Quo vadis Usain Bolt?
Niekwestionowany król sprintu, niedościgniony, uciekający rywalom w każdym biegu, goniący wyłącznie rekordy – taki obraz Usaina Bolta znamy. Teraz Jamajczyk prowadzi dziwną grę, która polega na ucieczce, ale przed rywalami.
Jeden z legendarnych komentatorów Telewizji Polskiej przy każdej transmisji z wielkich zawodów podkreśla, że Bolt jest człowiekiem, który jeszcze jakoś trzyma popularność lekkiej atletyki na świecie i trudno się z tym nie zgodzić. Ku naszej uciesze biega nas coraz więcej, jednak ze stadionową Królową Sportu nie ma to aż tak wiele wspólnego. Stadiony nie pękają w szwach jak za czasów Janusza Kusocińskiego, ludzie nie zwalniają się z pracy, nie jadą przez całą Polskę, nie proszą o przepustkę w wojsku, aby zobaczyć mecz lekkoatletyczny na Stadionie Narodowym. Niewielu z nas może powiedzieć, że faktycznie interesuje się lekką atletyką. Niestety. Jamajska gwiazda do tej pory jakoś trzymała na swoich barkach ciężar tego problemu, niczym Atlas podtrzymujący sklepienie niebieskie. Wydaje się jednak, że rolą lidera i showmana Bolt jest już zmęczony i dezerteruje ze stanowiska pracy na oczach całego świata.
Drugi rok na wakacjach
Po mistrzostwach świata w Moskwie w 2013 roku rekordzista świata na 100, 200 i 4×100 metrów wypoczywał niezwykle długo. W poprzednim sezonie podróżował po świecie i promował wszystko co się da, jednak na bieżni biegać nie chciał. Grał w NBA w meczu celebrytów, chwalił się swoim złotym autem od sponsora, zafundował sobie tournee niczym Real Madryt – wszystko tylko nie to, co uczyniło go wielkim, czyli sprint. W tej roli widzieliśmy go tylko dwa razy! Najpierw promował igrzyska w Rio na plaży, gdzie ustawiono bieżnię i zorganizowano bieg na 100 metrów, który wygrał z mizernym jak na jego możliwości czasem, potem zagościł w Warszawie na Stadionie Narodowym. To był cud, bo wiele startów odwoływał, a na Memoriale Kamili Skolimowskiej się pojawił i… ustanowił nieoficjalny rekord świata. Z uwagi na zamknięty dach przebiegł setkę w hali w 9,98 sek. i wszyscy byli wniebowzięci. Na koniec pobawił się w jednym ze stołecznych klubów i ruszył w świat, aby już nigdzie nie startować. Ani razu nie pobiegł na swoim koronnym dystansie 200 metrów, ani razu też nie skonfrontował się z nikim istotnym jeśli chodzi o światowy sprint. Od takiego mistrza można oczekiwać nieco więcej, choć po idealnych igrzyskach w Londynie i podobnie owocnych MŚ w Moskwie ten rok wytchnienia można było jakoś zrozumieć.
Na hali Bolt tradycyjnie nie startował, bowiem zawsze zimą buduje formę, a 60 metrów to jego zdaniem zbyt krótko. Po tak długiej przerwie oczekiwaliśmy, że sprinter wróci do swojej dawnej dyspozycji i znów zacznie zachwycać, bo przecież to rok mistrzostw świata. Niestety tak nie jest, mistrz ucieka, kryje się, boi kompromitacji. Wystarczy spojrzeć na jego tegoroczne starty. W kwietniu biegł w Rio na ulicznej bieżni – 10,12 sek. W maju na Bahamach były mistrzostwa świata sztafet. Rekordzista globu biegł na ostatniej zmianie i nie mógł zbliżyć się choćby o milimetr do Amerykanina Ryana Bayilay’a. Tego samego, którego zmiażdżył na ostatniej zmianie podczas igrzyskach w Londynie. Poniżej dwa filmy, które świetnie to obrazują.
Mistrzostwa sztafet
Po tym biegu i niewątpliwym sukcesie Amerykanów Bayilay wykonał gest strzały w sposób prześmiewczy wykończywszy go odcinając ręką głowę i tym samym wieszcząc koniec ery Usaina Bolta. Czy będzie to proroczy gest? Wiele na to wskazuje.
