Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Zero. Tyle medali zdobyli japońscy biegacze podczas igrzysk rozegranych w swojej ojczyźnie. Największe szanse upatrywano w maratonie, który jest w Kraju Wschodzącego Słońca traktowany nabożnie. Tymczasem Shogo Nakamura i Yuma Hattori finiszowali w Sapporo za Adamem Nowickim, a Honami Maeda i Ayuko Suzuki za Karoliną Nadolską. Japonia biegową potęgą? Jeśli tak, to Polska mogłaby przyjąć taką potęgę na kurs doszkalający.
Przed rozpoczęciem igrzysk typowaliśmy, że 1 biegowy medal będzie dla nas jak dla piłkarzy wyjście z grupy. Największe nadzieje pokładaliśmy w damskiej sztafecie 4×400 m. Sensację sprawił jednak nasz mikst, a miłą niespodziankę Patryk Dobek. 3 krążki dla polskich biegaczy. Japonia musi zadowolić się miejscami w top 8.
Przez ostatnie lata regularnie zachwycaliśmy się poziomem japońskich biegów długich. Nagłówków obwieszczających, że w Tokio, Fukuoce czy Otsu wyniki poniżej 2:10 kładą się gęsto, nie jesteśmy w stanie wyliczyć. Brett Larner z Japan Running News konsekwentnie zasypywał świat średnią najlepszych maratońskich rezultatów z podziałem na kraje. Wychodziło z niej, że tylko Kenia i Etiopia wykręcają lepsze top 10, niż Japonia.
Pod koniec 2020 roku najwyższą średnią uzyskali Kenijczycy (2:04:47), drugie miejsce przypadło Etiopczykom (2:05:01), a trzecie potomkom Samurajów (2:07:04). Podobnie wyglądały statystyki kobiet. Najwyższą średnią z dziesięciu najlepszych występów miały Etiopki (2:20:16), na drugiej pozycji uplasowały się Kenijki (2:21:20), natomiast trzeci stopień podium przypadł Japonkom (2:25:25).
W marcu tego roku hitem okazał się maraton Lake Biwa, podczas którego Kengo Suzuki zastąpił Suguru Osako na 1 miejscu krajowej listy wszech czasów. 25-latek ustalił nowy rekord Japonii na 2:04:56. Mało tego, na 335 uczestników (tylko 4 nie było Japończykami) 174 osób złamało 2:20, a z barierą 2:10 rozprawiło się 42 biegaczy. Na 5 miesięcy przed igrzyskami wydawało się więc, że kto jak kto, ale Japonia odegra wiodącą rolę podczas maratońskiej batalii.
Kiedy jednak przyszło co do czego, gospodarze igrzysk biegowo nie zaistnieli. Oczywiście trzeba docenić Mao Ichiyamę (8.) i Suguru Osako (6.), którzy finiszowali w top 10. Co się jednak stało z pozostałymi reprezentantami Kraju Kwitnącej Wiśni? Zwycięzca trialsów Shogo Nakamura już na półmetku zameldował się na odległym 75 miejscu. Yuma Hattori na mecie był tak zmasakrowany, że od razu wsiadł na wózek inwalidzki (z temperaturą ciała przekraczającą 40 stopni). Obaj przegrali wyraźnie z naszym Adamem Nowickim.
W biegu pań Karolina Nadolska pokonała natomiast: Honami Maedę (PB – 2:23:30) i Ayuko Suzuki (PB – 2:28.32), czyli dwie czołowe zawodniczki trialsów z 2019 roku. Najlepiej zaprezentowała się Ichiyama, która biła się o kwalifikację olimpijską do ostatniej chwili. 24-latka mimo doskonałej życiówki 2:20:29 nie włączyła się jednak w ogóle do walki o medale. Trudna sztuka nawiązania rywalizacji z Afrykankami udała się natomiast dużo wolniejszej Amerykance, Molly Seidel (PB 2:25:13).
Ciekawe, że ciężkie warunki atmosferyczne, które w weekend (7-8 sierpnia) panowały w Sapporo, w żaden sposób nie przysłuży się gospodarzom. Podczas, gdy Europejczycy musieli specjalnie aklimatyzować się do tropików, Japończycy trafili na warunki, które powinni dobrze znać i znosić. Tymczasem Yuma Hattori już na 25 km stracił ochotę do biegania, a 5 km później słaniał się na nogach.
Jak wspomnieliśmy Mao Ichiyama zaklepała sobie miejscówkę do Sapporo w ostatniej chwili. Podobnie wyglądała zresztą historia Suguru Osako. Wszystko przez japoński system kwalifikacji, który był z jednej strony emocjonujący, z drugiej brutalny.
