Redakcja Bieganie.pl
Poniedziałek jest za trudny, tym bardziej powyborczy. Krajobraz po bitwie oraz wędrująca po ciele powstańca wrona. Ból po weekendowych zawodach i odkrycie, że tu też mam mięśnie. Poniedziałek robotników i techników (wyobrażam sobie) łukiem zahacza o niedzielę i stanowi zarazem początek wstecznego odliczania. Poniedziałek klasy próżniaczej pachnie latte na sojowym i stratą czasu.
Gdy jestem syty, napojony, wysikany, łapię się leniwie kolejnych szczebli drabiny. Na górze powinny być spełniane potrzeby duchowe i potwierdzanie własnej wartości. Jest kolejne pomieszanie narzucającej się fizyczności i pożądanej jak diabli duchowości. Oraz widok na wszystkie, jak się zdaje, strony świata – jak w akwarium.
Bieganie, które bliżej równika stanowi o być albo nie być lub wyznacza jedną z wydeptanych bosymi stopami ścieżek kariery – jest dla mnie, próżniaka, aż i tylko, spędzaniem czasu wolnego. Mam biegając chwilę na przemyślenia, mówię sobie. Na treningu fajnie rozmawia się o biznesach, twierdzę światowo. Realizuję siebie, mam cichą nadzieję. Russell dodałby do tego nawet, że biegając nie powoduję wojen, przypominam sobie na koniec.
Figury retoryczne i arabeski zdają się jak najbardziej na miejscu, gdy udając erudytę w mojej kulturze mówię o bieganiu. Jestem już tak daleko od prozaicznej ucieczki przed drapieżnikiem czy polowania wytrwałego! Czynność, która jak każda fizjologia, jest mi bliska, jest we mnie wdrukowana i jest mi przynależna – musi oto być teraz od zera nauczana, objaśniana przez trenerów i stanowi zarazem luksus. Bez instrukcji obsługi ani rusz. Nie wchodź tam szaleńcu, tam zakaz wstępu, śmierć i trupie czachy, jak pisał Stasiuk.
Próżniak zakłada więc wygodne buty i oddaje się w ręce ekspertów. Wierzy przy tym, że poziomowi skomplikowania jakiejś dziedziny odpowiada określona wartość na skali osiągnięć.
Rozmawiałem niedawno ze znajomym, który tak jak ja bawi się w treningowe doradzanie innym. „Ty, dajesz swoim podopiecznym jakieś ciągłe, interwały, biegi zmienne?” – pytałem. „No daję, ale wiesz, to tylko po to, by mieli o czym myśleć. Jakby regularnie robili rozbieganie i przebieżki, efekt byłby podobny” – powiedział. I myślę, że miał rację. Zgaduję, że zaawansowanie w jakiejkolwiek dziedzinie powinno pozwalać na redukcję komplikacji, a nie ich mnożenie. Gdy masz do rozegrania długą partię kart, lepiej (chyba?) zabierać kolejne lewy blotkami, z czasem dopiero używać dziewiątek i dziesiątek, na końcu wychodzić w figury.
Jako próżniak mówię dzisiaj ex cathedra: Możesz pobiec też tam, gdzie trupie czachy, ale jeśli chcesz sprawdzić się naprawdę – powtórz coś konsekwentnie, odrzyj z przypadku, nie oczekuj zaraz fajerwerków i męcz się na miarę odpoczynku.
Strzepuję felieton i idę nas miasto. Pobiegam w samo południe.
____________________