Redakcja Bieganie.pl
Najpierw są przewidywania, dyskusje, wywiady, typy, kto może wygrać, kto zasłużył, na kogo ktoś oddał głos. Później są wyniki i przychodzi czas na oceny. Jako pasjonat światka ultra, z którym jestem mocno związany zarówno zawodowo jak i prywatnie pozwolę sobie na słowo komentarza.
Biegi ultramaratońskie to niezwykle niszowa konkurencja lekkoatletyczna. Nie ma jej w programie igrzysk, klasy sportowe są przyznawane wyłącznie w biegu na 100 km oraz w biegu 24-godzinnym. Konkurencja ta nie cieszy się dużym zainteresowaniem wielkich mediów, nie cieszy się praktycznie żadnym zainteresowaniem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, zatem o wielkich pieniądzach także nie ma tutaj mowy. Mimo tego nie brakuje śmiałków, którzy z uporem maniaka wychodzą na długie i wyczerpujące rozbiegania, a w weekendy zamiast na setkę do klubu wybierają się na setkę w góry lub na asfalt i w poniedziałek ich kac wygląda zupełnie inaczej. W takich warunkach niezwykle trudno osiągać wielkie wyniki. Zamiast poświęcić się treningom, trzeba normalnie pracować, umieścić w tym wszystkim życie rodzinne i jeszcze znaleźć czas na spanie, aby z ultrasa nie przeistoczyć się w zombie.
W takich warunkach wręcz niemożliwe jest odnieść spektakularny sukces, a jednak w 2015 roku cud się zdarzył. We włoskim Turynie funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu Paweł Szynal został wicemistrzem świata oraz wicemistrzem Europy w biegu 24-godzinnym okraszając to solidnym rekordem Polski. W ciągu doby pokonał ponad 261 kilometrów! Przygotowując się do zawodów wstawał przed świtem i zamiast wskakiwać do pociągu, wskakiwał w buty biegowe, i pokonywał 30-kilometrową trasę do pracy. Musiał wykradać czas nocy, bowiem łączenie pełnego etatu funkcjonariusza z pełnym etatem ojca i męża oraz pełnego etatu biegacza amatora mającego wyniki na poziomie pro jest innym wypadku niemożliwe. Kiedy po skończonej rywalizacji, siedział na krzesełku owinięty folią i 3 bluzami trzęsąc się z zimna powiedział:” może teraz ludzie to docenią, świat ultra się trochę zmieni, bo to w końcu mistrzostwa świata, a nie wyścig o czapkę śliwek”.
Zapadły mi te słowa w pamięć, bo trudno było się z nimi nie zgodzić. Był to sukces bez precedensu, jeśli chodzi o polskie ultra, sukces olbrzymi, bezsprzeczny i dla wielu niespodziewany. Człowiek, który 2-3 lata wcześniej czyta książkę „Scott Jurek – Jedz i Biegaj” i rozmawia o tym ze mną w pociągu zajmuje takie samo miejsce na MŚ w biegu 24-godzinnym, co bohater tejże książki kilka sezonów wcześniej. Sięgnął marzeń na kompletnie amatorskich papierach nie mając żadnych sponsorów i profesjonalnego zaplecza. Braki skutecznie i z olbrzymim poświęceniem łatała rodzina oraz grupka życzliwych znajomych.
Zastanawiacie się jak ta historia ma się do plebiscytu? Głosowało w nim wedle informacji uzyskanych od organizatora plebiscytu Artura Kujawińskiego (ukończył Spartathlon w 2015 roku) 3000 osób, czyli dość miarodajna i duża grupa ludzi. Można było głosować na jedną osobę z jednego adresu IP jak w innych tego typu profesjonalnych głosowaniach.
Wyniki przedstawiają się następująco:
1. Marcin Świerc – 41%
2. Kamil Leśniak – 14%
3. Paweł Szynal – 11%
4. Bartek Gorczyca – 8%
5. Piotr Hercog – 5%
6. Paweł Dybek – 5%
7. Tomasz Kuliński 4%
8. Tomasz Walerowicz, Ryszard Kałaczyński, Robert Korab, Bartłomiej Karabin – 2%
9. Andrzej Radzikowski, Zbigniew Malinowski, Piotr Bętkowski – 1%
Pierwsza dwójka to zawodnicy specjalizujący się w biegach górskich. Marcin to uznana marka na polskim rynku, jest etatowym mistrzem Polski w górskim wydaniu ultra, członkiem teamu Salomona. Od kilku lat pracuje na swój wizerunek, ma kilku sponsorów, swoją pracę połączył z pasją biegania, organizuje obozy, trenuje innych zapaleńców próbujących swoich sił na górskich szlakach. W roku 2015 zajął 4. miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w Ultra Sky Runningu, wcześniej nikomu z biało-czerwonych się to nie udało. Podobnie jak Paweł Szynal w biegu 24-godzinnym w Łysych, tak Marcin w Krynicy obronił tytuł mistrza Polski w biegach górskich.
Bez wątpienia jest wybitnym biegaczem ultra i nikt nie ma zamiaru ujmować mu, ani talentu, ani ciężkiej pracy, ani osiąganych rezultatów, ani też wysiłku poświęconego w budowanie wizerunku, ale czy mimo wszystko w minionym roku był najlepszym ultra Polakiem? Czy biorąc pod uwagę wyniki sportowe za ten szczególny dla polskiego ultra rok 2015 był niedościgniony na naszym podwórku?
