Redakcja Bieganie.pl
Czy można szybko biegać z wózkiem? Jasne, że tak. Ale półmaraton, po 3:51/km? To już trudniej… Gdy robi to matka trójki dzieci, to tym bardziej robi wrażenie. Zapytałem, jak tego dokonać Julię Webb, która w niedzielę 24 listopada, wraz z 10-miesięczną córeczką, pokonała półmaraton w czasie 1:21:24. Forma amerykańskiej biegaczki nie wzięła się znikąd. Byłą zawodniczkę wyczynową i niezmordowaną trenerkę wspiera w domu rekordzista Ameryki na milę.
Julię poznałem kilka lat temu w Nowym Jorku na globalnym zjeździe trenerów Nike. Mimo zaawansowanej ciąży cisnęła jak zła podbiegi i przebieżki, nie dawała sobie taryfy ulgowej na żadnym treningu. Z nieco szalonym entuzjazmem opowiadała o swoich celach biegowych, mimo że wyczynową karierę miała za sobą. W jej trakcie specjalizowała się w biegu przeszkodowym i zaliczała się do szerokiej amerykańskiej czołówki (PB: 9:55.36 na 3000 m pprz). Z równym zaangażowaniem pracowała później jako trenerka z amatorami, dzieląc czas między pracę, a rodzinę.
Mężem Julii jest jeden z najlepszych średniodystansowców Ameryki – Alan Webb, rekordzista USA na milę. Julia ma z nim trójkę dzieci. Najmłodsza Gabby właśnie została współrekordzistką świata. Mama Webb w ostatnią niedzielę listopada zabrała ją na 21-kilometrową przejażdżkę na trasie półmaratonu „Route 66" w Tulsie.
Wynik 1:21:24 to nowy rekord Guinnessa – 36-letnia Julia odzyskała go zresztą po roku, bo w trakcie przerwy na trzeci poród jej stary rekord został poprawiony. Spytałem niezmordowaną biegaczkę o jej codzienną logistykę, środki treningowe, motywację, rady, jakich udziela swoim podopiecznym, a przede wszystkim prywatne tło niecodziennych osiągnięć. Startowałaś w Oklahomie z myślą o poprawie rekordu świata w biegu z wózkiem. Jaki trening bazowy wykonywałaś przed zawodami w Tulsie?
W momencie startu miałam za sobą jakieś 10 tygodni treningów po przerwie kończącej wiosenny sezon na bieżni. Między 2 a 9 miesiącem po urodzeniu Gabby wróciłam bowiem do formy z czasów koledżu i wyników takich jak 10:22 na 3000 m z przeszkodami czy 5:04 na milę.
Przeprowadziliśmy się właśnie z Portland do Little Rock (a więc ze stanu Oregon do Arkansas – przyp. red.) i pierwsze miesiące oznaczały przestawienie się na ekstremalne dla mnie upały i dużą wilgotność. To również oznaczało dużo mniejszą pomoc ze strony męża i… wiele biegów na bieżni mechanicznej ze względu na moją trójkę dzieci.
Biegałam maksymalnie 20 mil (32 km – przyp. red.) na jednym treningu. Udało mi się ostatnio poprawić życiówkę na krosie – 17:01 na 5 km, wygrałam nawet miejski bieg. Poprawiłam stopniowo wytrzymałość, ale i szybkość. Dzięki niekończącym się podbiegom wokół Little Rock czułam się bardzo silna i gotowa na wyzwanie – ponowne pchanie wózka w warunkach startowych. Chociaż tak naprawdę z Gabby, moim trzecim dzieckiem, biegałam chyba najmniej, właśnie ze względu na mało przyjazne do biegania z wózkiem tereny wokół domu. Czułam mimo to, że łatwo będzie mi wskoczyć na wyższe tempo.
Tempo z wózkiem i bez, jakoś to przeliczasz?
W przypadku półmaratonu dodaję sobie mniej więcej 25 sekund na każdą milę biegu z wózkiem w stosunku do normalnego biegu (czyli mniej więcej 17 sek/km – przyp. red.). Oczywiście, gdy wiatr jest lekki, a trasa niezbyt trudna.
Ten bieg z wózkiem to tylko przerywnik w jakichś większych przygotowaniach?
Półmaraton był idealnym punktem kontrolnym w moich docelowych przygotowaniach. Za 11 tygodni czekają mnie US Olympic Trials (amerykańskie eliminacje olimpijskie w maratonie odbędą się 29.02.2020 r w Atlancie – przyp. red.), które będą rozgrywane na trudnej trasie, podobnej do górek w Tulsie. To tylko dwa razy dłuższy dystans i nie trzeba pchać wózka! Ok (śmiech…), to jaki jest Twój przeciętny dzień treningowy. Jak dajesz radę wszystko rozplanować i mieć chociaż odrobinę czasu na regenerację?
