Redakcja Bieganie.pl
Polskie małżeństwo trenerów: Tomasz Śmiałek i Dominika Stokowska, na co dzień szkolą na Uniwersytecie w Akron (Ohio) młodych skoczków i biegaczy. Jaka jest ich historia? Jak wyglądają realia pracy z lekkoatletami w Stanach Zjednoczonych? Jakie warunki mają tamtejsi sportowcy i czym różnią się od tych, które mamy u nas, w Polsce? Po odpowiedzi, na między innymi te pytania, polecieliśmy aż za ocean.
Bieganie.pl: Jak to się stało, że trafiliście właśnie tutaj, do Akron?
Śmiałek: Trafiłem tutaj z… Chile, z Santiago de Chile. Poszło mi dobrze na mistrzostwach świata juniorów w 2000 roku, zająłem trzecie miejsce w skoku wzwyż. Był tam trener główny właśnie z Akron, który do tej pory pełni tę funkcję. Wymieniliśmy się kontaktami, potem zaczął do mnie dzwonić i oferować pełne stypendium. Na początku byłem nastawiony na „NIE”. Jestem z Tomaszowa, trenowałem w Spale, miałem sponsora, współpraca z trenerem układała się bardzo dobrze – wszystko, co chciałem miałem zapewnione. Niczego mi nie brakowało. Gdzieś z tyłu głowy było NBA, bo jestem wielkim fanem, była taka myśl, że fajnie byłoby tu przyjechać i pomieszkać. Ostatecznie rodzice mnie wypchnęli, bo wszedłem w taki trochę imprezowy tryb życia. Pomyślałem, pojadę na rok, powiem, że mi się nie podoba i wrócę.
Stokowska: Do Stanów ściągnęła mnie koleżanka z Łodzi, która tu dwa lata przede mną. Wiedziałam, że w okolicznej szkole jest Tomek, o innych Polakach w okolicy nie słyszałam. Ja nie miałam tyle odwagi, żeby wyjechać od razu po ukończeniu szkoły średniej, mimo że rewelacyjnych warunków nie miałam. W Łodzi studiowałam wychowanie fizyczne i po 3 latach zdecydowałam sie wyjechać, gdy zaoferowali mi pełne stypendium. Do Akron przyjechałam po 3,5 roku studiów w Polsce i biegałam dla nich jeszcze przez dwa sezony.
A dlaczego zostaliście tu na stałe? To był Wasz American Dream?
Stokowska: Nie… nigdy nie miałam American Dream. Ludzie, którzy decydują się tu zostać są z reguły nastawieni przeciwko Polsce, są „anty”, nie widzą siebie w Polsce. Nigdy tak nie miałam. Zostałam dla przygody a przerodziło sie to w pasję. Bycie trenerem jest bardzo uzależniającym zawodem. Łatwo się w to wkręcić, ale już gorzej z tego wykręcić. Masz pewność, że pomagasz młodym ludziom I daje ci to ogromną satysfakcję. Czasami myślimy o powrocie do Polski, do rodziny, ale chyba… wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.
Śmiałek: Nie zostaniemy tu na zawsze. Na pewno. Ciągnie nas do ojczyzny. Ja w zasadzie to zostałem w Stanach przez przypadek. Dominika powiedziała, żebym złożył papiery, bo tutaj jest takie prawo, że przez rok po skończeniu studiów możesz jeszcze legalnie pracować w swoim zawodzie. Ja skończyłem kierunek biznesowy, zatem miałem szerokie pole manewru. W trakcie szukania pracy, główny trener uczelni zaproponował mi, żebym został na studiach magisterskich dodatkowe dwa lata. Sekcja lekkoatletyczna miała płacić za moje studia i dawać mi na utrzymanie, a ja miałem być asystentem trenera. Dostałem grupę skoczków wzwyż. Spodobało mi się to, dostałem wolną rękę i pojawiły się jakieś pierwsze wyniki.