Pod dwóch latach Bolt wreszcie zaprezentował się na dystansie 200 metrów. Najpierw w Ostrawie, biegnąc w stawce „kelnerskiej” zwyciężył z czasem 20,13. Później na Diamentowej Lidze w Nowym Jorku, również bez rywali, bez nazwisk… zwyciężył, ale do ostatnich metrów walczył z Zharnelem Hughesem z wysepki Anguilla. 20-latek przegrał zaledwie o 0,03 sek! Czas osiągnięty pod wiatr -2,8 to 20,29 sek. Jednak rywalom wiało podobnie.
Trzeba było coś zrobić, aby nie startować w mocniejszej stawce, zatem Bolt zrezygnował z kolejnych startów na Diamentowej Lidze w Paryżu i Lozannie tłumacząc się kontuzją. Zrezygnował również z mistrzostw Jamajki i to w ostatniej chwili. Z racji tego, że broni tytułu do Pekinu pojedzie, ale zgrzyt pozostaje i pozostają tylko posty wrzucane na FB i Twittera. Są filmiki, na których wykonuje starty z bloków oraz teksty mówiące o zblokowanym stawie krzyżowo-biodrowym, co uniemożliwiało mu do tej pory (jego zdaniem) wykorzystanie pełni swoich możliwości. Brzmi dziwnie. Albo się startuje i dochodzi do formy, albo nie startuje, bo miało się kontuzję, a nie startuje z coraz gorszym efektem i ucieka od rywali. Każdy mistrz kiedyś przegrywa. Renaud Lavillenie przegrał ostatnio z Pawłem Wojciechowskim, czy to oznacza, że do końca sezonu ma już nie startować, bo będzie się bał kolejnej porażki?
Lekka atletyka, a zwłaszcza biegi sprinterskie to pojedynki. Rywalizacja bark w bark jest istotną tego sportu. Kto jest mocniejszy? Trzeba to udowodnić na bieżni, a nie w korespondencji. Co by się stało, gdyby Bolt przegrał jeden, dwa lub trzy mityngi? Byłoby zainteresowanie, że wreszcie przegrał. Kiedy przegrał z Yohanem Blakiem na mistrzostwach Jamajki w 2012 roku na 100 i 200 metrów wszyscy wieszczyli mu porażkę na igrzyskach, i londyńskie zawody tylko na tym zyskały, bo do biegów półfinałowych nikt nie wiedział w jakiej formie będzie Bolt. Podały pytania czy zdąży, czy obroni tytuły? Wówczas był to element niepewności, a teraz jest to raczej element śmieszności.
Starzy kumple
W sieci oraz na naszym forum pojawiają się głosy, żeby dać spokój Boltowi, bo już swoje zrobił i ile lat można biegać. Wszystko się zgadza od 2007 roku (dwa srebra w Osace na MŚ), dominuje na wszystkich światowych imprezach, co czyni go najbardziej utytułowanym lekkoatletą w historii MŚ. Do tego rekordy świata na trzech dystansach oraz rekordy olimpijskie także na trzech dystansach… nie ma lepszego i dłuuuugo nie będzie. ALE! Nie zapominajmy, że Bolt wciąż jest młody i jak napisałem wyżej, wybitnie się oszczędza, gdy wchodził na szczyt bywały sezony, że 10 razy schodził poniżej 10 sekund a biegał jeszcze na 200 metrów. Teraz nie pojawia się nawet kilka razy w sezonie – startuje w częstotliwości bliższej maratończykowi. Czy niespełna 29-letni biegacz wszech czasów powinien pogrywać w ten sposób? Czy to nie śmieszne? Nikt przecież nie zabierze mu tytułów, ani zasług, a bojaźń przed porażką jest gorsza od samej porażki. Argument, że już jest stary do mnie nie przemawia. „Święta trójca”, w postaci Justina Gatlina, Tysona Gay’a i Asafy Powella osiągnęła w tym roku wiek chrystusowy, zatem gdzie im do Bolta? Starzeją się i są coraz lepsi niczym francuskie wino. Powell po powrocie z dyskwalifikacji za doping został mistrzem Jamajki na 100 metrów z czasem 9,84 sek. Bolt ze swoją obecną dyspozycją pewnie nie zmieściłby się nawet na podium, bo trzeba było pobiec 9,97, jednak nie dowiemy się tego, bo oczywiście nie stawił się na starcie. Dodajmy, że Powell w tym sezonie biega na tyle regularnie, że po raz 90. w swojej karierze złamał barierę 10 sekund, co czyni go absolutnym rekordzistą pod tym względem.
