Bartłomiej Falkowski
Biegacz o wyczynowych aspiracjach, nauczyciel wychowania fizycznego i wielbiciel ciastek. Lubi podglądać zagranicznych biegaczy i wplatać ich metody treningowe do własnego biegania.
Sobotni poranek przywitał maratonki słońcem, 25 stopniami oraz wiatrem o prędkości 18 km/h. W ostatniej chwili organizatorzy postanowili przesunąć godzinę startu na szóstą rano. Miało to chociaż w niewielkim stopniu sprawić, że warunki na trasie będą mniej ekstremalne. Mimo to już na rozgrzewce zawodniczki zdawały się walczyć z upałem na wszelkie możliwe sposoby poprzez schłodzone ręczniki, kamizelki i czapki. Zapraszamy do relacji z maratonu olimpijskiego pań.
Start nastąpił punktualnie o szóstej. Z relacji telewizyjnej można było odnieść wrażenie, że start był z zaskoczenia. Spiker wyczytywał jeszcze nazwisko Brigid Kosgei, a już sędziowie dali znak do podejścia do linii i startu. Tuż po strzale zwarta grupa ruszyła w stosunkowo wolnym tempie, rozważnie zarządzając energią. Duża część zawodniczek rozpoczęła bieg z workami z lodem na karku czy zmoczonymi ręcznikami. Pierwszy kilometr prowadząca reprezentantka Japonii Honami Maeda minęła w 3:38 czyli na tempo dużo powyżej 2:30. Niestety takie tempo było już wymagające dla części zawodniczek, które zostały za prowadzącą grupą.
Zawodniczki wybiegły z okolicy parku Odori, a Maeda z minuty na minutę stopniowo odrywała się od reszty stawki. Co ciekawe, wbrew przewidywaniom Karoliny Nadolskiej, prowadząca od startu Japonka biegła w tradycyjnych butach startowych bez grubej pianki i wkładki karbonowej, jednak była chyba jedyną zawodniczką w tradycyjnym obuwiu. Po niecałych pięciu kilometrach Maeda schowała się w grupie, Brigid Kosgei wyszła na czoło, a pierwsze zawodniczki zaczęły już spacer do mety.
Na dziewiątym kilometrze, na punkcie odżywczym, mogliśmy przyjrzeć się jak biegaczki radzą sobie z pobieraniem płynów. Przez chwilę widzieliśmy Aleksandrę Lisowską, która z pełną torbą butelek i lodu biegła przez dobre kilkadziesiąt metrów starając się schłodzić organizm.
Czołówka dziesiąty kilometr minęła w 36:16. W grupie były wszystkie faworytki do medali czyli Kenijki, Etiopki, Japonki, reprezentantka Izraela Salpeter czy cały skład Amerykanek. Dobrze trzymała się tez Białorusinka Mazuronak. Zupełnie nie trzymali się za to komentatorzy TVP Sport, którzy mylili polskie zawodniczki, liczyli na życiówki i dywagowali na temat złej techniki WSZYSTKICH maratonek. W pierwszej grupie biegła też Szwajcarka Fabienne Schlumpf, która w tym roku pobiła rekord swojego kraju wynikiem 2:26:14, wiosną ustanowiła też rekord w półmaratonie (68:27). Poza tym jest też wicemistrzynią Europy na przeszkodach z Berlina oraz rekordzistką kraju na belkach i na 10 kilometrów i to tym powinna wyróżniać się ta świetna zawodniczka, a nie wzrostem jak co chwile przypominali komentatorzy.
Trzecia piątka była już szybsza, a piętnasty kilometr czołówka minęła w 53:47. Podkręcenie tempa spowodowało uszczuplenie pierwszej grupy, a na czoło znowu wyszła Maeda. Chwilę później, swój bieg zakończyła Etiopka Yimer, co mogło sugerować, że warunki na trasie są naprawdę wymagające. Oglądając bieg można było odnieść wrażenie, że punkty odżywcze są co chwile. Co około dwa kilometry do dyspozycji biegaczek były odżywki, woda i lód.
Grupa liderek minęła półmetek w 1:15:14. Stawka była już wtedy mocno rozciągnięta. W czołówce poza Kenijkami czy Izraelką Salpeter była też młoda reprezentantka USA Molly Seidel. Co ciekawe na półmetku rywalizacji znowu popis dali komentatorzy, którzy ubolewali, że Polki nie mają takich warunków jak reprezentantki Afryki. Zapomnieli jednak o tym, że w czołówce była dalej biała Seidel, a tuż za nią Szwajcarka Schlumpf i Białorusinka Mazuronak, która była wielką niespodzianką dla komentatorów, mimo że to panująca Mistrzyni Europy i piąta zawodniczka MŚ. Na tym etapie biegu z naszych zawodniczek najlepiej spisywała się Karolina Nadolska, która półmaraton zaliczyła w 1:16:30 i była na 39. miejscu. Dalej była Angelika Mach z 1:18:13 na 70. Miejscu, trzecia Polka Aleksandra Lisowska (1:18:16, 72. pozycja).
