Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Aleksandr Sorokin od kilku miesięcy demoluje świat biegów ultra. Najpierw zmiażdżył rekord Janisa Kurosa w biegu 24-godzinnym, a dwa tygodnie temu rozprawił się z rekordem Nao Kazamiego na setkę. Okazuje się, że za szokującymi wynikami Litwina stoi Polak, Sebastian Białobrzeski. Trener rekordzisty świata opowiedział nam: o kulisach treningu w Kenii, sposobach na rozpędzenie Aleksandra, rozwoju biegów ultra, ale też o poziomie krajowych biegów długich i kobietach, które wygrywają z mężczyznami.
Jak to się stało, że skrzyżowały się Twoje drogi z drogami Aleksandra Sorokina?
Współpracujemy od początku 2020 roku, ale pierwszy kontakt mieliśmy wiele lat wcześniej, kiedy startowałem w biegach 24-godzinnych. Jacek Będkowski opowiadał, że jest taki Sorokin, bardzo mocny zawodnik. Ja byłem wtedy niedoświadczonym ultrasem, ale w pierwszym starcie na mistrzostwach światach zdobyłem srebrny medal. Aleksander jak zwykle zaczął mocno i nie wytrzymał swojego szaleńczego tempa. Rozmawialiśmy pod koniec 2019 roku. Mówił, że ma kontuzje i nie wie, czy wróci do biegania. Powiedziałem, że mu pomogę, wyprowadzę go z kontuzji i wróci silniejszy. Trwało to 3-4 miesiące nim wszedł w pełny trening. Tak naprawdę odkąd zaczęliśmy współpracę, nie przegrał żadnych zawodów.
Skok wynikowy jest rzeczywiście ogromny. Ostatnie miesiące to ciągłe poprawianie rekordów świata…
Już w 2020 roku wygrał w Pabianicach podczas mistrzostw Polski, ale tam 100 km przebiegł w 6:43. Wygrał mistrzostwa świata w biegu 24-godzinnym ale też nie z nadzwyczajnym wynikiem, bo 278 km. Przełomem był start na mistrzostwach Polski w Pabianicach w 2021 roku, kiedy pobił rekord świata Janisa Kurosa i przebiegł 309 km 399 m (wynik oznacza średnie tempo 4:39/km – red.). Legendarny rekord w biegu 24-godzinnym, który trwał dwie dekady, poprawił o 6 km.
Aleksander stał się ultrasem w wersji PRO. Pozyskał sponsora Nike, zaczął jeździć na zgrupowania wysokogórskie do Kenii. Tutaj leży przyczyna tak dużego postępu?
Aleksander, jako typowy ultras, przede wszystkim dużo biegał, ale zapominał o sprawności wszechstronnej. Poprawiliśmy się pod względem siłowym. Kształtowaliśmy mobilność, wprowadziliśmy trening funkcjonalny. Ogólna sprawność to najlepsza prewencja zapobiegająca urazom. Od 3 lat Aleksander nie miał żadnej poważnej kontuzji. Ważną rzeczą było też to, że mógł zrezygnować z pracy i maksymalnie poświęcić się bieganiu. Wcześniej pracował w kasynie na dwie zmiany w cyklu 12-godzinnym. Pracował: poniedziałek, wtorek, środa. Czwartek wolny. Potem znowu: piątek, sobota, niedziela. Z całą pewnością nie sprzyjało to regeneracji.
Jeśli chodzi o sam trening, nie zwiększaliśmy znacznie objętości, bo Aleksander i tak już biegał sporo, ale poprawiliśmy jakość konkretnych jednostek. Dziś sytuacja jest taka, że Aleksander nie pracuje, skupia się wyłącznie na treningu i regeneracji. Rzeczywiście można powiedzieć, że jest pro ultramaratończykiem. Kolejną rzeczą, która się zmieniła to polityka startowa. Kipchoge nie startuje w 5-10 zawodach w ciągu roku. Skupia się wyłącznie na 2-3 startach. Takie podejście zaproponowałem Aleksandrowi i udaje się nam to realizować. Na ten rok planowaliśmy pobić trzy główne rekordy świata, udało się już dwa: w styczniu w Izraelu w biegu 12-godzinnym i ostatnio w Wielkiej Brytanii na 100 km (w Bedford Sorokin uzyskał 6:05:41, co oznacza śr. tempo 3:39/km, poprzedni WR należał do Nao Kazamiego i wynosił 6:09:14 – red.). Teraz możemy się przygotowywać do startu na Mistrzostwach Europy w biegu 24-godzinnym, które odbędą się w Weronie, we Włoszech.