I tak zostałeś pierwszym polskim trenerem w lekkoatletycznej NCAA…
Śmiałek: Po pierwszym roku okazało się, że na uczelni zwolnił się pełny etat. Trener poinformował mnie o tym i zapytał, czy jestem zainteresowany, bo myśleli o mnie. Myślałem, że żartuje, bo nie planowałem niczego, po skończeniu szkoły miałem wracać. Uczelnia zaczęła starać się o moją wizę pracowniczą i w efekcie zostałem oficjalnym trenerem w pierwszej dywizji NCAA.
A Ciebie Dominika też ciągnęło do trenowania innych i zostania przy bieganiu?
Stokowska: Zaczęłam szukać czegokolwiek. Gdy człowiek jest młody, to uważa, że wszystko się samo jakoś poukłada. Przez rok byłam nauczycielką na zastępstwa w szkole, a po południu trenowałam młodzież. Rok się skończył i wróciliśmy do Polski. Próbowaliśmy coś znaleźć, abym również mogła być asystentką w innej dziedzinie, bo NCAA ogranicza liczbę trenerów i asystentów, zatem w lekkiej atletyce pracować nie mogłam. Ostatecznie wylądowałam w… uczelnianej kuchni. Dostałam stypendium, mogłam pójść na drugi kierunek studiów magisterskich w zamian za odpracowanie 20 godzin tygodniowo. W tym samym czasie zaczęłam pomagać w drużynie lekkoatletycznej. Przychodziłam przez 3 lata za darmo, trenować płotkarzy i 400-metrowców. Fajne czasy. Początki łatwe nie były.
Zaczęłaś osiągać sukcesy z płotkarzami i amerykańscy trenerzy to docenili?
Stokowska: Miałam trzech zawodników, którzy zawsze byli na podium. Trenerzy zauważyli, że mamy podejście do rekrutów, do trudnej młodzieży. Ze śmiesznym akcentem, ale zawsze podeszłam, zagadałam. Spodobało im się i to zaprocentowało, że zostałam.
Śmiałek: Do każdego trzeba mieć inne podejście. Tutaj jest bardzo zróżnicowane społeczeństwo i trzeba mieć to na uwadze. Z tym rozmawiasz tak, a z drugim już całkiem inaczej.
Teraz macie swoje grupy treningowe i naprawdę jest gdzie ćwiczyć. Warunki są oszałamiające. Zwłaszcza hala z 300-metrową bieżnią, na której można rzucać dyskiem, młotem i oszczepem… Na Was też zrobiło to takie wrażenie?
Śmiałek: Gdy przyjechałem tu na początku jeszcze nie było tej hali i trenowałem na obiektach koszykarskich… to również robiło wrażenie. Różne sporty korzystają z obiektu – futboliści, piłkarze, bejsboliści. To jest po prostu marzenie, żeby mieć halę z taką bieżnią, w jednym pomieszczeniu z ogromną siłownią oraz strefą odnowy biologicznej – my to mamy. Wychodzisz z treningu siłowego i nie musisz robić ćwiczeń dynamicznych, wieloskoków na twardej nawierzchni, tylko robisz to na sztucznej trawie. Wyposażenie hali, przyrządy na siłowni – znajdziesz tu wszystko, co możesz wykorzystać w treningu.
Zaplecze medyczne również jest niesamowite. Wy, jako trenerzy martwicie się wyłącznie o część treningową?
Śmiałek: W dużej mierze tak, choć już też zaczynamy narzekać, bo może przyzwyczailiśmy się do tego. Mamy dostęp do lekarzy, przychodzą do nas, mamy fizjoterapeutów, masażystów, mamy sprzęt do odnowy biologicznej oraz fizykoterapię. W skład tego wchodzą rzeczy, o których w Polsce w ogóle się nie mówiło – game ready – takie rękawy, które pod ciśnieniem są napełniane zimną wodą. Lepsi zawodnicy mają dostęp do wszystkiego, ci mający stypendia z Europy mają dodatkowe ubezpieczenia, bo leczenie szpitalne poza uczelnią, wszelkie prześwietlenia, rezonanse magnetyczne są w Stanach Zjednoczonych niezwykle drogie. Ale kiedy coś Cię boli i w Ciebie inwestujemy, nie musisz czekać tak jak w Polsce, nie ma takich procedur. Mamy 110 zawodników, więc nie możemy tego jednak dać każdemu – słabsi mogą z nami trenować. Na papierze uczelnia daje możliwość uprawiania sportu normalnemu studentowi, ale na zawody wyjazdowe oraz na pełną opiekę fizjoterapeutów liczyć już taki student nie może – dostaje wyłącznie obiekty.
