Redakcja Bieganie.pl
Marta Sobczak, mama 3,5 letniej Ewci, na co dzień pracowniczka banku, swoją przygodę z bieganiem rozpoczęła za namową znajomych. – Zaczęłam biegać tuż przed ciążą, więc potem miałam przerwę. Do biegania wróciłam jednak 6 tygodni po urodzeniu córeczki. Dlaczego? Bardzo do niego tęskniłam! Miałam też dodatkową motywację – bo chciałam wrócić do sylwetki sprzed ciąży.
Dla Magdaleny Derezińskiej-Osieckiej, biegaczki górskiej i skialpinistki, trenowanie od wielu lat było bardzo ważnym elementem jej tożsamości.
– Gdy urodziłam dziecko, naturalnie chciałam to trenowanie kontynuować. Błyskawicznie wróciłam do formy, a w każdej chwili w ciągu dnia czekałam tylko, by móc się wyrwać, by móc podrzucić komuś synka i uciec na bieganie. Często obawa o złe samopoczucie dziecka była zdominowana przez przemożne, pokonujące wszystko pragnienie – iść pobiegać. Dziś, po czterech latach mam drugiego synka i widzę, że nie byłam gotowa na mądre łączenie bycia matką i kobietą trenującą. Myślę, że za mało miałam do tego pokory. Chciałam szybko znów być mocna w górach, znów biegać na takich prędkościach, jak wcześniej, znów mieć tyle samo czasu na trening, co kiedyś.
Mama 4-letniego Henia i rocznego Ignasia, przyznaje, że bieganie po urodzeniu dziecka bardzo różni się od biegania przed byciem mamą. – Urodzenie dziecka wywraca do góry nogami nasze bieganie – tak samo jak nasze dotychczasowe życie. Jeżeli bieganie było dla nas ważne przed ciążą to po urodzeniu dziecka, wymaga od nas więcej.
Jest trudniej, bo dla mam biegaczek większość wyjść na trening wiąże się z opracowywaniem logistyki. Bo z kim zostawić na tę godzinę-dwie dziecko?
Czasem, gdy nie ma męża, trzeba poprosić babcię lub zorganizować opiekunkę. Jednak mimo, że biegowe życie po porodzie się komplikuje, zawsze znajdzie się sposób, aby wyjść na trening. – Na początku było tak, że biegałam między przewijaniami i karmieniami i tylko jak mąż był w domu – wspomina powroty do biegania Marta. – Zdarzały mi się więc biegi o 2:30 w nocy, w ulewie, albo w śnieżycy o 5 rano. Teraz wszystko jest już poukładane. Biegam zanim rodzina wstanie. Wychodzę o 5 rano, wracam o 6:30. W sytuacjach awaryjnych biegam popołudniu z wózkiem, żeby pobyć razem z dzieciakiem.
– Przy małym dziecku nie da się ani wyjść na trening o takiej godzinie, o jakiej by się chciało – mówi Magda. – Nie da się także biegać tyle czasu, ile by się chciało. I co ważne nie da się sensownie regenerować po. Niestety na trening najczęściej wychodzi się już mocno zmęczonym po całym dniu dźwigania szkraba. Poza tym, kiedy ma się dziecko, nie możesz się zupełnie „wyłączyć” podczas biegania. Zawsze pojawia się z tyłu głowy myśl, że nie ma cię przy dziecku. To ma znaczenie w treningu. Ale, gdy już biegnę, na szczęście potrafię się wyluzować, czerpać przyjemność z biegania.
Czy biegnie dodaje energii macierzyństwu? To w końcu czas, kiedy każda matka może odpocząć i oderwać się na chwilę od matczynych obowiązków.
– Szczęśliwa mama, równa się szczęśliwe dziecko – mówi Marta. – Czasem trzeba wyjść z domu i skupić się tylko na sobie, odpocząć od pytań: mamo dlaczego to, dlaczego tamto… A potem wrócić z wywietrzoną głową i nowymi siłami, żeby szukać na te dlaczego odpowiedzi. Poza tym biegająca mama to zdrowsza, silniejsza, bardziej aktywna i pewna siebie kobieta. Bardziej wysportowana, biegnąca za rowerkiem, huśtająca się na huśtawce, podnosząca dziecko bez bólu pleców, nosząca je w nosidle w góry – wylicza plusy biegania Marta.
– Gdy się ma małe dziecko to sam trening staje się czymś o wiele więcej, niż wcześniej – mówi Magdalena. – Zwłaszcza w tych pierwszych trzech latach od urodzenia, zanim pociecha wyfrunie do przedszkola – trening jest czymś jak medytacja, oczyszczenie umysłu. Jest niejednokrotnie jedynym w ciągu dnia momentem, kiedy mogę pobyć sama z własnymi myślami, kiedy mogę być ze sobą. Takie aktywne oderwanie daje ogromną siłę do tej trudnej codzienności.
Bywają dni, kiedy trzeba zrobić trening, ale nie ma z kim zostawić dzieci. Co w takiej sytuacji?