Marathon Grand Championships rozegrano we wrześniu 2019 roku na ulicach Tokio. Nominację do olimpijskiego składu uzyskały najlepsze dwójki w rywalizacji kobiet i mężczyzn. Trzecie miejsce stawało się natomiast „gorącym krzesłem”. Zasiedli na nim: Suguru Osako i Rei Ohara. Żeby strącić biegaczy ze stołka, należało w okresie kwalifikacyjnym (do marca 2020) poprawić najlepsze wyniki japońskich list z sezonu 2018 (2:05:50 u mężczyzn i 2:22:23 u kobiet).
Mężczyźni mieli spore problemy z wyrzuceniem Osako, ale już u kobiet walka rozkręciła się na dobre. Najpierw Mizuski Matsuda wybiegała życiowe 2:21:47, co pozbawiało igrzysk Oharę. Kiedy już wydawało się, że to właśnie Matsuda założy reprezentacyjny trykot, 8 marca 2020 fenomenalne 2:20:29 (rekord kraju) wyszarpała na ulicach Nagoyi Ichiyama.
Wszystkie omawiane wydarzenia działy się na wiele miesięcy przed ostatecznym terminem rozegrania igrzysk. Podczas, gdy takie kraje jak Polska posłały do boju ludzi, którzy pokazali dobrą dyspozycję startową na kilka miesięcy przed główną imprezą, Japończycy trzymali się trialsowych nominacji sprzed ponad roku. Przeniesienie igrzysk połączone z przedawnionymi trialsami miało też wpływ na sytuację amerykańskich maratończyków. Molly Seidel co prawda skończyła z brązem, ale już zwyciężczyni kwalifikacji w Atlancie, Aliphine Tuliamuk, nie dobiegła do mety. Miała prawo nie być w najwyższej formie, bo dopiero co urodziła dziecko. Jednak dura lex sed lex, skoro wygrała eliminacje, wyjazd jej się należał. Oto cienie hołubionego przez wielu polskich kibiców systemu.
Czołówka japońskich maratończyków rzadko wybiera się na starty zagraniczne. Wyjątkiem jest Suguru Osako czy Yuki Kawauchi. Ten drugi wygrał nawet maraton bostoński w 2018 roku, odprawiając z kwitkiem Kiruiego i Biwotta. W większości jednak japońska elita ściga się na swojej ziemi. Czy to źle?
Każdy kto oglądał duży maraton rozegrany na wyspie Honsiu lub Hokkaido, wie, że zazwyczaj przyjmuje podobny scenariusz. Ogromna grupa zawodników pokonuje połówkę w tempie zbliżonym do rekordu życiowego, żeby w drugiej części dystansu zwinąć interes. Nieliczni trafiają na dzień konia i z ludzi absolutnie anonimowych, w niewiele ponad 2 godziny, stają się bożyszczamy tłumów. Dokładnie tak było z marcowym zwycięzcą Lake Biwa Marathon. Kengo Suzuki zanim 28 lutego wynikiem 2:04:56 pobił rekord Japonii, dysponował życiówką 2:10:21 i był absolutnym „noł nejmem”.
Bieganie po medale to trochę inna konkurencja, niż bieganie po życiówki. Japończycy są świetni w tym drugim, jednak pod względem taktycznym mogliby się jeszcze wiele nauczyć. Lekcją mogłoby być „otrzaskanie się” za zagranicą i wyjście poza schemat. W przeciwnym razie może się okazać, że w kolejnych latach nadal będą mistrzami statystyk, doskonałych średnich i tłumów finiszujących poniżej 2:10. Tylko czy w sporcie nie chodzi przede wszystkim o medale? Tych jest jak na lekarstwo. Ostatni olimpijski sukces kobiet to rok 2004 (Ateny) i zwycięstwo Mizuki Noguchi. U mężczyzn trzeba cofnąć się aż do igrzysk w Barcelonie (1992) i srebra Koichi Morishity. 29 lat bez krążka maratońskiej potęgi? Coś tu się nie klei.
Jak ważny w Japonii jest maraton dobrze obrazują statystyki telewizyjne. Brett Larner przytacza dane Video Research LTD., wedle których, tylko finałowy mecz baseballa (gospodarze sięgnęli po złoto, pokonując USA) cieszył się większą oglądalnością, niż Suguru Osako walczący w maratonie (37% do 31.4 % globalnej widowni). Długodystansowcy wygrali z piłkarskim półfinałem igrzysk, w którym Japonia mierzyła się z Hiszpanią (30.7%). Czy Jarosław Idzi i Marcin Urbaś w poprzedni weekend zadziałali jak magnes na polskich kibiców maratonu? „Nie wiem, ale się domyślam”.