Z jednej strony człowiek jest tą różnicą przytłoczony, ale jest inny punkt widzenia… stypendia mają nieliczni. Dla większości sytuacja nie wydaje się być aż tak kolorowa?
Stokowska: Ja miałam trochę inne podejście przyjeżdżając tutaj. W Polsce miałam szkołę za darmo, zatem co się zmieniło? W Polsce jeździłam na obozy. Tutaj byłam jedną z lepszych zawodniczek w uczelnianym teamie i myślałam – należy mi się. Dopiero później zaczynasz się zastanawiać, że większość z tych ludzi musi płacić po 30 tysięcy dolarów rocznie, zaciągać kredyty… kończą szkołę i są 120-150 tysięcy dolarów na minusie. Też trzeba to wziąć pod uwagę. Pełne stypendium jest ogromnym wyróżnieniem.
Zawody uczelniane stoją tutaj na kosmicznym poziomie. Często bywa tak, że wynik uzyskany na mistrzostwach NCAA daje medal na igrzyskach olimpijskich lub mistrzostwach świata. Czy mimo tego traktuje się lekką atletykę, jako sport niszowy?
Śmiałek: NCAA to jest niesamowity biznes. Transmisje telewizyjne z rozgrywek futbolu i koszykówki przynoszą tutaj ogromne zyski. Dlatego stać ich na wszystko i płacą stypendia także lekkoatletom. Najpierw jest futbol, potem koszykówka, bejsbol i hokej, na lekką atletykę trzeba spojrzeć z innej perspektywy. Tutaj jest to bardzo popularne w szkole średniej, na takie zawody przychodzą całe rodziny, są pełne trybuny i na tym też się zarabia pieniądze, bo to jest tradycja. Na zawody uniwersyteckie przychodzi mniej osób, ale wyniki można porównać do mistrzostw Europy, a w niektórych konkurencjach rezultaty osiągane przez zawodników dają medale, na IO i MŚ.
USA to kraj kontrastów i widać to nawet w lekkiej atletyce. Wasi zawodnicy mają dobre wyniki, ale technicznie niektórzy są na poziomie polskiego młodzika. Skipy, palce na siebie… Mylę się?
Śmiałek: W Europie nadrabiamy techniką różnice, które nas dzielą. Mamy inne myślenie, zaczynamy od podstaw, szablonowo. Ma być tak, nie inaczej. Ale nie zawsze tak musi być. Przykład? Brittney Reese (red. Mistrzyni olimpijska i mistrzyni świata w skoku w dal). – wszyscy wiedzą jak ona skacze, ale ma wyniki, może to jest dla niej lepsze. Może ktoś ma jakieś wady postawy i podnosząc kolana niżej pobiegnie szybciej niż gdyby był wsadzony w szablon. Tutaj jest inaczej, my z Dominiką też jak patrzymy na nich, to chcemy nauczyć ich czegoś więcej, załamujemy czasem ręce. Robiąc coś dobrze technicznie możesz trenować dłużej, masz mniej kontuzji, jednak tutaj na twoje miejsce jest dwudziestu następnych…
Stokowska: Z czasem przestajesz do tego podchodzić po europejsku, że najpierw przebieżka, że najpierw skip. Większość z nich nie miała styczności z lekką atletyką w młodym wieku, kiedy wszystko się kształtuje. W 4 lata nie nauczymy ich tego, czego nie nauczyli się, jako dzieci i młodzież. Wiele rzeczy jest nam trudno na początku zrozumieć. Sezon trwa od stycznia do czerwca i zawody są praktycznie, co tydzień – to się nie mieści w głowie. Jednak, gdy zmienisz nastawienie i traktujesz zdecydowaną większość, jako trening, bo szykujesz się tylko do kilku ważniejszych, sytuacja się zmienia. U nas zawody to było zawsze święto – musisz na sto procent, przyzwyczailiśmy się do tego. Z techniką również próbujemy na styl europejski, ale zarówno naszą pracą, jak i zawodników są najlepsze wyniki w najkrótszym czasie. Przy tak licznych grupach siłą rzeczy będziemy głównie koncentrować się na najlepszych zawodnikach. Jeżeli chcą coś osiągnąć i wybić się po studiach, muszą przejść przyspieszone szkolenie. Gdy jest przyspieszone… pomijasz niestety niektóre rzeczy. Ale czy te niektóre “rzeczy” są niezbędne do osiągnięcia sukcesu? Nie! Przykładem może być jeden z naszych zawodników, który w szkole średniej głównie grał w piłkę i bawił się w skok w dal. Gdy przyszedł na uniwersytet, skakał około 6.80 metra. W swoim ostatnim roku skoczył 8.03 metra i zajął 6. miejsce w mistrzostwach USA.