– Mam opór do biegania z wózkiem, bo zależy mi, aby poprawnie technicznie ruszać rękoma w trakcie biegu. Dlatego, gdy wychodzę pobiegać z Heniem, jeździ przy mnie na rowerze. Lżejsze sesje treningowe pokonujemy więc wspólnie – mówi Magdalena. – Zdarza mi się zabierać Ewkę na spokojne biegi z interwałami. Choć córka waży 17 kg, udaje mi się z nią w wózku zrobić 100-metrowe interwały w tempie 3:45 – śmieje się Marta. – Biega ze mną także w zawodach, w których startujemy towarzysko np. Biegnij Warszawo, biegu WOŚP. Wtedy Ewcia zabiera ze sobą stały zestaw: bidon, misia i kanapkę. Pomaga mi, uprzedzając innych biegaczy krzykiem: „Uwaga wózek!”. Ostatnio, sprawdziła się także w roli trenerki. Zabrałam ją na sesję podbiegów. Ustawiłam w połowie górki i mała mogła mi krzyknąć komendy: start i stop – opowiada Marta.
Jak bieganie mamy wpływa na dzieci?
Pociechy Magdaleny Derezińsiej-Osieckiej są już przyzwyczajone, gdy widzą, jak mama zakłada obcisły strój, ubiera buty do biegania po górach i wychodzi na trening. Starszy Heniu, gdy przychodzi na stadion z Magdą, sam rwie się do biegu. Robi okrążenie. Po treningu, chętnie podpatruję i rozciąga się z mamą.
– Kiedyś, gdy Heniu miał 3 latka, niezmiernie nas rozbawił. Na niedzielnej mszy, zobaczył, że wszyscy klękają, pomyślał więc, że ludzie zaczęli się właśnie z mamą rozciągać. Wykonał więc piękne rozciąganie do klęku podpartego z wymachem nogi do tyłu – śmieje się Magdalena.
– Dla Ewy mój trening to po prostu zabawa, nasz wspólny czas – mówi Marta. – Mała świetnie kibicuje, trzyma mnie za rękę na maratonie, jadąc obok mnie w foteliku u taty na rowerze. Przed zawodami mówi: „Mama zjedz banana, żeby mieć siłę biegać!” Pilnuje, żebym nie zapomniała o żelach energetycznych, przypominając „Weź budyń do biegania”. Nosi też na szyi moje medale, a w opasce z biegu She Runs The Night, chodziła z pół roku, mówiąc, że to jej zegarek do biegania. Czasem mówi też, że chciałaby pobiec zawody.
Wciąż panuje przekonanie, że przecież Matka Polka powinna być stale przy dziecku. A więc, biegająca matka musi walczyć z akceptacją społeczną. I zrozumieniem ze strony bliskich.
– Mój mąż sam jest wysportowany. Gdyby było inaczej, nie byłby moim mężem – śmieje się Magda. – Kuba rozumie, że jestem szczęśliwsza, jeśli pójdę pobiegać. Bez tego wsparcia nie ma opcji, abym mogła biegać.
Wsparcie w mężu odnalazła także Marta, choć musiała go przyzwyczaić do swojej pasji. –Czasem mąż narzeka, że to kosztuje dużo czasu, ale zawsze mi kibicuje i jest dumny. Zna moje wyniki, mimo że te cyfry nie ekscytują go tak jak innych biegaczy. Ważne dla mnie jest to, że nieustannie wspiera mnie i motywuje. Gdy dzwoni budzik, mówi, przypominając o moich planach startowych: „Bierz latarkę i w las! ‘Rzeźnik’ też się w nocy zaczyna!” – chwali męża Marta.
W planach Marty jest poprawa „życiówki” w jesiennym maratonie, ale oprócz biegowych planów tak naprawdę cieszy ją coś innego. – Byliśmy dziś kibicować znajomym na zawodach. Ewa krzyczała, emocjonowała się i zadawała pytania. I byłyśmy razem. I mamy wspólne hobby. Mam nadzieję, że tak zostanie na zawsze.
Magdalena każdego dnia dzieli opiekę nad dwoma synami z trenowaniem. I z każdym dniem czuje, że jest lepiej. – Chcę być dobrą mamą, spędzać z dzieckiem czas, wykarmić je przynajmniej przez rok piersią – więc robię progres powoli i nie panikuję, że wciąż nie osiągam upragnionych prędkości, a nogi podczas podbiegu w Tatrach – jakby takie nie moje, liche. Mówię sobie – spokojnie. Dzidziuś za moment, za pół roku, rok podrośnie i na wszystko przyjdzie czas: na ściganie się w zawodach, na długie wybiegania bez stresu, że już trzeba wracać do domu. Aby się to udało, trzeba spełnić jeden warunek – uznać, że trenowanie, choć stanowi o mojej tożsamości w najgłębszym tego słowa sensie – nie jest dla mnie ważniejsze niż relacja z dzieckiem. Potrzebowałam kilku lat, żeby to zrozumieć.