Bieganie na najwyższych obrotach jako mama jest ciężkie. Na szczęście pomaga mi poradzić sobie ze stresem, więc naturalnie pozostaje da mnie priorytetem. Staram się angażować dzieci w moje aktywności – tak było z weekendem w Tulsie. Zrobiliśmy z niego rodzinną wycieczkę i wszyscy dobrze się bawili.
W przeszłości z mężem, gdy pracowaliśmy na pół etatu prowadząc własny biznes i jako trenerzy w Nike, mieliśmy bardzo elastyczne grafiki. Często biegałam zresztą z moimi podopiecznymi.
Jednak ostatnio Alan dostał pracę jako główny trener biegów przełajowych i długodystansowych na Uniwersytecie Arkansas w Little Rock, więc teraz mam mniej okazji, by uciekać na dłuższe sesje. Częściej chodzę do fitness klubu i na bieżni mechanicznej biegam od 6 do 17 mil. Treningi zazwyczaj są weselsze niż samo bieganie – dziećmi często zajmuje się zorganizowana w klubie opieka.
Rzadko robię dwa treningi dziennie, chociaż czasem chciałabym mieć jakąś godzinę ekstra dla siebie. Często chodzimy z dziećmi popływać, na spacery do parku. Chociaż patrząc na sam trening – wyciągają ze mnie masę energii. Dosłownie, bo najmłodszą córką nadal karmię piersią.
No to ile się udaje realnie potrenować?
Zwykle robię około 50 mil tygodniowo (ok. 80 km – przyp.red.), zwiększa się to teraz do 70 mil, bo zbliża się maraton. Nie liczę jednak sztywno dystansu i słucham swojego ciała. Zdarza się, że w dni regeneracyjne robię tylko 5 mil, czasem wycisnę trochę więcej, by liczba robiła większe wrażenie… Dzień wolny robię mniej więcej raz na 2-3 tygodnie.
Czasem udaje mi się zrobić drzemkę, wtedy, gdy najmłodsze dziecko śpi, a inne są w szkole. To mi dużo daje. No i zawsze staram się jeść, jeść i jeść…
Mocne treningi robię zazwyczaj dwa razy w tygodniu. W połowie tygodnia jest to praca nad szybkością (ang. Speed Work – przyp. red.), czyli między 4 a 7 milami pracy interwałowej na różnych intensywnościach i dystansach. W weekend robię długi bieg (ang. Long Run – przyp. red.), zwykle od 12 do ponad 20 mil, kiedy już jestem w treningu do maratonu.
Staram się być sprawna, robiąc kilka razy w tygodniu ogólne ćwiczenia siłowe (core, pompki, podciągania itp.). Jak daję radę, dokładam do mocnego porannego treningu popołudniową sesję z ciężarami na siłowni – takie dni dają mi najwięcej siły i pewności siebie, szczególnie na samych startach. Jesteś aktywną trenerką, pracujesz z biegaczami amatorami. Czy masz jakieś wskazówki, które przenosisz ze świata wyczynowego i mogą być dla nich pomocne? A może czegoś konkretnie im zabraniasz?
Wszystkim radziłabym, by słuchali własnego ciała. Zdrowy rozsądek jest najważniejszy w bieganiu. Nie potrzebujesz doktoratu z medycyny, żeby zrozumieć, że ciało można wytrenować, jeśli zmusić je do dłuższego i szybszego biegania – a całą „resztę” pozostawić regeneracji w postaci mniej intensywnych treningów, wolnych biegów, okazjonalnie dni wolnych. Żeby się poprawić jako biegacz, musisz się poświęcić. Zajmuje to sporo czasu, by przy napiętym planie dnia uczynić z tego priorytet, ale jak znajdziesz czas na regularne treningi 6 razy w tygodniu i stopniowo do tego dojdziesz, to zaczniesz odkrywać swój potencjał.
Jeśli chodzi o sam trening, potrzeba w nim różnorodności. Ja nigdy nie robię identycznych treningów dzień po dniu. Czasem zdarza mi się przebiec 4 mile, innym razem 20. Czasem biegam w tempie 7:45/milę, niekiedy ze średnią 6:30/milę (odpowiednio 4:50 i 4:00/km – przyp. red.). Moja wskazówka? Staraj się zawsze robić jakiś postęp. Zaczynaj wolniej niż ci się danego dnia wydaje i podkręcaj stopniowo tempo. Jeśli dopiero zaczynasz biegać, dowiedz się w ogóle, czym jest dla ciebie tempo konwersacyjne i w jego trakcie buduj wytrzymałość… Jest wiele rad, które można dać i jeszcze więcej można się nauczyć, gdy człowiek sam uczy się sportu.