To jest na takiej zasadzie, że dziecko uczy się chodzić, a dorosły już musi umieć?
Śmiałek: Dostajesz kogoś po szkole średniej i on nie umie nic, zupełnie nic. Proces szkolenia od dziecka do seniora trwa 12 lat, a Ty masz 4. Jeżeli masz szczęście dostaniesz kogoś z podstawami, ale to są wyjątki. Z reguły jest tak, że zawodnicy mają już złe nawyki i może być jeszcze gorzej, jeśli zaczniesz to poprawiać. Łatwiej jest nauczyć od nowa, niż zmieniać wszystko – na to mamy zbyt mało czasu. Tutaj nie ma przydziału. Jak jesteś dobry w sporcie to grasz w koszykówkę, futbol, biegasz – robisz wszystko, a potem wybierasz to, co najbardziej ci odpowiada.
Mówiliście wcześniej, że gdyby zawodnicy z futbolu i koszykówki przyszli na lekką atletykę, to inni nie mieliby po, co startować.
Śmiałek: Wszystkie pierwsze trójki dla USA. Tak wyglądałyby zawody. Najlepsi idą na futbol, potem na koszykówkę, bo tam są największe pieniądze. Porównując nawet warunki na uczelni. W mężczyznach mamy 12 stypendiów, koszykarze mają 20 a futboliści 85. Rodzice z biedniejszych rodzin kalkulują. Jeżeli chcą posłać dziecko na studia, to większe szanse ma ono w futbolu lub koszykówce.
Stokowska: Dodatkowo później mogą załapać się do NFL, NBA lub ligi europejskiej i zarabiać spore pieniądze. Szanse są małe, bo konkurencja jest przeogromna, ale nawet Akron doczekało się kilku graczy w NFL, a kilku koszykarzy za witało również do polskiej ekstraklasy.
NCAA to amatorstwo. W lekkiej atletyce też można zarabiać, oczywiście nie tak duże pieniądze, ale utalentowani nastolatkowie już mogą czerpać z tego korzyści. Przykładem niech będą Kenijczycy. Jak wygląda proces przejścia w świat profesjonalnego biegania? Aż się boję, co mają ci naprawdę najlepsi…
Stokowska: To już jest wyższa szkoła jazdy. Najlepsi już po szkole średniej wiążą się umowami sponsorskimi i nie idą na uczelnię albo uczą się, ale nie startują dla niej i rezygnują ze stypendium. To jest duże ryzyko, bo gdy masz poważną kontuzję to sponsor rezygnuje, a do NCAA nie ma już wstępu i zostajesz z niczym. Dodatkowo, jeśli jesteś profesjonalistą, sam opłacasz sobie wszystko, fizjoterapeutę, obóz treningowy. Jeżeli jesteś dość przeciętnym zawodnikiem jak na realia amerykańskie, a tutaj do kadry olimpijskiej dostać się jest niesłychanie trudno, to mimo że twoje wyniki są bardzo dobre nie możesz liczyć na zbyt wiele.
