że są pewne różnice między trenerami i określenie polska szkoła może mieć różne znaczenie, ale jest pewien kręgosłup, taka myśl przewodnia w trenowaniu w Polsce u większości trenerów i jest zauważalna. Dzisiaj bardzo podobnie trenuje się do tego jak trenowało się 30 kilka lat temu, jak ja jeszcze byłem zawodnikiem, oczywiście z jakimiś modyfikacjami, w trochę nowocześniejszy sposób niż ja to robiłem, ale jest jeden koncept, który jest inny od tego, który jest u trenera Meuwly’ego. Również u innych amerykańskich trenerów, bo też z innymi mam kontakt. Najprościej mówiąc, różnica polega na tym, że jeżeli jestem trenerem sprintu, czy 400 metrów za granicą, to zajmuje się trenowaniem sprintu i najważniejszych aspektów sprintu, od pierwszego dnia przygotowań. Z reguły w październiku zaczynamy trenowanie i te elementy związane bezpośrednio z moją konkurencją, czyli szybkość, technika na płotkach, wytrzymałość szybkościowa, są wprowadzane od pierwszego dnia.

W Polsce wygląda to troszkę inaczej, my mamy taki trochę inny styl, że najpierw robimy podbudowę, przygotowujemy się, jest mało elementów bliskich konkurencji, którą wykonujemy. Dopiero to zaczyna wchodzić w późniejszym okresie, bezpośrednio przed startami, czyli na przykład przed halą, czy przed sezonem letnim. Tu mamy z Laurant’em bardzo podobną wizję, bo od pierwszego dnia, kiedy zacząłem trenować Pię, trenowałem elementy, które mają być kluczowe. Nie ma tu miejsca na chodzenie po Zakopanem, czy po Giewoncie, a dopiero w grudniu zakładanie kolców przed sezonem halowym.

Zawsze uważałem, że pianista, przygotowując się do swoich najważniejszych konkursów cały czas gra na fortepianie. Tyczkarz, przygotowując się do swoich najlepszych zawodów, też skacze cały rok, a z jakiegoś powodu sprinterzy, 400-metrowcy nie robią tego, dopiero zaczynają tę swoją konkurencję, czy właśnie pracę nad techniką, czy bieganie wprowadzać w późniejszym okresie. I to mnie zastanawiało, dlaczego jeżeli chcemy być w czymś perfekcjonistami, nie robimy tego na tyle często, żeby robić to dobrze. Warto przecież robić to często, w różnych warunkach, różnymi metodami, różnymi sposobami, bo te elementy muszą być powtarzane, żeby dojść do perfekcjonizmu technicznego i szybkościowego automatyzmu. Jak będę to robił tylko przez miesiąc czy dwa, krótko przed zawodami to mam za mało czasu na to.

Podsumowując, różnica jest taka, że sprint w Stanach trenuje się cały rok tak samo, a w Polsce nie trenuje się cały rok, raczej bliżej sezonu, czy bliżej okresu, w którym wprowadzamy się już w sezon startowy.

Czy to, że nie trenujemy sprintów przez cały rok, to ma właśnie odzwierciedlenie w wynikach polskich sprinterów?

Oczywiście nie jestem alfą i omegą, bo mam jedną zawodniczkę, która rzeczywiście biega przyzwoicie. Nie mogę powiedzieć, że jestem świetnym trenerem i udowadniałem to przez 20 lat na 50 zawodnikach, więc to, co powiem, wcale nie musi być wiarygodne, ale myślę, że da odpowiedź. Ostatnio całkiem szybko pobiegł Dominik Kopeć (10.05) i niedługo może pobić nawet rekord Polski Mariana Woronina – 10-sekundowy fantastyczny wynik. Sprawdziłem w historycznych tabelach, na którym miejscu jest wynik Mariana Woronina i jest to 189. wynik. I od czasu Mariana Woronina znalazł nam się jeden Kopeć, który teraz się do tego zbliżył, do tego 189. wyniku w historii. To pokazuje jaki dystans nas dzieli od światowego sprintu.

Teraz czy moje wywody są mądre, czy nie to pokazuje historia i pokazuje, że to chyba nie jest dobre rozwiązanie. Jeżeli na świecie stu iluś facetów w historii biega szybciej, a my będąc dużym krajem, gdzie prawie każdy dzieciak kiedyś przebieg 60 metrów, nie udaje nam się nawet zbliżyć do tego wyniku, to sugeruje, że pewnie gdzieś popełniamy błędy. Czy to są to błędy, o których ja mówię? Najlepiej, żeby to trenerzy przeanalizowali. Ja myślę, że trenowanie w mój sposób jest chyba bliższe temu, co na świecie robią inni i osiągają lepsze wyniki niż to, co my robimy. Ale tak jak mówię, statystyka sama opowiada na to pytanie.

Skupmy się w takim razie, już odchodząc od zwykłego sprintu, na płotkach. Myślę, że jako nieliczni stosujecie w swoim treningu takie nakładki na płotki, które są chyba nowością, jeżeli chodzi o Polskę. Czy jest to powszechne wśród płotkarzy na świecie? Skąd ten pomysł, żeby wprowadzić taką innowację?