Kamery telewizyjne co chwilę pokazywały zamieszanie na punktach odżywczych. Zawodniczki pobierające dwa bidony, ręczniki czy worki z lodem co chwilę wpadały na siebie czy nie potrafiły przechwycić pakunku od osób na stanowiskach. W okolicach 25. kilometra mieliśmy przykład jednej z faworytek Lonah Chemtai Salpeter, która nie przechwyciła worka z lodem. Chwilę później wręcz zatrzymała się i zrobiła obrót w miejscu Peres Jepchirchir.
Z każdym kolejnym kilometrem było wiadome, że sukcesem okaże się dobiegnięcie do mety. Z grupy odpadła już odważna na początku Maeda. Na trzydziestym kilometrze, gdzie zmęczenie w normalnych warunkach jest już ogromne, a w Sapporo musiało być jeszcze większe w czołówce było już tylko dziewięć zawodniczek i było jasne, że to z tej grupy wyłonione zostaną medalistki olimpijskiej. W grupie biegły dwie Kenijki – Kosgei i Jepchirchir i trzecia Kenijka z pochodzenia, bardzo mocno wyglądająca Salpeter. Dzielnie walczyła młoda Amerykanka Seidel. Etiopki były reprezentowane już jedynie przez Roze Dereje, a honoru gospodarzy broniła Mao Ichiyama. Mocno trzymały się też zawodniczka z Namibii Helalia Johannes i z Bruneii Eunice Chebichii Chumba. Z Europejek w grupie liczyła się już tylko Volha Mazuronak z Białorusi i Niemka Yisak Melat Kejeta.
Realizator częstował kibiców zgormadzonych przed telewizorami obrazkami zawodniczek, które coraz bardziej walczyły o to by się nie zatrzymać. Tak samo jak topniała grupa liderek, tak samo i wolniejsze zawodniczki coraz bardziej rozdzielały się samotnie walcząc na trasie. W takich warunkach zaczęło wychodzić doświadczenie, którym popisywała się Karolina Nadolska. Z kilometra na kilometr wyprzedzała zawodniczki, które zbyt optymistycznie zaczęły bieg. Na 35. kilometrze Polka była już na dziewiętnastej pozycji awansując przez czternaście kilometrów o dwadzieścia oczek. W tym samym czasie czołówka skurczyła się do pięciu zawodniczek. Jedyna biała biegaczka, Molly Seidel, dla której był to trzeci maraton w życiu, zdawała się przeżywać ogromne katusze, biegając po całej szerokości jezdni.
Słońce coraz bardziej przypiekało, a bombę życia zaliczyła Salpeter. Dobrze wyglądająca w początkowych etapach biegu zawodniczka, piątkę między 35 a 40 kilometrem przeszła w prawie 35 minut spadając o sześćdziesiąt dwa miejsca. Chwilę wcześniej od Kenijek odpadła Amerykanka, jednak i ona miała przewagę nad biegnąca na czwartym miejscu Etiopką. Na czterdziestym kilometrze było jasne, że o ile żadna z zawodniczek nie straci przytomności z powodu upału to pierwsze dwa medale pojadą do Afryki Wschodniej, a z brązu cieszyć się będzie Amerykanka.
Na niewiele ponad kilometr do mety rekordzistka świata w maratonie Kosegi nie wytrzymała tempa i zaczęła odpadać od drugiej rekordzistki, tyle że w półmaratonie, Jepchirchir. Był to kluczowy moment walki o złoto. Jepchirchir biegła zdecydowanie mocniej, pełny krokiem, lepszą sylwetką niż jej starsza koleżanka z kadry. Nowa Mistrzyni Olimpijska Peres Jepchirchir wpadła na metę z czasem 2:27:20. Srebrna medalistka Brigid Kosgei skończyła z 2:27:36. Krzycząca ze szczęścia już na kilka metrów przed metą, zdobywczyni brązowego medalu Molly Seidel ukończyła w 2:27:46. Najwyżej sklasyfikowaną Europejką została Volha Mazuronak, która tak jak na Mistrzostwach Świata w Katarze dobiegła na piątej pozycji.
Wśród Polek pokaz taktycznego biegu zaprezentowała Karolina Nadolska. Do samej mety ścigała opadające z sił zawodniczki i zameldowała się na wysokim czternastym miejscu (2:32:04). Co ciekawe drugą połówkę pobiegła szybciej o minutę. Taktykę negativ split zaprezentowała także Aleksandra Lisowska, która ukończyła zmagania na trzydziestym piątym miejscu z wynikiem 2:35:33. Angelika Mach skończyła na pięćdziesiątej dziewiątej pozycji z czasem 2:42:26. Zawody ukończyły siedemdziesiąt trzy zawodniczki, z trudami biegu nie poradziła sobie piętnastka pań.