Jak wyglądały treningi w Kenii?
Jeśli chodzi o objętość to Aleksander lubi dużo biegać, więc wychodziły tygodnie nawet po 300 km. Bardzo dobre efekty przynosiły fartleki, które biegał z Kenijczykami. To były wtorkowe zabawy biegowe, które zazwyczaj przyjmowały formę minuta na minutę i tak przez godzinę. Ważnym elementem przygotowań były też dłuższe biegi ciągłe z prędkością okołostartową, czyli przykładowo 30 km po 3:40 min/km. Obóz w Kenii był kluczowy w przygotowaniu Aleksandra do próby pobicia rekordu świata na dystansie 100 km. W Afryce spędził 46 dni.
Ciągiem?
Tak, pierwsze zgrupowanie, pod koniec 2021 roku, było krótsze, trzytygodniowe, ale już za drugim razem pojechał na 46 dni. Tak naprawdę nie mieliśmy wyjścia. Jeśli chcieliśmy wykonać optymalną pracę treningową, wyjazd był konieczny. W Europie zimą warunki pogodowe nie pozwoliłyby na takie bieganie.
Jeden z treningów podejrzała kamera Sweat Elite, bodajże 40 km w okolicach 4:00/km…
Potrafił też pobiec 50 km po 3:50/km. Oczywiście trzeba pamiętać, że mówimy tu o treningach na wysokości.
Ciekawe, że Aleksander tak dobrze zareagował na Kenię. Pierwszy wyjazd w wysokie góry, dużo solidnej roboty, wraca i od razu ma owoce w postaci rekordów świata.
Było ryzyko, ale jeśli chcieliśmy się przygotować do wiosennych startów, obóz klimatyczny był niezbędny. Dla nas niezwykle ważne było, żeby spędzić tam minimum trzy tygodnie. Ostatecznie wyszło 46 dni. Jeśli ktoś ma możliwości finansowe i chce trenować na wysokim poziomie, to bardzo polecam obóz klimatyczny, na przykład w Afryce Wschodniej. Życie Aleksandra na miejscu kręciło się wokół biegania – trening, jedzenie, spanie i tak w kółko.
Obserwując polskich długodystansowców widać, że jest czasami problem po zjeździe z wysokich gór. Zwłaszcza, jeśli mówimy o pierwszym takim wyjeździe. Forma wcale nie odbija tak rewelacyjnie. Być może wynika to z faktu, że za bardzo chcą i trenują na miejscu za mocno. Starają się maksymalnie wykorzystać ten czas i przerobić robotę z nizin. U Aleksandra wszystko zadziałało za pierwszym podejściem. Dlaczego?
Ważne jest monitorowanie organizmu. Otrzymywałem informacje, że za szybko zaczęliśmy pracę na wysokich prędkościach. Ale my już przed Kenią zrobiliśmy dłuższe wprowadzenie, zbudowaliśmy solidny fundament. Na miejscu powiedziałem Aleksandrowi, że jeśli czuje się dobrze, to będziemy biegać dłużej i szybciej. Akurat jego organizm zareagował na te obciążenia bardzo dobrze. Nie wyobrażam sobie przygotowań do kolejnego peaku formy bez wyjazdu na obóz klimatyczny. Kenia to jest jego drugi dom. Jeśli byłaby taka możliwość, to najlepiej gdyby tam zamieszkał.
To właśnie poprawienie rekordu Kurosa w Pabianicach było punktem zwrotnym i sprawiło, że pojawili się sponsorzy?
Zdecydowanie. Na tamten czas wynik Kurosa wydawał się nieosiągalny. Już zbliżenie się do granicy 300 kilometrów byłoby ogromnym sukcesem. Moja życiówka to 267 km, Aleksander przed Pabianicami miał 278 km. Jak pobiegł 309 km i zaczęły się otwierać kolejne drzwi, musieliśmy zdecydować, co zrobić, żeby dalej się rozwijać. Pierwszym pomysłem była rezygnacja z obowiązków zawodowych i poświęcenie się treningom. Na początku było ciężko, ale szybko pojawili się sponsorzy i dziś Aleksander może być pełnoetatowym zawodnikiem. Można powiedzieć, że ma 6 rekordów świata, ale wszystko rozpoczęło się dzięki rekordowi świata w biegu 24-godzinnym.