To nie jest jakaś tam wielka innowacja, bo to na świecie było stosowane już wcześniej. Nakładka taka powoduje, że zawodnik dużo odważniej wchodzi w płotek, bo jakikolwiek błąd czy uderzenie nie powoduje żadnych negatywnych skutków, więc możemy się odważyć na szybszy ruch, na odważniejszy, bardziej ryzykowny. Na tym nam zależy, bo chcemy na treningu robić rzeczy szybciej i odważniej, żeby później zaimplementować to na zawodach. Ja szukałem czegoś takiego i znalazłem w Stanach, ale koszt sprowadzenia tego do Polski przerósł znacznie koszt samych gąbeczek, więc je po prostu wyprodukowałem w Polsce. Znalazłem firmę, która zrobiła to według mojego projektu, ale niestety albo stety, mogła to zrobić w minimalnej ilości 100 sztuk. Nie było mi aż tyle potrzebne, ale wyprodukowałem te 100 sztuk.

Zobaczono to na świecie, że coś takiego stosujemy i trenerzy zaczęli podpytywać czy mogą je ode mnie kupić. Wyprodukowałem więc więcej nakładek i odsprzedaję z jakimś niewielkim zyskiem trenerom. Szczególnie na świecie, bo rzeczywiście większość trenerów, którzy do mnie się odzywają po nakładki, to są trenerzy z Europy, ale też ze Stanów, z Australii. Do tego niektórzy trenerzy z Polski, ale nie jest to duża liczba. Nie powiem, że to jakiś pomysł na biznes, bo to jest jednak bardzo niszowy produkt, ale mam satysfakcję, że mogłem pomóc również innym trenerom.

To jest niesamowite, że sprowadzenie tych nakładek ze Stanów było droższe niż wyprodukowanie ich w Polsce i to w takiej ilości.

One są lekkie, ale są dość przestrzenne i nawet paczka 10 sztuk to dość duży pakunek. Samo sprowadzenie takich nakładek ze Stanów kosztowało około 1000 dolarów, gdzie same nakładki były dużo tańsze. One też się zużywają w czasie treningów, spadają, depcze się po nich, uderza w nie, więc 10 nie wystarcza na wiele lat. Pewnie tylko na jeden sezon, czy na dwa i trzeba zamówić nową partię, więc okazałem się być miłym kolegą dla moich kolegów europejskich.

Chcemy więcej takich trenerów w Polsce.

Ja w ogóle często jak myślę nad czymś, nad jakimiś ćwiczeniami, czy nad jakimś rozwiązaniem, a brakuje mi jakiegoś urządzenia, typu kijka, czy jakichś nakładek właśnie, to ja albo je wyszukuję, albo sam coś produkuję, bo wiem, że to mi pomoże. Nie czekam, aż ktoś coś dla mnie zrobi, tylko sam wymyślam. Wydaje mi się, że wielu trenerów też nie mając przyrządów, rezygnuje z robienia jakichś ważnych ćwiczeń, bo nie ma jak. Ja w tym czasie myślę, że jak nie ma, to pewnie można coś wymyślić, żeby było. Najczęściej mi się udaje.

Skupmy się w takim razie na tym, co jest tu i teraz. Jak wyglądał cykl przygotowań w tym roku? Czy były jakieś komplikacje i jak wygląda forma Pii?

Komplikacje pojawiły się na hali, kiedy Pia nabawiła się poważnej kontuzji, uszkodziła mięsień dwugłowy, a była w wysokiej formie, bo była bliska poprawienia rekordu Polski. Z treningu wynikało, że była na jeszcze lepszy wynik. No ale się pojawiła kontuzja dość poważna, zakończona zabiegiem medycznym. To spowodowało, że musieliśmy najpierw wrócić do podstaw, żeby Piła wróciła do pełnej dyspozycji. To zajęło parę miesięcy, ale nie próżnowaliśmy. Skupiliśmy się wtedy na zniwelowaniu słabszych punktów, w innych obszarach, niż te biegowe. Mocno trenowaliśmy dwa, trzy razy dziennie. Nawet kiedy Pia była jeszcze kontuzjowana, tak żeby skupić się na elementach, które do tej pory nie były w stu procentach przez nas zaopiekowane.

Stopniowo po tej dolegliwości Pia wchodziła w trening, zaczynaliśmy od niedużych prędkości, a tak naprawdę Pia zaczęła biegać na maksymalnych prędkościach pod koniec maja, czyli dość późno, bo wtedy już się zaczynają starty u większości zawodników. Ale była do tego dobrze przygotowana, więc stopniowo wchodziliśmy i kolejnym etapem było to, żeby była zdrowa i przygotowana na tyle, żeby mogła zacząć startować. I te starty były elementem przygotowania też, żeby je potraktować właśnie jako zawody, ale też przygotowujące do najważniejszej imprezy. I rzeczywiście było to widoczne, że ze startu na start Pia stopniowo się poprawiała, biegała coraz lepiej. W ostatnim etapie, w którym byliśmy na obozie w Cetniewie, szlifowaliśmy tylko formę i skupialiśmy się na takim jakościowym treningu. No i wygląda na to, że Pia jest na treningach tak szybka jak jeszcze nie była, więc zakładam że jeżeli na treningach wygląda to bardzo dobrze, to nie widzę powodu, żeby to się nie przełożyło na wyniki na Mistrzostwach Świata w Budapeszcie.

Czyli 12,59 jest zagrożone?

Zmartwiłbym się gdyby się nie udało tego poprawić.

Trzymamy mega mocno kciuki już dzisiaj, żeby się układało zgodnie z planem i forma jeszcze rosła do ostatniej minuty, a ja dziękuję za fantastyczną rozmowę. Bardzo miło było usłyszeć tak mądrego i świadomego trenera.

Trochę mi się robią czerwone poliki, ale również jest mi bardzo miło.

Bądź na bieżąco
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Joanna Jóźwik
Joanna Jóźwik

lekkoatletka, olimpijka z Rio, gdzie zajęła 5. miejsce w finale biegu na 800 metrów, brązowa medalistka Mistrzostw Europy