Ucz się od wielkich, ale najpierw poznaj siebie. Pracuj nad swoimi słabymi stronami. Jeśli jesteś beznadziejny w podbiegach, to raz na kilka dni znajdź jakieś w okolicy. Miej plan, bo w przeciwnym razie łatwo zaczniesz biegać za szybko i możesz się wypalić albo doznać kontuzji. Nawet bieganie za wolno nie jest na dłuższą metę dobre, warto rzucać sobie wyzwanie jakimiś sesjami na bieżni czy startami w zawodach. Ale raczej nie zapisuj się na maraton, jeśli nie opanowałeś startów na 5 km, potem 10 km, potem połówki. Daj sobie czas, by do tego dojść. No i przede wszystkim ciesz się treningiem. Gdy wracasz po kontuzji lub dłuższej przerwie bądź dla siebie wyrozumiały i nie spodziewaj się, że zaczniesz z poziomu, na którym skończyłeś. Aha, świętuj wszystkie zwycięstwa!
Sama byłaś zawodową biegaczką i żyjesz na co dzień z zawodowym biegaczem. To było trudne w momencie zakładania rodziny? Jak obydwoje znaleźliście równowagę, jak daliście radę z trójką dzieci i swoimi sportowymi ambicjami?
Właściwie, wiesz, ja nigdy nie byłam zawodową biegaczką, nie za bardzo zarabiam na swoim bieganiu… Zaliczam się raczej do szerokiej elity, bieganie to moja wielka pasja i idzie mi w nim nieźle.
Zawsze chciałam mieć rodzinę. Nie byłam do końca pewna, czego się spodziewać po urodzeniu pierwszego dziecka, ale szybko zorientowałam się, że nie muszę porzucać moich biegowych celów, tylko być trochę bardziej kreatywna, cierpliwa, szczególnie podczas powrotów po przerwach macierzyńskich. Kocham bieganie za to, jak wpływa na moją rodzinę. Każde z trójki naszych dzieci było ze mną na treningach w wózku, ze wszystkimi jeździliśmy na fajne wycieczki i braliśmy udział w zawodach.
To kluczowa rzecz, wspierać współmałżonka w sporcie, odstresować się uprawiając sport i do tego widzieć, jak sport pozytywnie wpływa na ogólne samopoczucie rodziny. Mój mąż Alan jest rekordzistą Ameryki na milę (wynik 3:46.91 uzyskał w 2007 roku, ma również świetne życiówki na 800 m 1:43.84 oraz 1500 m: 3:30.54 – przyp. red.) i jego biegowy tryb życia odpowiadał mojej pasji. Obydwoje nie przesiadujemy do późna w nocy, jemy zdrowo, wspieramy się nawzajem i dobrze się ze sobą czujemy – z tego bierze się też niezłe bieganie. No dobrze, to na koniec pytanie o najmłodszą rekordzistkę świata. Jak Gabby zniosła bieg w Tulsie? I ile myślisz, że jesteś w stanie teraz pobiec bez wózka?
Gabby, tak jak moje pozostałe dzieci, nie ma żadnych problemów z jazdą i cieszy się, gdy biegnę „szybko”. Gdyby któreś z nich znalazło się wózku, który jedzie „za wolno”, wtedy zaczęłyby się narzekania…
W trakcie półmaratonu w Tulsie na początku było dość zimno, jakieś 30 stopni Fahrenheita (ok. -1 stopień Celsjusza – przyp. red.). Mąż jechał przy nas na rowerze, by nagrywać film z biegu i widział, że córeczka się śmieje i wszystkiemu się przygląda. Szeroko otwartymi oczami. Najbardziej podobał jej się bieg przez śródmieście Tulsy. Sama nie mogłam się doczekać, aż ją wyjmę z wózka, to była taka dodatkowa motywacja, by szybciej dotrzeć na metę. Zaraz po zakończeniu biegu przytuliłam ją mocno i była taka szczęśliwa!
A co do mojej aktualnej formy… Bez wózka, myślę że w dobrym dniu mogłabym pobić życiówkę w półmaratonie, czyli 1:18:05. Nie biegałam wielu połówek ostatnio, to będzie jeden z moich celów za jakiś miesiąc.
Fot. Instagram Julia Webb (runjwebb)