Śmiałek: Student ma dużo lepiej. Jeśli masz być przeciętnym profesjonalistą w USA, to zdecydowanie lepiej będzie ci w Polsce. Kadra da ci 200 dni obozowych, dostajesz zaplecze. Połowę musisz wydać na swoje trenowanie. Jeżeli jesteś na tym poziomie TOP, jeżeli chodzi o zaplecze rządowe to rewelacji nie ma, bo oni wychodzą z założenia, że jeśli doszedłeś tak wysoko, to masz już gigantycznych sponsorów, jeździsz po mityngach i zarabiasz duże pieniądze, i aż takiego wsparcia od państwa nie potrzebujesz. Tutaj nikogo nie obchodzi czy jesteś perspektywiczny, że jesteś profesjonalistą i wybijesz się za kilka lat, bo konkurencja jest zbyt duża. Liczy się tu i teraz.
American Dream jest zatem trochę przerysowanym stwierdzeniem?
Śmiałek: Tak, wszystko wynika z konkurencji, jaka jest w Stanach Zjednoczonych. Dużo osób trenujących, dużo talentów powoduje to, że ci nieco słabsi, którzy byliby gwiazdami w innych krajach nie mają nic. Tutaj nie liczy się drugie miejsce. Na zawodach NCAA albo jesteś mistrzem, albo jesteś w ósemce i jesteś ALL American, a to czy byłeś drugi czy siódmy już nikogo nie obchodzi (jedynie do punktacji drużynowej). Na igrzyskach jest trochę inaczej, jednak, gdy ma się tylu mistrzów, nikt nie pamięta o pozostałych.
A jak wygląda sytuacja w biegach amatorskich? W Polsce mamy prawdziwy rozkwit, ale cała historia zaczęła się tutaj. Jeździcie po Stanach, jak to wygląda?
Stokowska: To jest kultura, specyfika tego wydarzenia. Bardzo dużo osób biega i to widać. Ludzie biegają w grupach, bo mało kto będzie wychodzić na 30-tkę samotnie, nie ma z kim porozmawiać. Długodystansowcy trzymają się razem na uczelni. Kończą szkoły i zostają przy tym, spotykają się z innymi i biegają sobie dalej, w ten sposób spędzają czas. Normalnie pracują, ale chodzą także na wspólne przebieżki. My też mamy tutaj w Akron organizowany maraton i wszyscy nasi zawodnicy są wtedy wolontariuszami, startuje więcej niż 5000 ludzi. Nasza uczelnia również otwiera się na amatorów biegania. W trakcie naszych zawodów są konkurencje dla nich np. sztafety 4×800 lub 4×1500 metrów żeby promować ruch i zdrowy tryb życia. To musi być show i w lekkiej atletyce również staramy się to tutaj robić.
Dogonimy Stany Zjednoczone w tej biegowej gorączce? Np. ceny ubrań biegowych są znacznie niższe, wszystko wydaje się bardziej dostępne.
Śmiałek: Z czasem konkurencja będzie większa, jeszcze więcej ludzi będzie biegać i wszystko kupować, ceny wtedy również spadną. Kiedyś mało, kogo było stać na laptopa, bo był niesamowicie drogi, ale sytuacja się zmieniła. Z bieganiem będzie podobnie. Ludzie rozumieją, że to jest potrzebne, trend zdrowego życia się rozwija i bieganie się w to wpisuje. W Polsce jest to jeszcze wciąż kosztowne, ale wraz z sytuacją ekonomiczną się to zmienia. Przecież bieganie to najtańszy z możliwych sportów do uprawiania i dlatego tak dynamicznie się to rozwija. Na dobrą sprawę potrzebujesz tylko dobrych butów, reszta jest zbędna. Nie płacisz za karnety, tylko wychodzisz i biegniesz. Jak każdy nałóg, endorfiny też uzależniają i jak już zaczniesz trenować, to w tym zostajesz.