Drugim w klasyfikacji góral to bez wątpienia największy talent polskiej sceny ultra i piszę to bez cienia wątpliwości. Jak na ultrasa to jest w wieku młodzikowskim. Urodził się w 1993 roku, a już od kilku lat jest w ścisłej czołówce polskich biegów górskich, co dało mu członkostwo w teamie Inov-8. W swojej krótkiej karierze, jako najmłodszy Polak ukończył już tak prestiżowy bieg jak UTMB. W minionym roku również wyszarpał niejedno podium na nieco mniejszych biegach, jednak nie są to jeszcze aż tak wielkie sukcesy.
Kamil to nasza nadzieja na medale MŚ i ME. Jego czas jeszcze z pewnością nadejdzie. Jeśli dalej będzie się tak rozwijał, to możliwe, że wkrótce jego oddech na plecach poczuje sam Kilian Jornet. Jednak czy w tym momencie, jego wyniki przebijają rangą wicemistrza świata?
No cóż, z jednej strony Team Salomon, Team Inov-8, a z drugiej Team Szynal. Z jednej strony nieustanne zdjęcia posiłków, treningów, zawodów, motywacyjne hasła, oznaczenia lądujące codzienne na „fejsbogowym” fanpage’u, z drugiej strony sporadyczny tekst i fotka na założonej dopiero na mistrzostwach świata 2015 stronie i jej odpowiedniku w portalu społecznościowym. Brutalna rzeczywistość Internetu, nie masz Facebooka to nie istniejesz. Czy naprawdę trzeba to robić? Czy wyniki nie mogą już być żadnym świadectwem? Liczy się czy masz lajki, czy ich nie masz. Nieważne, że jeździłeś na ultra w czasach, kiedy Chodakowska nie myślała o fitnessie, a Mark Zukerberg był jeszcze w ogólniaku.
To wszystko przypomina do złudzenia sytuację z plebiscytu na Sportowca Roku 2012 Przeglądu Sportowego i Telewizji Polskiej. Tomasz Majewski dokonał wówczas rzeczy, której nie zrobił nikt od 1956 roku – obronił tytuł mistrza olimpijskiego w pchnięciu kulą. Mistrzów mieliśmy jak na lekarstwo i to był jego rok. Plebiscyt rozstrzyga się zawsze zimą, ale nie było wówczas ani igrzysk zimowych, ani mistrzostw świata mimo tego, zwyciężyła Justyna Kowalczyk, która wygrała SMSami wysyłanymi jeszcze w trakcie gali. Wszyscy zapomnieli o Majewskim, miał tylko 6 pchnięć na igrzyskach i kilka mityngów transmitowanych w TVP latem. Ona miała całą zimę, co tydzień na antenie telewizji i w rezultacie wygrała. Lekkoatleta nie krył rozczarowania, był zawiedziony, nawet zły, bo jak każdy mistrz – chciał wygrać. Wiedział, że więcej już zrobić się w jego sporcie nie da, że był obiektywnie NAJ, ale jego konkurencja nie jest tak medialna i obszedł się smakiem. Tak samo ultra uliczne tak popularne i medialne nie są i jeśli ktoś nie ma czasu na tzw. budowanie i animowanie społeczności to przychylności społeczności nie zyska. Smutne i bardzo niesprawiedliwe.
I nie ma w tym momencie znaczenia, że zapewne Marcin nawet nie śledził głosowania, nie czekał na wyniki, bo trenował wtedy na obozie w Kenii a Kamil żartobliwie pisał w sieci, że za oddany na siebie głos postawi przysłowiowe piwo (oczywiście w ramach kawału). I nie ma też znaczenia, że zapewne większość nominowanych powiedziałaby, że Pawłowi się należało, bo nominowani w 2012 roku sportowcy też mówili, że Tomaszowi się należało, ale w historii się zapisało i koniec.
Często w takich sytuacjach pojawia się pytanie, jaki jest sens przeprowadzania tego typu plebiscytów. Czy nie lepiej byłoby po prostu zmienić nazwę? Uważam, że tak. „Najpopularniejszy sportowiec”, „najpopularniejsza twarz ultra”, a gdy chodzi o wyniki pozostawić sprawę selektywnie dobranej kapitule. Weźmy piłkarską Złotą Piłkę. Uprawnieni do głosowania są nieliczni dziennikarze z poszczególnych państw, kapitanowie reprezentacji oraz trenerzy, dzięki temu bardziej mierzy się, jakość a mniej ilość udostępnień, lajków i wyświetleń. Gdy w grę wchodzi popularność, klasa sportowa schodzi na drugi plan, ale wówczas słowo „NAJLEPSZY” zmienia swoją wartość, nie ma sensu. Jednych to ani ziębi, ani grzeje, drugich jednak trochę boli nawet, gdy się do tego nie przyznają.
PS., Aby nie było tak gorzko, to na koniec trochę słodyczy. Wśród kobiet wygrała ta, która wygrać po prostu musiała – Patrycja Bereznowska. Indywidualne srebro ME, drużynowe srebro ME i brąz MŚ, rekord Polski i tytuł mistrzyni Polski w biegu 24-godzinnym oraz rekord Polski na 100 km na stadionie to tylko część jej sukcesów. Przez cały rok uzbierało jej się przynajmniej kilkanaście startów, widać ją było niemal, co weekend w różnych miastach Polski i to okazało się, na szczęście skuteczną kampanią wyborczą. Gratulacje.
Klasyfikacja kobiet:
1. Patrycja Bereznowska – 34%
2. Agata Matejczuk – 28%
3. Magda Łączak – 16%
4. Milena Grabska-Grzegorczyk 8%
5. Dominika Stelmach – 6%
6. Aleksandra Niwińska – 3%