Teraz duże wrażenie robi 6:05 na setkę. Nao Kazami, czyli poprzedni rekordzista świata na 100 km, potrafił przebiec maraton w 2:13. Jim Walmsley, któremu do rekordu zabrakło 12 sekund, biega 2:15. Jaką życiówkę ma Aleksander?
Nie ma życiówki w maratonie. Szacuję, że byłby w stanie pobiec 2:15, gdyby rzeczywiście wykonał trening pod tym kątem. Na razie na maraton jest za wolny, mimo, że mocno poprawiliśmy element wytrzymałości szybkościowej.
Nie kusi was, żeby sprawdzić ile Aleksander byłby w stanie przebiec dychę, czy maraton?
Robiliśmy sprawdzian na 5 km, pobiegł 15:15. Rok temu, po 100 km w Pabianicach, wystartował nawet w zawodach na 1000 m i wyszło 2:33. Tak jak wspominałem, to jest dla nas ważne, żeby poprawić u niego szybkość. Wytrzymałość zawsze można dobudować, ale jeśli zawodnikowi brakuje szybkości, jest to cięższe do nadrobienia. Poza tym, pracując nad szybkością, pracujemy nad techniką biegową. W większości ultrasi mają krótki krok biegowy i brakuje im pełnego zakresu ruchu. Warto raz na jakiś czas wykonać dwusetki, czy czterysetki, żeby nie stać się tylko „zamulonym dieselkiem”. W Kenii Aleksander dużo pracował na wyższych prędkościach, zachowując dużą objętość.
Znasz sportową historię Aleksandra? Jak to się stało, że ominął go maraton, tylko od razu przeskoczył do ultra?
Jego tata jest trenerem litewskich kajakarzy, olimpijczyków i też Aleksander miał epizod w tym sporcie. Nawet został włączony do kadry. Później jednak zatrzymał się w rozwoju sportowym i porzucił kajaki. Popadł w nałogi, przytył. Był 100 kilogramowym facetem. W pewnym momencie powiedział sobie „dość” i zaczął biegać ultra. Z czasów, kiedy sam zdobywałem medal mistrzostw świata, zapamiętałem go jako zawodnika, który szybko zaczynał i albo kończył z bardzo dobrym wynikiem, albo schodził z trasy.
Wspomniałeś, że głównym celem na ten rok będą Mistrzostwa Europy w biegu 24-godzinnym. Na zawody Aleksander pojedzie z nastawieniem, żeby zdobyć złoto, czy pobić rekord świata?
Pojedziemy z nastawianiem na dobry wynik. Najlepiej byłoby pobić rekord i zdobyć złoto. Mistrzostwa będą we Włoszech, w Weronie, we wrześniu. Może być ciepło, więc warunki mogą zweryfikować nasze plany.
W biegach, od 5000 m do maratonu, często o medalach decyduje mocna końcówka. W ultra taka taktyka, jak uwieszenie się na plecach faworyta i atak na końcówce, w ogóle istnieje?
Nie polecałbym rozpoczęcia biegu tempem Aleksandra, jeśli ktoś nie jest gotowy na pokonanie co najmniej 300 kilometrów. W ultra nie chodzi o to, żeby przyśpieszać. W ultra kluczowe jest utrzymanie tempa. Tempo na rekord świata to aktualnie 4:39/km, a niektórzy potrafią zacząć tempem 4:30. Niepotrzebnie. Aleksander biega bardzo równo. W Bedford 100 km od startu do mety biegł w widełkach 3:38-3:40/km.
W ostatnich 2-3 latach mamy do czynienia z prawdziwą eksplozją wyników w ultra. Praktycznie co weekend przeglądając rezultaty, trafia się na rekordy krajów, Europy i świata. Z czego wynika taki skok jakościowy?
Ogólnie w bieganiu mamy do czynienia z takim zjawiskiem. Technologia. Dużo osób mówi o karbonie, a Aleksander biega w Nike. Zwróciłbym też uwagę na coś innego. Covid sprawił, że zawodnicy zmniejszyli liczbę startów. Dużo zawodów zostało odwołanych. Nie było eksploatacji i startowania weekend w weekend. Kipchoge do imprezy mistrzowskiej przygotowuje się dłuższy czas, bez licznych startów kontrolnych po drodze. Startuje, robi niesamowity wynik i wraca do domu. 2-3 szczyty w roku i koniec.
