Redakcja Bieganie.pl
Marzył o tym wiele lat. Od dwóch czy trzech wszystko podporządkował jednemu celowi. Po drodze, w 2017 roku zajął drugie miejsce w CCC – określanym jako „młodsza siostra” biegu głównego – i zwyciężył w długim oraz trudnym technicznie TDS w roku 2018. Zaraz stanie na starcie najbardziej prestiżowego górskiego ultramaratonu na świecie – Ultra-Trail du Mont Blanc. I ma szansę go wygrać…
Czytaj również: Droga do UTMB – raporty Marcina Świerca z przygotowań 2019
Marcin Świerc jest niesamowicie zapracowany w tygodniu festiwalowym. Rano miał trening, potem długie badania. Następnie zdążył z fizjoterapeutą Maćkiem przygotować szybką sałatkę (jadłem, to wiem) i ledwie przełknął ostatnie kęsy sałaty już leżał na stole, masowany przez Maćka. W trakcie masażu do drzwi zapukała ekipa filmowa, a kiedy tylko wyszli, Marcin pędził już na spotkanie z Polakami startującymi w festiwalu. Urwał się z polskiej imprezy, żeby dopełnić jeszcze jedno zobowiązanie wobec sponsorów i ledwo wrócił, dorwał go jakiś pismak (to ja)…
Po Marcinie widać zmęczenie całą otoczką i presją – jego postać widnieje na wielkich plakatach Columbii i Buffa w całym Chamonix… „Wszędzie ten Świercu”, żartuje Marcin, ale w jego oczach da się zauważyć pragnienie odsunięcia się na bok i przygotowania w ciszy na wielki dzień…
Tym bardziej jestem mu wdzięczny, że w tym zabieganiu mogliśmy chwilę porozmawiać.
Do startu UTMB zostało zaledwie kilkadziesiąt godzin. Czekałeś na ten moment bardzo długo i wiele się wydarzyło po drodze. A czy pamiętasz jeszcze, kiedy w Twoim sercu pojawiło się pragnienie przebiegnięcia UTMB? Jak to się wszystko zaczęło?
Tak, to była jedna z edycji biegu 12-godzinnego w kopalni soli w Bochni. Startowałem w ekipie Meble Kler – to mój najstarszy sponsor. Siedzieliśmy w nocy z Sebastianem Klerem, bo nie mogliśmy usnąć z emocji – wygraliśmy wtedy, bodajże z rekordem trasy – organizator puszczał różne filmy z zawodów i między innymi była tam zapowiedź UTMB… Zobaczyłem te wielkie góry i „zajarałem się”. Wtedy byłem jeszcze biegaczem asfaltowo-górskim, ale krok po kroku plan układał się w głowie. Tyle czasu minęło, no i wreszcie przyszedł ten moment, za chwilę UTMB.
Jak sam powiedziałeś, droga do UTMB była długa i sam ten fakt każe sądzić, że sporo się działo. Chciałbym zapytać o to, co było najtrudniejsze? Czy możesz wskazać taką rzecz, która była faktycznie największym wyzwaniem, coś, co trzeba było szczególnie przewalczyć?
Myślę, że trzeba było przewalczyć samego siebie. Potrzeba było ogromnej konsekwencji, żeby wytrzymać na tej drodze. Wiele razy można było poddać i oprócz wzlotów było na niej wiele upadków i wydarzeń przykrych. Wtedy przydawała się konsekwencja, żeby wytrwać. Kilka lat temu byłem innym Marcinem, musiałem wiele się nauczyć, otworzyć na ludzi – to było bardzo ciekawe i inspirujące. Cieszę się, że dzisiaj jestem w miejscu, w którym jestem.
A czego możemy Ci życzyć na te ostatnie godziny przed startem?
Trochę spokoju… Oczekiwania i presja są potężne. Wiadomo, że zwycięstwo sprzed roku i „pudło” sprzed dwóch rozbudziły nadzieje. Niektórzy życzą, żeby „nie było gorzej niż w zeszłym roku”. Ja bym chciał przede wszystkim ukończyć bieg, to na pewno będzie wyzwanie, bo to o 50 kilometrów więcej niż zawody z ubiegłego roku. To dla mnie pierwsze UTMB, debiut i zbieranie doświadczenia, a przecież są kolejne edycje i jeśli pozostanie niedosyt, to z pewnością będę chciał wrócić. Życzcie mi proszę, żeby się sznurówki nie rozwiązały i była luźna łydka na zbiegach – i wtedy będzie dobrze!