Tyson Gay również po dopingowych skandalach radzi sobie znakomicie. Został mistrzem USA z rezultatem 9,87 sek. a za jego plecami finiszował aż o 13 lat młodszy Trayvon Bromell (9,96 sek). Rekord życiowy 20-latka jest jednak znacznie lepszy, bo wynosi 9,84 sek., a to poziom dający realne szanse na medal w Pekinie. Najlepiej z całej trójki radzi sobie jednak Gatlin. Agencjom antydopingowym gra na nosie i biega szybciej niż za dawnych czasów kiedy sięgał po złoto olimpijskie, mistrzostw świata oraz niestety także sterydy anaboliczne. 9,74 sek. na 100 metrów – nowa życiówka, na mistrzostwach USA rekord życiowy na 200 metrów i złoto czasem 19,57 sek. Do rekordów świata jeszcze lata świetlne, ale dla obecnego Bolta są to argumenty nie do podważenia. Korona spadnie mu z głowy. Ciekawi tylko fakt, czy Gatlin pojawi się w Pekinie także na 100 metrów, bo amerykańskie kwalifikacje mówią jasno – jedzie pierwszych trzech zawodników, a on miał medal tylko na 200 metrów. Coś czuję, że federacja zrobi jednak wyjątek i da szansę Gatlinowi, aby zgasił Bolta tam, gdzie to się wszystko zaczęło, czyli w Ptasim Gnieździe. Tam Usain biegł od 70 metra ciesząc się, wymachując rękami, bijąc się w piersi i bijąc rekord świata. Wszystko wskazuje na to, że teraz będzie jedynie płakać z rozrzewnieniem wspominając tamte dni.
Dokąd zmierza rekordzista świata?
To pytanie może mieć wiele odpowiedzi. Z jednej strony jest młody i może jeszcze biegać z powodzeniem przez kilka lat, z drugiej jednak strony może już nie mieć motywacji, jeśli tak, to czas się pożegnać, tak jak zrobiła to multimedalistka w biathlonie Magdalena Neuner. Wygrała wszystko, co można było wygrać i odeszła mając zaledwie 25 lata. Zeszła ze sceny niepokonana, mając jednocześnie całe młode życie przed sobą. Wydaje się, że Bolt jest w kropce. Czuje, że ma dość, czuje też, że na scenie nie pojawił się nikt, który mógłby przejąć to wszystko, co w lekkiej atletyce zbudował. Stoi na dwóch krach lodowych i nie może zdecydować, na którą ma wskoczyć. Jeśli w porę tego nie przemyśli… czeka go zimna kąpiel.
Nie od dziś wiadomo, że Jamajczyk jest przedsiębiorcą i tak naprawdę bieganie jest już mu nie potrzebne do zarabiania pieniędzy. Wyrobił sobie markę, jest chodzącą firmą oraz inwestycją wielu firm. Może chciałby już skończyć, ale jego kontrakty mu tego zabraniają? Z drugiej strony promuje swoich sponsorów, a i tak nie startuje, zatem mógłby nie biegać, albo zawiesić karierę i trzymać wszystkich w niepewności. W mojej ocenie jego obecna postawa jest po prostu niesportowa. Przegrywając okazałby ludzką twarz, a realnie nie ścigając się już drugi sezon pokazuje twarz tchórza. Czy takiego Bolta chcemy oglądać? Czy taki powinien być człowiek z hasłem reklamowym #ForeverFaster. Może jednak zdarzy się cud i na MŚ w Pekinie znów wygra, ale czy chcemy takiej zabawy w kotka i myszkę? I czy wreszcie mistrzowi przystoi uciekać, ukrywać się przez 23 miesiące, aby błyszczeć przez tydzień? Chyba ostatnia szansa na jakąkolwiek odpowiedź już w najbliższy weekend na mityngu Diamentowej Ligi w Londynie. Podczas zawodów Sainsbury’s Anniversary Games Usain Bolt ma pobiec na dystansie 100 metrów.