Ostatnio płaskie ultra ma swój zloty czas?
Ultra robi się coraz popularniejsze. Do tej pory w Polsce główną imprezą była Kaliska Setka, ale wiele się o niej w mediach nie mówiło. Teraz Paweł Żuk ruszył z biegami 6-godzinnymi, zorganizował mistrzostwa w Chorzowie, sprowadził bardzo dobrych zawodników, którzy osiągnęli bardzo dobre wyniki i to przyniosło rozgłos medialny. Myślę, że także sukcesy Aleksandra mocno wpływają na rozpoznawalność biegów ultra. Porównywalnie skoki narciarskie miały w Polsce Małysza, tak świat ultra ma Sorokina.
Pamiętam jak zaczynał w Polsce Wings for Life. Solidni maratończycy z życiówkami poniżej 2:20 patrzyli wtedy na ultra z przymrużeniem oka, że to takie wolne bieganie. Ostatecznie okazało się, że Wingsa zdominowali amatorzy, czyli Bartek Olszewski, Tomek Walerowicz, czy ostatnio Darek Nożyński…
Nie dziwię się, że padały takie opinie maratończyków. Wyniki w ultra jeszcze kilka lat temu nie były kosmiczne. Dopiero w ostatnich 2-3 latach mamy trend wzrostowy. Kolejne marki wchodzą w ultra. Hoka zrealizowała specjalny event pod bicie rekordu świata, gdzie Walmsleyowi zabrakło 12 sekund. Słyszę, że Salomon ma wchodzić z butami dedykowanymi dla płaskiego ultra. Z drugiej strony to też nie działa w taki sposób, że maratończyk z życiówką na poziomie 2:20 przerzuci się na ultra i nagle będzie najlepszy. Jest różnica biec 2 godziny, a 6 godzin. Ciężko jest mi sobie wyobrazić, żeby jakikolwiek polski maratończyk przerzucił się na setkę i pobiegł 6:05. Problemem nie będzie przebiegnięcie 50-60 kilometrów. Dopiero na 80 km wychodzi przygotowanie mięśniowe i mentalne. Tak jak polscy maratończycy mogą patrzyć na ultrasów z przymrużeniem oka, tak samo maratończycy z Afryki Wschodniej mogą patrzeć na maratończyków z życiówkami 2:10-2:12. W Kenii czy Etiopii trzeba biegać co najmniej 2:05, żeby się przebić.
O ile Aleksandra udało się przekonać do mniejszej liczby startów, o tyle z inną mocną zawodniczką, z którą współpracujesz – Dominiką Stelmach – może być trudniej. Jej kalendarz zawodów jest dość napięty…
Dominika jest bardzo wszechstronną zawodniczką , która uwielbia rywalizację i ma niesamowite pomysły. Będziemy dyskutować. Mam dobre argumenty. Dominika jest ambitna, ma poważne cele i chcielibyśmy się optymalnie do nich przygotować. Chciałbym zostać dobrze zrozumianym. Nie mam nic przeciwko zawodom, o ile jest to start treningowy. Jeżeli Dominika w ramach przygotowań do 100 mil będzie chciała wystartować w biegu 6-godzinnym, w zakresie tlenowym, to lepiej, że zrobi to w ramach zawodów i wygra, niż sama na treningu.
Dominika świetnie łączy płaskie ultra z górami. Z Aleksandrem nie mogłoby być podobnie?
Rozmawiamy na ten temat. Na razie chcemy się skupić na biegu 24-godzinnym. To jest jego koronna konkurencja. Byliśmy na obozie w Karkonoszach i wyglądał tam dobrze. Teraz wybierzemy się na zgrupowanie w Tatry, gdzie też pobiega po górach. Wygrał Spartathlon, gdzie są przewyższenia. Mimo wszystko góry to inna dyscyplina. Sam biegałem w górach, udało mi się nawet wygrać Rzeźnika na dystansie 100 km. Podczas DFBG przybiegłem na pierwszym miejscu, ale zostałem sklasyfikowany jako trzeci…
Co tam się wydarzyło?
To był bieg na dystansie 240 kilometrów w Kotlinie Kłodzkiej. Nie byłem przygotowany, jeśli chodzi o sprzęt. Nawet nie do końca przeczytałem regulamin… Przyjechałem o 14 na miejsce, a o 16 już byłem na trasie. Za brak sprzętu dostałem karę czasową, 5 minut. To wystarczyło, żeby Łukasz Sagan i Rafał Bielawa mnie wyprzedzili.
Jakiego sprzętu brakowało?
Nie miałem ortalionu. Z gór mam też wspomnienie związane z Dominiką Stelmach. Mocno rywalizowaliśmy w Krynicy na dystansie 100 km. Pamiętam, że dziwiłem się, jak to możliwe, że kobieta mnie wyprzedza…
Ultra było chyba pierwszą konkurencją, w której okazało się, że kobiety mogą spokojnie rywalizować z mężczyznami. Teraz obserwujemy podobny trend na krótszych dystansach, od dychy po maraton. Rekord świata kobiet na uliczną dychę to 29:14, w Polsce nie ma wielu mężczyzn, którzy tyle pobiegną…
Im dłuższe dystanse, tym kobiety wypadają lepiej. Mają dużą odporność na ból, są na ten temat badania naukowców. Dobrym przykładem jest Camille Herron, która bijąc rekord świata w biegu 24-godzinnym zajęła 6 miejsce OPEN podczas mistrzostw świata we Francji (Herron przebiegła 270,116 km, wygrał Aleksandr Sorokin z wynikiem 278,972 km – red.). Większość mężczyzn, nie było w stanie nawet zbliżyć się do jej wyniku. Niedawno Yalemzerf Yehualaw przebiegła maraton w 2:17. Wynik nieosiągalny dla większości mężczyzn w Polsce. Takie wyniki są dużym plusem. Dają motywację panom, żeby wzięli się do pracy.
Fajnie by było, żeby były motywacją. My już nawet na piątkę mamy problem, żeby nadążyć za kobietami…
Jednym z moich zawodników jest Francuz, Guillaume Ruel. Przy okazji ostatniej rozmowy wspomniał, że nawet Amdouni, który pobiegł niedawno maraton w 2:05:22 nie jest tak naprawdę zawodnikiem w pełni „pro”, który tylko biega. On też pracuje i ma znikome wsparcie. Wyniki na poziomie 2:10 w maratonie nic dzisiaj na świecie nie znaczą. Można takim rezultatem zrobić minimum i pojechać na dużą imprezę. Ja jednak nie jestem zwolennikiem takiego podejścia, żeby tylko pojechać, wystartować i zająć 30 miejsce. Jaki jest tego sens? Nie lubię dzielenia zawodników na tych z Afryki i Europejczyków. W sporcie kwalifikowanym jeden jest zawodnikiem i drugi jest zawodnikiem.
Ciekawe, co powiedziałeś o Amdounim. W Polsce pokutuje przekonanie, że wszystko musi być podstawione pod nos przez innych. Przez związek, ministerstwo, sponsorów…
Jeśli byłbyś osobą decyzyjną w ministerstwie, to w kogo byś inwestował? W osobę, która zajęła 30 miejsce podczas igrzysk olimpijskich, czy w sportowca, który był w pierwszej ósemce? Jeśli ktoś biega maraton w 2:10 to ledwo łapie się, żeby pojechać na imprezę mistrzowską. Nie mówiąc już o jakiejkolwiek rywalizacji. Taki wynik nie daje żadnego poważnego miejsca na dużej imprezie.
Powiedz na koniec o swoim trenerskim warsztacie. Bo to, że czujesz biegi ultra jest jasne, w końcu zdobyłeś srebro mistrzostw świata, ale jak to się stało, że zająłeś się „trenerką”?
Od dzieciństwa jestem związany ze sportem. Trenowałem lekkoatletykę, grałem w piłkę nożną, ukończyłem liceum sportowe w Stargardzie Szczecińskim. Później był AWF na dwóch kierunkach. Jestem trenerem przygotowania fizycznego i trenerem lekkoatletyki II klasy. Poza tym, że pracuję z czołowymi ultrasami, odpowiadam za przygotowanie fizyczne w Akademii Piłkarskiej Piotra Reissa. Sukces Aleksandra sprawił, że zgłaszają się do mnie ultrasi z całego świata.
Zdjęcia w tekście: Karina Awarska